Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Zawsze za późno

Kamakiri

Autor:Matsurika
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Mistyka, Mroczne, Przygodowe, Romans, Baśń
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2011-05-31 15:32:22
Aktualizowany:2011-05-31 15:32:22



Moje i tyle. Nie kopiować.


Przez wiele wieków to strażnicy sprawowali pieczę nad odrębnością świata magii i świata ludzkiego. Gdy nadeszła przepowiednia osoby, która by złączyła światy, poradzili sobie z tym. Niebezpieczeństwo zostało wyeliminowane, ale nie na długo. Nie wiadomo, dlaczego ale pewnego dnia strażnicy po prostu zniknęli. Dwa światy połączyły się i nastał chaos. Większość techniki szlag trafił, świat musiał ponownie się zorganizować. Minęło wiele lat nim to się udało. A stało się tak dzięki aniołom, którzy zeszli na Ziemię. Te tajemnicze istoty wprowadziły stosunkowy ład i porządek na świecie. Stworzyły Gildię, w której ludzie mogli się uczyć jak zostać strażnikami między ludźmi, a magicznymi istotami. Bronili interesów zarówno jednych jak i drugich, wykonując zlecenia.

Anioły zamieszkały w kilku pałacach, gdzie pełniły rolę wyroczni. Zwykle nie wolno im było wtrącać się w sprawy ludzi. Wśród aniołów jednak pojawili się też upadli, którzy zostawali wygnani wśród ludzi jako długowieczni męczennicy, pozbawieni białych skrzydeł, niebezpieczni, napiętnowani.

Życie toczyło się dalej, latami. Gildia wypuszczała na świat coraz to nowych bohaterów, lecz czasami też nowych szarlatanów. Powstały także małe szkoły czarownic, mimo że Gildia była koedukacyjna. Istnieli też ludzie, którzy starali się odbudować technologię, tworzyli wielkie metalowe miasta, od których większość magicznych stworzeń trzymała się z daleka, oprócz niematerialnych duchów i demonów.

Życie toczyło się dalej.

***

Po skończonym treningu Kryspin był bardzo zmęczony. Właśnie się przebierał, gdy nagle zjawił się Sergiusz. Chłopak był bez koszulki, ale nie zdenerwował się. To był sam Mistrz Gildii. Nie wolno mu było się denerwować na kogoś o wyższej pozycji.

- Kryspinie, mam do ciebie sprawę - powiedział Mistrz.

- Hmm?

- Gdyby coś mi się stało zaopiekuj się Sonią - powiedział.

- Mistrzu... Nie wiem czy jestem na tyle godny, aby mi ufać w takiej sprawie...

- Jesteś, Kryspinie, powierzam ci to, co mam najcenniejszego. Gdyby coś mi się stało, zobowiązuje cię byś się nią zaopiekował. Obiecaj mi, że to zrobisz. Przyrzeknij.

Kryspin wiedział, że nie może odmówić i mimo że nie lubił tej małej jędzy, to nawet nie chciał zaprotestować. Czuł się dumny, że to właśnie jemu mistrz powierza tak ważne zadanie. Skłonił się i złożył rękę na sercu.

- Przyrzekam, Mistrzu - powiedział, zamykając oczy.

- Dziękuje ci. Kamień spadł mi z serca. Już ci nie przeszkadzam - powiedział i chciał odejść. Nagle Kryspina coś tknęło.

- Mistrzu, czy coś ci grozi?

Mistrz zatrzymał się i milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się czy coś mu odpowiedzieć.

- Nigdy nic nie wiadomo - powiedział i wyszedł.

***

Między nimi od kilku godzin trwała cisza. Szli razem. On wysoki, postawny, nawykły do długiego chodzenia. Ona podążała za nim na swoich krótkich nóżkach z miną mówiącą „nienawidzę cię”. W końcu nastała noc. Zobaczył światła jakiejś karczmy. Tam spędzą noc. Spojrzał za siebie. Oddaliła się od niego, chyba się męczyła.

- Mogę cię ponieść, jeśli chcesz, Soniu - powiedział do niej.

- Spadaj - odparła i przyspieszyła kroku, po czym szybko go prześcignęła. Dotarli do karczmy, która była po brzegi wypełniona ludźmi i demonami. Niedługo dojdą do miejsca, gdzie miał swoje zlecenie. Zamierzał zostawić tu Sonię i niedługo po nią wrócić. Miał tu znajomego barmana, który mógłby się nią zająć. Nie wiadomo tylko czy ta mała jędza się na to zgodzi... Spojrzał na nią. Usiadła na jednym z tych wysokich stołków przy barze. Jej krótkie nogi dyndały nad podłogą. Spojrzała na barmana i westchnęła.

- Poproszę drinka - powiedziała.

- Kochanie, dzieciom nie wolno pić alkoholu... - powiedział pobłażliwie barman.

Sonia uderzyła pięścią w blat, przyciągając wzrok innych ludzi w karczmie.

- Mam dziewiętnaście lat! - powiedziała ostro. Barman zmierzył ją wzrokiem. Niski wzrost, krótkie nogi, mały biust, dziecięca twarz, na którą spadały kosmyki białych włosów...

- Przepraszam, ale nie wierzę ci...

Sonia podała mu dowód tożsamości. Mężczyzna podrapał się po głowie.

- To może być podrobione...

Dziewczyna chwyciła mężczyznę za kołnierz i spojrzała mu prosto w oczy. Miała jasne, hipnotyzujące tęczówki.

- Chcę. Drinka - powiedziała akcentując każde słowo. Barman z trudem odwrócił wzrok.

- Patrz na mnie... - szepnęła.

- Używasz potężnej magii, dziecko... - wysyczał. - Ale i tak nie sprzedam ci alkoholu.

- Nie jestem dzieckiem. - Odepchnęła mężczyznę. - Kryspin, wynośmy się stąd!

Mężczyzna westchnął, czując na sobie naglący wzrok dziewczyny. Barman spojrzał na Kryspina.

- Soniu... Proszę cię, jestem zmęczony - powiedział Kryspin i podszedł do baru.

- Kryspin, jak miło cię widzieć! - zawołał barman. - Dostałeś zlecenie żeby zaprowadzić to dziecko do domu? - spytał.

- Nie. Muszę się nią opiekować, powierzył mi ją sam świętej pamięci Mistrz Gildii.

- Naprawdę? No to musiałeś być z nim bardzo blisko skoro powierzył ci jedyną córkę.

- Owszem.

- Chcę drinka - warknęła na nich Sonia. Barman spojrzał na Kryspina.

- Daj jej, ma dziewiętnaście lat. Ręczę za to - powiedział.

- Skoro tak mówisz - stwierdził barman i podał dziewczynie drinka z sokiem.

Gdy wypiła, Kryspin dał jej kluczyk do pokoju.

- Idź, pewnie jesteś śpiąca...

- Nie, nie jestem. Muszę cię pilnować byś nie wyrwał jakiejś panienki.

- Przecież wiesz, że taki nie jestem! - oburzył się Kryspin.

- Skąd mam wiedzieć? Nie ufam ci - powiedziała.

Kryspin prychnął. Sonia odwróciła wzrok. Pewnie siedzieliby tak trochę czasu, gdyby nie pewna osoba, która weszła do baru.

Złociste włosy opadały jej na plecy, oczy miała świetliste niczym diamenty, a skórę jasną i gładką. Była ubrana w białą suknię z dużym dekoltem, krótką, bo kończącą się w połowie ud, a na ramieniu miała torbę. W uszach błyskały jej złote kolczyki. Chociaż była blondynką, musiała mieć jakieś azjatyckie korzenie, bo jej oczy były lekko skośne. Od razu spojrzała na niego. Poczuł, że paraliżuje go jej spojrzenie. Spróbował odwrócić wzrok.

- Sukkub - szepnął.

- Oj, niedobrze - stwierdziła Sonia.

Piękna kobieta podeszła do niego bardzo szybko i cicho.

- Witaj, piękny nieznajomy... - szepnęła. Kryspin aż się wzdrygnął.

- W-witaj... - powiedział.

- Nazywam się Kamakiri - powiedziała.

- Słodkie imię - odezwał się głupio Kryspin. Sonia prychnęła.

- No nie wiem czy takie słodkie. Oznacza modliszkę - powiedziała. - A ty jak się nazywasz?

- Kryspin - powiedział. Sonia otarła czoło. Kryspin był najlepszym uczniem jej ojca. Była spokojna, że będzie w stanie się obronić, ale nie pomyślała o sukkubach. Mało mężczyzn umiało sobie z nimi poradzić. Sonia poczuła niepokój.

- O, przyszedłeś z córką. Jakie to słodkie! - zawołała.

- Mam. Dziewiętnaście. Lat - powiedziała i spojrzała na sukkuba spod byka. - Jestem. Tylko. Cztery. Lata. Od. Niego. Młodsza - dodała. Kamakiri dotknęła dłonią ust, przez co wydała się nagle słodko zakłopotaną dziewczyną. Kryspin już się nie starał na nią nie patrzeć. Obsesyjnie wlepiał w nią gały. Sonia uderzyła go mocno po głowie, tak, że aż mu zaszumiało w uszach.

- Idziemy do pokoju - warknęła i zaczęła ciągnąć go za rękaw w kierunku sypialnej części karczmy. Weszli do swojego pokoju, gdzie były tylko dwa łóżka i małe okienko.

- Kryspin! - warknęła na niego Sonia. Już miała wyjść z kazaniem lecz jej przerwał.

- Wiem, wiem... To było silniejsze ode mnie... - szepnął.

- No tak, jesteś tylko mężczyzną. Ale jak na razie jesteś mi przydatny, więc bądź łaskaw na siebie uważać - powiedziała. - A teraz odwróć się, idę spać i chcę się przebrać.

- I tak nie ma na co patrzeć - powiedział ledwie dosłyszalnym szeptem lecz ona i tak dosłyszała. Dostał tak potężnego kopa, że był zmuszony do pocałunku z drzwiami. Wstał i już miał się do niej odwrócić, lecz przypomniał sobie, że ona się przecież przebiera, a nie chciał dostać z kopa w twarz. Słyszał za sobą dźwięki rozpinanego lub zapinanego zamka i jednak trochę kusiło go, aby się odwrócić. Pokręcił gwałtownie głową.

- Już? - spytał.

- Już - mruknęła. Ledwo zdążył się odwrócić, a ona już wskakiwała do łóżka. Mignęła mu tylko przed oczami biała koszula nocna.

- Czekaj, czekaj, teraz ty się odwróć jak mam się przebrać!

- Nie martw się, możesz się tak przebrać, jesteś dla mnie kompletnie aseksualny.

- Ty dla mnie też, ale ja musiałem się odwrócić!

- No i co z tego?

- Do cholery, mam ię dosyć, idę się upić! - wykrzyknął to, co marzył wykrzyknąć od kiedy tylko był zmuszony z nią przebywać.

- Nie, wracaj mi tutaj! - krzyknęła. - Masz mnie chronić!

- Nic ci się nie stanie. A nawet, jeśli... - Spojrzał na nią. - Będę miał wyrzuty tylko, dlatego, że zawiodłem mistrza Sergiusza. Nie obchodzisz mnie zbytnio.

Był na nią zdenerwowany. Od kiedy tylko został zmuszony się nią opiekować, ona nie dawała mu żyć. Nigdy się zbytnio nie lubili, a on nie wiedział, dlaczego. Poszedł w kierunku baru, lecz po kilku krokach poczuł się winny. Już miał wrócić, gdy na poczuł dłoń na swoim ramieniu.

- Jednak nie poszedłeś spać, Kryspinie? - spytała melodyjnym głosem, kojącym zmysły.

- Pani Kamakiri...

- Panna - powiedziała, okręcając go w swoją stronę. - Wieczna panna.

Stali naprzeciw siebie a Kryspin czuł, że ona powoli owija go sobie wokół palca.

- Chcesz mnie zabić, prawda? - spytał. - Jesteś sukubem...

- Zabić? Akurat dzisiaj jestem najedzona i liczyłam bardziej na... Wiesz, co... - Uśmiechnęła się zalotnie.

- Na jakiej podstawie mam ci wierzyć? - spytał, czując, że traci wolną wolę.

- Gdybym miała ochotę zabić, to wybrałabym raczej jakiegoś na wpół pijanego faceta, a nie mężczyznę będącego z, jak podejrzewałam, z córką. Chciałam trochę poflirtować i miałam nadzieję przekonać cię żebyś ją zostawił w jednym z pokoi, a sam poszedł do mojego... - powiedziała. - Co jak co, ale nie jestem taka okropna, by mordować ojców na oczach ich córek.

Jego umysł już kompletnie został zniewolony przez nią. „Raz się żyję”, pomyślał i poszedł z nią do pokoju...

***

- Nie wychodź jeszcze... - powiedziała cicho jak po wszystkim wstał z łóżka.

- Wybacz, muszę do niej iść. Nie powinienem jej na całą noc zostawić samej - powiedział.

- Ale minęło tylko półgodziny.

- Myślałem, że chciałaś tylko się ze mną przespać...

- Nie tylko, możemy jeszcze pogadać albo coś...

Spojrzał na nią. Była piękna. Cudowna. Jedyny demon, który nie chciał go zabić. Pocałował ją delikatnie w usta.

- Jutro porozmawiamy, obiecuję - powiedział. - Na razie muszę iść.

Wyszedł, uśmiechając się do niej na odchodnym. Demonica stała nadal wpatrując się w drzwi. Była śmiertelnie zdziwiona. Mężczyźni całowali ją namiętnie oszołomieni jej pięknem, („Jakim pięknem, chyba tym pięknem, obejmującym wielkie cycki i seksowne kształty”, pomyślała z goryczą, perwersyjne świnie), ale to był pierwszy mężczyzna, który pocałował ją czule na pożegnanie.

***

Wrócił do pokoju. Nie było go w sumie zbyt długo, ledwo półgodzinki. Wracając myślał, że ona już śpi. Lecz ona wyraźnie się poruszyła, jak wszedł do pokoju.

- Soniu, śpisz? - spytał. Nie poruszyła się, lecz zauważył, że wstrzymała oddech. Nie śpi. Podszedł do niej i chwycił ją za ramię, chcąc odwrócić do siebie.

- Zostaw mnie, zboczeńcu!

- Co ja takiego zrobiłem, że jestem zboczeńcem?

- Bije od Ciebie zapach sukkuba.

Kryspin zdziwiony powąchał swój nadgarstek. Rzeczywiście, poczuł jakiś specyficzny zapach, taki wiśniowo-migdałowy. Spojrzał na nią. Była odwrócona plecami do niego i wtulona w poduszkę. Znowu pociągnął ją za ramię.

- Daj mi święty spokój - warknęła.

Puścił ją i westchnął.

- Przepraszam za to, co powiedziałem...

- Myślisz, że to mnie choć trochę dotknęło? - spytała, jednak głos jej drżał. - Przecież to jasne, że nic nas nie łączy. Ty masz obietnicę do spełnienia, a ja jak na razie cię potrzebuję. I tyle.

- Skoro tak mówisz... - Westchnął. Upewnił się, że leży odwrócona do niego plecami i przebrał się szybko, po czym wskoczył do łóżka. Przymknął oczy i coś sobie przypomniał. Kiedy wychodził z pokoju jej oczy miały taki sam wyraz kiedy to się stało...

***

Była wtedy noc. Właśnie powoli zbliżał się do Gildii. Był rozluźniony, wiedząc, że zaraz znajdzie się w stołówce Gildii i po wypiciu mocnego drinka będzie spał jak suseł. Nagle usłyszał dzwonek telefonu. „Czego?!”, pomyślał wściekły i spojrzał na wyświetlacz.

- Sonia? - Zdziwił się i odebrał telefon.

- Co jest? - spytał. Odpowiedziała mu cisza.

- Hej, halo, co się dzieje?! - wykrzyknął do słuchawki.

- Pomóż mi - odezwał się zachrypnięty głos Sonii, nabrzmiały łzami.

- Co się stało?! - spytał histerycznym głosem.

- Tata został... Och, Kryspinie, pomóż mi...! - pisnęła do słuchawki.

- Został co? - spytał przerażony.

- Tatę ktoś zabił! - powiedziała i rozpłakała się. Kryspin nie mógł już zrozumieć jej dalszych słów.

- Soniu, posłuchaj mnie... - zaczął lecz ona dalej płakała.

- Uspokój się! - krzyknął znienacka do słuchawki. Sonia zamilkła na chwilę. - Soniu, schowaj się gdzieś. W najmniejszą dziurę, jaką wejdziesz i czekaj na mnie, dobrze? - powiedział uspokajającym głosem.

- T-tak... - jęknęła.

- Ja tam zaraz przyjdę i już wzywam pomoc. Schowaj się i czekaj na mnie - powiedział i rozłączył się. Spojrzał na wyświetlacz wysłużonej komórki, którą dostał od Mistrza. Do kogo miał niby zadzwonić? W Gildii nic nie wiedzą o zabójstwie? Może również leżą martwi. Wykręcił numer do swojego przyjaciela, który też miał w tym czasie zatrzymać się w Gildii.

- Czego? - Usłyszał jego zaspany głos po pięciu sygnałach.

- Żyjesz... - odetchnął.

- A czemu miałbym nie żyć? - spytał.

- Jesteś teraz w Gildii?

- Tak, a co?

- Przed chwilą dzwoniła do mnie Sonia. Mistrz Gildii nie żyje.

W słuchawce zapadła cisza.

- Niemożliwe... - jęknął.

- Sprawdź to, ja już jestem niedaleko. Obudź tyle ludzi ile tylko się da, zawiadomcie Anioły - podał mu instrukcje i szybko się wyłączył.

Pobiegł w kierunku Gildii. Dzieliło go od niej jakieś pół kilometra. Wszedł do sieni i zamarł. Tak, powiedziała mu, że go zamordowano, ale to i tak był dla niego szok. Jego zakrwawione ciało leżało na środku podłogi. Po schodach schodzili właśnie uczniowie Gildii i kilku absolwentów, którzy zatrzymali się by przespać noc.

- Mistrzu... - szepnął i do oczu cisnęły mu się łzy. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu lecz nie zauważył nikogo podejrzanego. Gdyby zabójca tu pozostał, na pewno zabiłby też Sonię i resztę ludzi we śnie. Chyba. Tak przynajmniej myślał. Minął ciało i poszedł do gabinetu Mistrza. Wszystkie papiery były porozrzucane, jakby zabójca czegoś szukał. Napad na tle zdobycia informacji? Anioły się tym zajmą, teraz musi szukać Sonii. Pobiegł do jej pokoju. Światło wschodzącego księżyca wpadało przez okno oświetlając ciemne łóżko i porozrzucane... zabawki? Spojrzał na kufer przy łóżku, gdzie zwykle były. Więc tam się schowała... Otworzył kufer i zobaczył jej przerażoną, zalaną łzami twarz. Wyciągnęła do niego ręce. Wyjął ją z kufra i poczuł jak jej ramiona zaciskają się na jego szyi. Wziął ją na ręce i przytulił do siebie mocno. To było dziwne doświadczenie, osoba, której nie lubił z wzajemnością, ściskała, wtulała się w niego. Lecz wiedział, że to tylko ze strachu. Sama z siebie nigdy by tego nie zrobiła. Właśnie schodził z nią po schodach, gdy pojawiły się Anioły. Oprócz Gildii to one miały jako taką władzę. Oni wybierali następnego Mistrza Gildii. Od razu ich okrążyli i wyprowadzili z budynku. Kryspin i Sonia zostali wrzuceni w wir rozmów i ustaleń. Mężczyzna nie za bardzo wiedział co robić. Sonia była wprawdzie już dorosła, ale... Ciągle tkwiła w jego ramionach, wtulona w niego. Bezbronna i cicha, a zwykle była panią sytuacji...

***

Zasnęła. On leżał w swoim łóżku i dalej się na nią patrzył. Przez sen odwróciła się w jego stronę. Przez okno wpadł promień księżyca. Jej twarz była czerwona i spuchnięta. Od razu poczuł się źle. „To fascynujące jak kobiety potrafią manipulować moimi uczuciami”, pomyślał, „łzami wpędzają mnie w depresje, a uśmiechem zaciągają mnie do łóżka. Fascynujące”.

Płakała, lecz opanowała się i pozostała silna. Nie chciała pokazywać przy mnie swojego smutku. Gdyby się teraz nie odwróciła nie dowiedziałbym się, że płakała.

***

W pewnym momencie Sonia rozluźniła uścisk. Postawił ją na ziemi. Już nie płakała. Jej spojrzenie było ostre jak brzytwa. Przyglądała się jak wynoszą jego ciało i sprzątają jego krew.

- Soniu - zaczął - Mistrz chciał bym się tobą opiekował gdyby... stało się właśnie coś takiego...

- Jestem pełnoletnia - powiedziała.

- To nie o to chodzi... Skoro ktoś zabił Mistrza, może chcieć zabić i ciebie.

- Brzmi sensownie...

- Mogę z tobą zamieszkać tutaj i ochraniać cię.

Zapadło chwilowe milczenie. Odwróciła głowę w jego stronę.

- Nie - powiedziała stanowczo. - Prowadzisz życie podróżnika.

- No ale...

- Poza tym ja nie mogłabym pozostać już w Gildii. Przynajmniej teraz - powiedziała. - Jestem zmuszona wędrować z tobą.

- Hę?

- Mnie też się to nie podoba, ale... - westchnęła.

- Soniu, czemu ty... Czemu ukryłaś swoje emocje? - spytał nagle z innej beczki. - Przecież to normalne, że jesteś w takiej chwili w rozpaczy - powiedział i próbował ją pogłaskać lecz odepchnęła jego rękę.

- W takiej chwili muszę być silna - powiedziała zimno. - Już nigdy nie zobaczysz moich łez.

***

Światło dnia wpadło przez okno. Obudził się nagle i spojrzał w bok. Sonia była już ubrana, składała właśnie swoją koszulę nocną.

- Zamierzasz kiedyś wstać czy nie za bardzo? - spytała.

- Już, już wstaję. Odwróć się, to od razu się przebiorę - powiedział. Odwróciła się i oparła o parapet, czekając cierpliwie.

- Już - powiedział, gdy już się ubrał i poukładał swoje rzeczy. - Myślę, że zostaniemy tu jeszcze jedną noc - dodał i ruszył w kierunku drzwi. Wyprzedziła go i mijając go, odwróciła ku niemu głowę.

- Cały czas widziałam w szybie twoje odbicie - powiedziała i zaraz znalazła się za drzwiami.

- Ty mała głupia podglądaczko! - krzyknął i pobiegł za nią. Usłyszał jej śmiech. Wydawał się wesoły. To dziwne, ale przez chwilę poczuł do niej nawet sympatię. Nagle usłyszał nieprzyjemny huk.

- No nie, Sonia, stratowałaś kogoś! - powiedział głośno na wpół śmiejąc się.

- Nie, to była moja wina - odezwał się melodyjny głos. Kryspin zamarł. Na ziemi obok Sonii znajdowała się Kamakiri, uśmiechając się do niego zakłopotana.

- Masz rację, to była twoja wina - powiedziała Sonia i wstała gwałtownie. Kryspin chciał pomóc Kamakiri wstać lecz Sonia złapała go za... dłoń? Mężczyzna zaszokowany jak diabli wytrzeszczył na nią gały.

- Jestem głodna, idziemy zjeść śniadanie - powiedziała i pociągnęła go za sobą. Gdy Kryspin otrząsnął się z szoku odwrócił głowę i spojrzał na Kamakiri.

- Wybacz - powiedział.

- Nic nie szkodzi. - Uśmiechnęła się. Zaraz znaleźli się z Sonią przy stolikach i zamówili śniadanie.

- Soniu - zaczął, patrząc jej w oczy.

- Omamiła cię - powiedziała Sonia, nie dając mu nawet się wytłumaczyć.

- Nie, to nie tak - powiedział stanowczo, lecz jedno spojrzenie jej jasnych oczu kazało mu się zamknąć.

- Wczorajszej nocy kochałeś się z nią - powiedziała. - Nie wgryzła się akurat w twoją szyję i to uśpiło twoją czujność.

- Ona powiedziała...

- Uwierzyłeś jej słowom? No tak, jesteś mężczyzną. Nic dziwnego. Jestem pewna, że chce cię oszukać. Chce cię zjeść tej nocy - powiedziała stanowczo Sonia. Na ich stole znalazły się tosty i jajecznica z plastrami chrupiącego bekonu. Sonia szybko zabrała się do jedzenia, Kryspin wziął jedynie niechętnie tosta.

- Jedz - powiedziała władczym tonem, który sprawił, że instynktownie wziął duży kęs. Dlaczego one tak bardzo potrafią go kontrolować? Wystarczy, że się odezwą, a on już słucha jak pies.

- Soniu... Dlaczego chwyciłaś mnie wtedy za dłoń?

Dziewczyna przestała na chwilę przeżuwać. Połknęła to co miała w ustach.

- Chciałam stworzyć pozory... - powiedziała. - Mam nadzieję, że nie pomyślałeś sobie nic.

- Oszalałaś? Aż taki głupi to ja nie jestem. - Odwrócił wzrok. Do baru weszła Kamakiri i uśmiechnięta poszła w jego stronę. Poczuł, że Sonia chwyta go za rękę.

- Dlaczego to robisz? - spytał szeptem.

- Chronię cię - odpowiedziała. I mimo że powiedziała to zirytowanym głosem, to poczuł się jakoś dziwnie. Inaczej. Kamakiri podeszła do ich stolika, ale nie odezwała się ani słowem. Przez chwilę patrzyła na dłonie Sonii, które trzymały jego dłoń, po czym spojrzała na jej oczy, które patrzyły na nią wyzywająco.

- Nie przeszkadzam - powiedziała odwracając się na pięcie i odeszła. Sonia uśmiechnęła się lekko z satysfakcją. Wyrwał jej swoją dłoń.

- Jesteś okropna.

- Wiem.

Cały dzień spędzili na snuciu się z kąta w kąt i planowaniu dalszej drogi do nikąd. Kryspin chciał też, chociaż przez chwilę porozmawiać z Kamakiri lecz Sonia nie opuszczała go nawet na krok, a kiedy tylko widziała sukkuba, to od razu chwytała mężczyznę za rękę. Udał się w pewnym momencie do toalety, a kiedy wrócił to zauważył, że... obie zniknęły. Przeszukał cały bar i zajrzał do pokoi. Nigdzie ich nie było...

***

- Porozmawiajmy - szepnęła jej do ucha. Sonia aż podskoczyła na krześle.

- Nie mamy o czym - powiedziała, lecz wtedy Kamakiri wzięła ją pod ramię i najzwyczajniej w świecie wyprowadziła z baru. Gdy tylko wyszły, Sonia wyrwała się jej i cofnęła kilka kroków.

- Posłuchaj mnie... - zaczęła Kamakiri lecz Sonia zrobiła wściekłą minę.

- Nie pozwolę ci go zjeść! - powiedziała ostrym, piskliwym głosem.

- Nie chcę... - zaczęła Kamakiri niemal wystraszonym tonem. Sonia uśmiechnęła się. Znów była panią sytuacji. Podeszła do Kamakiri bardzo blisko i spojrzała jej wyzywająco w twarz.

- Posłuchaj mnie, wieczna panno - powiedziała wiedząc, że tak właśnie określają same siebie sukkuby. - Ten mężczyzna jest mi potrzebny. Nie oddam ci go.

Kamakiri wiedziała, że może powalić dziewczynę jednym ruchem. Tak też zrobiła. Jej twarz przybrała wyraz chłodnej obojętności. Zmrużyła oczy i rozchyliła wargi przez co jej twarz miała kpiący wyraz.

- Prosiłam cię żebyś mnie posłuchała... - powiedziała. - Jednak nie chciałaś tego zrobić więc teraz muszę cię... ukarać.

- Kry...! - zaczęła krzyczeć lecz Kamakiri szybko zatkała jej usta.

- Nie martw się, nie umrzesz - powiedziała i zbliżyła się do niej. Jedną ręką wciąż zatykała jej usta, drugą rękę złapała ją za ramię. Sonia poczuła jak zatapiają się w nim zęby sukkuba. Zęby przystosowane do jedzenia ludzi. Chciała krzyczeć, lecz ona ciągle zatykała jej usta. Postanowiła jednak, że skoro sama jest gryziona to odpłaci się pięknym za nadobne. Ugryzła Kamakiri w dłoń. Jej skóra była wytrzymała, pachniała migdałami. Jak cyjanek. Jej krew... Smakowała tak dziwnie, piekła ją w język jak mocny alkohol. Kamakiri tylko lekko się skrzywiła. Przestała ją gryźć i wyrwała jej swoją rękę. Oblizała wargi i zmusiła Sonię do przybrania pozycji leżącej. Ta nie miała siły, aby się obronić, ani żeby wstać. Patrzyła się tylko na sukkuba zmęczonymi, jasnymi oczami.

- W sumie wyjdzie ci to na dobre - powiedziała Kamakiri i zostawiła ją samą. Sonia dotknęła swojego ramienia. Na palcach zostały jej ślady krwi. Gdy dotknęła jeszcze raz, poczuła jak rana się goi. Serce zabiło jej mocniej. Gorączkowo próbowała sobie przypomnieć czym grozi pogryzienie przez sukkuba. Wciąż huczały jej w uszach słowa tego demona. W sumie wyjdzie ci to na dobre...

***

Nigdzie nie mógł ich znaleźć. Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Poczuł charakterystyczny zapach migdałów i odwrócił się.

- Nie widziałaś może Sonii? - spytał.

- Widziałam. Szła w kierunku swojego pokoju - odpowiedziała, uśmiechając się.

- Na pewno? - spytał zdziwiony Kryspin. „Noc jeszcze młoda” jak mawiał mistrz, była dopiero 21:00. Nie mogła tak po prostu pójść do pokoju o tak wczesnej porze.

- Nie ufasz mi? - spytała smutnym głosem. Poczuł, że jego wolna wola tak po prostu odchodzi z jego umysłu.

- Nie no, ja... - Nie mógł złożyć logicznego zdania. Wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą, do swojego pokoju. Nie miał wystarczająco wolnej woli żeby zaprotestować. Zamknęła drzwi i jej prawa ręka wprawnym ruchem rozpięła wszystkie guziki koszuli.

- Jakżeś to zrobiła? - spytał zdziwiony. Kamakiri uśmiechnęła się pobłażliwie i podeszła do niego, zdejmując koszulę.

***

Płakała. Ocierała łzy rękami, lecz nie mogła tego powstrzymać. Płakała za ojcem, płakała za Kryspinem, płakała za wszystkim, czego nie zrobiła a co mogła zrobić, płakała za dotykiem jego dłoni. A co by było gdyby naprawdę z nim była? Nigdy nie poznała tego dziwnego uczucia miłości. Znała je jedynie z książek. Czuła, że coś ją ominęło. Bała się, że on najprawdopodobniej już nie żyje. Nie mogła go stracić. Był jej potrzebny.

„Nie obchodzisz mnie zbytnio.”

Kłamała, że jej to nie zabolało. Bo zabolało. Jakby ktoś jej wbił sztylet w brzuch. Czuła się głupio. Od kiedy żywi do niego jakieś głębsze uczucia? Był zawsze dla niej jedynie uczniem jej ojca. Nic więcej. A teraz... Nie mogła określić swoich uczuć, ale wiedziała jedno. Nie pozwoli mu umrzeć. Wstała, ledwo trzymając się na zdrętwiałych nogach. Zasklepiona rana bolała i biło od niej ciepło. Czuła, że działo się z nią coś dziwnego. Teraz jednak nie warto tego roztrząsać. Poszła w kierunku baru. Stanowczo otworzyła drzwi i nie zważając na ciekawskie spojrzenia udała się do pokoju, który wynajmowała razem z Kryspinem. Już opuszkami palców dotykała klamki, gdy spostrzegła, że on pewnie jest w pokoju Kamakiri. Przemierzyła korytarz i skierowała się tam, gdzie czuła zapach migdałów. Przypomniał jej się ojciec, siedzący przy kominku i pijący amaretto. Zła i nieszczęśliwa odgoniła to wspomnienie i z całej siły kopnęła w drzwi.

***

W przerwie między kolejnymi pocałunkami Kamakiri spojrzała mu w oczy i spytała:

- Kochasz Sonię?

- Oczywiście, że nie - odpowiedział.

- Trzymaliście się za ręce...

- Ubzdurała sobie, że tak mnie uratuje - wyjaśnił. - Nie masz się, czym martwić, nie jesteśmy ze sobą. Właściwie to się nawet nie lubimy.

- Więc czemu podróżujecie razem? - zapytała.

- Obiecałem ją chronić. To skomplikowane - westchnął. Pocałowała go, długo i mocno. Nagle usłyszeli łomotanie w drzwi. Kamakiri zerwała się na równe nogi, naga lecz zupełnie tym nie skrępowana. Kryspin okrył się szczelnie kołdrą. gdy sukkub otworzył drzwi. Stała tam Sonia w zakrwawionym ubraniu i ze wzrokiem pełnym bólu i nienawiści. Wyciągnęła rękę i złapała Kamakiri za ramię.

- Oddaj... mój... - powiedziała. Kamakiri uśmiechnęła się kpiąco. Sonia wpadła jej w ramiona i skrzywiła się. Chciała jej się wyrwać, lecz Kamakiri objęła ją i skierowała twarzą do Kryspina.

- Nie chcę go zjeść - powiedziała. - Chcemy tylko razem... No wiesz, jesteś już duża... - powiedziała i nie patrząc na nią wypchnęła ją za drzwi.

- Powinna być już spokojna i jakoś dojść do pokoju. - Wzruszyła ramionami Kamakiri. Sądziła, że przekonała Sonię i że będzie mogła spokojnie pójść do łóżka z Kryspinem. Lecz ten zaczął się ubierać.

- Kryspinie... - jęknęła widząc jak zakłada szorty i spodnie. Koszulę wziął rękę i poszedł w kierunku drzwi. Chwyciła go za ramię.

- Przecież mówiłeś, że nic do niej nie czujesz... - powiedziała ze łzami w oczach.

- To skomplikowane... - westchnął. - Wybacz mi.

Pocałował ją w policzek i wyszedł. Poczuła jak łzy płyną jej po policzkach, wielkie, ciężkie i ten szok, że już nie patrzył na nią w ten sposób. Żonaci mężczyźni ulegali jej wdziękowi. A ten, który twierdził, że wcale nie lubi swojej towarzyszki, wybrał ją. Położyła się do łóżka i zasnęła kamiennym snem we łzach i z postanowieniem, że jutro kogoś zabije.

***

Wyszedł z pokoju i zobaczył ją opierającą się o ścianę. Była bardzo słaba, zarumieniona i jakby... inna. Jej rana pachniała migdałami. W oczach miała łzy.

- Kryspinie... - szepnęła. Sam nie wiedział co się z nim dzieje. Czy to, że uwiodło go jej nowe wcielenie, na wpół succuba? Nie, jeszcze za bardzo się nie zmieniła. Może poruszyło go to ,co zobaczył w jej oczach, gdy Kamakiri powiedziała jej, że chcą sobie tylko... no wiadomo... Wziął ją w ramiona.

- Ahh... - jęknęła z bólu. Jej czoło było rozpalone. Zaniósł ją do pokoju i rozebrał z ubrania, które nagle zrobiło się... ciut na nią za ciasne. Położył ją w swoim łóżku i chciał iść w kierunku swojego, ale pomyślał że... wcale nie chce. Rozebrał się do bokserek i położył się obok na wpół przytomnej Sonii. Ona wtuliła się w niego, rozpalona od gorączki, pachnąca amaretto. Dlaczego tak się stało? Nie rozumiał tego. Godzinę temu nawet jej nie lubił. Ale teraz pragnął być tylko z nią.

- Pić... - szepnęła cicho Sonia, wyrywając go z zamyślenia. Na stolika leżała butelka wody, więc podał jej. Napiła się, a resztę wody wylała sobie na głowę. Woda poleciała po jej plecach i rozpalonym ramieniu. Syknęła cicho.

- Mam jakąś maść, chcesz? - spytał. Kiwnęła głową. Poszedł po swoją torbę podróżną i wyjął z niej maść chłodzącą na rany. Delikatnie posmarował jej ranę na ramieniu. Przy okazji zrobił jej masaż. Pocałował ją. A potem pociągnął do siebie pod kołdrę. Może i chciał czegoś więcej, ale ona niemal za moment zasnęła. Uśmiechnął się lekko i też zasnął.

***

Rano nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Ta dziewczyna nie sięgała mu już ledwo do brzucha (tylko do klatki piersiowej) i nie mogła już się zamienić stanikiem z dwunastolatką. Co prawda nadal nie mogła się równać seksapilem z Kamakiri, ale teraz na pewno mogłaby uwieźć każdego mężczyznę, nawet takiego, który stoi na ślubnym kobiercu. Dotknął lekko jej ramienia, a ona otworzyła zaspane oczy i spojrzała na niego.

- Co się tak na mnie gapisz?! - krzyknęła i zerwała się na równe nogi. Zaczęła szukać czegoś do ubrania.

- Obawiam się że będzie już za małe - powiedział z rozbawieniem.

- Z czego się cieszysz?! - wykrzyknęła. - Skąd mam teraz znaleźć nowe ubranie?! I co się tak gapisz?! - Wzięła kołdrę i zasłoniła się. Wstał i zabrał jej kołdrę.

- Dlaczego zachowujesz się jakbyś nie pamiętała wczoraj? - spytał.

- Wczoraj? - spytała - Wczoraj...

Zarumieniła się i ku jego zdumieniu... dała nura pod łóżko. Zrobiła to szybko i sprawnie, mimo że nie była już tak niskiego wzrostu.

- Hej, co ty robisz? - Zdziwił się.

Cisza. Westchnął.

- Pójdę i zapytam czy ktoś nie może pożyczyć ci czegoś do ubrania - powiedział i wyszedł. Spytał barmana czy nie ma jakiś znalezionych ubrań damskich. Dał mu jakąś tunikę, która i tak będzie na Sonię za mała. Westchnął i już miał wracać do pokoju, gdy natknęła się na niego Kamakiri. Gdy zobaczył jej oczy, poczuł się jakby cały świat się zawalił. Znów jednym spojrzeniem sterowała jego uczuciami.

- Emmm... Dzień dobry? - powiedział głupio. Kamakiri podała mu zawiniątko ubrań. Były to jasne dżinsy, bluzka, kurtka, komplet bielizny i jedna sukienka.

- To powinno być na nią dobre - powiedziała Kamakiri i wyminęła go.

- Dziękuję - powiedział i poszedł do pokoju. Sonia siedziała na łóżku, osłaniając się kołdrą. Podał jej ubrania.

- Ubierz co chcesz. Ta brązowa tunika chyba jednak będzie za mała, ale reszta rzeczy powinna być dobra.

- Odwróć się - powiedziała.

- Ale...

- Odwróć się - warknęła ostro. Odwrócił się. Usłyszał szelest materiału lecz żadnego zapinania zamka. Ubrała sukienkę.

- Już? - spytał.

- Już - odpowiedziała.

Odwrócił się. Sonia w białej sukience, sięgającej jej niewiele powyżej kolan, pakowała resztę rzeczy do swojej torby. Spojrzała na za małe już na nią rzeczy i nie wiedziała co z nimi zrobić.

- Zostawmy je, może przydadzą się jakiemuś dzie... znaczy się jakiejś osobie - powiedział.

Spojrzała na niego wilkiem. Posmutniał. Dlaczego nie może być tak jak poprzedniej nocy? Minęła go w drzwiach i chwyciła za rękę.

- Idziemy na śniadanie - zarządziła i pociągnęła go w kierunku karczmy.

***

Po zjedzeniu skromnego śniadania, poszli jeszcze po swoje rzeczy. Gdy wychodzili z karczmy, Sonia ścisnęła nerwowo jego rękę.

- Czemu oni wszyscy się na mnie gapią? - spytała. Rzeczywiście. Wszyscy mężczyźni w karczmie patrzyli na nią pożądliwym wzrokiem. Objął ją ramieniem i wyprowadził z karczmy. Był ładny dzień. Na niebie leniwie przesuwały się chmury. Na trawie obok karczmy na wpół leżała Kamakiri, wystawiając twarz do słońca. Spojrzała na nich smutnym wzrokiem.

- Żegnaj - powiedziała cicho.

Zwolnił kroku i wlepił w nią oczy. Sonia chwyciła go za dłoń i pociągnęła do przodu. Spojrzał na nią. W jej oczach dostrzegł jakby zirytowanie. Uśmiechnął się rozbawiony i pobiegł wraz z nią polną drogą, oświetloną słońcem.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Kara : 2013-04-27 16:25:29
    Co dalej ?

    Przyjemnie mi się czytało. Fakt mało opisów, ale czytałam już dużo takich opowiadań i w sumie lubię taki styl, ponieważ mogę w pełni korzystać z mojej wyobraźni i fantazji ^^

    Spodobało mi się i chciałabym dowiedzieć się co dalej, więc byłabym wdzięczna za kontynuacje ;)

  • Yuffy : 2011-06-04 14:01:35
    Dobre, ale...

    Opowiadanie nie powaliło mnie na kolana. W całości brakowało mi opisów, które wprowadziły mnie w Twój świat. Tego bardzo mi brakowało. Rzuciłaś/eś nas w świat, którego praktycznie nie znamy, a ten brak opisów to pogłębia. Nie miałam bladego pojęcia, jakie masz wyobrażenie na temat wyglądu baru, gdzie poszedł Kryspin oraz Sonia. Udany opis był odnośnie Kamakiri, chociaż też nie trzeba popadać w nim w samozachwyt. Aczkolwiek przydałoby się takich więcej. Zdecydowanie w całym opowiadaniu przeważały dialogi, w których często dominowały trzy kropki. A jak to się mówi - co za dużo to nie zdrowo. Od czasu do czasu można ich używać, dla podkreślenia nastroju towarzyszącego danemu bohaterowi, ale trzeba to robić z umiarem. Wielokrotne przeskoki w akcji też mi przeszkadzały. Oczywiście nie mam nic przeciwko jakiemuś skoku, ale z reguły czytelnicy preferują łagodniejsze posuwanie się akcji.

    Umiesz pisać, widać to, ale wykorzystaj to na tworzenie obszerniejszych opisów. Rozkoszuj się pisaniem i nie zasypuj czytelnika samym dialogami, umieszczając nas w świecie, którego po prostu nie znamy. Mnie wstępny opisik nie prowadził do Twojego świata, a przez to nie odczułam żadnego klimatu. Natomiast postacie nie są wyraziste, brak im charakteru. Musisz je nieco dopracować, a będzie zdecydowanie lepiej.

    Ogółem brakowało mi opisów, atmosfery i czegoś przyciągającego w postaciach. Dlatego moja ocena to 7/10 tak na dobry początek :)

  • Skomentuj