Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

W poszukiwaniu tego, co utracone

Cisza przed burzą

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2012-12-01 18:09:05
Aktualizowany:2012-12-01 18:09:05


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


Rozdział XIII

Cisza przed burzą

Walka Ceiphieda i Shabranigdo toczyła się od niepamiętnych czasów. Na samym początku bitwa rozgrywała się jedynie na boskiej płaszczyźnie, jednak pewnego dnia, po wielu tysiącleciach nieustającego boju, Bóg Ciemności odkrył sposób, jak mógłby pokonać swojego jasnego odpowiednika. Postanowił wykorzystać tkwiące w ludzkich sercach negatywne emocje do zwiększenia własnej mocy. W odpowiedzi na ten ruch, jego przeciwnik sięgnął po jedyną broń, jaka mu pozostała - po pozytywne i ciepłe odczucia tlące się w człowieku. W ten sposób pojedynek tytanów przeniósł się do świata śmiertelników. I o ile w boskich realiach szanse obu oponentów były wyrównane, w nowym wymiarze Shabranigdo szybko zyskał przewagę. Tworząc okrutne potwory, budził w ludziach strach, którym karmiły się jego mroczne dzieci nazwane później Mazoku. Z czasem te potężne Demony wyspecjalizowały się w wywoływaniu u swych ofiar najgorszych odczuć, poczynając od lęku i kończąc na wyrodnym okrucieństwie. Doszło do tego, że najpodlejsze jednostki zaczęły się same przeistaczać w Mazoku, chociaż nigdy nie mogły osiągnąć mocy Mazoku narodzonych z ciemnej mocy Shabranigdo.

W ten sposób Ceiphied zaczął powoli, lecz nieodwracalnie słabnąć. Fakt, że ludzkie serca są o wiele bardziej podatne na negatywne emocje, zdecydował o jego powolnym upadku. Owszem, istniały osoby, które z radością przyjęły jego ciepłą energię, zmieniając się w Smoki nazwanymi w późniejszych czasach Ryozoku, jednak wciąż były to zbyt małe siły, aby mogły się mierzyć ze wschodzącą potęgą jego wroga.

Wszystko się zmieniło, gdy Bóg Jasności był tak słaby, że musiał przyjąć cielesną postać. Właśnie wtedy ukryty w formie młodego mężczyzny spotkał Karissę. Gdy ta dwójka się spotkała, stało się coś, czego nikt się nigdy nie spodziewał. Kobieta rozpoznała w silnym, nieziemskim osobniku, dobrego, lecz zagubionego Władcę Jasności i obdarzyła go najsilniejszym ludzkim uczuciem - miłością. Ceiphied czerpiący siłę z pozytywnych emocji nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim. Postępując niezwykle ostrożnie, pozwolił sobie zanurzyć się w tym nieznanym jeziorze i szybko się okazało, że pokochał Karissę, jak mężczyzna może pokochać kobietę.

Z tego związku odrodziła się ogromna część mocy Ceiphieda. Znajdując nowe źródło siły, chociaż wciąż nie wystarczającej do pokonania Shabranigdo, zwrócił się z prośbą do kobiety, aby przyjęła tę siłę i przekazała ją swojemu potomkowi. Jeżeli jej dziecko byłoby kochane i później obdarzyłoby czystą miłością swojego partnera, moc ponownie by wzrosła. Karissa nie była głupia, wiedziała, że taki czyn spowoduje, że Ceiphied nie wykorzystawszy tej nowo zyskanej energii na regenerację własnych sił, zapadnie wkrótce w sen. Była również świadoma, że tej mocy było zdecydowanie za mało, aby pokonać Władcę Ciemności. Dlatego też ze łzami w oczach zgodziła się spełnić ostatnie życzenie Smoczego Bóstwa.

Mazoku, których celem było zniszczenie wszelkiej materii związanej z wrogiem Shabranigdo, od tego momentu zaczęły czyhać na życie Karissy. Kobieta, oczywiście, nie miała zamiaru dać się zabić. Zebrawszy wszystkich zwolenników Boga Jasności, utworzyła barierę ogromnego zasięgu, chroniącą obszar przed Demonami. Nie była to osłona całkowicie uniemożliwiająca przeniknięcie wszystkim Mazoku, ale wystarczała, aby zmusić siły Shabranigdo do odwrotu.

Dosyć szybko zaczęto nazywać teren otoczony barierą Seyrun. Tą samą nazwą ochrzczono również zalążek przyszłej stolicy białego królestwa. Z czasem w nowej krainie pojawiła się magia. Osobą, poza mianowaną przez lud królową Karissą, najbardziej obdarzoną mocą była jej siostra, Lytess oraz dwie młode Ryozoku. Czując, że jej czas powoli dobiega końca, Karissa wezwała do siebie najsilniejszą trójkę. Powierzyła im opiekę nad swoją jedynaczką i przekazała instrukcje dotyczące rytuału, który mógł zostać wykonany, gdyby nadszedł odpowiedni czas. Lytess, zwana później pierwszą cephieleu, obiecała siostrze, że bez względu na wszystko, dopilnuje, aby jej polecenia zostały wykonane.

Wspomniany rytuał był otoczony w Seyrun największą tajemnicą. Nikt poza trójką kapłanek nie wiedział o jego istnieniu. Niestety, przez fakt, że syenleu były nie tylko powierniczkami tego sekretu, ale również najpotężniejszymi wojowniczkami w kraju, których obowiązkiem była ochrona królestwa przed Mazoku, upoważniono jeszcze jedną osobę do poznania szczegółów tej ceremonii, która w odróżnieniu od hiruzenkai mających skupić się na obronie kapłanek, miał za zadanie strzec tajników rytuału.

Dla przeciętnych obywateli Seyrun takie osoby pełniły jedynie funkcję opiekuna syenleu i hiruzenkai, jednak wtajemniczeni mieli dla tych ludzi oddzielne miano… Nazywali ich Mistrzami Ceremonii.


***


Mistrz Ceremonii obserwował otulone gęstą mgłą Seyrun. Jeszcze niedawno pokryte śniegiem miasto było pogrążone w bezpiecznym śnie. Wraz ze śmiercią twórcy zaklęcia, jego efekty powoli zaczęły się wycofywać. Mężczyzna zwrócił twarz w kierunku czarnych chmur kumulujących się w centrum miasta. Nie czuł tej negatywnej energii od tysiąca lat. Shabranigdo budził się z letargu, a ten dzieciak, Gethley, będąc odpowiednim medium, niebezpiecznie przyśpieszał ten proces.

Uniósł swoją laskę, która zabrzęczawszy delikatnymi dzwoneczkami, zaświeciła się jasnym światłem. Resztki magicznej mgły zostały wzmocnione. Dzięki temu pozbawieni mocy mieszkańcy Seyrun pozostaną uśpieni na czas ostatniej walki. Nic więcej, nie mógł dla nich zrobić. Jego czas się powoli kończył, a on musiał zadbać, aby rytuał wreszcie się dokonał.


***


Sylphiel niespokojnie wsłuchiwała się w nurty mocy otaczające Seyrun, jednak w żaden sposób nie była w stanie rozpoznać znajomych energii. Na szczątkach niegdysiejszego Pałacu powstało tak niespokojne kłębowisko magii, że śledzenie akcji jej przyjaciół stało się niemożliwe. Przy zamkniętych oczach wznosiła ciche modlitwy do Ceiphieda. Nie pozwól im zginąć, nie pozwól im zginąć, nie pozwól im zginąć. - powtarzała to zdanie niczym mantrę. W pewnym momencie na środku olbrzymiej, niemalże pustej sali powstało małe zagięcie przestrzeni, które z sekundy na sekundę zaczęło rosnąć. Uzdrowicielka niemalże krzyknęła z radości. Jej modły zostały wreszcie wysłuchane!

Po chwili w pomieszczeniu pojawiła się czwórka wojowników Smoczego Bóstwa. Radość syenleu szybko ustąpiła miejsca zmartwieniu. W jakim oni byli potwornym stanie! Lewa ręka Filii zwisała bezwładnie. Nie było wątpliwości, że była złamana. Dwójka hiruzenkai miała masę drobnych obrażeń, jednak w najgorszym stanie była cephieleu, która miała dwa razy więcej małych ranek niż cała trójka razem wzięta, przez co niewątpliwie nie mogłaby ustać na własnych nogach, gdyby nie pomoc Zelgadisa. Byli poharatani, ich ciuchy nie nadawały się do żadnego użytku, ale żyli.

Chciała do nich podbiec i jak najszybciej rozpocząć proces uzdrawiania, jednak nie wolno jej było się ruszyć z miejsca.

- Sylphiel, co z Amelią? - spytała od razu Lina. Pomimo wycieńczenia jej głos był pewny i klarowny, jednak nie zdołała ukryć przerażenia w oczach, gdy ujrzała unoszącą się sylwetkę nieprzytomnej Księżniczki na nurcie mocy wydobywającym się ze średniej wielkości kręgu magicznego narysowanego na kamiennej podłodze.

Klęcząca tuż przed kręgiem Sylphiel uśmiechnęła się smutno.

- W jej ciele jest zbyt wiele surowej mocy i za mało energii życiowej, aby mogła nad nią zapanować, przez co jej ciało automatycznie zaczęło przechodzić w śpiączkę.

- Chyba nie rozumiem… - powiedział zdezorientowany Gourry.

- Powiedzmy, że ma za mało energii życiowej. - wyjaśniła krótko Sylphiel.

- Więc przez ten krąg przesyłasz jej własną energię? - spytała cicho Filia.

- Tak.

- Ale to przecież to niebezpieczne… - rzekł blondyn. Nie ruszył się z miejsca, jednak było widać, że jako hiruzenkai, którego obowiązkiem była ochrona swojej syenleu przed wszelkimi niebezpieczeństwami, miał ogromną ochotę przerwać magiczny krąg przenoszący energię życiową Sylphiel do ciała Księżniczki.

- Dokładnie jak to, co wy dotychczas robiliście. - odparła z uśmiechem Sylphiel, patrząc się swojemu obrońcy prosto w oczy. Widząc zmartwienie w niebieskich oczach, chciała do niego pobiec i przywrócić mu jego beztroski uśmiech, w którym zakochała się tysiąc lat wcześniej. Jednak wszystkie kapłanki Ceiphieda miały jedną cechę wspólną: bycie syenleu było dla nich na pierwszym miejscu, bycie kobietą dopiero na drugim…

- Ale…

- Nie da się wygrać z kapłanką, która wypełnia wolę Ceiphieda. - Nagle rozległ się głęboki, męski głos. - Hiruzenkai mają za zadanie ochraniać syenleu, a syenleu za wszelką cenę muszą chronić królewską krew. Ta zasada od zawsze towarzyszyła wojownikom Ceiphieda.

Po usłyszeniu cichego brzęknięcia dzwoneczków, czwórka nowo przybyłych została otoczona czerwoną aurą. Zelgadis spojrzał na swoją rękę, którą podtrzymywał słabą czarodziejkę. Jego rany leczyły się w trybie natychmiastowym. Tak samo się działo z pozostałą trójką. Zaklął w myślach. Znał tę energię. Ten bydlak ukrywał się prze nim od dziesięciu lat i miał czelność zjawiać się właśnie teraz?!

- Zel. - Usłyszał ostrzegawczy półszept Liny. - Nie rób nic głupiego.

Widząc, że czarodziejka stała już pewniej na własnych nogach, puścił ją i zaczął kumulować energię. Od tylu lat chciał się z nim zmierzyć. Odpłacić za bycie dla niego nikim więcej poza magicznym eksperymentem, za cierpienie, którego wtedy doświadczył, za to, że nawet w tym nowym życiu ponownie zostawił go samego…

Sylwetka Czerwonego Kapłana stawała się coraz bardziej widoczna, a kumulowana przez niego energia rosła w zastraszającym tempie. Był już prawie gotowy. Gdy ujrzał fioletowe włosy ułożone podobnie do jego, młodą, choć wiekową twarz, wiecznie zamknięte oczy oraz czerwone, szykowne szaty, nie miał nawet przez chwilę wątpliwości, że dokona zaraz właściwej rzeczy. Wystarczyło tylko rzucić przed siebie skumulowaną moc i jego odwieczne pragnienie serca zostałoby spełnione…

Kulka potężnej, lecz stosunkowo niegroźnej, przynajmniej dla niego, skierowanej w jego brzuch energii przerwała jego rozmyślania. Impet uderzenia skierował go na pobliską ścianę, od której się boleśnie odbił.

- Lina, co ty wyprawiasz?! - Skierował całą buzującą w nim agresję na swoją syenleu. Całkowicie uzdrowiona dziewczyna podeszła do niego energicznie.

- Mówiąc, że masz nie robić nic głupiego, miałam na myśli właśnie to, uparty ośle! - wydarła się na niego.

- Nie mieszaj się w to. - odpowiedział grobowym głosem, ponownie spoglądając na swojego dziadka i podnosząc się z podłogi. Dla wielu przeciwników hiruzenkai to spojrzenie było ostatnim widokiem w ich życiu.

- Albo się uspokoisz albo dostaniesz Dragon Slave. - odpowiedziała równie niebezpiecznie czarodziejka, patrząc mu prosto w oczy.

Przez krótką chwilę mierzyli się groźnym spojrzeniem, a w tym samym czasie Sylphiel miała prawdziwą trudność w skupieniu się. Musiała się koncentrować, na przekazywaniu własnej energii życiowej Amelii, Shabranigdo budził się do życia, do ich kryjówki przybył sławetny Czerwony Kapłan, Rezo i lada chwila mogło dojść do walki pomiędzy cephieleu a jej hiruzenkai. Jak ona miała pracować w takich warunkach? Spojrzała ukradkiem na Gourry’ego oraz Filię i nie mogła się nie uśmiechnąć. Ze względu na ten sam kolor włosów i oczu myślano czasami, że ta dwójka jest rodzeństwem. Znając różnice w ich zachowaniu, nigdy nie podzielała tego zdania, jednak gdy ujrzała identyczną konsternację na ich twarzy nie mogła się oprzeć wrażeniu, że faktycznie wyglądają jak brat i siostra.

Ciszę przerwał głośmy śmiech Rezo.

- Naprawdę Lino, doskonale radzisz sobie z moim upartym wnuczkiem.

Zanim czarodziejka zdążyła jakkolwiek zareagować, Zelgadis, wykorzystując chwilę nieuwagi rudowłosej, posłał w stronę Czerwonego Kapłana kulę energii, która ku zdziwieniu wszystkich zgromadzonych przeniknęła przez mężczyznę, jakby nic nie stało na jej drodze.

- Jak to możliwe? - spytała Lina, której szok przeważył nad chęcią walnięcia jej hiruzenkai.

- Przykro mi Zelgadisie, ale trochę za późno na nasz pojedynek. Moja moc jest już na wyczerpaniu. - skomentował pogodnie Czerwony Kapłan.

- Kim ty właściwie jesteś? - spytał nagle Gourry.

- To jest legendarny opiekun syenleu i hiruzenkai, Czerwony Kapłan, Rezo. Mistrz Ceremonii, któremu zawdzięczam ucieczkę z pieczęci Valgaarva. - odpowiedziała Filia.

- I ten, któremu zawdzięczamy ocalenie przed pierwszym atakiem Phibrizzo po przebudzeniu Sylphiel. - dodała Lina.

Zelgadis wbił wzrok w ziemię. Rezo im pomógł? Chciał temu zaprzeczyć, lecz nie mógł się okłamywać. Pamiętał mignięcie znajomej mocy tuż przed utratą przytomności przy pierwszym spotkaniu z Lordem Mazoku. Chęć zarzucenia dziadkowi, że pomimo całej swojej mocy zostawił ich samych, nie pozwoliła mu na rozpoznanie tej energii. Łatwiej było go obwiniać za kolejną uczynioną mu niesprawiedliwość niż przyznać, że jego dziadek zrobił coś pozytywnego. Owszem, teraz musiał mu przyznać, że ich chronił, co nie zmieniało faktu, że zrobił niemal wszystko, aby utrudnić własnemu wnukowi życie.

- Co masz na myśli, mówiąc, że twoja moc jest na wyczerpaniu? Przecież w ciągu kilku godzin powinieneś być w stanie ją odzyskać. - Zauważył chłodno.

- Tak zapewne by było, gdybym się odrodził tak jak wy, Zelgadisie. - odparł spokojnie mędrzec. - W wyniku działania Saigen Mael Shabranigdo został uśpiony, Księżniczka została zapieczętowana, a syenleu i hiruzenkai dostali możliwość odrodzenia. Ktoś jednak musiał czuwać, aby hiruzenkai cephieleu przebudził się we właściwym momencie, aby cykl rozpieczętowania został uruchomiony w odpowiednim czasie. To zadanie należało do mnie. -Zamilkł, robiąc efektowną pauzę. - Widzisz Zelgadisie, tak jak dla ciebie jako hiruzenkai priorytetem jest ochranianie cephieleu, moim priorytetem jako Mistrza Ceremonii jest doprowadzenie do rytuału za wszelką cenę. Nawet w momencie, gdy moje działanie nie wydawało ci się właściwe, wszystko, co robiłem, miało na celu doprowadzić do rytuału.

- Czyli chce pan powiedzieć, że pan żyje od ponad tysiąca lat? - spytała zszokowana Filia, kiedy Zelgadis milczał, trawiąc usłyszane informacje.

- Właśnie tak. I dlatego mój czas dobiega końca, przez co już nie mogę utrzymać fizycznej postaci. Mam tylko tyle siły, aby wykonać moje ostatnie zadanie. - powiedział, zbliżając się do Sylphiel i Amelii.

Uzdrowicielka spojrzała z zaskoczeniem na potężnego maga, lecz nie ruszyła się z miejsca, kiedy do strumienia jej mocy dołączył silny nurt.

- Jej wysokość powinna dojść do siebie w ciągu godziny. W ciągu dwudziestu trzech godzin Shabranigdo całkowicie się przebudzi. W tym czasie macie jedyną okazję, aby przeprowadzić rytuał. - Tłumaczył szybko, lecz rzeczowo. Jego postać powoli zaczęła zanikać, po chwili zwrócił się do hiruzenkai cephieleu. - Zelgadisie. - Hiruzenkai niechętnie spojrzał na niego. - Nigdy nie potrafiłem być takim dziadkiem, jakiego chciałeś mieć, ale patrząc na to, jak silny się stałeś, nie możesz mnie winić za to, że tego nie żałuję. - Wypowiadając te słowa, po raz pierwszy i ostatni uśmiechnął się przepraszająco do wnuka i przekazawszy tę ostatnią wiadomość, zupełnie zniknął.


***


Lina delikatnie nacisnęła klamkę pokoju, który wcześniej dzieliła z Zelgadisem. Od momentu zniknięcia Rezo, Amelia odzyskała kolory na twarzy, a śpiączka zmieniła się w spokojny sen. Sylphiel mogła wreszcie zlikwidować magiczny krąg i można było przenieść Księżniczkę z najniższego poziomu schronu, cechującego się najwyższym poziomem bezpieczeństwa, na wyższe, nieco przytulniejsze, piętra. Filia pełniła dyżur przy młodej monarchini. Uzdrowicielka, na wpół zmuszona przez pozostałą część grupy, udała się na krótki odpoczynek. Gourry najprawdopodobniej czuwał nad spokojem swojej syenleu. Cephieleu dopiero, gdy się upewniła, że wszystko jest pod kontrolą, znalazła swojego hiruzenkai siedzącego w ciemnym pomieszczeniu.

Mogła sobie tylko wyobrażać, jaka burza myśli przebiegała przez głowę jej obrońcy. Wiedziała, że mag nienawidził swojego dziadka, jednak wszelkie jej próby tłumaczenia spływały po nim jak po kaczce. Był to jedyny temat, na który nie mogli swobodnie rozmawiać. Poczucie krzywdy i nienawiści były w Zelgadisie tak silne, że czegokolwiek by nie powiedziała, żaden argument nie mógł się przebić przez tę powłokę niechęci.

Ona sama patrzyła na Czerwonego Kapłana z perspektywy cephieleu. Może nie podobały jej się niektóre metody jego działania, ale zawsze wywiązywał się ze swoich obowiązków Mistrza Ceremonii, co potwierdził ostatecznie, poświęcając całą swoją moc i życie swojemu zadaniu. Prawda była też taka, że hiruzenkai nigdy nie byli dokładnie wprowadzani w temat rytuału. Ich zadaniem było zapewnienie kapłankom ochrony, dlatego nie zdradzano im największego sekretu, będącego istotą całego rytuału. Z tego względu Zelgadis nie zdawał sobie sprawy z prawdziwych obowiązków Rezo, przez co niezwykle łatwo mógł go obwiniać za wiele rzeczy.

- Zel? - spytała cicho. - Mogę usiąść?

Milczenie.

- Nigdy mnie nie pytałeś o to, kim jest tak naprawdę Mistrz Ceremonii. - Zaczęła ostrożnie, a gdy wciąż nie uzyskała od niego żadnej reakcji, powoli podeszła i usiadła na łóżku obok niego. - Ludzie zawsze mówili, że on był opiekunem syenleu i hiruzenkai, co niewątpliwie jest prawdą, lecz niekompletną. Funkcja Mistrza Ceremonii również musi zostać uznana przez Ceiphieda, przez co jego obecność również jest niezbędna to wykonania zadania, dla którego powstało Seyrun. - Przerwała na chwilę i spojrzała ukradkiem na jego dłonie. Zwykle, gdy się denerwował, zaciskał je mocno w pięści, był to nawyk pomagający mu w utrzymaniu samokontroli, która od momentu przemiany w chimerę stała się nieodłączną częścią jego życia, jednak teraz tego nie robił.

- Wiem, że przeprowadził cię przez piekło, ale dzięki temu stałeś się naprawdę silny. Poddał cię straszliwej próbie, z której wyszedłeś zwycięsko. Jednocześnie wierzę, że nie zrobiłby tego, gdyby nie wierzył, że może ci się udać. Zawsze pragnąłeś siły, a on ci umożliwił jej zdobycie. I dzięki tej sile, stałeś się dla mnie opoką, na której zawsze się mogę oprzeć. Potrafisz mnie dźwignąć z największego dołka. Powstrzymać mnie przed popełnieniem błędów, których bym żałowała przez całe życie… - Ostatnie zdania mówiła bardzo cicho. - Niewątpliwie jednym z zadań Mistrza Ceremonii jest zadbanie, aby cephieleu została otoczona opieką odpowiedniego hiruzenkai. - dodała głośniej. - I jako cephieleu nie mam nic do zarzucenia naszemu Mistrzowi Ceremonii w tym temacie… Zresztą, skoro pozwalasz mi się tak produkować na ten temat bez żadnego warczenia, to chyba jakoś to już chyba pojąłeś, co nie? - powiedziała, uśmiechając się pod nosem.

Po krótkiej chwili milczenia usłyszała jego cichy głos.

- Bałem się i nienawidziłem go, od kiedy pamiętam. Od kiedy zmienił mnie w chimerę, obiecałem sobie, że się kiedyś zemszczę. Jednak teraz wydaje mi się, że po prostu zawsze chciałem usłyszeć od niego jedno zdanie... Wydawało mi się, że tysiąc lat temu uwolniłem się od potrzeby udowodnienia innym czegokolwiek. Po części tak się stało, jednak wciąż nie uwolniłem się od potrzeby bycia zaakceptowanym przez niego. Nienawidziłem go. Było mi z tym dobrze. A w swoich ostatnich słowach ten świątobliwy staruch wypowiedział słowa, których zawsze od niego oczekiwałem. - Zamilkł, a Lina wspięła się na łóżko i otoczyła go ramieniem, kładąc głowę na jego ramieniu. - I w jednej chwili cała ta wściekłość gdzieś się zapodziała.

- To chyba dobrze, co nie? - spytała cicho rudowłosa.

- Chyba tak… - przyznał.

- Ja z kolei się dowiedziałam, że to Phibrizzo zabił Lunę, owszem z pomocą pozostałej trójki Lordów Mazoku, ale to on musiał się nad nią znęcać tuż przed śmiercią. - Tym razem Zelgadis lekko ją objął. - Byłam za bardzo oszołomiona po rozpieczętowaniu Amelii, aby poczuć wściekłość, a kiedy go zabiliśmy, nie czułam jakiejś dzikiej satysfakcji, jakiej się kiedyś spodziewałam poczuć w dniu, gdy zabiję mordercę Luny. Byłam tylko zła, że nie udało się go zabić wcześniej.

- I tak myślę, że możemy być dumni z naszej cephieleu.

- Czy mi się wydaje, czy się właśnie podlizujesz ?

- Nie no… skądże.

Obydwoje się uśmiechnęli i trwali przez chwilę w komfortowej ciszy, chociaż wiele niewypowiedzianych treści zawisło w powietrzu.

W przeciągu kilkunastu godzin ponownie będą musieli się zmierzyć z tym, co ich pokonało millenium wcześniej.

Obydwoje wiedzieli, jaką cenę będzie trzeba zapłacić, aby wypełnić zadanie, do którego Seyrun zbierało siły od tysięcy lat.

I obydwoje byli świadomi, że pomimo wielu poświęceń i przygotowań, wciąż szanse powodzenia nie były wysokie.


***


Filia obserwowała rytmicznie unoszącą się klatkę piersiową Księżniczki. Zgłosiła się na ochotnika, aby pełnić dyżur przy młodej monarchini, bo potrzebowała chwili spokoju na ułożenie własnych myśli. Nie mogła spać. Gdy tylko zamykała oczy, widziała śmierć Valgaarva, jego smutne oczy, gdy mówił jej, że była dla niego wszystkim. Niekontrolowanie łzy zaczęły jej spływać po policzku. Jak mogła w niego zwątpić? Objęła się ramionami i podkuliła nogi. Gdyby odwzajemniła jego uczucia, wszystko wyglądałoby inaczej. Ale wtedy nie byłabyś sobą. - odpowiedział jej mały głosik w głowie. Usiłowała przywołać się do porządku, lecz nie była w stanie. Odetchnęła głębiej. Wolał zabić cephieleu i uniemożliwić przebudzenie Księżniczki, aby ona sama nie musiała więcej pełnić funkcji syenleu i tym samym zapewnić jej bezpieczeństwo, ale dlaczego? Wydawało jej się, że pojmował wagę ich zadania. Tak przynajmniej jej się wydawało na krótko przed ich zaprzysiężeniem.


***

Słońce odbijając się od śniegu, raziło przechadzającą się wzdłuż ścieżki dziewczynę o długich blond włosach. Idący obok niej złotowłosy chłopak zaśmiał się złośliwie.

- Coś się stało?

- Coś zrobiłeś z tym śniegiem! Przyznaj się!

- Ja nic nie zrobiłem. - odparł niewinnie. - Ja tylko ćwiczyłem jukireishi, tak jak mi kazał Gaarv.

- Val, jaki z ciebie dzieciak! Cofnij to zaklęcie, ale już! - wrzasnęła Filia.

- Nie wiesz, że aby wyjść z jukireishi musisz spełnić jeden warunek? Nie możesz się ot tak po prostu wycofać… - odpowiedział ucieszony.

- Valgaarvie, nie powinieneś tak dokuczać swojej przyszłej syenleu. - wtrącił się nagle głos wesołego mężczyzny w średnim wieku odzianego w długą granatową szatę.

- Jako hiruzenkai muszę ją chronić, więc już zaczynam ją chronić przed zamienieniem się w posąg o kamiennej mimice. - odparł pogodnie morskowłosy.

- Ej no! - zaprotestowała Filia.

Valgaarv zbliżył się do Smoczycy i strzepnął jej z włosów śnieg. Młoda dziewczyna od razu zauważyła, że śnieg przestał ją razić.

- To był warunek, który miałam spełnić, aby jukireshi przestało działać? - spytała zdziwiona.

- Tak. - odparł zwyczajnie złotooki. - Zadanie, które masz do wykonania będzie cię wiele kosztowało. Możliwe jest, że rzadko będą takie chwile, że będziesz mogła się pośmiać i dlatego będę ci tyle dokuczał, abyś nie zapomniała, co to śmiech.

- Val… - wyjąkała zaskoczona. Jej przyjaciel po raz pierwszy mówił coś tak… miłego i odpowiedzialnego.

Tuż za nimi rozległ się śmiech członka Najwyższej Rady.

- Nie będzie aż tak źle. Nie zapominajcie, że nowo wybrana cephieleu jest niezwykle potężna. Ona nie dopuści, aby tak łatwo zaniknęły okazje do śmiechu.

- Cephieleu naprawdę są takie silne? - spytał chłopak z entuzjazmem małego dziecka.

- O tak. W końcu są to najwyższe kapłanki Ceiphieda.

***


Od tego momentu Valgaarv obdarzał cephieleu całkowitym zaufaniem. Wierzył, że dopóki Luna Inverse jest wśród nich, nie stanie się nic złego. Jednak, gdy rok później zginęła najwyższa kapłanka Ceiphieda, pojawiła się w jego sercu wątpliwość. Skoro tak potężna osoba została pokonana, to czy postawione przed nimi zadanie jest naprawdę możliwe do wypełnienia? Przez to Filia płakała i cierpiała, a on nie mógł jej pocieszyć. Uwierzył w potęgę cephieleu i poniósł klęską. Obiecał sobie wtedy, że nie popełni po raz drugi tego samego błędu. Dlatego też w zaprzysiężoną dwa lata później na kolejną najwyższą kapłankę dwunastoletnią Linę Inverse, przez cały czas wątpił. Jednak to, co się wydarzyło dwa lata później przyniosło gwałtowną zmianę nastawienia złotookiego do rudowłosej. Valgaarv po raz pierwszy docenił potęgę nowej cephieleu. I właśnie wtedy ją znienawidził.


***

Ten dzień zaczął się nietypowo. Głośne pukanie wyrwało Filię z mocnego i miłego snu. Nikt nigdy nie budził Filii Ul Copt, jeśli chciał dożyć dnia następnego. Blondynka zakryła głowę poduszką, lecz pukanie stało się jeszcze bardziej natarczywe. Niestety, dziewczyna musiała dać za wygraną, jeżeli chciała spać dalej, musiała otworzyć drzwi. Dźwignęła się z łóżka z wielkim niezadowoleniem i z rozmachem otworzyła małe wrota. Gdy zobaczyła cephieleu z nietypowym dla siebie poważnym wyrazem twarzy, po jej wcześniejszym poirytowaniu nie zostało nawet śladu.

- Co się stało? - spytała zaniepokojona.

- Potrzebuję twojej pomocy. - powiedziała Lina, patrząc jej prosto w oczy.

- W czym?

- To ścisła tajemnica, ale znaleźliśmy Gaarva. On… zupełnie oszalał. - W jej oczach tlił się ból. Smoczyca rozumiała to bardzo dobrze. Starszy brat Valgaarva był wcześniej hiruzenkai zmarłej cztery lata wcześniej Luny Inverse, od którego to momentu ślad po nim zupełnie zaginął… Aż do teraz.

- Jak to oszalał? - spytała ostrożnie Filia.

- Zabił całą wioskę. - powiedziała cicho rudowłosa. - Mężczyzn, kobiety… a nawet dzieci. Będę musiała go zapieczętować. - mówiła bez swojej zwyczajowej pewności siebie.

Filia milczała przez moment. Gaarv, którego traktowała niemal jak brata… Zabijał z zimną krwią niewinne dzieci?

- Oczywiście pomogę ci w pieczęci. - odpowiedziała powoli, jednak Lina pokręciła głową.

- Z pieczęcią dam sobie radę. Potrzebuję, abyś zajęła się w tym czasie Valgaarvem. Myślę, że on będzie próbował mi przeszkodzić bez względu na jakiekolwiek argumenty. Wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, jaką obsesją stało się dla niego poszukiwanie brata.

- Jak mam go powstrzymać? - spytała słabo Filia. Val będzie chciał bronić własnego brata, to oczywiste. Nie była w stanie sobie wyobrazić stanięcia pomiędzy ludzi, których traktowała jak własne rodzeństwo.

- Albo zrobisz to ty albo zrobi to Zelgadis. - odparła ponuro Lina. Chociaż jej słowa mogły zabrzmieć jak groźba, były w rzeczywistości jedynie stwierdzeniem faktu. - Val nigdy mu tego nie wybaczy. Z tobą sytuacja wygląda inaczej. Jesteś nie tylko jego syenleu… - Niewypowiedziana treść zawisła nad nimi. A więc wszyscy wiedzieli, że jej hiruzenkai darzy ją nie do końca braterskim uczuciem. Filia czekała aż czerwonooka dokończy myśl i zacznie ją osądzać, jednak ciąg dalszy nie nadszedł. To była niesamowita cecha najwyższej kapłanki - nigdy nie oceniała pochopnie. Owszem, była uparta i despotyczna, ale paradoksalnie była w stanie zaakceptować każdą odrębność swoich współtowarzyszy, za co blondynka była jej niezwykle wdzięczna.

W oczach młodej Ryozoku pojawiło się zrozumienie i cicha rezygnacja.

- Zrobię, co w mojej mocy.

- Cieszę się. - odpowiedziała czarodziejka, chociaż na jej twarzy nie można było się doszukać uśmiechu. - Wyruszamy za godzinę. Będziesz gotowa?

- Nie, na coś takiego nie da się być gotowym, ale będę gotowa tak jak jest to możliwe w takiej sytuacji.

Lina uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi.

- Niczego więcej nie oczekuję.


***


Wyglądał zupełnie inaczej niż go zapamiętała. Może długa grzywa czerwonych włosów wciąż powiewała na wietrze za jego potężną sylwetką. Może wciąż nosił ten sam pomarańczowy płaszcz, który był przyczyną ich wielu przyjacielskich sprzeczek. Ale wyraz jego oczu świadczył, że mieszkająca w tym ciele dusza przeszła całkowitą przemianę. Nigdzie nie mogła się doszukać zawsze wesołego i beztroskiego człowieka będącego dla niej jak starszy brat. Raz widziała starszego członka rodu Ryozoku w walce. I ten jeden raz ujrzała, jak niebezpiecznym wojownikiem jest Czerwony Smok. Jednak wtedy kierowała nim chęć chronienia. Słuszny gniew zawładał nim, gdy jego bliscy znajdywali się w niebezpieczeństwie.

Teraz było zupełnie inaczej.

Jego spojrzenie przestało być ludzkie. Kimkolwiek kiedyś był, cokolwiek kiedyś nim kierowało, straciło jakąkolwiek wartość. W jego ciemnych oczach tliło się jedynie okrucieństwo i obłęd. Filia z przerażeniem patrzyła, jak niegdyś dumny hiruzenkai oblizuje dłoń przesiąkniętą krwią z dziką satysfakcją. Nie było żadnych wątpliwości, że otaczające go morze szkarłatu nie należało do Mazoku.

- Gaarv. - szepnęła tak cicho, że nikt jej nie usłyszał.

- Dlaczego zabiłeś tych ludzi? - Rozległ się klarowny głos cephieleu. Blondynka spojrzała na stojącą parę kroków przed nią najwyższą kapłankę. Chociaż dziewczyna mówiła głośno i pewnie, jej ręce drżały.

Rozumiała rudowłosą całkowicie. Dziewczyna miała wykonać wyrok na obrońcy swojej siostry, na kimś kogo znała od dziecka. Jej samej serce się krajało. A jak bardzo wstrząśnie to Valgaarvem? Nawet nie chciała o tym myśleć. Ale nie było innego wyjścia. Wojownicy Ceiphieda mieli bronić mieszkańców Seyrun, a nie ich mordować. Nie była jednak w stanie pojąć, jak czerwonooka chciała zapieczętować Czerwonego Smoka w pojedynkę.

- Bo to najlepsze, co może ich spotkać. - odpowiedział chrapliwym głosem Gaarv.

- Co masz na myśli? - spytał Zelgadis stojący tuż obok Liny w postaci chimery, mierząc byłego hiruzenkai podejrzliwym spojrzeniem.

- Dokładnie to, co powiedziałem.

Zapadła głęboka cisza. Po zdającej się trwać wieczność minucie Lina zrobiła kilka kroków do przodu.

- Nie dajesz mi wyboru. - powiedziała smutno rudowłosa.

Filia ruszyła w stronę cephieleu. Może dziewczyna znała Gaarva jako towarzysza zabaw swojej siostry, ale nie znała jego możliwości w walce. Nie mogła sobie pozwolić na stratę drugiej cephieleu.

Zanim zdołała podejść do głównej kapłanki zatrzymał ją Zelgadis.

- Cofnij się. - ostrzegł ją. - W razie, gdyby przybył Valgaarv musisz być w pełni sił.

- Ale Lina… - Zaczęła Smoczyca.

- Poradzi sobie. - odparł krótko wojownik.

Młoda Ryozoku chciała dalej dyskutować, ale przestała, gdy poczuła kumulującą się obok moc.

Lina uniosła dłoń i w jednej chwili na otaczającym Gaarva terenie rozrysował się magiczny krąg, jakiego niebieskooka w życiu nie widziała. Wszędzie wokół zaczęły się pojawiać złote wyładowania energetyczne. Wystarczyła sekunda, aby wypełnić to miejsce obezwładniającą mocą.

- Myślisz, że czymś takim mnie zapieczętujesz, dziewczynko? - spytał gniewnie Gaarv i rozpoczął zbieranie własnej energii. Szybko otoczyła go czerwona poświata, która zaczęła wygaszać złotą aurę kręgu.

Lina nie odpowiedziała, tylko złożyła uniesioną dłoń w pięść. W okamgnieniu wszelka czerwona energia została pochłonięta przez złocistą moc. Właśnie wtedy Filia zrozumiała, czego jest świadkiem.

- Magia Chaosu? - spytała szeptem. Wiedziała, że Lina włada potężną mocą, ale to przeszło jej wszelkie oczekiwania. Nic dziwnego, że Zelgadis kazał jej się tylko odsunąć. Gdyby znalazła się w polu rażenia tej pieczęci, musiała by poświęcić większość swoich sił na stworzenie odpowiedniej bariery ochronnej.

Zaskoczenie na twarzy Gaarva szybko ustąpiło miejsca wrednemu uśmieszkowi.

- W porządku, czymś takim faktycznie mnie zapieczętujesz. - przyznał, patrząc prosto jej w oczy. - Ale naprawdę uważasz, że dasz radę dokonać czegoś, czego nie udało się Lunie? Jesteś naiwnym dzieckiem. Nie masz nawet pojęcia, z czym się chcesz mierzyć. Ceiphied zgotował nam tylko wyboistą drogę do samozagłady. Chciałem zabić tyle biedaków, ile się da. Lepsze to niż śmierć z rąk Mazoku, nawet jeśli miało by się to zdarzyć za parę lat. A ty swoją cnotliwą walką w imię Smoczego Bóstwa zgotujesz im najgorszy koniec, jaki istnieje. -Wiry mocy tworzącej pieczęć tworzyły się coraz bliżej niego. - Czemu, posiadając taką moc czekałaś dwa lata, na to aby mnie zapieczętować? Bo nie miałaś odwagi zrobić tego, co słuszne! - Zaczął wykrzykiwać. - A bez tego jesteś nikim jako cephieleu! Tylko Luna mogła doprowadzić do odrodzenia Ceiphieda, i wraz z nią umarła jedyna nadzieja Seyrun. Tobie nigdy nie uda się tego dokonać!

Lina wciąż nie odpowiadała, chociaż wyraźnie zbladła.

- Pieczęć Chaosu. - powiedziała cicho czarodziejka. W wyniku tych słów magia zaczęła szczelnie oplatać ciało Gaarva. W ciągu kilku chwil pieczęć miała zyskać pełną moc.

- Mylisz się. - szepnęła, chociaż dobrze wiedziała, ze każde z wypowiedzianych przez nią zdań dotrze do Czerwonego Smoka. - Doprowadzę to, co zaczęła Luna, do końca. Szkoda, że wraz z jej śmiercią utraciłeś również wiarę w nią. Chciałam dać ci szansę na odzyskanie jej, ale jak wspomniałeś, popełniłam błąd, którego już nie powtórzę. - Gdy na wietrze wywołanym przez złociste, energetyczne prądy powiewały jej długie rude włosy, wreszcie można było uwierzyć, że w jej drobnej, jeszcze chłopięcej sylwetce tli się cephieleu z prawdziwego zdarzenia. - Śpij spokojnym snem, Gaarvie, Czerwony Smoku. - dodała, gdy ujrzała, że pełne niedowierzania oczy zamykają się pod wpływem jej zaklęcia.

Przez długi czas cała trójka wpatrywała się w miejsce zapieczętowania hiruzenkai, na którym pozostała tylko wypalona ziemia. Nieco dalej wciąż znajdywała się kałuża krwi przypominająca o przyczynie całego wydarzenia. W świetle mocnego południowego słońca było widocznych zbyt wiele szczegółów okrucieństwa Czerwonego Smoka. Filia znała jednak swojego hiruzenkai i wiedziała, że gdy chłopak się upierał, mógł zaprzeczać nawet takim faktom. Westchnęła ciężko, gdy wyczuła jego zbliżającą się w ogromnym tempie magiczną aurę.

- Gdzie jest Gaarv? Jeszcze przed chwilą czułem jego energię. - powiedział Valgaarv, lądując niedaleko Filii.

Smoczyca spojrzała najpierw na swojego hiruzenkai, którego twarz wyrażała jedynie niecierpliwość. Następnie zerknęła na milczącą i bladą cephieleu stojącą ze spuszczoną głową. Zelgadis stał pomiędzy swoją syenleu a złotookim. Również nic nie mówił, ale młoda Ryozoku była pewna, że jak tylko chłopak ośmieli się powiedzieć cokolwiek złego pod adresem czarodziejki, doszłoby do starcia. Chociaż najmłodszy członek rodziny Greywordsów bardzo często się sprzeczał z najwyższą kapłanką, w takich sytuacjach był zawsze bezwzględnie po jej stronie.

- Gaarv został ukarany za zbrodnie, które popełnił. - oznajmiła pewnym głosem Filia.

- Jak to ukarany? - spytał podenerwowany Valgaarv.

- Zamordował całą wioskę, więc został zapieczętowany. - odpowiedziała chłodno. Chciała, aby doszło do niego, że jego brat oszalał, czemu morskowłosy zaprzeczał od czterech lat.

Powoli na twarzy jej hiruzenkai pojawiło się kilka emocji. Najpierw szok, ból i smutek, a chwilę później wściekłość.

- Zapieczętowany?! Niby przez kogo?! - wrzasnął.

- Obchodzi cię, kto wykonał pieczęć, a nie fakt, że twój brat zabił całą wioskę?! - Tym razem to Filia wybuchła. Jak Valgaarv mógł być aż tak krótkowzroczny?

- Nie wierzę w to. To był atak Mazoku. - odparł lodowato.

- Nie ma tutaj żadnego echa magicznego Mazoku. - Ona również zaczęła emanować uprzejmym chłodem.

- Może stało się to jakiś czas temu.

- Przestań karmić się bajkami! Dorośnij! Masz dowody przed oczami. Gaarv stał się mordercą i obowiązkiem cephieleu było go zapieczętować! - wrzasnęła blondynka, bardzo chcąc, aby wreszcie dotrzeć do tego zakutego łba, jednak Valgaarva zainteresowała tylko jedna rzecz z jej wypowiedzi.

- Lina zapieczętowała Gaarva? To była twoja moc? - spytał. Ze zwątpieniem przyglądał się wciąż unikającej jego wzroku najwyższej kapłance. Miał uwierzyć, że ta obezwładniająca moc, którą poczuł tuż przez zniknięciem energii swojego starszego brata należała do tej dziewczyny? Nic nie mogło oszukać jego zdolności do wyczuwania aur, a rudowłosą niewątpliwie otaczało echo właśnie tej mocy. Nigdy by nie pomyślał, że dziewczyna jest tak potężna. Pomimo rodzącego się uznania dla małej cephieleu, nie mógł powstrzymać opanowującej go złości. - Dlaczego go zapieczętowałaś?! Chciałaś się zemścić za to, że nie ocalił Luny?!

W bardzo krótkim momencie wydarzyło się wiele rzeczy. Zrobiło się duszno od natężenia tylu mocy. Wreszcie stało się to, czego chciał Valgaarv, Lina spojrzała mu w oczy, jednak w czerwonych tęczówkach znajdywała się przedziwna mieszanka smutku i furii. Pomiędzy cephieleu a morskowłosym znalazł się Zelgadis, który utkwił zimne szafirowe spojrzenie w towarzyszu broni.

- Jeszcze jedno słowo, Valgaarv, a pożałujesz. - oznajmił.

Starszy hiruzenkai nie zdołał zareagować, gdy poczuł mocne uderzenie w policzek. Otępiały spojrzał we wściekłe tęczówki swojej syenleu i automatycznie podniósł rękę, aby rozmasować obolały policzek. Trzęsąca się ze złości Filia złapała go za ramię i z impetem popchnęła go na leżącą niedaleko kałużę krwi.

- Przeskanuj tę krew mistrzu do wyczuwania aur. - rozkazała. Valgaarv po raz pierwszy widząc swoją najlepszą przyjaciółkę w takim stanie, nie odważył się sprzeciwić jej poleceniu.

- Jaką energię tu wyczuwasz?

Hiruzenkai zbladł, gdy wyczuł niezaprzeczalne echo magiczne własnego brata. Nigdy nie wątpił we własne umiejętności.

- Pytam się, jaką energię tu wyczuwasz?! - wrzasnęła Filia.

- Gaarva. - odparł posłusznie.

- Gaarv zabił wszystkich mieszkańców tej wioski. Nie tylko mężczyzn, ale i kobiety i dzieci. Podobne wydarzenia miały miejsce wcześniej, ale nikt z nas nie chciał wierzyć, że odpowiada za to inny hiruzenkai. Teraz Gaarv został złapany na gorącym uczynku. Obowiązkiem cephieleu jest ochrona mieszkańców Seyrun, a nie zezwalanie na ich mordowanie. Czy pojmujesz, o czym teraz mówię?

- Tak. - przyznał niechętnie.

- Więc, co powinieneś teraz zrobić?

- Wybacz o niesłuszne oskarżenie, najwyższa kapłanko. - oznajmił po chwili ciszy niezwykle formalnym tonem.

Po tym oświadczeniu atmosfera zrobiła się nieco lżejsza. Lina, Zelgadis i Filia bez słowa zostawili chłopaka w przesiąkniętej obecnością Gaarva kałuży krwi. Valgaarv faktycznie nie mógł zaprzeczyć zbrodni brata, co nie zmieniło faktu, że nigdy nie wybaczył cephieleu, że nie znalazła innego rozwiązania, skazując hiruzenkai na wieczny sen.

***

Od tego momentu Valgaarv trzymał pozostałych współtowarzyszy broni na dystans. Wykonywał powierzone mu misje, do cephieleu zwracał się z chłodną uprzejmością, Zelgadisa starał się unikać. Jedyną osobą, z którą łączyły go w miarę normalne stosunki była jego syenleu. Filia nie potrafiła się długo złościć na swojego hiruzenkai i stosunkowo szybko przeszła do porządku dziennego. Jednak konflikt interesów tej dwójki doprowadził do sytuacji, w jakiej złotooki zaczął się oddalać również od tej, którą miał ochraniać nawet za cenę życia.


***

Nie wierzyła, że wypowiedział te słowa. Znali się niemalże jak własną kieszeń. Byli przyjaciółmi od dziecka. Powinien znać odpowiedź na swoje pytanie, a jednak postanowił dokładnie w rocznicę zapieczętowania swojego brata uczynić ze swych uczuć wyznanie i postawić ją w tak niezręcznej sytuacji.

- Val… Wiesz, że cię kocham, ale to była zawsze siostrzana miłość. Znamy się od dziecka, jesteś dla mnie jak brat, ale nie… - odpowiedziała, ubierając swoją odmowę w najdelikatniejsze słowa.

- Rozumiem. - odparł. Filia od roku nie widziała go tak przybitego.

- Przepraszam. - powiedziała cicho, gdy młody mężczyzna bez słowa wyszedł z jej pokoju, zostawiając ją samą.

***


Od tego momentu na pewien czas nastąpiło ochłodzenie stosunków pomiędzy Filią a jej hiruzenkai. Po kilku miesiącach wydawało się, że Valgaarv przemyślał sprawę, gdyż znowu pojawiła się między nimi nić porozumienia będącą póki co jedynie echem ich wcześniejszej relacji, jednak syenleu miała nadzieję, że uda im się odzyskać niegdysiejszą zażyłość. Niestety, życie nie potoczyło się według myśli młodej Ryozoku. Z nieznanych jej powodów na miesiąc przed wojną Sarienhal złotooki ponownie zaczął się od niej odsuwać. Dopiero tysiąc lat później Filia poznała powód: jej hiruzenkai posądzał ją o oddanie się Mazoku, co było zupełnym kłamstwem. Owszem, istniała pewna… relacja z jednym fioletowowłosym Mazoku, jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwał by tego jakimkolwiek związkiem. Nigdy nie przekroczyła wyznaczonej przez siebie granicy, chociaż była świadoma, że mało kto pojąłby tę subtelną różnicę pomiędzy zwyczajnym zakochaniem a jej kontaktem z tym Demonem.

Nie zmieniało to jednak faktu, że totalnie nie rozumiała postępowania Valgaarva. Znienawidził ją, wyrzekł się bycia jej hiruzenkai tylko po to, aby oddać na sam koniec za nią życie.

Obserwowała spokojne oddychanie Księżniczki Seyrun. Sięgała pamięcią do dawnych wspomnień. Jednak nic nie potrafiło jej przynieść odpowiedzi, których szukała.


***

Lina przytulona do Zelgadisa obserwowała otaczającą ją ciemność. Po rytmicznym unoszeniu się klatki piersiowej, mogła poznać, że jej hiruzenkai spał spokojnym snem. Chociaż powinna wykorzystać tę okazję do wyciszenia się, nie mogła powstrzymać natłoku myśli.

Pamiętała, jakby to było wczoraj, moment zapieczętowania Gaarva - jej pierwsze poważne wyzwanie jako cephieleu. Chociaż wiedziała, że postępuje słusznie, podjęcie decyzji o wykonaniu wyroku nie przyszło jej łatwo. Uczono ją walki z Mazoku, nie z oszalałymi towarzyszami broni. Bardzo często ogarniało ją zwątpienie, czy da sobie radę jako najwyższa kapłanka. Od początku miała zostać jedynie syenleu, to Luna była tą starszą, silniejszą i mądrzejszą z sióstr, aż nagle to ona miała zająć jej miejsce. Często spotykała się ze zwątpieniem innych we własne możliwości, pomimo faktu, że starała się nie okazywać, że ma to na nią jakikolwiek wpływ. Z jednej strony nie można było się temu dziwić, w końcu drobne dwunastolatki nie stawały zwykle na czele kraju. Wiedziała, że może kontynuować dzieło Luny, lecz bywały chwile, że nawet pomimo bezwzględnego wsparcia Zelgadisa oraz wiary Tyress Mcdiss ogarniało ją poczucie beznadziei. Walka z Gaarvem była jedną z nich. Słowa wypowiedziane przez hiruzenkai sprawiły jej większy ból niż zdołała przyznać sama przed sobą. Po tym wydarzeniu przez długi czas zamykała się we własnej komnacie, nie rozmawiając nawet z Zelgadisem, przeglądając całymi dniami notatki Luny. Dopiero, gdy rozszyfrowała zostawione przez siostrę notatki, odkryła coś, co przywróciło jej pewność, że jej ostatnie słowa do Gaarva nie okażą się kłamstwem. Poprzednia cephieleu zaczęła projektować zaklęcie, mogące przyśpieszyć przebudzenie Ceiphieda. Czar nie był skończony, jednak nie ulegało wątpliwości, że pozostawione przy nim komentarze były skierowane do Liny. Czarodziejkę szybko ogarnęło niezwykle ciepłe uczucie. Luna, wiecznie wymagająca i surowa, zostawiła w swoich zapiskach nadzieję, że jej młodsze rodzeństwo będzie w stanie kontynuować jej działalność. Czując wiarę w siebie, rozpisywała dalej skomplikowane zaklęcie, nazwane przez późniejszych mieszkańców Saigen Mael.

Najtrudniej było jej przywrócić wiarę w samą siebie zaraz po przebudzeniu w nowym millenium. Niemalże bezstresowe siedemnastoletnie życie wydawało się jej teraz pięknym snem, z którego została brutalnie zbudzona. Jednak dopiero po pobycie w pustce iluzji Valgaarva, zdała sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy. Darowany jej na mocy Saigen Mael żywot nie był jej prawdziwym przeznaczeniem. Był on tylko przyjemnym marzeniem sennym, które na dłuższą metę zaprowadziłoby ją do koszmarnego końca. Tylko przebudzenie i podążanie ścieżką wolną od wyrzutów sumienia, że czegoś nie zrobiła, mogła ją doprowadzić do właściwego zakończenia. Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że odnalazła to, co niegdyś utraciła.

Gdy prawie zasnęła, poczuła delikatne drgnięcie mocy, na której prawdziwe przebudzenie tak długo czekała. Trudno, sen musiał poczekać, póki co wreszcie czekało ją spotkanie z Księżniczką Seyrun.


***


Lina powoli weszła do przytulnego pokoju zajmowanego przez młodą monarchinię. Z ulgą spojrzała na drobną dziewczynę o ciemnych włosach do ramion. Jej ciemne niebieskie oczy spoglądały w cephieleu z niewypowiedzianą radością. Ubrana w prostą białą koszulę nocną Amelia siedziała oparta o stertę poduszek i zapraszała czarodziejkę gestem, aby podeszła bliżej. Tuż przy łóżku na wygodnym fotelu siedziała Filia przyglądająca się Księżniczce z ciepłym uśmiechem. Rudowłosa przeniosła swój badawczy wzrok na syenleu, na której twarzy nie mogła nie zauważyć głębokiego smutku. Z pewnością próbowała ukryć swój prawdziwy nastrój, jednak czerwonooka była świadkiem straty Smoczycy. I znała ją na tyle, że wiedziała, kiedy smocza kapłanka Ceiphieda zakładała maskę dobrego nastroju.

- Filia, może odpoczniesz? - spytała Lina.

Młoda Ryozoku spojrzała na nią z wdzięcznością.

- No, zdrzemnęłabym się na chwilę. - przyznała.

- To w takim razie zmykaj. - odparła żartobliwie rudowłosa, mrugając do niej zabawnie. Nie mogła przy Amelii spytać o nic więcej. Nie wiedziała w jakim stanie jest świeżo przebudzona dziewczyna i co by się z nią stało w momencie większego szoku.

- To proszę wypoczywać, wasza wysokość. - Filia zwróciła się do najmłodszej dziewczyny.

- Panno Filio, zawsze prosiłam, abyście się do mnie zwracały po imieniu. - odburknęła z lekką pretensją Amelia.

Syenleu zaśmiała się.

- A my chyba zawsze mówiłyśmy, abyś sobie darowała mówienie do nas per pani.

- Ale przecież jesteście najwyższymi kapłankami w Seyrun! Należy się wam szacunek! Tak zawsze mówiła mi mama. - oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Lina parsknęła.

- Czemu nigdy tak nie mówiłaś, gdy chciałam spróbować smoczych przysmaków od Ashforda?

- Przykro mi panno Lino, mój szacunek nie obejmuje możliwości twojego żołądka. Te dania były stanowczo za drogie i musiałyby zostać sfinansowane z budżetu przeznaczonego dla sierot w Seyrun.

- Masz coś do mojego żołądka? - spytała groźnie czarodziejka.

- To ja już idę. - wtrąciła Filia i wyszła z pomieszczenia, nie chcąc oglądać ciągu dalszego tego przedstawienia. Lina Inverse zawsze była taka. Nigdy nie miało dla niej znaczenia czy ma do czynienia z krwią królewską czy też z biedakami, zawsze była sobą, traktując wszystkich według własnego systemu wartości. I między innymi właśnie przez tę cechę zyskała przyjaźń i szacunek Księżniczki oraz pozostałych syenleu i hiruzenkai. Z jednym wyjątkiem. Valgaarv zawsze podchodził do Liny z dystansem, a od incydentu z Gaarvem zaczął do niej chować osobistą urazę. Filia westchnęła. Znowu jej myśli powędrowały do jej hiruzenkai.

Szła podłużnym korytarzem, na którego końcu spodziewała się znaleźć przydzieloną jej sypialnię. Chciała tylko jednego: położyć się i nie myśleć więcej o swoim obrońcy. Zanim jednak doszła do swojego celu, zatrzymał ją osobliwy dźwięk. Ponieważ drzwi były uchylone, nie bała się ingerować w prywatność znajdującej się tam osoby, dlatego też bez zbędnych ceregieli weszła do środka. Jej oczom ukazało się pomieszczenie wypełnione ogromną ilością różnego rodzaju przedziwnych urządzeń. Przy jednym z nich stał Zelgadis.

- Co robisz? - spytała odwróconego do niej tyłem mężczyznę.

- Ostrzę miecz. - odparł.

- W tym czymś?

- Uhm. Chcesz zobaczyć? - zaproponował, odwracając się do niej.

Blondynka kiwnęła głową i podeszła do hiruzenkai. Urządzenie składało się z dwóch metalowych płyt oddalonych od siebie o pół metra, po między którymi unosił się miecz mężczyzny.

- Jak to działa?

- Całkiem prosto. Skupiasz moc na tych płytach, co powoduje powstanie pomiędzy nimi napięcia. Następnie zawieszasz na tej energii miecz. Z obu płyt wydobywa się strumień mocy, w momencie ich spotkania dochodzi do ich ścierania, w rezultacie czego zwiększa się wytrzymałość miecza na magiczne ataki. - powiedział, cały czas wpatrując się w poddawaną energetycznemu naciskowi broń.

- A jeżeli w ten sposób zniszczysz ten miecz? - Również obserwowała proces kształtowania miecza.

- To najwidoczniej nie był odpowiednią bronią. Właściwa broń powinna dostrajać się do mocy posiadacza.

- Myślisz, że podobnie jest z hiruzenkai i syenleu? Nieodpowiedzialna kapłanka może doprowadzić swojego obrońcę do upadku? - wypaliła nagle, spoglądając na Zelgadisa. Zaskoczony mężczyzna również na nią spojrzał. Po chwili ciszy Filia otrząsnęła się i powiedziała szybko:

- Oj, zapomnij, że to powiedziałam. Niepotrzebnie zawracam ci głowę. - Już miała opuścić pomieszczenie, gdy usłyszała melodyjny tenor hiruzenkai.

- Zapominasz, że hiruzenkai mają własną wolę. To, co się stało jest tylko wynikiem działań i pragnień Valgaarva.

- Ale gdybym…

- Gdybyś zrobiła coś tylko po to, aby nie ranić jego uczuć, zrobiłabyś mu o wiele większą krzywdę. - Przerwał jej. - Zapomniałaś chyba, że hiruzenkai mają inną misję niż kapłanki. Naszym zadaniem jest wasza ochrona. W czasie przysięgi obiecujemy chronić jedną jedyną osobę. Nie Seyrun, nie Księżniczkę, tylko kapłankę. I może dla ciebie to dziwnie zabrzmieć, ale do pewnego stopnia mogłem zrozumieć postępowanie Valgaarva.

- Co masz na myśli?

- Tysiąc lat temu ty zginęłaś przed nim. Nie ma większego bólu dla hiruzenkai od bycia świadkiem śmierci jego syenleu. Widziałaś, co się stało z Gaarvem. Nie dziwię się, że w tym życiu chciał zrobić wszystko, co w jego mocy, aby nie doświadczać tego koszmaru nigdy więcej.

Filię w jednej chwili ogarnął gniew.

- Aha, czyli waszym zdaniem jest w porządku jak to kapłanki obserwują waszą śmierć, tak?

Zelgadis odpowiedział nieco poirytowany.

- Filia, zrozum. Sama wiesz najlepiej, co jest twoim zadaniem. Ale dla hiruzenkai wartością najwyższą jest życie jego kapłanki, rozumiesz? Wszystko, co robił Valgaarv mniej lub bardziej miało na celu ciebie chronić. Nawet, gdy był na ciebie wściekły, nawet gdy myślałaś, że cię nienawidził.

- Skąd jesteś tego taki pewien? Nigdy nie byliście jakoś blisko. - spytała cicho Filia. Widać było, że usłyszane słowa nią wstrząsnęły.

- Dowodem na to jest to, że oddał za ciebie życie. To samo zrobiłby Gourry dla Sylphiel i ja dla Liny. Jesteśmy zupełnie różni, ale ta jedna rzecz jest naszą cechą wspólną i dlatego wydaje mi się, że w tym temacie mam prawo wypowiadać się za Valgaarva.

- Nie zniszczyłam jego życia?

W odpowiedzi na smutek i kruchość w jej tonie, głos Zelgadisa stał się łagodniejszy.

- Wręcz przeciwnie. Przez cały czas Valgaarvem targały skrajne emocje. Nie potrafił oddzielić prywatnych uprzedzeń od obowiązków jako hiruzenkai. Nieraz nie mogłem zrozumieć jego postępowania, ale uważam, ze właśnie na koniec odnalazł swoje miejsce. Przy tobie. Myślę, że wtedy po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie miał wątpliwości co do tego, czego pragnął.

Po policzkach Filii zaczęły spływać łzy. Zelgadis niezręcznie poklepał ją po plecach.

- Dziękuję Zelgadisie. - powiedziała cicho Filia. Dzięki tobie chyba po raz pierwszy w życiu w pełni zrozumiałam postępowanie własnego hiruzenkai.


***


W pogrążonym w ciemnościach Seyrun panowała nieprzenikniona cisza. Utulone we mgle miasto śniło pełen niepokoju sen. Zbliżało się rozstrzygnięcie… Kulminacja mająca wyznaczyć nowy porządek… Nie było możliwości pomyłki. Nie w momencie, gdy w wyjałowionym z mocy kraju, po raz pierwszy od tysiąca lat, pojawiła się magia.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • erravi : 2014-01-09 04:01:20

    W końcu Amelia się przebudziła. :) Widzę, że ona także pozostała u ciebie w miarę zbliżona do oryginału. Szczerze powiem, że zastanawiałam się jaka będzie, ale cieszy mnie taki obrót spraw.

    Żal mi z powodu Filii. Tak sobie myślę, kurcze serio musiałaś uśmiercić Valgava? xd To nie był zły chłopak, chyba po prostu bardzo zraniony i w sumie podobnie jak Zel jestem w stanie trochę go zrozumieć.

    Ogólnie świetny rozdział, bohaterowie w twoim opowiadaniu dojrzewają i zmieniają się, a to jest ogromnym plusem!

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu