Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

W poszukiwaniu tego, co utracone

Znajdując to, co utracone.

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2013-07-31 08:00:54
Aktualizowany:2013-07-30 16:58:54


Poprzedni rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


Rozdział XIV

Znajdując to, co utracone

Lina powoli usiadła obok najmłodszej spadkobierczyni woli Karissy. Nikt by nie uwierzył, że ta młodziutka, zaledwie piętnastoletnia dziewczyna była najważniejszym ogniwem w operacji mającej na celu przebudzenie Ceiphieda. Patrząc na nią, można by spokojnie dojść do wniosku, że ma się do czynienia z wiecznie rozentuzjazmowaną nastolatką o nadmiarze pozytywnej energii, a nie z młodą monarchinią, która straciwszy rodziców w wielu sześciu lat musiała przyjąć na swoje barki coś więcej niż władanie królestwem. Od śmierci rodziców Księżniczka rozpoczęła szkolenie znacznie przekraczające swoim materiałem zasady ogólnego zarządzania krajem oraz typowy kurs magii. Musiała się nauczyć rozumieć, co tak naprawdę się w niej znajduje i w jaki sposób może to kontrolować. Było to ogromne brzemię dla małego dziecka.

Młodsza z sióstr Inverse zawsze miała silną osobowość i rzadko kiedy bała się odpowiedzialności, jednak Księżniczka Seyrun taka nie była. Niewinna, wrażliwa na cudze cierpienie i obdarzona dobrym sercem Amelia nigdy nie powinna brać w tym wszystkim udziału. Paradoksalnie te same cechy sprawiały, że ciemnowłosa była doskonałą następczynią swoich przodków. Lina bardzo dobrze rozumiała zarówno osobowość swojej przyjaciółki jak i postawione przed nią zadania. Dlatego też obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby ochronić młodą następczynię tronu przed jakimkolwiek dodatkowym cierpieniem.

Teraz po całym tysiącleciu patrzyła na dziewczynę, której chciała oszczędzić bólu. Nie wiedziała, jak Księżniczka zareagowałaby na szokujące wieści, więc postanowiła mówić jej jak najmniej. Wiedziała jednak, jak szybko Amelia była w stanie wyczuć zmartwienie drugiej osoby, dlatego nie zdziwiło jej pierwsze zadane przez młodą monarchinię pytanie.

- Co się stało pannie Filii? - spytała kilka minut po wyjściu syenleu z pomieszczenia.

Lina obdarzyła ją badawczym spojrzeniem. Nie da się ciebie zwieść byle uśmiechem, co nie? - pomyślała czarodziejka, zanim odpowiedziała.

- Valgaarv zginął, chroniąc ją. - odparła poważnym tonem. Jeżeli ciemnowłosa dziewczyna była na tyle stabilna, że pytała o te informacje, nie było sensu tego przed nią zatajać. Z drugiej strony Księżniczka nie musiała się dowiadywać o zdradzie hiruzenkai.

W ciemnoniebieskich oczach pojawił się smutek i zrozumienie.

- To dlatego panna Filia była taka przygaszona… - powiedziała cicho Amelia. - Ale nie tylko ona straciła kogoś bliskiego całkiem niedawno, prawda? - spytała, podnosząc wzrok na cephieleu.

- Prawda. - odparła rudowłosa, wiedząc, że nie ma sensu zmyślać.

- Kogo ty straciłaś, panno Lino?

Czarodziejka lekko się uśmiechnęła, zanim odpowiedziała. Rika miała rację, że jej cząstka na zawsze pozostanie w Księżniczce. Obie dziewczyny zawsze najpierw się martwiły o nią, a dopiero później o siebie.

- Nikogo nie straciłam. - To była prawda. Chociaż zaraz po rozpieczętowaniu Amelii czuła w sobie ogromny zamęt i smutek spowodowany stratą Riki, teraz miała inne spojrzenie na to wydarzenie. Jej przyjaciółka miała własne zadanie do wykonania i pomimo faktu, że był to dla Liny początkowo ogromny szok, musiała zaakceptować ten fakt i iść naprzód, aby wywiązać się z własnych obowiązków. A poza tym… Ona wciąż żyła w osobie, którą obiecała chronić. Więc dalsze smucenie się z tego powodu prowadziłoby donikąd. - Natomiast Sylphiel straciła ojca.

Na chwilę zapadła cisza.

- I jak się ona czuje?

- Na początku się załamała, ale Sylphiel jest silna. Błyskawicznie doszła do siebie. - powiedziała czarodziejka.

- To dobrze. - odpowiedziała Amelia, chociaż na jej twarzy wciąż rysował się smutek. - Panno Lino… Ile czasu minęło?

- Dokładnie tysiąc lat. - odparła ostrożnie Lina.

Oczy Amelii rozszerzyły się gwałtownie.

- Aż tysiąc lat? Pozbawiłam Seyrun magii na tysiąc lat?

- Tak, ale nie martw się. Twoje zaklęcie uśpiło Shabranigdo. Nic się przez ten czas nikomu nie stało. - dodała szybko rudowłosa.

- Ale skoro ja się przebudziłam, on również się przebudzi.

- To prawda. - przyznała poważnie czerwonooka.

Księżniczka złożyła dłonie i przyłożyła je do swojej klatki piersiowej.

- Czyli to jest ta dodatkowa energia, przez którą na początku czułam się tak słabo. Energia wszystkich ludzi z Seyrun, którzy żyli przez ostatnie millenium… Jest teraz zapieczętowana we mnie… - powiedziała Amelia słabym głosem.

Lina pokiwała tylko głową. Chociaż była jedną z czterech… a właściwie już tylko trzech osób, które wiedziały, czym tak naprawdę różniła się linia królewska od pozostałych mieszkańców Seyrun, wciąż była pod wrażeniem tej niesamowitej cechy. I dzień, w którym poznała prawdziwe oblicze jej misji, przez cały czas tkwił w jej pamięci.


***

Gdy po raz pierwszy ujrzała wysoką postać Mistrza Ceremonii odzianego w strojne, czerwone szaty, ogarnęły ją skrajne odczucia. Z jednej strony cieszyła się z poznania niekwestionowanego mistrza wszelkiej magii, a z drugiej wyczuwała, że to właśnie on stał za transformacją jej hiruzenkai. Z tego względu nie mogła powstrzymać wzbierającej w niej fali nieufności.

- Witajcie drogie panie. - Skłonił się z wielkim szacunkiem mędrzec przed trójką młodych dziewczyn pełniących najważniejsze funkcje w kraju. - Przed zaprzysiężeniem przeszłyście szkolenie, w którym wiele wam wyjaśniono, jednak wciąż nie wiecie wszystkiego o prawdziwym zadaniu stojącym przed syenleu. O, przepraszam, wyjątkiem jest pani Filia. -Ukłonił się w stronę blondynki. W odpowiedzi młoda Ryozoku jedynie uśmiechnęła się słabo.

- O prawdziwym zadaniu? - spytała zdezorientowana Sylphiel. - A nie jest nim obrona Jej Wysokości, Seyrun oraz przebudzenie Ceiphieda?

Czerwony Kapłan uśmiechnął się.

- Chyba źle się wyraziłem. Nie znacie po prostu wszystkich szczegółów. Może zacznę od pytania. Jak wyobrażacie sobie przebudzenie Ceiphieda?

- „Gdy śpiący Smoczy Bóg odzyska swoje siły, przywróci swoją łaskę Seyrun.” - zacytowała Sylphiel. - Tak przynajmniej jest napisane w Dziejach Seyrun. Nie oznacza to, że musimy po prostu czekać?

- Nie. - wtrąciła się Lina. - Kluczem do tego wszystkiego jest rodzina królewska, tak?

- Zgadza się, pani cephieleu. - Uśmiech maga się poszerzył. - Widzę, że jesteś równie bystra jak twoja siostra. - przyznał. - Waszym obowiązkiem jest chronienie królewskiej krwi nie tylko ze względu na ich pozycję. Znacie mit o początkach Seyrun i o królowej Karissie, prawda? Współcześni uważają to jedynie za legendę, jednak w rzeczywistości każde słowo tego mitu jest prawdą. Każdy narodzony z miłości potomek królowej staje się naczyniem dla pomnożonej mocy Ceiphieda.

Słysząc to Lina i Sylphiel zbladły. Filia tylko utkwiła wzrok w marmurowej podłodze.

- Amelia jest dosłownie pojemnikiem mocy? - spytała zszokowana Lina.

- Tak. - odparł spokojnie Rezo.

- Ale czy tak ogromna ilość mocy nie robi jej krzywdy? - wtrąciła zmartwiona Sylphiel.

- Nie. To również jest domeną krwi królewskiej. Mają ogromną tolerancję dla czystej mocy Ceiphieda, lecz przez to nie radzą sobie z żadnym innym rodzajem magii. Dlatego wy, kapłanki, musicie być jej mieczem i tarczą.

- A co się stanie w momencie, gdy zostanie zebrana wystarczająca moc do przebudzenia Ceiphieda? Czy samo zebranie mocy będzie wystarczające? - dopytywała Sylphiel.

- Niestety nie. - przyznał Czerwony Kapłan. - Wtedy będzie trzeba przeprowadzić rytuał, polegający na przekazaniu mocy uśpionemu Ceiphiedowi.

- Czyli Amelia musi się nauczyć kontroli nad czystą mocą Ceiphieda? - spytała Lina.

- Tak. I co więcej, rytuał będzie trzeba przeprowadzić możliwie jak najszybciej. Nawet uśpiona moc Ceiphieda powoli obumiera. Możliwe, że wasza trójka jest ostatnią grupą pobłogosławioną przez Ceiphieda.

- A czy obecna moc skumulowana w Księżniczce byłaby wystarczająca do przebudzenia Ceiphieda? - wtrąciła Sylphiel.

- Ta moc jest ogromna, lecz niestety obawiam się, że to wciąż za mało. Musimy znaleźć sposób, który pozwoli na zdobycie wielkiej mocy w krótkim czasie albo sposób, który pozwoli nam wydłużyć czas na zebranie potrzebnej mocy.


***


Właśnie od tego spotkania z Mistrzem Ceremonii Linę zaczęła gnębić jedna myśl. Jej siostra usłyszała dokładnie te same słowa, a Luna Inverse była osobą, która zawsze działała zgodnie z jakimś planem. Jeżeli intuicja jej nie myliła, ostatnia cephieleu zaczęła wprowadzać ten pomysł w życie jeszcze przed swoim upadkiem. Gdyby tylko nowej najwyższej kapłance udało się odgadnąć zamiary swojej poprzedniczki, można by znacznie wcześniej podjąć działanie mające na celu wygranie tego wyścigu z czasem.

Szybko się okazało, że rudowłosa miała rację. Odnalazła notatki Luny i niedługo po zapieczętowaniu Gaarva rozszyfrowała jej zapiski. Jej siostra wpadła na niezwykle oryginalny i jednocześnie trudny do zrealizowania sposób. Idea była stosunkowo prosta. Niemalże każdy w Seyrun był w mniejszym bądź większym stopniu obdarzony magią. Gdyby zebrać energię należącą do każdego mieszkańca królestwa można by było szybciej zdobyć potrzebną moc. Naturalnie, teoria ta zawierała wiele dziur, nie mówiąc już o jej wykonaniu. Pozbawienie Seyrun magii uniemożliwiłoby krajowi ochronę przed Mazoku, więc należało by na ten sam czas unieszkodliwić Shabranigdo. Jednocześnie czarodziejka była świadoma faktu, że cały proces musiałby trwać wiele lat, o ile nie kilka wieków, co wnosiło do tematu nowy problem. Co przez ten czas by się działo ze syenleu i Księżniczką - osobami odpowiedzialnymi za przeprowadzenie rytuału w momencie, gdy byłaby zebrana odpowiednia ilość energii dla Ceiphieda?

Czerwonooka analizowała wiele możliwości i szybko doszła do wniosku, że nie ma wystarczającej mocy, aby zasilić zaklęcie takiej rangi. Za to Amelia miała do swojej dyspozycji ogromną energię Ceiphieda i gdyby tylko nauczyła się ją kontrolować do tego stopnia, aby skierować ją na runiczny szkielet zaklęcia, które napisałaby Lina, istniałaby pewna szansa realizacji tego planu.

Jednak pisanie tak skomplikowanego zaklęcia zabierało mnóstwo czasu, którego to czarodziejka nie miała zbyt wiele, ze względu na ciągle nasilające się ataki Mazoku. Sama Księżniczka była tak przybita licznymi nieudanymi próbami kontroli magii Ceiphieda, że zaczynała tracić wiarę, że uda jej się kiedykolwiek przeprowadzić rytuał.

Moment, w którym Mazoku przeprowadziły zorganizowany atak na Pałac, wszystko zmienił. Gdy już tylko Lina broniła młodej monarchini, pozostała tylko jedna szansa na pokrzyżowanie szyków wrogim siłom. Kiedy na scenie pojawił się sam Shabranigdo, cephieleu rzuciła zakazane zaklęcie Pani Nocnych Koszmarów wyzwalające ogromną destrukcyjną energię, która była w stanie znacznie osłabić Boga Ciemności, lecz nie mogła go unicestwić. Ceną za użycie tego czaru była śmierć. Rudowłosa ostatkiem sił nakreśliła na ziemi magiczny krąg przygotowanego wcześniej, lecz wciąż niekompletnego zaklęcia. Amelia cała drżąc, skierowała moc Ceiphieda na rozrysowane runy i powoli zaczęła tkać własny element czaru.

Pierwsza połowa zaklęcia pieczętowała osłabionego Shabranigdo wraz z Księżniczką. Jego druga część odpowiadała za podłączenie wszystkich mieszkańców Seyrun do potomka Karissy i miała tak długo przekazywać do niej ich energię, dopóki nie zebrałaby się moc potrzebna do przebudzenia Seyrun. Ostatni element czaru pozwalał na odrodzenie poległych wojowników Ceiphieda, przywiązując ich moc i magię do Mistrza Ceremonii, który miał doprowadzić do przebudzenia hiruzenkai i syenleu w odpowiednim czasie. Właśnie to zaklęcie zostało nazwane później mianem Saigen Mael.


***


- Mam nadzieję, że to wystarczy na przebudzenie Ceiphieda. - powiedziała cicho Amelia, wyrywając czarodziejkę z zadumy. Lęk i obawa przed niepowodzeniem tliły się w niewinnych ciemnoniebieskich oczach. Ogromne brzemię i świadomość, że nie ma możliwości ucieczki zaczynało dominować w myślach młodej monarchini. - Panno Lino, a jeżeli nie dam rady? Jeżeli cały wasz wysiłek i poświęcenie pójdzie na marne.. - dodała niemal szeptem.

- Amelio, spójrz na mnie. - powiedziała stanowczo Lina. Księżniczka posłusznie podniosła głowę. - Dałaś sobie radę z najpotężniejszym czarem przywołanym w historii Seyrun. I teraz miałabyś nie dać rady, jak jesteś już prawie na końcu tej drogi? - Dwie czerwone tęczówki utkwione w ciemnowłosej dziewczynie błyszczały niczym dwa płomyki ognia. Obecna w nich pewność sprawiła, że Amelia na chwilę zapomniała o swoich wszystkich wątpliwościach. - Nie mówię, że będzie łatwo, ale nie jesteś sama. Zelgadis, Gourry, Filia, Sylphiel i ja… wszyscy jesteśmy z tobą. - dodała z delikatnym uśmiechem.

- Panno Lino, a ty się nie boisz? - spytała ciemnowłosa.

- Jasne, że się boję. - odpowiedziała zgodnie z prawdą czerwonooka. - Ale wiem, że gdybym nie dała z siebie wszystkiego, żałowałabym do końca życia. - zakończyła z poważnym błyskiem w oku.

Po chwili Amelia uśmiechnęła się.

- Masz rację. Ja również bym żałowała. Ale… - Z ciemnoniebieskich oczu pociekły dwie strużki łez. - Jak tylko to się skończy, to wtedy zaszalejemy panno Lino, dobrze? Może znajdę kogoś dla siebie, jak ty znalazłaś pana Zelgadisa i się zakocham. - Z każdym słowem napływało coraz więcej łez, chociaż dziewczyna wciąż się uśmiechała. - I będziemy wszyscy razem całkowicie szczęśliwi.

Lina przytuliła przyjaciółkę do siebie.

- No jasne, Amelio. Tak właśnie będzie. - przytakiwała Lina, chociaż wiedziała, że żadna z nich nie wierzy w te słowa.


***


Nigdy by nie pomyślała, że jej marzenie stanie się rzeczywistością. Sylphiel leżała wtulona w swojego hiruzenkai i nie mogła się nadziwić, ile emocji wywoływał w niej leżący obok mężczyzna. Nie było pośród nich ani zdenerwowania ani skrępowania. Czuła, że właśnie się znajduje w miejscu, którego nigdy w życiu by nie chciała opuścić.

Powoli jednak zbliżał się koniec tej cudownej chwili. Czas przeznaczony na odpoczynek mijał nieubłaganie. Niebawem miała się zaczął ostatnia narada syenleu w dużej mierze mająca zadecydować o przyszłości Seyrun.

Kobieta delikatnie ujęła otaczającą ją w pasie rękę Gourry’ego i oswobodziła się z jego objęć. Siadając na skraju łóżka, spojrzała ukradkiem na blondyna pogrążonego w błogim śnie. Uzdrowicielka uśmiechnęła się mimowolnie, widząc to beztroskie oblicze. I pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu, jej świat wyglądał zupełnie inaczej. Wtedy nie musiała z niczym walczyć. Zmagała się za to z groźbą nieznanej śmiertelnej choroby. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że w jej życiu zaszła niewielka zmiana. Biorąc pod uwagę to, co ją czeka, było możliwe, że spojrzy śmierci w oczy o wiele szybciej niż myślała. Ale dla Sylphiel ta różnica znaczyła bardzo wiele. Nie cierpiała już z powodu samotności i zatracenia sensu własnej egzystencji. Po dziewiętnastu latach odnalazła to, czego najbardziej jej brakowało. Czuła się potrzebna i kochana. A to dało jej siłę, aby uwierzyć we własne możliwości, że mogła mieć wpływ na to, jak potoczy się jej życie.

Wstała i podeszła do wysokiego lustra znajdującego się nieopodal łóżka. Gdy w nie spojrzała, jej oczom ukazała się długowłosa, naga kobieta o silnym spojrzeniu zielonych oczu. Sylphiel uśmiechnęła się do własnego odbicia. Już się nie bała. Nie przerażało ją to, co wkrótce miało się wydarzyć. Po raz pierwszy w życiu poczuła się jak prawdziwa kapłanka Ceiphieda. Czuła dumę ze swojego przeznaczenia. Dzięki niemu mogła spotkać ludzi, którzy uczynili jej życie wyjątkowym. Dlatego teraz musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, aby rytuał się powiódł. Nawet jeżeli oznaczało to zapłacenie najwyższej ceny.

Uzdrowicielka w milczeniu sięgnęła po biało-złote spodnie i podłużną tunikę z długimi rękawami. Powoli zakładała tradycyjny uniform syenleu, kiedy usłyszała cichy, zaspany głos.

- Sylphiel, już czas? - spytał Gourry.

Uzdrowicielka zapięła spodnie i odwróciła się do swojego hiruzenkai.

- Już czas. - potwierdziła, uśmiechając się smutno.


***


Na najniżej położonym podziemnym piętrze Akademii Naukowej Seyrun, w miejscu, gdzie bariera ochronna była najsilniejsza, zgromadzili się wojownicy Ceiphieda na ostatnią naradę. Wszystkie trzy kapłanki oraz dwójka hiruzenkai mieli na sobie tradycyjne, złoto-białe uniformy. Towarzysząca im Księżniczka wyróżniała się na ich tle śnieżnobiałą sukienką. Ku zdziwieniu ogółu Amelia poprosiła wszystkich o włożenie strojów zgodnych z wytycznymi regulaminu wszelkich ceremonii. Młoda monarchini wyjaśniła nieporadnie, że chciałaby w ten sposób oddać cześć tym, którzy zginęli w bitwie tysiąc lat temu. Patrząc w te smutne granatowe oczy, nikt nie zamierzał odmawiać tej prośbie.

- Minęło dziewięć godzin od czasu przybycia Rezo. - Pewny, klarowny głos Liny, przerwał ciężką ciszę. - Według tego, co mówił, za mniej więcej czternaście godzin nastąpi przebudzenie Shabranigdo. - Sięgnęła po wielką mapę i rozwinęła ją na niewielkim stole, dookoła którego wszyscy się zebrali. - Musimy zdążyć przeprowadzić rytuał, zanim to nastąpi. - Zamilkła na chwilę. Może nie wypowiedziała tego na głos, ale każdy wiedział, że gdyby im się to nie udało, powtórzyłaby się masakra sprzed tysiąca lat. - Dlatego proponuję… - dodała po chwili. - …zacząć rytuał dwanaście godzin przed teoretycznym przebudzeniem Shabranigdo.

- Czyli za dwie godziny? - spytała Sylphiel stojąca dokładnie naprzeciwko Liny.

- Nawet wcześniej. - odpowiedziała jej znajdująca się obok niej Filia. - Musimy wcześniej utkać zaklęcie ochronne dla Amelii. A to zajmie nam przynajmniej godzinę.

- Zaklęcie ochronne? - spytała zdziwiona Księżniczka.

- No tak… To zajmie trochę czasu. - skomentowała uzdrowicielka.

- To będzie wyjątkowe zaklęcie ochronne. - Smoczyca zwróciła się do młodej monarchini, odpowiadając na jej pytanie. - Jest to główny udział syenleu w rytuale. Cała nasza trójka utka jedno zaklęcie. A ponieważ będzie ono zakotwiczone w całej naszej trójce, będzie ono wyjątkowo trwałe. Tak długo, jak chociaż jedna z nas będzie się trzymać na nogach, nawet włos ci z głowy nie spadnie. - zakończyła z uśmiechem.

- Ale to zaklęcie już nie obejmuje was, prawda? - zapytała ponuro Amelia.

Uśmiech Filii nieco zbladł. Chciała przekazać piętnastolatce te pozytywniejsze informacje, ale jak widać, nie było sensu próbować zatajać przed nią czegokolwiek.

- Prawda. - przyznała.

- Ale będziecie mogły wtedy walczyć?

- Oczywiście. Poświęcamy część naszej mocy na stworzenie zaklęcia ochronnego, a resztę zostawiamy na potyczki z Mazoku.

- Rozumiem. - stwierdziła Księżniczka. W jej oczach pojawiło się smutne zrozumienie.

- Panno Lino, ale rytuał musi zostać przeprowadzony w mauzoleum Ceiphieda. - wtrąciła Sylphiel. - Nie możemy zacząć tkać zaklęcia w ruinach Pałacu, przecież Mazoku dobrze wiedzą, co zamierzamy zrobić.

- Zgadza się. - Czarodziejka kiwnęła głową. - Dlatego rozpoczniemy tkanie zaklęcia tutaj. Zelgadis z Gourry’m teleportują nas tuż przed aktywacją zaklęcia.

- Teleportacja całej naszej czwórki tuż przed aktywacją zaklęcia? - powtórzyła uzdrowicielka. Taka czynność była bardzo niebezpieczna. Jedna pomyłka mogła spowodować naprawdę nieprzyjemne konsekwencje... Które to z drugiej strony na pewno brzmiały przyjemniej niż udanie się w miejsce pełne Demonów bez żadnej ochrony.

- Właśnie. Zel, Gourry, dacie radę? - spytała rudowłosa.

- Bez problemu. - odparł ochoczo blondyn, stojący po drugiej stronie Sylphiel.

- Pozostała jeszcze sprawa ustalenia strategii dotyczącej najsilniejszych przeciwników: Gethleya, Xellossa i Zellass Metallium.

- Ja się zajmę Xellossem. - powiedziała natychmiast Filia, wbijając zamyślony wzrok w mapę.

- No tak, to było do przewidzenia. - odparła Lina. - Ja wezmę na siebie Gethleya…

- Nie. - Zelgadis wpadł jej w zdanie. - Gethleyem ja się zajmę. Ty lepiej skup się na Zellas.

Czarodziejka otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Odwróciła się gwałtownie do stojącego obok mężczyzny i spojrzała mu w oczy. Jedna chwila wystarczyła, aby zrozumiała, co planuje jej hiruzenkai. Zacisnęła dłonie w pięści i ponownie zwróciła się do grupy.

- Dobrze… - Wzięła głęboki wdech. - Sylphiel, Gourry, do was będą należały pozostałe Mazoku.

Kapłanka i hiruzenkai pokiwali głowami.

- Zaczynamy wobec tego za godzinę. - powiedziała cephieleu, zakańczając tym samym ostatnią naradę syenleu.


***


Ostatnia godzina. Brzmiało to niezwykle ciężko. Ale tak to właśnie wyglądało. Dokładnie tyle ich dzieliło od początku rytuału. Lina obserwowała przez okno z wyższego piętra budynku Akademii Naukowej Seyrun otaczające teren hordy Mazoku, które nie mogły przekroczyć świętej bariery. Z tego względu zdecydowała się na przeprowadzenie ryzykownej teleportacji w czasie aktywacji zaklęcia ochrony. Owszem, było to ryzykowne, ale paradoksalnie takie wyjście gwarantowało większe szanse powodzenia. Z oddali czuła powoli budzącą się do życia moc Shabranigdo. Uwolniony Gethley w swojej obecnej formie stanowił doskonały katalizator przyśpieszający przebudzenie Mrocznego Władcy. Dlatego czarodziejka postanowiła działać szybciej.

Ten czas mógł w wielu aspektach przypominać przeklęty dzień sprzed tysiąca lat. Lecz pomimo licznych podobieństw dzisiaj było zupełnie inaczej. Tym razem to oni zamierzali przeprowadzić atak. Tym razem to oni będą dyktować warunki bitwy, a nie przeciwnik. Tym razem była przygotowana… Na wszystko…

- Lina, Amelia chciała zamienić z tobą jeszcze kilka słów. - Usłyszała za sobą głos swojego hiruzenkai.

- Już idę. - odpowiedziała, nawet się nie odwróciwszy w jego stronę. - Zel… Zamierzasz dokonać rozpieczętowania, tak? - spytała cicho.

Po chwili milczenia usłyszała krótką odpowiedź potwierdzającą jej najgorsze obawy.

- Tak.

Lina powoli odwróciła się do niego. Jej pobladła twarz, oczy wypełnione bezgranicznym smutkiem mówiły więcej niż chciałaby dać po sobie poznać. Rozpieczętowanie w przypadku Zelgadisa oznaczało uwolnienie czystej i surowej esencji jego transformacji. Było to dobrowolne zezwolenie na przejęcie kontroli nad ciałem przez istoty zaklęte w jego wnętrzu, coś czemu przeciwdziałał przez całe swoje życie. Taki czyn pozwalał na uwolnienie niewyobrażalnej ilości mocy, mogącej pozwolić na pokonanie oszalałego Gethleya. Ale wszystko miało swoją cenę. Rozpieczętowanie było nieodwracalne.

- Nie rób takiej miny. - powiedział delikatnie mag, uśmiechając się lekko i przykładając dłoń do jej policzka.

- Doskonale wiem, co mamy zrobić. Wiem też, że nie ma innego wyjścia. - Wzięła głęboki wdech i zaciskając mocno powieki, na moment zamilkła. - Ale to nie zmienia faktu, że to nie jest sprawiedliwe. - dodała, spoglądając w szafirowe tęczówki.

- Sprawiedliwość… - zadumał się Zelgadis. - To dosyć względne pojęcie. Jeżeli to, co mam zrobić, ma być ceną za spotkanie ciebie, z radością ją zapłacę.

- Zel… - Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie.

- Dzięki tobie odnalazłem sens w moim życiu. I nigdy nie zamieniłbym tego życia na żadne inne. - mówił z niezachwianą pewnością i pasją w głosie.

- Przestań. - powiedziała cicho. - To brzmi jak pożegnanie. A ja nie chcę się żegnać. - Jej głos zaczął się załamywać.

Zelgadis przyciągnął ją do siebie i przytulił. Lina oparła głowę o jego tors, przysłuchując się biciu jego serca. Trwali tak przez dłuższą chwilę, czerpiąc siłę i pociechę z własnej bliskości.

- Zel, kocham cię, wiesz? - spytała cicho czarodziejka.

- Wiem. - odpowiedział jej szeptem, po czym delikatnie ją pocałował. - Kocham cię. - powiedział jej prosto do ucha.

Lina uśmiechnęła się ciepło.

- Wiem.


***


Filia z przyjemnością obserwowała rozmowę Amelii z Sylphiel i Gourry’m. W relacji pary syenleu i hiruzenkai wreszcie było widać całkowite zrozumienie. Wcześniej dostrzegała małe napięcie pomiędzy kapłanką i jej obrońcą. Doskonale wiedziała, że w przypadku uzdrowicielki chodziło o lęk przed wyznaniem własnych uczuć. Trochę trudniej jej było rozszyfrować blondyna, który chociaż zawsze chronił ciemnowłosą i zwracał się do niej z ogromną sympatią, nigdy nie przekroczył pewnej granicy. Nie zmieniało to jedna faktu, że cieszyła się, że ta para wreszcie się odnalazła.

Z drugiej strony to było coś, czego zawsze zazdrościła zarówno Linie jak i Sylphiel. Obie zakochały się w swoich hiruzenkai, w osobach, które zawsze znajdywały się tuż obok nich. Wiedziała, że jej życie ukształtowałoby się zupełnie inaczej gdyby ona również pokochała swojego obrońcę. Jednak jej serce wybrało zupełnie inną drogę…

Natychmiast w jej umyśle, dotychczas wypełnionym przez stratę jej hiruzenkai i przyjemną lekkość wywołaną przez słowa Zelgadisa, pojawił się fioletowowłosy Demon. Mogła się długo oszukiwać, ale Valgaarv miał podstawy, aby jej zarzucać, że oddała się Mazoku. Oczywiście nigdy nie zdradziła własnej strony barykady. Nigdy też nie pozwoliła się dotknąć temu wrogowi… Ale jej hiruzenkai znał ją lepiej niż ktokolwiek i już wcześniej dojrzał w niej coś, czego ona sama długo nie zauważała.

Xelloss Metallium był dla niej perfidnym i przebiegłym wrogiem. Z jednej strony od zawsze ją przerażał, w końcu to on odpowiadał za śmierć jej rodu. Ale… jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że ten mężczyzna ją fascynował. Coś tkwiło w jego wnętrzu takiego, że ją ciągnęło do niego bez względu na okoliczności. Doskonale wiedziała, że gdyby poddała się temu instynktowi, zachowałaby się jak ćma lecąca do ognia na własne zatracenie. Znała też swoje obowiązki i nie zamierzała pozwolić, aby kolejna cephieleu zginęła przed nią. Gdy Luna została zamordowana, nikt jej nie obwiniał, ale ona sama długo zarzucała sobie, że nic nie mogła zrobić, aby pomóc ówczesnej najwyższej kapłance. Od tego czasu fioletowowłosy Demon stał się jej celem. Obiecała sobie, że następnym razem będzie dla niego godnym przeciwnikiem. Tysiąc lat temu nawet go nie spotkała na planu boju. Teraz jednak miała pewność, ze przyjdzie jej się zmierzyć z Tajemniczy Kapłanem. Z niecierpliwością czekała na ten moment. Dobrze wiedziała, że tylko wtedy, gdy zmierzy się z nim twarzą w twarz, wybaczy sobie dawną niemoc. I tylko wtedy mogłaby zaistnieć sytuacja, gdzie wolno by jej było pozwolić sobie na jedyną nutkę egoizmu w życiu syenleu.


***


Gdy Lina ponownie pojawiła się w sali na najniższym piętrze Akademii Naukowej w Seyrun dla wszystkich zebranych był to sygnał, że chwila wprowadzenie planu w życie jest bliska. Potwierdzała to również mina idącego za czarodziejką Zelgadisa wyrażająca silne skupienie, zwykle towarzyszące mężczyźnie przed ważną bitwą.

Cephieleu spojrzała na ludzi, których kiedyś nazywano wojownikami Ceiphieda i po raz pierwszy tego dnia odczuła wewnętrzny spokój. Sylphiel, która kiedyś bała się zarówno swoich uczuć jak i spoczywającej na niej odpowiedzialności, spoglądała na nią silnym, zdecydowanym spojrzeniem. Filia, będąca zaledwie kilka godzin temu w rozsypce, wyglądała na gotową w każdej chwili do skoku w wir walki. Gourry promieniał swoją wrodzoną pogodą ducha i spokojem. Stojący tuż obok niej Zelgadis po raz pierwszy, od kiedy go poznała, znajdywał w swoich korzeniach źródło siły, nie pokazując po sobie nawet krzty wahania przed tym, co zamierzał zrobić. Jedynie Amelia wbiła w nią wzrok wyrażający niepewność i przerażenie.

Rudowłosa podeszła do młodszej dziewczyny i uśmiechnęła się.

- Ruszamy Amelio. Trzeba przywrócić staruszka Ceiphieda do życia. - powiedziała, klepiąc ją po plecach.

- Panno Lino, chciałam ci podziękować za… wszystko. - odparła bardzo cicho młoda monarchini.

Najwyższa kapłanka spojrzała na nią ciepło, po czym poczochrała grzywkę ciemnowłosej.

- Nie rób takiej miny. Po tym wszystkim przecież mamy zaszaleć! - Mrugnęła do niej zabawnie, wspominając ich wcześniejszą rozmowę.

- Noo tak. - przyznała Amelia, lekko odwzajemniając uśmiech.

- No dobra, Sylphiel, Filia zajmujemy stanowiska. - Cephieleu zwróciła się do dwóch pozostałych kapłanek, które bez słowa wykonały jej polecenie, robiąc kilka kroków do tyłu stając w odpowiednim miejscu. - Gourry, Zel… - Najpierw spojrzała na blondyna a następnie na swojego hiruzenkai. Po raz ostatni patrzyła na jego ludzką formę… Upomniała się w duchu. To nie był czas na to. Musiała być silna. - Powodzenia. - dokończyła i zamknęła oczy, rozpoczynając tkać rytualne zaklęcie ochronne. Na początku wydobyła z siebie dawkę mocy. Następnie Filia dodała szczyptę własnej aury, będąc poprzedzoną przez Sylphiel. Na przemian powtarzały tę czynność, pozostając w całkowitym skupieniu. Linie kojarzyło się to z pleceniem wielkiego energetycznego warkocza. W ten sposób powstawało jedno najsilniejszych czarów defensywnych, jakie kiedykolwiek istniały. Jednak funkcją tego uroku nie była tylko ochrona. Dzięki niemu trzy kapłanki wspomagały rolę Księżniczki jako medium, mającego przenieść gromadzoną przez wieki energię z powrotem do Ceiphieda, co było istotą całego rytuału.

Lina zatraciła poczucie czasu. Jak zawsze, gdy zajmowała się magią, nie czuła lęku tylko podekscytowanie. Uwielbiała zatracać się w tańcu dzikiej energii, która reagowała na każdy, nawet najmniejszy, gest. I niewiadomo kiedy poczuła znajomą aurę dwójki hiruzenkai, co oznaczało, że w ciągu kilku minut dojdzie do teleportacji. Tkanie zaklęcia zbliżało się ku końcowi. A gdy ponownie uniosła powieki, świat już jej się kręcił przed oczami.

Rytuał został rozpoczęty.


***


Opasała ich potężna wroga aura. Cała szóstka wyczuła to natychmiast po zakończeniu teleportacji. Pomimo faktu, że się tego spodziewali, nie mogli nie czuć się przytłoczeni, patrząc na armię Mazoku wszelkiej kategorii. Wojownicy Ceiphieda w niemym skupieniu czekali na pierwsze uderzenie, otaczając szczelnym kręgiem Księżniczkę, która nie spoglądając na ścielących się gęsto wrogów, uklękła i złożyła ręce do modlitwy. Otoczyła ją jasna, delikatna aura, zanim fala bezkształtnych Demonów rzuciła się na garstkę przybyłych.


***


Gdy otworzyła oczy, natychmiast rozpoznała mauzoleum Ceiphieda, miejsce, do którego miała wstęp tylko trójka syenleu i krew królewska. Wysoko osadzony sufit, biało-złote kolory i marmurowa podłoga tworzyły pomieszczenie, będące największą świętością Seyrun. To właśnie tutaj, w mistycznym wymiarze zakotwiczonym w Pałacu, spoczywało same Smocze Bóstwo.

Amelia dobrze wiedząca, że jej ciało znajduje się na placu boju i że tutaj przebywa jedynie jej dusza, dopiero tutaj odczuła spokój. Tak, jak mówiła panna Lina, nie darowałaby sobie, jakby nie zrobiła wszystkie, co w jej mocy, aby przywrócić uśpionego opiekuna Seyrun do życia. Całe pokolenia królowych i kapłanek czekało na tę chwilę. Nie wolno jej było zawieść.

- Saelin’he man hye qaun. - wypowiedziała przywitanie w pradawnym języku. Natychmiast tuż przed nią pojawił się zarys ogromnego, majestatycznego Smoka.

Pomału, tak jak ją kiedyś uczono, wysłała w jego stronę małą dawkę zebranej w jej ciele energii.

Nie czekała długo na reakcję, gdyż przeźroczysta smocza sylwetka zyskała żywszą barwę w ciągu kilku sekund.

- Werga sahel’o Ceiphied. - dodała, posyłając do Boga Światła ogromny strumień mocy.

- Przebudź się Ceiphiedzie. - powtórzyła w swoim języku, a energia zaczęła powoli płynąć.


***


W czasie, gdy Amelia weszła w trans, Lina jednym zaklęciem odbiła pierwszą falę ataku, zabijając kilkadziesiąt pomniejszych Mazoku, których wypalone trupy rozsiały się po ruinach Pałacu. Zelgadis schylił się i dotknął dłonią wilgotnej ziemi, dzięki zaklęciu szamanizmu likwidując kolejną porcję bezmyślnych przeciwników. Gourry i dwie syenleu spojrzeli w niebo. Ku nim z ogromną prędkością zbliżała się paskudna bestia, emanująca złowieszczą aurę przypominającą samego Shabranigdo. Blondyn bez namysłu dobył miecza i wykonał zamach wyzwalający potężną falę uderzeniową, która odrzuciła potwora na kilka metrów.

- Dzięki. - powiedział szybko Zelgadis i natychmiast poleciał za zwierzęcą postacią Gethleya.

Szermierz nie miał jednak czasu czegokolwiek odpowiedzieć, gdyż już był w trakcie odbijania następnego wrogiego ataku.

Lina, szykując kolejne zaklęcie, spojrzała ukradkiem na oddalającą się sylwetkę swojego hiruzenkai. Nie było już odwrotu. Jej rozum wiedział, że to była właściwa droga, lecz nie zmieniało to faktu, że czuła bolesne ukłucie w sercu. Na pierwszym miejscu była jednak cephieleu. Miała do wykonania zadanie, które było o wiele ważniejsze od jej emocjonalnych rozterek.

- Fire Ball! - Olbrzymia kula ognia poleciała w stronę kolejnej fali Demonów. Musiała zdusić w sobie uczucia. Nie mogła sobie pozwolić nawet na jedną chwilę wahania. Pełniła funkcję najwyższej kapłanki, uczono ją tego od dziecka… Tylko czemu to musiało być tak cholernie trudne?

Dotychczas bez problemu udawało im się odpierać ataki wroga. Nikomu nie udało się zbliżyć do otoczonej garstką obrońców Amelii nawet na odległość kilku metrów. To był jednak zaledwie początek mający na celu chociaż w niewielkim stopniu zmusić ich do użycia mocy. Czarodziejka wiedziała, że nie minie dużo czasu nim Xelloss, czy sama Zellas Metallium wkroczy do akcji.

Jak na zawołanie pomiędzy blondynką a główną kapłanką zarysował się stożek mrocznej energii. Smoczyca błyskawicznie odepchnęła rudowłosą, gdy z wrogiego szpica zaczęły się wydostawać zdające się mieć materialną postać odnóża, które w mig zaczęły oplatać młodą Ryozoku.

- Filia! - zawołała Lina, natychmiast przyzywając kolejny czar.

- Zajmij się sobą! - odkrzyknęła syenleu, z wyrazem obrzydzenia spoglądając na demoniczne macki. Nie minęła nawet minuta nim wrogie kończyny mocno ją ścisnęły i wyciągnęły ją z kręgu obrońców Księżniczki. Filia wydała z siebie krótki okrzyk zaskoczenia, nim zniknęła rudowłosej z oczu.

Lina ponownie zacisnęła pieści. Dobrze znała tę energię. A więc Tajemniczy Kapłan wybrał sobie przeciwnika. Domyślała się, o co chodziło w strategii Mazoku. Ich celem nie było jedynie zatrzymanie ceremonii. Od zawsze pragnęli zabić wszystkich związanych z Ceiphiedem. Nie musieli nic wiedzieć o czarze ochronnym strzegącym Księżniczki, aby chcieć zabić każdą syenleu z osobna. A niewątpliwie, aby to ułatwić, należało rozdzielić obrońców Księżniczki. Fakt, że ten plan doskonale pokrywał się z ich strategią, był niemal zabawny.

Czarodziejka leniwie odpierała kolejne ataki niegroźnych Demonów, których jedyna siła tkwiła w ich ilości i próbowała odnaleźć chociaż najmniejszy ślad obecności ostatniego lorda Mazoku.

Nie musiała czekać na to zbyt długo. W jednej chwili odczuła potężną mroczną aurę pochodzącą jednocześnie z dwóch miejsc.

W ułamku sekundy zmaterializowały się dwie bariery. Jedna otaczała Zelgadisa I Gethleya. Druga - Filię i Xellossa.

Nie trudno było się domyśleć, że Beastmaster nie życzy sobie, aby ktokolwiek więcej miał szansę ingerować w jej plany.

Lina otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy nagle poczuła niepokojącą znajomą obecność.

- To… niemożliwe… - szepnęła, gdy ujrzała powoli kumulująca się w oddali moc samego Shabranigdo.


***


Zelgadis stał naprzeciwko wybranego przez samego siebie przeciwnika. W skupieniu obserwował długą grzywę otoczoną mroczną poświatą przysłaniającą długi na trzy metry korpus pokryty czarną, błyszczącą sierścią. Mógłby spokojnie przypuszczać, że to zwierzę zupełnie zapomniało, czym było, gdyby nie ujrzał złowieszczego błysku w żółtych kocich oczach kreatury, która krótko po pojawieniu się bariery odgradzającej go od głównego pola bitwy, zatrzymała się w miejscu i ewidentnie wbiła w niego pełne obłędu ślepia. W wielu aspektach jego przeciwnik był nie do poznania. Nigdy wcześniej nie emanował tak potężnej aury. Zmieniła się również całkowicie jego powierzchowność, najwidoczniej był zbyt słaby, aby utrzymać humanoidalną postać w zalewie tak ogromnej mocy. Wystarczyło jednak tylko spojrzeć w oczy tej bestii i można było ujrzeć surowe, dzikie emocje: czystą nienawiść i obłęd - cechy od zawsze charakteryzujące Gethleya.

To, co zobaczył, potwierdzało jego obawy. Jedyną szansą na zwycięstwo z tym Demonem, mógł uzyskać jedynie przez pełne rozpieczętowanie. Spojrzał raz jeszcze na otaczającą go barierę. Tym razem już nie będzie mógł pośpieszyć Linie na pomoc. Jego rola jako hiruzenkai miała dobiec końca właśnie w tym miejscu. Czekało go ostatnie zadanie. Musiał pokonać swojego przeciwnika za wszelką cenę. Uśmiechnął się blado. Nigdy by nie przypuszczał, że nadejdzie w jego życiu taki moment, gdy poczuje się zadowolony z powodu klątwy rzuconej przez Rezo. Prawda była jednak taka, że bez tej mocy, nie miałby szans, aby spełnić swój obowiązek. Przez całe swoje życie nienawidził tego mężczyzny, obmyślał zemstę na nim na co najmniej tysiąc sposobów i przez ten fakt, wciąż nie mógł siebie tak naprawdę zaakceptować. Wciąż czuł się skażony z powodu zaklęcia w nim hybrydy golema i demona Brau. Słowa Liny znaczyły dla niego bardzo wiele, ale nie mogły całkowicie z niego wyplenić obrzydzenia do własnej osoby i tego niegasnącego gniewu. Myślał, że nigdy nie będzie w stanie pozbyć się tych uczuć.

A jednak się mylił. Jedynie kilka słów jego dziadka sprawiło, że po raz pierwszy w życiu potrafił spojrzeć na zapieczętowaną w nim moc golema i demona jak na dar, a nie jak na przekleństwo. Nie padł ofiarą eksperymentów szalonego naukowca tylko brutalnej lekcji doświadczonego nauczyciela, który chciał dobrze przygotować swojego ucznia do wyznaczonej mu roli. Te wspomnienia wciąż były bolesne, jednak teraz stały się dla niego źródłem siły niezwykle potrzebnej do tego, co zamierzał zrobić.

Nagle rozległo się głośne, złowieszcze wycie. Ten pojedynczy dźwięk wywołał silną falę uderzeniową, która w okamgnieniu dotarła do niego. Jego wyćwiczone ciało wykonało błyskawiczny unik. Stojąc w bezpiecznej odległości od Mazoku, przyłożył jedną dłoń do swojej klatki piersiowej na wysokości serca. Zanurzył się w głąb swojej podświadomości, tym razem zmierzając tak głęboko, jak nigdy dotąd. Gdy otworzył oczy, ujrzał to, czego zawsze tak się obawiał. Demoniczna postać Brau patrząca na niego czerwonymi oczami i kamienne oblicze golema o zabójczym spojrzeniu. Gdy ich uwolni... Utraci swoją postać na zawsze… A być może nawet straci wspomnienia o niej… Nie. To nie było możliwe. Dzięki niej był w stanie zapanować nad swoim lękiem i odnaleźć prawdziwy cel w życiu. Mógł zapomnieć o wszystkim, ale nie o niej.

Ta myśl dała mu siłę.

- Uwolnienie. - powiedział, cichym lecz stanowczym głosem.


***

Oplatająca ją wiązka mrocznej mocy nie była zbyt groźna. Wyzwoliła się jednym, gwałtowniejszym uwolnieniem własnej energii. Jednak jak już odzyskała swobodę ruchu, jakakolwiek droga ucieczki została zablokowana przez potężną barierę Beastmaster. Wbrew pozorom nie miała nic przeciwko. Nie chciała, aby ktokolwiek ingerował w jej walkę. Nie zmieniało to jednak faktu, że użycie tak potężnych osłon oznaczało, że Demony coś knuły.

Sądząc po szerokim uśmiechu stojącego w bezpiecznej odległości od niej fioletowowłosego Mazoku, nie myliła się.

- No, Smoczku, wreszcie zostaliśmy sami. - powiedział swoim zwyczajowym beztroskim tonem mężczyzna.

- I tak byśmy razem walczyli i tak, więc po co ta bariera? - spytała, dobrze wiedząc, że i tak nie ma co liczyć na odpowiedź wprost.

- To proste, nawet ty możesz się tego domyśleć. - odparł wesoło.

Na twarzy Smoczycy malowała się mieszanka poirytowania i skupienia. Nigdy nie było wiadomo, kiedy zakończy się pogawędka i jej przeciwnik przejdzie do ataku.

Nim jednak Ryozoku zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła odpowiedź na swoje pytanie. Przełknęła nerwowo ślinę i przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.

- To przecież… energia Shabranigdo… - wyszeptała przerażona. - Ale przecież jego przebudzenie powinno się zacząć przynajmniej za dziesięć godzin! Jak to możliwe…

Xelloss tylko uśmiechnął się szerzej.

Wtedy Filia wszystko zrozumiała.

- Zellas… Tak jak Gethley wykorzystuje samą siebie jako katalizator mający przyśpieszyć przebudzenie Shabranigdo…

- Bardzo dobrze, Smoczku. Widzisz, jak chcesz to potrafisz. - pochwalił ją. Na jego twarzy malował się stoicki spokój.

Filia zacisnęła dłonie ze złości. Jak zawsze ten perfidny namagomi z niej drwił!

- Stąd też bariera. - kontynuowała, próbując zachować spokój. - Nie chcecie ryzykować, w końcu nasze połączone siły mogłyby uszkodzić kontakt Zellas i Shabranigdo.

- Owszem. Co prawda, prawdopodobieństwo, że dałbym ci uciec, abyś pomogła swojej drogiej cephieleu, jest nikłe, ale pani Zellas chciała mieć pewność, że główna kapłanka zostanie odcięta zarówno od swojego hiruzenkai jak i od drugiej co do potęgi syenleu. - wyjaśnił tonem, w którym pojawił się niebezpieczny oddźwięk.

- I tyle? Nie doceniacie Gourry’ego i Sylphiel. - odparła, wbijając w Mazoku nienawistne spojrzenie niebieskich oczu.

- Druga fala ataku, z pewnością zajmie ich na tyle, że również nie będą mieli czasu na pomoc cephieleu. - dodał Demon, unosząc lekko jedną powiekę.

Filia uśmiechnęła się drwiąco.

- A jeżeli skopię twój mazokański tyłek, nie będzie przeszkód, abym mogła pomóc cephieleu w przerwaniu kontaktu pomiędzy Zellas a Shabranigdo. Tego chyba nie wziąłeś pod uwagę?

Na twarzy Xellossa malowało się szczere rozbawienie.

- Proszę, proszę mały smoczek trochę podrósł i nawet nauczył się opowiadać dowcipy. Ale dobrze. Zobaczmy, jakie zrobiłaś postępy. - odparł, otwierając szeroko oczy.

Filię ponownie przeszedł dreszcz, gdy poczuła, że Mazoku kumuluje złowieszczą energię. Tym razem jednak nie była strachliwą małolatą, jak w czasie ich ostatniego poważnego pojedynku w dniu śmierci Luny. Już tysiąc lat temu żałowała, że nie było jej dane zmierzyć się z fioletowowłosym mężczyzną. A teraz dostała szansę, aby spłacić dług, który zaciągnęła, gdy pozwoliła umrzeć poprzedniej najwyższej kapłance. Domyślała się, że Xelloss zamierzał się szybko z nią rozprawić i wrócić do swojej pani. Smoczyca nie zamierzała mu na to pozwolić. Bez względu na wszystko.


***


Cephieleu, syenleu i hiruzenkai nie mieli dużo czasu, aby przejmować się, jak szybko zniknęli im z oczu Zelgadis i Filia, gdyż rozpoczęła się druga faza ataku Mazoku. Tym razem nie była to bezmyślna kupa mięsa, lecz stado na wpół człekokształtnych rozumnych wrogów. Miecz światła co sekundę ciął kolejnego przeciwnika. Sylphiel na przemian rzucała czar wzmacniający jej własną półprzepuszczalną barierę otaczającą trójkę wojowników Ceiphieda działającej na słabszych oponentów, zaklęcia defensywne i uzdrawiające. Lina, korzystając z osłony, rozpoczęła własną inkantację.

- Tyś, który ciemniejszy od zmroku. - Dobrze rozumiała taktykę Zellas Metallium. Postawienie dwóch barier emanujących czystą aurą Lorda Mazoku miało ją, cephieleu, sprowokować do opuszczenia kręgu chroniącego pogrążoną w modlitwie Księżniczkę. Główna kapłanka przypuszczała, że Beastmaster postanowiła osobiście przyśpieszyć przebudzenie Shabranigdo. A tylko Lina miała na tyle mocy, aby zmusić potężnego Demona do przerwania kontaktu z Bóstwem Ciemności. Czarodziejka jednak dobrze wiedziała, że złamanie szyku w dużej mierze ułatwiłoby przedarcie się przez ich obronę. Z drugiej strony niepowstrzymanie Zellas najprawdopodobniej skończy się przedwczesnym przebudzeniem Shabranigdo, z którym nie mógł się mierzyć nikt poza samym Ceiphiedem. Priorytetem było jednak przeprowadzenie rytuału. Świadomie więc wybrała opcję, która byłą jednocześnie bardziej ryzykowna, lecz dawała im więcej czasu - została w kręgu, pomagając Gourry’emu i Sylphiel odpierać ataki pomniejszych Mazoku napierających z coraz większą siłą. - Tyś, który w karmazyn przybrany bardziej niźli krew płynąca. Tyś, który pogrzebany w czasie mijającym. - Wypowiadając kolejne słowa zaklęcia, wolała nie myśleć o sytuacji, gdzie przebudzenie Shabranigdo nastąpiłoby szybciej niż zakończenie ceremonii. - W Twym imieniu, o Wielki, oddaję się ciemności. By tym głupcom, co grodzą mi drogę, razem zgubę przynieść i nikt nie będzie w stanie jej uniknąć! Dragon Slave!!!

Z jej rąk wydobyła się potężna kula energii, która zmiotła lwią część napastników z powierzchni ziemi. Gourry wykonał kolejny zamach mieczem, wywołując destrukcyjną falę uderzeniową. Nikt z Demonów ocalałych po zaklęciu głównej kapłanki nie uszedł z życiem po tym ataku. Sylphiel zawahała się przed rzuceniem kolejnego ofensywnego zaklęcia. Na horyzoncie nie widniała już ani jedna wroga sylwetka.

- To wszystko? - spytała z nadzieją.

Widniejące w półmroku trupy Mazoku ścieliły się gęsto na otaczającej ich ziemi. Złoto-białe uniformy wojowników Ceiphieda zbryzgane krwią mieniły się w świetle księżyca srebrnym blaskiem. Cała trójka miała przyśpieszony oddech z nadmiernego wysiłku i ciągłego korzystania z mocy.

- Nie wydaje mi się. - powiedział ponuro Gourry.

- Niestety masz rację. - przyznała rudowłosa, wpatrując się w odległy punkt, znajdujący się dokładnie po przeciwnej stronie miejsca, gdzie powoli budził się do życia Shabranigdo.

Uzdrowicielka z obawą spojrzała we wskazanym jej kierunku. Jej oczom ukazał się batalion człekokształtnych Mazoku. Było ich zdecydowanie mniej niż poprzednich oponentów, jednak było to oczywiste, że są oni o wiele groźniejsi niż ich poprzednicy. Prawie setka wrogów pozornie bezczynnie unosiła się w powietrzu.

- Co oni robią? - zadała cisnące się wszystkim na usta pytanie zielonooka.

- Przygotowują się do wspólnego ataku - odparła po chwili milczenia Lina. - Pierwsza i druga fala ataku miała im zapewnić czas. Nie możemy pozwolić im skończyć. - zakończyła ponurym akcentem. Miała w swoim arsenale zaklęcie mogące w jednej chwili powstrzymać całą wrogą armię, ale nie mogła go użyć teraz. Gdyby w tym momencie użyła Ragna Blade, na długi czas zostałaby zupełnie wyłączona z walki. Nie byłaby również w stanie rzucić innego zaklęcia Magii Koszmarów, które było jej ostateczną bronią na wypadek pojawienia się Shabranigdo. Nagle wyrwała się z zamyślenia, gdy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.

- My się tym zajmiemy, panno Lino. - powiedziała cicho Sylphiel, spoglądając w kierunku armii Mazoku.

- Właśnie. - przyznał pewnym głosem Gourry.

- O czym wy mówicie? - spytała rudowłosa.

- Mazoku popełniły błąd w kalkulacji. Pewnie się nie spodziewały, że zostaniesz w kręgu, zarzucając poszukiwanie Zellas na własną rękę. Dzięki temu udało nam się szybciej pokonać pomniejsze Mazoku, nie dając czasu tym tutaj na zakończenie zaklęcia. Zarówno w moim wnętrzu jak i we wnętrzu Gourry’ego znajduje się święta magia. Gdy wyzwolimy tę energię w środku ich szyku, pozbędziemy się ich wszystkich za jednym zamachem. - wytłumaczyła bez chwili wahania uzdrowicielka.

- Nie możecie tego zrobić. Przecież wy wtedy… - Czerwonooka pokręciła głową. Musiało być inne wyjście. Nie mogła ich przecież wysłać na pewną śmierć!

- Panno Lino, nie ma innego wyjścia. - Sylphiel weszła jej w zdanie. - Panna Amelia, potrzebuje najbardziej twojej ochrony i wszyscy o tym wiemy.

- Nie mamy czasu na dyskusje. - wtrącił Gourry. - Lina, opiekuj się Amelią. - dodał z uśmiechem, po czym wyciągnął rękę do swojej syenleu.

Sylphiel natychmiast chwyciła dłoń hiruzenkai i mocną ją uścisnęła. Odwróciła się na chwilę do cephieleu i uśmiechnęła się ciepło.

- Panno Lino, ja niczego nie żałuję. Cieszę się, że mogłam ponownie walczyć u twego boku.

Czarodziejka obserwowała parę w osłupieniu. To, o czym mówili było najlepszym ruchem, jaki mogli wykonać pod względem strategicznym. Ale jak mogłaby czegoś takiego od nich wymagać?

Gourry również zwrócił głowę w kierunku przywódczyni. Na jego twarzy malował się błogi spokój.

Rudowłosa ujrzała, jak para wymieniła spojrzenia po raz ostatni i zniknęła w jasnozielonej poświacie. Wiedziała, że nie może wpłynąć na ich decyzję. Dokonali wyboru i nie miała prawa w to ingerować.

Po chwili jej oczom ukazała się w oddali potężna oślepiająca eksplozja w miejscu, gdzie chwilę temu unosiła się w powietrzu wroga armia.

Lina złapała się za ramiona, ściskając je mocno.

- Sylphiel… Gourry…


***


Wewnątrz bariery atmosfera stała się wręcz gęsta od dwóch ścierających się w środku niej potęg. Mazoku przewyższał ją szybkością, co chwila teleportując się w inne miejsce i bombardując ją kolejnymi strumieniami mrocznej, demonicznej energii. Ryozoku zaś wytwarzała wokół siebie nieustępliwą osłonę pomagającą jej wychodzić cało z kolejnych wrogich ataków, usiłując jednocześnie trafić przeciwnika smoczym laserem.

Pozornie mogło się wydawać, ze walka jest w miarę wyrównana, lecz Filia dobrze wiedziała, że nie da rady utrzymać takiego tempa. W przeciwieństwie do niej Mazoku wciąż atakował z tą samą prędkością, nie dając jej nawet chwili na odpoczynek. Mimo wszystko Smoczyca zamierzała dotrzymać słowa. Nie pozwoli Demonowi w przeszkodzeniu cephieleu i Księżniczce.

Udając, że robi kolejny unik, teleportowała się tuż obok bariery Zellas Metallium i powoli przyłożyła do niej dłoń. Gdy bariera po chwili subtelnie zmieniła kolor z karminowego na nieco jaśniejszy odcień, uśmiechnęła się w duchu. Oznaczało to, że jej mały plan się powiódł. Nie cieszyła się długo tym zwycięstwem, gdy nagle poczuła ból w ramieniu. Kiedy się odwróciła, ujrzała stojącego nieopodal Xellossa. Mężczyzna w jednej dłoni dzierżył swój nieodłączny kostur, a z drugiej celował w nią ciemnym strumieniem energii, która niczym lasso owinęła się wokół jej przedramienia. Filia wydała z siebie krótki okrzyk, gdy Demon skrócił wiązkę mocy, w rezultacie czego blondynka została przyciągnięta w stronę Mazoku. Nie namyślając się długo, syenleu splunęła na wroga smoczym laserem, nie zwracając uwagi na coraz bardziej ogarniający ją ból. W tym samym momencie jej przeciwnik potraktował ją wstrząsem elektrycznym. Kapłanka Ceiphieda krzyknęła przeraźliwie, tracąc kontrolę nad własnym atakiem. Błyskawicznie poczuła pieczenie na wysokości drugiego przedramienia, a gdy obezwładniona bólem z ledwością otworzyła oczy, ujrzała tuż przed sobą dwie bezlitosne fioletowe tęczówki. Jego dłonie zacisnęły się tuż nad jej łokciami, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch. Smoczyca czekała na kolejny atak energetyczny, który o dziwo wciąż nie nadchodził. Mazoku przyglądał jej się tylko z uwagą, póki co najwidoczniej będąc usatysfakcjonowanym, że ją unieruchomił.

- Znowu robisz to samo. - szepnęła Filia. - Masz szansę, aby mnie zabić, a tego nie robisz.

- Wszystko w swoim czasie, Smoczku. - powiedział cicho, przerażająco zmysłowym głosem. - Powiedz mi najpierw, co zrobiłaś z tą barierą?

Na twarzy Ryozoku pojawił się wyraz satysfakcji.

- Wzmocniłam ją własną mocą. W ten sposób, nawet jak mnie zabijesz, minie sporo czasu, zanim wydostaniesz się na zewnątrz.

Jakby w odpowiedzi na to bariera zaczęła intensywnie pulsować. Na przemian przyjmowała barwę krwisto czerwoną i białą.

- Chyba nie do końca ci się to udało. - zauważył Xelloss. - Bariera po twoim myszkowaniu nie wygląda zbyt stabilnie.

Smoczyca bynajmniej nie wyglądała na zdziwioną.

- No cóż. Brałam pod uwagę fakt, że moc twojej pani może zacząć wypierać moją energię. A chociaż moja energia jest mniej potężna, umieściłam jej na tyle dużo w barierze, że powstanie wir mocy, który najprawdopodobniej doprowadzi do eksplozji. - mówiła beznamiętnym tonem.

Xelloss milczał przez chwilę, obserwując migoczącą osłonę, po czym z powrotem spojrzał na syenleu.

- Proszę, proszę, a jednak udało ci się dopiąć swego. Niewiadomo kiedy z małego Smoczka wyrosła groźna Smoczyca.

Blondynka popatrzyła swojemu przeciwnikowi prosto w oczy. Czyżby w jego głosie pobrzmiewało coś na kształt uznania?

- Cóż, miałam doskonałego nauczyciela. - Niemal się uśmiechnęła. - Nie odpowiesz na moje pytanie, prawda? Nawet w chwili, gdy nie masz już nic do stracenia. Nie wyobrażasz sobie, jak długo się zastanawiałam, dlaczego wciąż pozwalałeś mi żyć dalej. Doprowadzałeś mnie do rozpaczy, niemal do obłędu. I wiesz do jakich wniosków doszłam na końcu? - Przez cały czas, jak mówiła, spojrzenie fioletowych tęczówek pozostało tak samo nieodgadnione jak zawsze. Na kapłance nie robiło to już żadnego wrażenia. Przez całe życie ograniczała ją rola syenleu. A teraz, gdy wykonała swoje zadanie, nie była Ceiphiedowi już nic winna. Ten jeden raz mogła być całkowicie samolubna, kierując się jedynie własnymi uczuciami. Powoli przybliżyła twarz do znienawidzonego wroga i musnęła swoimi ustami jego wargi. Niewiadomo kiedy para Ryozoku i Mazoku pogrążyła się w namiętnym pocałunku zapomnienia. Filia nawet nie pamiętała, kiedy się zorientowała, że Demon odwzajemnił jej gest. Nie zastanawiała się, czym w tym momencie kierował się jej wróg. Nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. Mógł to być nawet ostatni psikus Tajemniczego Kapłana. Chciała wykorzystać ten moment do samego końca, a wiedziała, że nie ma już zbyt wiele czasu.

Bariera zaczynała pulsować z coraz większą intensywnością.

Była już zmęczona. Miała dość ciągłej walki i utraty tych, na których jej zależy. Męczyła ją również nieustanna bitwa z samą sobą. Chciała wreszcie zasnąć spokojnym snem.

Nagle Xelloss zakończył pocałunek. Ryozoku zdezorientowana poczuła jego usta tuż przy swoim uchu.

- Filia… - Serce zaczęło bić jej mocniej. Po raz pierwszy nazwał ją po imieniu.

Padły kolejne słowa. Ale nie zdołała już ich usłyszeć, gdyż zalała ją fala destrukcyjnej energii.


***

Klęcząca w mauzoleum Amelia gwałtownie otworzyła oczy. Po jej policzkach pociekły dwie stróżki łez.

- Panno Sylphiel, panno Filio… Wybaczcie mi.


***


Chciał jedynie szerzyć chaos i zniszczenie. Rozpierająca go moc był wręcz upajająca. Od początku swojego nowego istnienia pragnął dorównać mocą samemu Lordowi Mazoku i teraz wreszcie jego marzenie stało się rzeczywistością. Był wszechpotężny. Niemal dorównywał samemu Shabranigdo!

Nie zwracał jednak uwagi na to, co go otaczało. Niszczył wszystko w zasięgu wzroku, roztaczając wszędzie swą mroczną, złowieszczą aurę. Tylko to się liczyło. Chaos i zniszczenie. Nieporządek i destrukcja. Nic więcej i nic mniej.

Zapomniał o swoim początku, o własnym celu i korzeniach. Odtrącił to, co zbędne. Wystarczyła mu tylko ta cudowna potęga.

W pewnym momencie poczuł coś dziwnego. Coś, o czym już zdążył zapomnieć.

Piorunujący ból.

Zatrzymał się zdziwiony i spojrzał tuż przed siebie. Jego oczom ukazała się postać mężczyzny o lawendowych włosach o metalicznym połysku, wydzielająca niepokojąco silną energię. Im dłużej się wpatrywał w postać przybysza, tym bardziej wydawała mu się ona znajoma. Nagle poczuł przypływ gorącej nienawiści. To był jeden z tych, których musiał zniszczyć za wszelką cenę. Nie czekając długo, wysłał w stronę przeciwnika ogromną kulę ognia. Atak nigdy jednak nie trafił do celu, gdyż oponent zniknął z jego pola widzenia. Rozglądał się wszędzie zdezorientowany, lecz nigdzie nie widział tego niebezpiecznego człowieka.

Po chwili ponownie poczuł ból. I dopiero wtedy się zorientował, że nie mógł go zobaczyć, lecz mógł poczuć wrogą obecność, która była na pierwszy rzut oka zdumiewająco podobna do jego własnej. Na wpół zwierzęca, pełna dzikości i czystej mocy. Z drugiej strony jego zmysły wyłapywały pewien niepokojący element, wyjątkowo trudny do opisania.

Wydał z siebie przerażające wycie, gdy coś w nim nieprzyjemnie drgnęło. Przypominał sobie, kim była ta znienawidzona istota.

Hiruzenkai. Pojedyncze słowo. Tożsame z milionem obrazów.

On. Kiedyś. Dawno temu. I ona. Jego jedyna siostra, Giss.

Razem złączeni przeklętym przeznaczeniem.

On miał chronić. Ona miała oddać życie, aby przywołać Boga Jasności.

Nie zgodził się na to. Zdradził Ceiphieda, wyrzekł się człowieczeństwa. Zwrócił się do jedynego dobrego Bóstwa, do Shabranigdo. Tylko on go przygarnął. Napełnił jego i Giss swoją cudownie złowieszczą mocą. Narodzili się na nowo. Jako Mazoku. Dopiero wtedy czuł się szczęśliwy i wolny. Ale Ceiphied nie pozwolił mu odejść. Wciąż upominał się o swoje, szepcząc mu do ucha: „Przysięgałeś.” Wtedy skończyła się jego wolność. Musiał się zemścić. Nie mógł pozwolić, aby przeklęty Ceiphied powrócił do życia. Dlatego musiał zabić wszystkie syenleu, a zwłaszcza cephieleu.

Ruda wiedźma zginie z mojej ręki. - Jak tylko w jego umyśle pojawiła się ta myśl, jego ciało przeszył tak przenikliwy ból jak nigdy przedtem.

Niedoczekanie twoje. - W jego głowie zagrzmiał głos przeklętego obrońcy głównej kapłanki.

Ból stawał się nie do wytrzymania. Jego moc topniała, blednąc w zalewie wrogiej aury. A z jej upływem wracała jasność umysłu. Głęboko ukrywane lęki wypływały jeden po drugimna powierzchnię świadomości.

- Jesteście głupcami. Wszyscy! Co do jednego! Dlaczego poddajecie się woli Ceiphieda? To zasrane bóstwo doprowadza was do samozagłady! Tego właśnie pragniecie?! Oddać życie dla bezlitosnego sadysty?! - zaczął wykrzykiwać.

To twój koniec, Gethley.

- Odpowiedz mi! Dlaczego walczycie dla Ceiphieda?! Skąd bierzecie na to siłę?! - On nie był w stanie unieść tej odpowiedzialności. Nie mógł się pogodzić z faktem, że ktoś ośmielił się decydować o jego życiu. W jego oczach Ceiphied był najgorszym katem, zmuszając swoich wybrańców do walki z góry skazanej na porażkę. Dlatego się od niego odwrócił i wybrał Shabranigdo. Stał się silnym Mazoku. Przez całe wieki zabijał kapłanki i ich obrońców aż natrafił na tą gromadkę, która nie poddawała się nawet w obliczu śmierci. Nie rozumiał tego. A ich postawa powodowała, że odzywały się w nim wyrzuty sumienia z przeszłości. Nienawidził ich za to z całego serca. Zwłaszcza Liny Inverse z tym nieugiętym spojrzeniem i płomiennymi włosami, wydającej się być niezdolną do odczuwania strachu.

Nie walczymy dla Ceiphieda. Walczymy dla siebie samych. - Rozległ się w jego głowie głos po raz ostatni, zanim poczuł finalny atak przeciwnika.

I tyle? Czy to była cała odpowiedź, której nie mógł znaleźć w czasie swojego ludzkiego życia?

Uśmiechnął się, patrząc na materializującą się przed nim postać o czerwonych, demonicznych ślepiach, a następnie padł martwy na ziemię.

Otaczająca ich karminowa bariera zniknęła.

W oddali można było ujrzeć sylwetkę drobnej dziewczyny o długich, powiewających na wietrze, rudych włosach.

Czerwone oczy przyjęły niebieską barwę.

- Lina…

Po czym hiruzenkai cephieleu bezwładnie osunął się na ruiny Pałacu Seyrun.


***


- Zelgadis. - szepnęła Lina. Zacisnęła dłonie, mocno wbijając w nie paznokcie. Nie mogła dopuścić do głosu emocji. Chwila słabości mogłaby spowodować, że cały ich wysiłek poszedłby na marne.

- Panno Lino… Ty też to czujesz, prawda? - Usłyszała tuż za sobą głos bladej jak kreda Amelii, która wyszła z modlitewnego transu. Wciąż otaczająca ją jasna poświata świadczyła, że rytuał jeszcze nie został zakończony.

Tej nieprzeniknionej, złowrogiej aury rudowłosa nie mogłaby pomylić z żadną inną. Jej najgorsze obawy zaczęły się sprawdzać. Zellas Metallium dopięła swego. Shabranigdo budził się do życia.

- Nie martw się. Zapewnię ci potrzebny czas. - powiedziała Lina, spoglądając na gęstą moc, powoli przybierającą kształt legendarnej bestii.

Księżniczka spojrzała na swoją przyjaciółkę wzrokiem przepełnionym smutkiem.

- Ponownie rzucisz to zaklęcie? - spytała zrozpaczona.

- Tak. - odparła rudowłosa bez chwili wahania.

- Mam wrażenie, że nic się nie zmieniło… - wyszeptała młoda monarchini. - Wszystko wygląda dokładnie tak jak poprzednio. Znowu poświęcicie się dla mnie życie, a ja nie dam rady dokończyć rytuału! - krzyknęła. Z jej oczu płynęły dwie strużki łez. - Zmusiłam was tylko do ponownego przeżycia tego koszmaru… - dodała, łkając.

- Mylisz się. - powiedziała spokojnie Lina, wciąż obserwując gęstniejący w oddali mrok. - Dzisiejszy dzień znacząco się różni od sytuacji sprzed tysiąca lat. Wtedy nie byliśmy gotowi na ten atak. Każdy z nas ginąc wtedy, utracił coś bardzo ważnego. Tym razem jesteśmy przygotowani na wszystko, bo odnaleźliśmy to, co kiedyś utraciliśmy. - Powoli zaczęła otaczać ją delikatna złotawa aura. - Valgaarv patrzył poprzednio, jak ginie jego ukochana osoba, powtarzając tragedię swojego brata. Tym razem oddał życie za tą, która była dla niego najważniejsza. Filia dopiero w tym życiu zrozumiała swojego hiruzenkai i zginęła w walce z Mazoku, którego sama wybrała wiele lat wcześniej. Gourry i Sylphiel wreszcie zdołali przekazać swoje uczucia i odeszli razem, dokładnie tak jak chcieli. Zelgadis dopiero teraz usłyszał słowa, których był spragniony od swoich najmłodszych lat, dzięki którym po raz pierwszy był w stanie zaakceptować samego siebie. - Otaczająca ją aura stawała się coraz intensywniejsza.

- A ty, panno Lino? - spytała cicho Amelia, ocierając łzy.

Po chwili cephieleu odwróciła się w jej kierunku. Na twarzy dziewczyny malował się niewzruszony spokój.

- Odzyskałam mój powód, dla którego chciałam walczyć. - Niemal niezauważalnie się uśmiechnęła. - I to wszystko dzięki tobie, Amelio. Jestem przekonana, że zdołasz ukończyć rytuał. Jesteś w końcu jedyną osobą, której piękna i genialna Lina Inverse mogłaby służyć jako cephieleu. - W jej oczach pojawił się psotny błysk.

- Panno Lino…

- Dobra, trzeba się zająć nieproszonym gościem. - powiedziała rudowłosa, z powrotem spoglądając na coraz bardziej zarysowującą się postać Shabranigdo. - Tyś, który ciemniejszy niźli mrok. - Rozpoczęła zakazaną przed wiekami inkantację. - Tyś, który głębszy niźli noc. - Otaczająca ją aura powoli zaczęła przyjmować czarną barwę. - Tyś, który pływa, któryś Morzem Chaosu, Złota Królowa ciemności. - W jej dłoni zaczęła się materializować kula mocy ciemniejszej od najczarniejszej nocy. - Tu oddaję Ci cześć. Tu oddaję się Tobie. - Sfera rosła intensywnie z każdym jej słowem. - By tym głupcom… - Poczuła nieznośną, złowrogą obecność, Mroczny Władca ostatecznie przebudził się z tysiącletniego snu. - …co grodzą mi drogę, razem zgubę przynieść… - Ogromna postać Shabranigdo natychmiast zionęła w ich stronę śmiercionośnym strumieniem. - …i nikt nie będzie w stanie jej uniknąć! Giga Slave!

Czarodziejka w ostatniej chwili skierowała zaklęcie w stronę nadchodzącego ataku. Czerwone ślepia zmrużyły się w gniewie, gdy z rąk cephieleu wydobyły się niezliczone wiązki destrukcyjnej mocy i otoczyły Bóstwo Ciemności.

Magia Chaosu była potężną artylerią, mogącą na pewien czas powstrzymać przeciwnika Ceiphieda, lecz cena za korzystanie z niej była niesamowicie wysoka.

Lina czuła, że zaklęcie, tak jak tysiąc lat temu, wysysa z niej całą siłę życiową.

Jej koniec był już bardzo bliski.

Z trudem odwróciła się za siebie, aby spojrzeć po raz ostatni na swoją najlepszą przyjaciółkę. Księżniczka ponownie zamknęła oczy, z których wciąż płynęły dwie strużki łez. Otaczająca ją poświata zmieniła się w słup świetlistej energii.

- Ceiphiedzie, ty stary dupku, nie każ dłużej na siebie cze… kać. - Z jej ust padły ostatnie słowa.

Jej sylwetka wydawała się upadać bardzo powoli, zanim wszystko wokół zostało skąpane w eksplozji białego, czystego światła.

Nie płacz, Amelio.

Kto wie, może kiedyś znowu się spotkamy. W innym miejscu, w innym czasie. A wtedy będziemy szaleć na całego! Nikt nas nie powstrzyma. Będziemy najbardziej nieznośną gromadką, jaką pozna świat!

Będziemy się tylko śmiać… Nie będzie miejsca na żadne łzy…

Więc nie płacz… Amelio…

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Rinsey : 2014-01-13 23:01:07

    Strasznie się cieszę, że tak uważasz :D I powiem szczerze, że ma dokładnie tak jak Ty, happy endy są piękne, ale faktycznie rzadziej zapadają w pamięć, chociaż pewnie przyjemniej się je czyta.

    To wezmę się jakoś niedługo za ten dodatkowy cykl. Tylko póki co muszę pokończyć część innych moich historii, bo się za bardzo porozdrabniałam ^^'.

  • erravi : 2014-01-12 21:27:53

    Powiem szczerze, że chociaż takie zakończenia są trudne zarówno do napisania, jak i do odbioru dla czytelnika to jest w nich jakaś magia. Nie wiem jak Ty, ale ja właśnie takie opowiadania pamiętam po latach. Niewiele było historii z happy endem, o których pamiętam do tej pory i zaprzątają mi myśli od czasu do czasu. ;) Myślę, że efekt, który chciałaś uzyskać został w pełni przekazany uważnemu czytelnikowi. :)

    Osobiście z chęcią przeczytałabym coś więcej dotyczącego tej serii więc to świetna myśl, jeśli tylko masz pomysły to czemu nie spróbować? Dzięki temu seria też stałaby się pogłębiona. :)

  • Rinsey : 2014-01-11 13:12:25

    Bardzo, ale to bardzo Ci dziękuję za komentowanie z osobna każdego rozdziału no i ogólnie za czas, jaki poświęciłaś na przeczytanie tego opowiadania. Cieszy mnie niezmiernie Twój odbiór, właśnie to chciałam w tym fanfiku przekazać. To zakończenie pisało mi się bardzo ciężko. Długo się zbierałam do tego rozdziału, po jego napisaniu czułam się strasznie wypluta i samą siebie wpakowałam w kilkudniowy dołek. Ale musiało ono wyglądać właśnie tak. Jak tylko w mojej głowie pojawił się pomysł na tego fanfika, jednocześnie pojawiła mi się wizja, jak powinno się to kończyć...

    Czytając Twoje komentarze, tak sobie pomyślałam, że może by stworzyć jakiś taki poboczny cykl opowiadań, gdzie bym zamieściła poboczne historie z uniwersum "W poszukiwaniu..." W sumie wciąż pałętają mi się po głowie... W każdym razie raz jeszcze Ci dziękuję, rzadko trafia się taki czytelnik jak Ty ^^

  • erravi : 2014-01-09 04:58:16

    Smutne to zakończenie i sama nie wiem, co o nim myśleć...

    Myślę, że faktycznie twoi bohaterowie przeszli ogromne przemiany. Czytając kolejne rozdziały dało się wyczuć jak każdy z nich dojrzewał, zmieniał się i odnajdywał tytułową stratę. Przypuszczam więc, że każdy z nich odszedł pogodzony z samym sobą. To podobało mi się najbardziej w całym opowiadaniu. Zakończenie jest naprawdę smutne, ale chyba gdyby było inne, to i efekt byłby inny. Więc podsumowując - bardzo dobra praca, gratuluje! Bohaterowie ciekawi, naturalni i dynamiczni. Czytając niektóre sceny dialogi to był istny majstersztyk. Szkoda, że opowiadanie dość krótkie, bo sądzę, że można by z tej historii wycisnąć jeszcze trochę. :) Skoro przeczytałam całość to z czystym sumieniem wystawiam ocenę.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu