Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Circulation

Autor:Ayuno Kuzuhara
Redakcja:Keii
Tłumacz:Aver
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Mistyka
Dodany:2011-01-02 15:41:19
Aktualizowany:2011-01-04 22:17:19


Tłumaczenie zamieszczone za zgodą autora. Oryginał.


Po pomieszczeniu rozszedł się szelest papieru.

Na biurku znalazło się tyle kartek, że trzeba było unosić lekko głowę aby je wszystkie zobaczyć.

- To już wszystko? - Gdy spytałem, pracownik który przyniósł dokumenty, jakby chcąc powiedzieć „w żadnym wypadku” wzruszył ramionami i pokręcił głową.

- Jest tego co najmniej dziesięć razy tyle. Do tego jeszcze aktualny spis odwiedzających i… - Już od samego słuchania zaczyna mi się kręcić w głowie. Przechowalnia tajnych dokumentów w wydziale wewnętrznym państwowej biblioteki. Papiery zajmujące jedną czwartą tego z pewnością niemałego pomieszczenia to wszystko dokumenty dotyczące pewnej osoby. Te cztery dni przez które mogę swobodnie korzystać z tego pokoju, na pewno nie starczą na ogarnięcie tego.

- Skoro to wszystko dotyczy tylko jednego człowieka, to można je chyba ocenić tylko jako „najwyższe rangą na świecie”...

Teraz najchętniej zapomniałbym o tym wszystkim i rozłożył się na biurku, ale nie mam czasu na takie słabości. Aby dostać się do tego pomieszczenia czekałem ponad rok. Przez ten czas musiałem się zgodzić na nadzór. Każde, nawet najmniejsze moje posunięcie, było pod obserwacją. I jeszcze cały rok od teraz. Wszystko po to, aby zapobiec wyciekowi informacji zawartych w tych dokumentach. Na dodatek wszystkie kopie i notatki muszę oddać do inspekcji i jeszcze zaświadczyć na piśmie, że dochowam ścisłej tajemnicy. Największa tajemnica, która jest aż do tego stopnia chroniona.

Największa na świecie tajemnica, która przenigdy nie powinna zostać ujawniona.

***

Poznałem tę prawdę, bo mój mentor prowadził badania dotyczące tej osoby. Ale to nie od niego o tym usłyszałem.

Zginął pięć lat temu w wypadku. Jego samochód spadł ze zbocza w deszczowy dzień, mimo że był ostrożną osobą i rzadko popełniał błędy prowadząc. Do wypadku doszło z powodu słabej widoczności. A przynajmniej tak to wytłumaczono.

Już następnego dnia, ludzie, których w życiu nie widziałem, wtargnęli do jego pracowni i jak to bywa w takich przypadkach, każda jego książka oraz każdy najmniejszy dokument zostały zabrane. Pozostała jedynie, przypominająca teraz pancerz porzucony przez owada, pusta półka na książki, biurko i krzesło. Wszystko zostało wyniesione, nie ostały się nawet pojedyncze notatki.

Wiele razy próbowałem się czegoś dowiedzieć zagniewany. Dlaczego to robicie?, pytałem. Lecz oni nic nie mówiąc, pakowali książki i dokumenty do kartonów i wynosili. Do dzisiaj pamiętam jak ryczałem w jego pustym gabinecie.

Dlaczego? Nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Ale nie przegapiłem tych słów, które wyszeptał jego przyjaciel:

- Gdyby nie prowadził takich badań, żyłby dalej spokojnie…

„Takich badań…”. Gdy zalewałem go pytaniami, pozostawał cichy niczym skała. Jedyne słowa które od niego usłyszałem:

- Tabu. To temat tabu…

Co takiego? Dlaczego? Czy mentor umarł, bo był w to wplątany? Nikt nie chciał odpowiedzieć, dlatego postanowiłem sam poszukać prawdy. Lecz wszystko co dotyczyło mentora, zostało mi zabrane. Mimo to…

Pewnego dnia w jego domu znalazłem pokój w piwnicy, lecz nic tam nie było.

Nic, prócz zakurzonego pamiętnika.

Otworzyłem go i zacząłem w pośpiechu przeszukiwać znaki zapisane na niszczejącym już papierze. To właśnie wtedy poznałem to imię.

Klotho.


***

- Tylko raz w życiu. - Słysząc to, zapytałem pod nosem machinalnie: „Co takiego?”.

- Jeśli złożysz prośbę o informację i będziesz przestrzegał zasad, to możesz je zobaczyć tyle razy ile będziesz chciał. Chociaż mało jest ludzi, którzy chcą je oglądać tyle razy za taką cenę.

Mężczyzna stojący przede mną ubrany był w mundur wojskowy. Spojrzał na mnie jakby pouczał niesfornego dzieciaka.

- Lecz spotkać się z nim, można jedynie raz w życiu.

- Dlaczego tak jest?

- Zasady są tworzone aby utrzymywać porządek. Spotkanie się z nim więcej niż jeden raz, stanie się przyczyną zniszczenia tego porządku.

Pewnym ruchem odwrócił się do mnie plecami. Za magicznym lustrem w kwaterze głównej armii państwowej rozciągał się plac manewrowy. On gdzieś tam jest. Gdzieś na tym terenie, który chyba można określić jedynie jako cholernie rozległy.

- Czyli nie istnieje osoba, która zetknęła się z nim więcej niż jeden raz?

- Zgadza się. Za każdym razem zmieniamy nawet osoby dostarczające mu potrzebne rzeczy. - Tylko, dodał po chwili. - To nie znaczy, że w przeszłości takiej osoby nie było. Przecież widziałeś listę odwiedzających - odwrócił głowę do tyłu i spojrzał w moją stronę jakby mnie badał. - Ale jeśli o mnie chodzi, to nie mam zamiaru spotykać się z nim ani razu, nie mówiąc już o kilku. Naukowcy to naprawdę zadziwiające stworzenia.

Nie spodobały mi się jego niezbyt miłe słowa, ale ugryzłem się w język. Nie mam zamiaru stracić tej szansy przez takie coś.

- Czy w takim razie dostanę pozwolenie?

- Tylko jeżeli masz zamiar dochować tajemnicy. Jeśli ją złamiesz… Wiesz doskonale co się wtedy stanie, prawda?


***


- Czy słyszał pan kiedyś o osobie zwanej Klotho?

Gdy wypowiedziałem jego imię, przyjaciel mojego mentora stał się niespokojny. Nie, to mało powiedziane. Stał się blady jak ściana i gapił się na mnie z szeroko otwartymi oczami jakby zobaczył ducha, a jego ręce trzęsły się na podparciach krzesła.

- Nie… Pierwsze słyszę. - Jego słowa ani trochę nie zgadzały się z zachowaniem, ale wydaje mi się, że wiem dlaczego nie potrafił mi odpowiedzieć… Przerażenie.

Kim on może być? Jak on jest powiązany z mentorem? Czy ma coś wspólnego z jego śmiercią? Było wiele rzeczy, o które chciałem spytać, ale wahałem się.

- Gdzie muszę iść... - Lecz była jedna rzecz, której musiałem się dowiedzieć. - Aby się z nim spotkać?

Wpatrywał się w podłogę nic nie mówiąc. Ręce przestały mu się trząść, ale ściskał podparcia tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. Wcale nie stałem blisko niego, ale i tak to wiedziałem. Pocił się.

- Idź do kwatery głównej armii krajowej. - Usłyszałem jego suchy, cichy głos po długiej ciszy. - Wystarczy, że podasz im jego imię.

Gdy powiedziałem mu, że zrozumiałem i chciałem już wyjść:

- Nie przychodź do mnie więcej. Proszę cię. Nic mnie z nim nie łączy, nic o nim nie wiem. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. - Strach, przerażenie. Jego głos drżał. - Tylko nie z tym potworem.


***


Ogromne. To pierwsze co pomyślałem. Jakbym nie wiedział gdzie jestem, uwierzyłbym gdyby ktoś wmawiał mi, że znajdujemy się gdzieś na jakimś odległym kontynencie. Jechaliśmy samochodem drogą, która przecinała to ogromne pole sięgające aż po horyzont dzieląc je na dwie części. Nie należała ona do tych prostych i wygodnych. Czasami trzęsło tak mocno, że miałem wrażenie, że zaraz przywalę głową w dach.

- Był tam pan już wcześniej? - Gdy zapytałem wojskowego siedzącego za kierownicą, zaprzeczył nie pokazując po sobie cienia emocji.

- Ponieważ nie ma innej drogi, która tam prowadzi. - Więc dlaczego w ogóle nie patrzy pan na mapę? Odpowiedź padła zanim zdążyłem zadać to pytanie. Miało to oznaczać, żebym siedział cicho? Przez resztę drogi siedziałem spokojnie na tylnym siedzeniu nic nie mówiąc. Wyjrzałem przez szybę mocno trzepiącego samochodu i przyglądałem się bezludnemu, rozległemu światu.

Osoba żyjąca w takim miejscu…

Samochód zatrzymał się, więc myśląc, że jesteśmy na miejscu, spojrzałem przed siebie. Gdy wyjrzałem na zewnątrz, przyglądał nam się jakiś żołnierz. Kierowca otworzył okno i pokazał mu przepustkę. Gdy szybkim ruchem uniósł rękę, blokująca nam drogę brama otworzyła się.

- Przed nami jeszcze około godzina drogi. - Usłyszawszy to, opadłem z powrotem na siedzenie.

Nim zdałem sobie z tego sprawę, na moim czole pojawiły się zmarszczki. Dlaczego on tutaj jest? Czemu nawet nie próbuje się stąd wydostać? Domek otoczony klatką w postaci wielu kilometrów wojskowego placu manewrowego.

On w nim mieszka.

Ukazał się mym oczom, gdy zatrzasnąłem głośno drzwi samochodu. Niewielki, biały budynek. Przypominał ten śmieszny domek, który widziałem kiedyś w książce. Wyglądał tak mizernie, że nie zdziwiłbym się, gdyby obrócił się w pył pod najmniejszym dotykiem.

- Ma pan dwanaście godzin. Gdyby chciał pan przerwać spotkanie wcześniej, proszę skorzystać z tego telefonu. - Gdy odebrałem od niego telefon komórkowy, odwrócił się na pięcie, siadł za kierownicę i wrócił drogą, którą tutaj przyjechaliśmy. Patrzyłem za nim dopóki nie znikł gdzieś za horyzontem i dopiero wtedy odwróciłem się w stronę domu. Miałem dziwne przeczucie, że budynek jakimś magicznym sposobem rozpłynął się w powietrzu…

Dom jednak stał na swoim miejscu. Przed schodami prowadzącymi do przedsionka, stała skrzynka pocztowa. Wszedłem powoli po krótkich, białych schodach i pełen obaw użyłem dzwonka.

- Proszę - Głos, który usłyszałem był o wiele spokojniejszy i przyjaźniejszy niż się spodziewałem. Wyciągnąłem powoli rękę do klamki i otworzyłem drzwi.

Wnętrze mieszkania, podobnie jak na zewnątrz, urządzone było na biało i nie wyglądało zbyt solidnie. Sprawiał wrażenie magicznego domu, który może zniknąć z powierzchni ziemi po zwykłym kichnięciu.

Idąc powoli korytarzem dotarłem do salonu i zatrzymałem się gdy go dostrzegłem. Stał przy biblioteczce przeglądając jakąś książkę. Był szczupły chociaż nie sprawiał wrażenia wychudzonego, a jego sięgające mniej więcej połowy pleców, czarne włosy były związane z tyłu. Jego czarne oczy wpatrywały się w stronice książki, ale w końcu uniósł powoli wzrok i spojrzał na mnie.

Przeszywające spojrzenie jego czarnych oczu, przecinało to pełne idylli miejsce. Czerń zamknięta w tym białym domu, zupełnie jak intensywna, czarna linia pociągnięta na śnieżnobiałym płótnie. Ta dlatego…

- Zapewne już pan o mnie słyszał - Przytaknął gdy przedstawiłem się wyciągając do niego rękę, po czym odłożył zamkniętą już książkę na półkę i uścisnął moją dłoń.

- Klotho Raiser.

Zanim zdałem sobie z tego sprawę moja ręka była już spocona. Gdy zwróciłem uwagę, zorientowałem się, że jestem już cały mokry od potu. Strach, przerażenie. Gapiłem się chwilę na swoją rękę, po czym pośpiesznie wytarłem ją o ubranie.

- Pewnie jest pan zmęczony po długiej drodze. Napije się pan kawy? - Przyglądałem mu się jak odchodził do połączonej z salonem kuchni. Jego apetyt oraz potrzeba snu jest na tym samym poziomie co u zwykłego człowieka. Przypomniałem sobie co było napisane w tej stercie dokumentów. „Odczuwa smak w takim samym stopniu co przeciętny człowiek. Lubi alkohol, nie lubi ostro przyprawionych potraw.” „Nie wychodzi poza ramy średniej ilości godzin snu przeciętnej osoby. Na podstawie badań stwierdzono, że z powodu niedoboru snu pojawiają się zaburzenia nastroju. Szczegóły w tabeli nr. 3.” Ale… „Stwierdzono brak popędu seksualnego towarzyszącego abstynencji od stosunków seksualnych. Nie zauważono żadnych oznak podniecenia. W celach badawczych pokazano mu wszelkie rodzaje filmów dla dorosłych…” Przypomniałem sobie, że wydało mi się to idiotyczne, więc przestałem dalej czytać.

- Mleko i cukier?

- Ach, poproszę o cukier. Mleka nie trzeba.

Postawił mały talerzyk z cukrem w kostkach i filiżanką kawy na stoliku ustawionym między sofami. On uniósł swoją filiżankę z kawą do ust cały czas stojąc.

Klotho Raiser. Przypomniałem sobie jeden z najnowszych dokumentów. Płeć - mężczyzna. Wiek - nieznany. Najstarszy dokument potwierdzający istnienie tej osoby sięga sześciuset lat wstecz…

Największa na świecie tajemnica, która przenigdy nie powinna zostać wyjawiona.

Jedyna na świecie, nieśmiertelna istota.

***


- Klotho - Gdy wypowiedziałem to imię, jego reakcja była taka sama jak przyjaciela mentora. Otworzył szeroko oczy i zaczął się na mnie gapić. Odpowiedź też się niczym nie różniła.

- Nie… Pierwsze słyszę. - Był bardziej opanowany niż znajomy mentora, ale gdy powtórzyłem to imię dopatrzyłem u niego oznaki niepokoju. Czułem, że teraz jest dobra okazja aby dowiedzieć się czegoś więcej.

- Chciałbym się z nim spotkać. - Słysząc to, znów zaczął się we mnie wpatrywać. W jego oczach widziałem niezdecydowanie i niepewność.

- Skąd znasz to imię? - Nie dostałem jednak odpowiedzi na którą liczyłem. Na to pytanie zacisnąłem mocno szczęki, nie chcąc stracić jedynej pozostałości po mentorze.

- Skąd je znasz?! - pełen gniewu krzyk przeszył pomieszczenie. W ciszy która potem zapadła, rozszedł się odgłos wciąż gniewnego oddechu.

- W pamiętniku mentora... - Czasem jednak, trzeba okazać trochę posłuszeństwa i dać coś w zamian, aby dotrzeć do swego celu.

- Pamiętnik zostanie skonfiskowany. I nie waż się wypowiadać więcej tego imienia.

- Kim on jest? - Znów otworzył szeroko oczy, ale szybko przybrał wyraz twarzy nie pokazujący żadnych emocji.

- To nie jest wiedza, którą powinien posiadać cywil. W przeciągu kilku dni skonfiskujemy pamiętnik. Nie warto nawet próbować ucieczki.

- Czy mentor umarł z powodu tej osoby? - po plecach przeszedł mi dreszcz - Nie wierzę, że popełnił błąd podczas prowadzenia samochodu. W deszczowe dni zawsze był potrójnie ostrożny. Kim jest ta osoba zwana Klotho? To ona... - Po pokoju rozszedł się ogromny huk. Uderzenie było tak silne, że byłem pewien, iż biurko zaraz się rozpadnie, ale jakimś cudem wytrzymało.

- Jedno ci powiem... - Jego głos był strasznie chłodny i pozbawiony jakichkolwiek emocji. Pasował on idealnie do jego zadbanego munduru. - To jest tajemnica narodowa. Cywile nie powinni wciskać do tego swojego nosa. - Głos tego wojskowego był pełen spokoju, ale nie udało mu się całkowicie opanować drżenia.

Jakby był czymś przerażony…


***

Przypominał falowanie gorącego powietrza na ulicy, ale dochodziła do tego jeszcze ta przytłaczająca przenikliwość. Opisanie go w kilku słowach jest chyba niemożliwe. Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę czas jego życia.

Nie starzeje się. Od tego trzeba zacząć… Prowadzone są na nim wszelkie możliwe badania, aby odkryć czym różni się od przeciętnego człowieka i dlaczego tak jest. Wszystkie rany całkowicie znikają z jego ciała po kilku sekundach. Jego komórki regenerują się ze straszliwą szybkością. „Jeśli chodzi o regenerację komórek to istnieje pewien limit. Człowiek umiera, gdy zostanie on przekroczony. Na tej podstawie można wysunąć teorię, że tego mężczyzny nie dotyczy takie ograniczenie.” Można by się spodziewać, że przyśpieszona regeneracja komórek może prowadzić do szybkiego starzenia się, ale on wygląda identycznie jak przed sześciuset laty. Wszystkie państwa świata zwróciły na niego swoją uwagę. Na tego nieśmiertelnego mężczyznę, który przez cały czas będąc pod obserwacją któregoś kraju, nie zaznał nigdy prawdziwej wolności. Ten sam człowiek odnosił właśnie pustą filiżankę do kuchni.

Dlaczego on tutaj przebywa? W dokumentach pisało, że tutaj może prowadzić normalne życie, a w zamian za to poddaje się wszystkim badaniom. Przechodzi przez te badania, które zwykły człowiek nazwałby torturami, jakby to dla niego nic nie znaczyło. Nieśmiertelna istota… Czy on w ogóle nie odczuwa bólu? Podobno przestał go odczuwać już dawno temu, bo w jego przypadku było to zbędne. Nie jest tak, że się wcale nie zmienia. Gdyby nie przechodził żadnych zmian, to przecież nie zatracił by odczucia bólu. Lecz mimo tego zachował swój wygląd. Taki sam jak przed sześciuset laty…

Kraje pożądały tego nieśmiertelnego mężczyzny. Dokładnie mówiąc, pragnęły niepokonanego żołnierza, którym mógł się stać. Podobno został kiedyś wysłany na pole bitwy, ale od razu go odwołano, bo jego obecność prowadziła do spadku morale reszty żołnierzy… To chyba oczywiste, że żołnierze widząc przed sobą osobę, której wszystkie rany goją się w ułamku sekundy, tracą cały zapał do walki nie przejmując się sprzymierzeńcami wroga.

Wiele razy podjęto próby sklonowania go, lecz efekt był zawsze taki sam. Prędkość regeneracji komórek była taka sama jak pierwowzoru, ale klony od razu umierały. Tylko i wyłącznie jego komórki mogą się regenerować w nieskończoność. Dlaczego…? Dlaczego został nieśmiertelną osobą? Co było tego przyczyną?

Tylko w tej sprawie utrzymuje milczenie. Nie ma też żadnych informacji o Klotho Raiserze zanim stał się nieśmiertelny. Jest to pytanie, na które choćby nie wiadomo co, nie ma zamiaru odpowiedzieć, mimo że zgadza się poddawać tym wszystkim badaniom.

- Kim pan jest?

A w dokumentach jest napisane.

„Lecz ostatecznie nie zostaje nam nic innego jak to pytanie zadać.”


***


Chciałbym dowiedzieć się czegoś o osobie zwanej Klotho. Tak jak się spodziewałem, jego reakcja była taka sama gdy usłyszał mają prośbę. Otworzył szeroko oczy i wpatrywał się we mnie. Jedyną różnicą było to, że na jego twarzy nie było widać tego charakterystycznego poruszenia. Sprawiał wrażenie jakby patrzył na dziecko, które zapytało o coś oczywistego.

- Tak? A co zrobisz jak się tego dowiesz? - Miałem przed sobą byłego żołnierza. Poza nim próbowałem się spotkać jeszcze z wieloma innymi wojskowymi, ale wszyscy odmawiali, zupełnie jakby zostali o mnie uprzedzeni. Tylko jedna osoba, tylko on zgodził się na rozmowę.

- Chcę poznać przyczynę śmierci mojego mentora. - Przytaknął pod nosem i zapatrzył się w pustkę przed sobą gdy mu odpowiedziałem. Po tym pełnym półek z książkami biurze rozchodził się nostalgiczny zapach papieru.

- Jedną rzecz powiem ci zawczasu. Mając do czynienia z tym mężczyzną narażasz swoje własne życie. - Słysząc te słowa, które wypowiedział jakby mnie sprawdzając, moje ciało nieznacznie zesztywniało. Własne życie… Lecz chęć poznania prawdy była silniejsza.

- Jestem na to przygotowany.

Zamknął spokojnie oczy.

- On… Mieszka w małym domku na wojskowym placu manewrowym - jego niepewnie wypowiedziane słowa rozeszły się po gabinecie. - Jego wzrost, hmm… Jest raczej wysoką osobą. Zarówno włosy jak i oczy są czarne. Włosy sięgają mu mniej więcej do połowy pleców. Gdybym musiał porównać, to bardziej przypomina linię niż koło. - Zacząłem w pośpiechu zapisywać w notesie jego pełne wahania słowa.

Lecz nagle nastała cisza. Kiedy zerknąłem na niego z nad notesu, wpatrywał się w pustkę przed sobą.

- Jest mnóstwo informacji o nim. Są ich całe góry. Ale której z nich by nie wziąć, to nie odda ona tego jaki on jest.

- W takim razie kim on jest? - Gdy zadałem to pytanie, po raz pierwszy dostrzegłem na jego twarzy cień strachu. Dlaczego wszyscy są nim tacy przerażeni?

- Kim on jest…? - Skierował na mnie spokojnie swoje spojrzenie, po czym kontynuował cicho. - Sam chciałbym się tego dowiedzieć.


***


Spojrzał na mnie gdy zadałem to pytanie, ale nic nie odpowiedział. Wpatrywał się jedynie na mnie.

Ile to już razy to pytanie zostało zadane? Ile razy on je wysłuchał nie odpowiadając w żaden sposób? Nie istnieje ani jedna osoba, której przez te sześćset lat udało się zdobyć na nie odpowiedź. Ktokolwiek by nie wypowiedział tego pytania, on nic nie odpowiada.

- A kim pan jest? - Z jego ust padło takie pytanie. Tym razem to ja patrzyłem się na niego. On, zwrócony plecami do szklanych drzwi wychodzących na mały ogródek, patrzył w moją stronę.

- Ja... - Gdy zacząłem mówić wyciągnął gwałtownie rękę przed siebie. Skierował swoją otwartą dłoń w moją stronę jakby chcąc mi przerwać.

- Znam pańskie imię i wiem że jest pan naukowcem. Znam pańskie miejsce pochodzenia i historię z dokumentów, które otrzymałem. - Jak skończył mówić, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Podtrzymując go, dodał ciszej - A mimo tego pytam się: „Kim pan jest?”.

On wpatrywał się we mnie, a ja odwzajemniłem to spojrzenie. Pytania, które sobie nawzajem zadaliśmy krążyły gdzieś między nami bez odpowiedzi.

- Na tym świecie są pytania, na które nie istnieje żadna odpowiedź - powiedział, a na jego twarzy znów pojawił się uśmiech. - Pan również zapoznał się z tą ogromną ilością dokumentów, mam rację? Czy posiadając je wszystkie potrafi pan stwierdzić kim jestem? - To pytanie sprawiało wrażenie niewinnego, ale tak naprawdę było przepełnione sarkazmem. Owoce setek, tysięcy, a nawet dziesiątek tysięcy badań i eksperymentów… Lecz są one niczym więcej niż znakami na papierze, które nie mówią nic o jego pochodzeniu. Są to informacje o nim, ale nie są w stanie oddać tego kim on jest.

- Nieśmiertelny, jedyna osoba która wyzwoliła się od ograniczeń czasowych tego świata. - Co za błaha odpowiedź. Ale koniec końców, jedyne co mi pozostało to podeprzeć się tym faktem, bo niby jak to inaczej ubrać w słowa?

- Więc niech na tym zostanie. - Oparł się o szklane drzwi.

- Dokąd... - Wcale nie liczyłem, że uzyskam odpowiedź, ale raz wypowiedziane słowo, niczym bijąca woda wypełniło pokój. On wpatrywał się w pustkę przed sobą. Na mnie nie patrzył. - Pan zmierza?

Dla człowieka istnieje śmierć. Jest końcowym punktem, do którego każdy z nas kiedyś dotrze. Lecz dla niego czegoś takiego nie ma. Podąża on za linią ciągnącą się w nieskończoność.

- Dokąd? - Skupił swój wzrok na mnie.

- Dokąd pan zmierza? - zadałem ponownie pytanie.

- „Skąd przybyliśmy? Kim jesteśmy? Gdzie zmierzamy?”. Dawno temu był artysta, który tak właśnie pytał. Na te pytania, nawet dziś nikt nie potrafi odpowiedzieć.

- Ale dla każdego istnieje śmierć. Ten moment w którym wszystko się kończy…

- W takim razie, dla mnie wszystko zakończyło się już dawno temu. - Oparł głowę o szklane drzwi i zaczął błądzić nieobecnym wzrokiem po pomieszczeniu. - Co to znaczy być żywym? Brak pulsu, brak oddechu, poszerzone źrenice. Skoro to jest definicja śmierci, to co oznacza żyć? Jeśli masz puls to znaczy, że żyjesz? Jeśli oddychasz to znaczy, że żyjesz? Jeśli twoje źrenice nie są rozszerzone to znaczy, że żyjesz? - Przybrał bardziej ostry wyraz twarzy - Ale przecież spełnienie tych warunków, wcale nie musi oznaczać, że się żyje.

- Pan spełnia wszystkie te warunki i właśnie dlatego jest pan uznany za osobę nieśmiertelną.

- Ja… - nie spoglądając na mnie, powiedział ściszonym głosem - …nie żyję już od sześciuset lat.

Nagle po szybie spłynęła pojedyncza kropla deszczu, a w pokoju ściemniło się nieprzyjemnie, mimo że jeszcze chwilę wcześniej było bardzo pogodnie…

- Nie wygląda pan na martwego.

- Moje serce… - Jego oczy stały się zamglone i raczej nie było to spowodowane tym, że w pokoju się ściemniło. Zupełnie jak oczy zmarłego, które przestają już patrzeć na cokolwiek. - …jest martwe… - ¬¬Krople deszczu spływały z szyby zostawiając po sobie ślady. - …już od dawna.

Jego oczy zaczęły powoli odzyskiwać swoją przejrzystość. Podniósł spokojnie swoją głowę i spojrzał na mnie. Czerń jego oczu była wyraźna nawet w tym przyciemnionym pokoju. Czarna linia na śnieżnobiałym płótnie. Czarna linia na czarnym płótnie. Nic się nie asymiluje, nic nie jest dopuszczone.

Nagle.

Pokój wypełnił blask i zagłuszył głos wydobywający się z moich ust. Światło stłumiło mój głos. Pomieszczenie przeszył grzmot. Podnosząc się poczułem jak ten oswobodzony grzmot wstrząsa światem. Opadłem na podłogę zmęczony. On przeniósł swoje spojrzenie ze mnie i wyjrzał przez szklane drzwi.

- To gdzieś blisko. - Znów blask, grzmot. Przypominało to jakiś religijny obraz. Nieśmiertelny mężczyzna stojący w błyskawicy…

Rozejrzałem się wokół siebie. Pierwszą rzeczą na którą zwróciłem uwagę była filiżanka postawiona na stoliku. Ta do której jeszcze nie dawno nalana była kawa. Złapałem ją do ręki. W środku było jeszcze trochę kawy. Rzuciłem nią nie przejmując się tym.

Nie ruszył się z miejsca. Dla niego nie było potrzeby się uchylać. Filiżanka uderzyła w szybę, wypełniając ten pokój, w którym już od jakieś czasu nie panowała cisza, wysokim, kłującym w uszy dźwiękiem. Uniósł prawą rękę jakby chcąc chronić twarz przed kawałkami szkła. Jeden trafił w nią tworząc ranę, która od razu zniknęła. Krzyczałem coś, lecz sam tego nie słyszałem. Pewnie po prostu nie chciałem tego słuchać. Podniosłem się i zacząłem biec w jego stronę. Poczułem wrzynający się w moją prawą rękę kawałek szkła, który podniosłem z ziemi, ale mimo tego nie zatrzymałem się. Wbiłem go w jego policzek, po czym z całej siły pociągnąłem w dół. Jego twarz była obryzgana świeżą krwią. Lecz to nie była jego krew.

Patrzył na mnie z góry. Ja klęczałem u jego stóp ściskając dalej kawałek szkła. Czułem mój szybki puls oraz płynącą krew z rany. Na jego twarzy nie było już śladu po ranie. Została jedynie krew, wyglądająca teraz jak zwykła farba. On po prostu stał i wpatrywał się we mnie.

- Boi się pan? - W pokoju nie było już ani błysku, ani grzmotu błyskawicy. Słychać było jedynie padający deszcz za stłuczoną szybą. On tylko stał i patrzył się na mnie.

- Spotkałem się kiedyś z pańskim mentorem. - Patrzył jak próbowałem złapać się jego spodni dalej klęcząc, po czym kontynuował:

- Pytał o to samo co pan. - Jego wzrok nie był ani czuły, ani chłodny. Był bez wyrazu, inaczej nie potrafiłem tego określić. - Tak samo jak pan, chciał mnie skrzywdzić. - Jego oczy sprawiały wrażenie, że widzą wszystko.

- Powiedział… - Odgłosy deszczu jeszcze nie ustały, lecz już do mnie nie docierały. - Że jestem przerażający.

Nie pamiętam co działo się dalej.


***

Gdy doszedłem do siebie, leżałem już na tylnym siedzeniu samochodu. Za kierownicą siedział inny niż poprzednio wojskowy o nie pokazującym żadnych emocji wyrazie twarzy. Za oknem padał deszcz, dlatego nie było widać horyzontu.

Zerknąłem na swoją prawą rękę. Bandaż był już cały przesiąknięty krwią. Kto mnie opatrzył? Nie pamiętam. Ciekawe czy on zmył już tą krew ze swojej twarzy…

Ale tu zimno, pomyślałem. To dlatego cały się trzęsę. Chociaż sam dobrze wiedziałem, że tak nie jest. Każdy się boi. Każdy jest przerażony, tym potworem. Tym czymś czego inaczej nie da się nazwać.

***

- Podobno bardzo często popełniają samobójstwa. Ludzie badający „to coś”. - Uniosłem głowę słysząc te słowa dochodzące z biurka naprzeciwko. ¬¬- Problem jest na tyle poważny, że są ludzie którzy prowadzą badania, aby dowiedzieć się co powoduje ludźmi badającymi „to coś”. Proszę na siebie uważać. - Gdy dokończył śmiejąc się, wróciłem do dokumentów które miałem przed sobą. Osoba naprzeciwko nie wie że spotkałem się z nim, znaczy się z „tym czymś”. Choćby nie wiadomo co, nie mogę tego zdradzić. Jeden punkt z umowy. „W żadnym wypadku nie można zdradzić informacji o wizycie”.

W materiałach dopatrzyłem pewne imię. Imię mojego mentora. Zaraz przy nim widniała data. Mniej więcej miesiąc przed wypadkiem. „Spis odwiedzających Klotho Raisera.”

Dlaczego umarł mój mentor, po którym można było spodziewać się dużej ostrożności? Dlaczego spadł razem z samochodem z przepaści? „Wysokie ryzyko samobójstwa.”

Wyjrzałem przez okno. Na zewnątrz była ładna pogoda, lecz w moim sercu wciąż padało. Moje wspomnienia są zasłonięte przez deszcz. Mężczyzna stoi w ciemności za szklanymi drzwiami. Patrzy na mnie swoimi czarnymi oczami. Krople deszczu rozbijają się o szklane drzwi. Błyskawica. Grzmot i błysk.

- Boi się pan?

Już prawie wcale nie pamiętam o czym rozmawialiśmy. Tylko te słowa, tylko ten głos z jakiegoś powodu wyryty w mej pamięci dociera do mych uszu. On jest teraz bardzo, bardzo daleko w swoim małym domku otoczonym klatką. Ale czy on nagle, nawet w tej chwili nie otworzy drzwi, aby wypowiedzieć te słowa…?

Prawa ręka nie zagoiła się jeszcze całkowicie. Kawałek szkła wgryzł się tak głęboko, że potrzebne było kilka szwów. Maja dłoń wciąż jest zabandażowana, lecz rana z jego policzka już zniknęła, nie zostawiając nawet blizny. A moją krew pewnie już dawno zmył. On na pewno…

Nikt nie jest wstanie po sobie czegoś zostawić. Żadnego śladu. Lecz on odchodzi pozostawiając po sobie wszystko wyryte głęboko w pamięci. Lub raczej - on się zatrzymuje, gdy każdy ucieka w pośpiechu.

Obok daty znajduje się czas spotkania. Każda osoba otrzymuje równe dwanaście godzin, lecz wielu z nich opuszcza jego dom nie wytrzymując nawet godziny, a najwytrwalsi wychodzą po trzech. Poza tym znajdują się tam ich daty narodzin, a potem daty ich śmierci.

Nagle pewna myśl zrodziła się w mojej głowie. Może on po prostu wysysa życie ludzi przychodzących w jego odwiedziny? Zupełnie jak bóg śmierci, który wydłuża swoje życie o tyle, ile odebrał go tym którzy do niego przybyli. Być może właśnie w taki sposób przeżył okres przynajmniej sześciuset lat. I pewnie tak oto będzie żył dalej. Lecz niestety nie mam możliwości aby to potwierdzić. Nie będzie mi dane spotkać się z nim po raz drugi. Jest to dla mnie już rzeczą niemożliwą. Ponowne spotkanie się z nim, bezwątpienia będzie samobójstwem.

Gdy zacisnąłem prawą rękę w pięść, ból rozszedł się aż po łokieć. Jego poczucie bólu zanikło. W tamtej chwili pewnie nic nawet nie poczuł. Po prostu patrzył w moją stronę. Gdy zamknąłem materiały z hukiem, osoba z naprzeciwka podniosła głowę. Wstałem z krzesła, lecz nogi nie ruszyły się z miejsca.

- Czy coś się stało? - Pokręciłem przecząco głową w odpowiedzi. - Jest pan bardzo blady. Źle się pan czuje? - Podniósł się z zatroskaną twarzą, ale powiedziałem, że to nic takiego i usiadłem spokojnie z powrotem.

- Naprawdę źle pan wygląda. Może lepiej pan trochę odpocznie…

- Nic mi nie jest. - Lecz sam bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że mój głos sprawiał całkiem inne wrażenie. Czułem jak to uczucie chłodu rozprzestrzenia się z najgłębszych zakamarków serca po moim ciele. Zacząłem się cały trząść. Miałem wrażenie, że nawet w tej chwili mój puls zniknie, że przestanę oddychać, że moje źrenice rozszerzą się…

„Ja już nie żyję”

To nie tak, że on nie odpowiedział, dlaczego się taki stał. To nie tak, że on nie odpowiedział. Nie znamy tej przyczyny… Bo nikt nie był w stanie zapytać.

- Pójdę się trochę przewietrzyć. - Czułem na sobie zatroskane spojrzenie osoby z naprzeciwka gdy ponownie wstałem. Jakimś cudem udało mi się uśmiechnąć, po czym ruszyłem ostrożnie w stronę drzwi. Wyciągnąłem rękę chcąc chwycić za klamkę.

Nawet w tej chwili otwiera drzwi, wbija we mnie swoje spojrzenie i pyta:

„Boi się pan?”

Poczułem klamkę pod dłonią. Przekręciłem ją i podniosłem wzrok.

„Boi się pan?”

Mając wrażenie jakbym właśnie usłyszał te słowa, po całym moim ciele przeszedł dreszcz. Lecz przede mną nie było nikogo. Korytarz był pusty.

Zamknąłem powoli drzwi.


***


Klotho wyjął list ze skrzynki pocztowej. Jak zwykle włożony był do wojskowej koperty. Otworzył ją na miejscu i wyjął schowany w niej list. Jak zwykle napisany był na woskowym papierze. Zapisany był drukiem maszynowym.

„……….. zginął w wypadku drogowym.”

Zobaczył tylko tyle i od razu złożył kartkę po czym włożył ją do koperty. Wszedł po schodach, otworzył ganek i poszedł na drugie piętro.

W pokoju do którego wszedł, ustawione były bardzo ciasno półki, a na nich przyklejonych było wiele taśm z zapisanym okresem. Podszedł do półki z najnowszą datą i wyciągnął segregator, który miał najaktualniejszą datę na grzbiecie. Włożył na sam koniec kopertę, zamknął go i odłożył z powrotem.


***


I tak właśnie Klotho Raiser, nie zmieniając wyglądu, ani nie umierając, kontynuuje swoje życie na tym świecie.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Ariel-chan : 2011-01-02 16:25:54
    ;3

    Przewidywalne, bardzo o.o Mogło być coś innego niż "wysysający życie", bo to było taaakie oczywiste ^.^

    Co nie zmienia tego, że mi się podoba, ślicznie przetłumaczone i ten "klimat" typowo mangowy, jeśli chodzi o Klotha i otaczającą go aurę :3 od razu widać! xD

  • Subaru : 2011-01-02 16:21:16

    Przede wszystkim widać świetne tłumaczenie, które maskuje trochę gorszy pomysł fabularny. Ale bardzo mi się podobało ^^

  • Skomentuj