Opowiadanie
Animated Away: W krainie japońskiej kreski (29 marca 2011) - relacja
Autor: | Avellana |
---|---|
Kategorie: | Japonia, Manga i Anime, Relacja |
Dodany: | 2011-03-30 22:33:35 |
Aktualizowany: | 2012-07-02 13:53:35 |
Dyskusja panelowa Animated Away - W krainie japońskiej kreski odbyła się 29 marca 2011 roku w Warszawie, w siedzibie Wydziału Informacji i Kultury Ambasady Japońskiej. Inicjatywa dyskusji wyszła po części od stacji TVP Kultura, która w lutym 2011 r. pokazała cykl filmów Studia Ghibli. Obecna na sali przedstawicielka stacji zapewniła, że reakcje widzów na ten cykl były niezwykle pozytywne, a w związku z tym planowane jest jego powtórzenie w kwietniowe weekendy. W samej dyskusji udział brało czterech gości: dr Radosław Siedliński, wykładowca w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych (w ramach której działają też wydziały humanistyczne); Wojciech Orliński, pisarz i dziennikarz, związany obecnie z „Gazetą Wyborczą”; Blanka Gołębiowska, dziennikarka i podróżniczka, dawniej współpracująca z pismami „Kawaii” i „Mangazyn”; oraz Michał Durys, redaktor naczelny serwisu anime.com.pl. Na sali obecnych było 40-50 osób - większość miejsc została zajęta, chociaż zmieściliby się także dodatkowi goście. Biorąc pod uwagę przekrój wiekowy publiczności, pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że większość stanowili czytelnicy serwisu anime.com.pl, a także studenci japonistyki.
Spotkanie rozpoczęło się minutą ciszy dla uczczenia pamięci ofiar marcowego trzęsienia ziemi i tsunami w Japonii. Przedstawicielka Ambasady złożyła także podziękowania za wyrazy współczucia i solidarności, jakie napłynęły do Ambasady z całej Polski.
Następnie, jako wprowadzenie do dyskusji, na ściennym ekranie została wyświetlona dziesięciominutowa składanka czterech filmów Studia Ghibli: Nausicaä z Doliny Wiatru, Podniebna poczta Kiki, Mój sąsiad Totoro oraz Szkarłatny pilot. O ile jednak na zapowiadających kolejne części planszach pojawiały się polskie tytuły, o tyle same fragmenty filmów pozbawione były napisów, co (jak sądzę) większości obecnych pozwalało podziwiać jedynie niepodlegający dyskusji kunszt strony wizualnej.
Podstawowym problemem, czy może raczej niewielkim błędem organizatorów, było pozostawienie panelistom całkowitej swobody kierunku dyskusji. Oczywiście nie jest dobrze trzymać się ściśle zbyt wąskiego tematu, jednakże posadzenie czterech osób i zażądanie od nich, żeby „dyskutowały o anime” niekoniecznie musi się sprawdzić. W ich wypowiedziach przewijały się wątki interesujące, jednak całość przypominała raczej wymianę luźnych poglądów i opinii niż dyskusję - trochę szkoda, że nie zdecydowano się np. na początku na postawienie jakiejś tezy, mogącej stać się wątkiem przewodnim spotkania. Ponadto niezwykle sympatyczna pani prowadząca spotkanie w zasadzie utożsamiała „japońską animację” z produkcjami Studia Ghibli i praktycznie w każdej swojej wypowiedzi starała się kierować panelistów na związane z nimi wątki.
Dr Siedliński omówił pokrótce początki japońskiej animacji, sięgające początków kina w Japonii. Wspomniał też o problemach definicyjnych z „anime” - czy tą nazwą należy określić tylko konkretny typ animacji japońskiej, czy też absolutnie każdą, wliczając w to np. animacje lalkowe. Na potrzeby dyskusji przyjęto więc, że mowa jest - zgodnie z zachodnią percepcją tego słowa - o pewnej estetyce. Tego rodzaju anime zaczęło pojawiać się w latach 50. XX wieku.
Następnie dyskusja została skierowana na Studio Ghibli, nazwane najbardziej znanym na świecie przedstawicielem japońskiej animacji (co, notabene, wydaje mi się obecnie pewnym nadużyciem, szczególnie w odniesieniu do takich rynków, jak np. USA). Dr Siedliński podkreślił, że niesłusznie utożsamia się Studio Ghibli z Hayao Miyazakim, całkowicie zapominając o niezwykle interesujących, choć mniej efektownych filmach Isao Takahaty (pominiętych np. w zaprezentowanych wcześniej fragmentach). Powiedział także kilka słów o niedocenianym producencie, Toshio Suzukim, w dużej mierze odpowiedzialnym za sukces większości produkcji Ghibli.
Kolejnym poruszonym wątkiem była widoczna w filmach Studia Ghibli - a także w innych produkcjach japońskich - fascynacja Europą. Blanka Gołębiowska przypomniała, że Hayao Miyazaki rozpoczynał swoją karierę zawodową w studiu Toei, gdzie pracował głównie przy adaptacjach klasyków literatury europejskich, takich jak np. Heidi. Podkreśliła jednak, że inspiracje tworzą krąg - produkcje wschodnie czerpią z zachodnich i odwrotnie. Do tego wątku nawiązał Michał Durys, zauważając, że na początki anime silny wpływ miały produkcje amerykańskie, natomiast w ostatnich latach obserwowane jest zjawisko odwrotne - animacja zachodnia czerpie coraz więcej z estetyki anime. Z kolei w anime nadal pojawiają się adaptacje nie tylko zachodnich książek, ale i seriali telewizyjnych, jak choćby wydane niedawno Supernaturals.
Interesujący wątek poruszył dr Siedliński, „winą” za popularność anime obarczając… amerykańską obecność w Japonii. Jego zdaniem właśnie dzięki objęciu Japonii przez Stany Zjednoczone protektoratem gospodarczym możliwy był tak silny rozwój gospodarki w Japonii, a co za tym idzie - wyprodukowanie nadwyżek finansowych umożliwiających masową produkcję właśnie komiksu i animacji.
Ponieważ prowadząca znowu nawiązała do popularności Studia Ghibli na świecie, Michał Durys przypomniał, że wspominani wcześniej Hayao Miyazaki czy też Katsuhiro Otomo to ikony japońskiej animacji. Jednakże za fenomen anime na świecie odpowiedzialne są w przeważającej mierze tytuły popularne, w Polsce „ambasadorami” anime były produkcje takie jak Dragon Ball czy Czarodziejka z Księżyca. Z kolei brak na rynku japońskim monopolisty na miarę Disneya przekłada się na znacznie większą różnorodność animacji. Japoński rynek jest znacznie bardziej chaotyczny od amerykańskiego - studia powstają i upadają - ale także bardziej kreatywny.
Dr Siedliński podkreślił ogromną różnicę między filmami kinowymi a serialami animowanymi. W ciągu ostatnich 20 lat w Japonii rocznie powstawało około 200 serii telewizyjnych i około 20-30 filmów kinowych. Różnice w ich budżecie (na półtoragodzinny film przeznacza się tyle środków, co na dwudziestokilkuodcinkową serię) przekładają się na oczywiste różnice w jakości animacji. Zauważył też, że wspomniani „ambasadorzy” zmieniają się w zależności od kraju - pokolenie trzydziesto-czterdziestolatków ma różne wspomnienia „z dzieciństwa”. W Polsce były to serie wymienione wyżej, ale już na przykład we Francji w latach 80. emitowano praktycznie nieznane u nas produkcje Leijiego Matsumoto, w tym serial o kosmicznym piracie, kapitanie Harlocku. Z kolei w tych samych latach 80. w USA triumfy święcił pocięty i pozmieniany fabularnie Macross. Blanka Gołębiowska dodała, że obecne pokolenie japońskich trzydziestolatków wychowało się na tytułach takich jak Sazae-san i Doraemon, które w ogóle nie dotarły na Zachód. Dlatego też pokolenie dorastające w latach 70. i 80. w Japonii i na Zachodzie ma kompletnie różne doświadczenia i skojarzenia ze słowem „anime”, chociaż wszystkich łączy sentyment do tytułów pamiętanych z dzieciństwa. Dyskusja na krótko zeszła na przypominanie sobie najwcześniej widzianych seriali animowanych pochodzących z Japonii - padły tytuły takie, jak Wojna planet (znana później jako Załoga G), Pszczółka Maja czy Pani Łyżeczka.
Michał Durys zwrócił jednak uwagę, że w odróżnieniu od animacji zachodniej, anime nie jest przeznaczone wyłącznie dla młodszych widzów. Prowadząca spotkanie zauważyła, że w Polsce anime jest utożsamiane z produkcjami dla dzieci i zadała pytanie, czy filmy Studia Ghibli rzeczywiście przeznaczone są dla dzieci. Oczywiście otrzymała odpowiedź twierdzącą, ponieważ to akurat studio kieruje swoje produkcje do szerokiej widowni i z nielicznymi wyjątkami, takimi jak Księżniczka Mononoke, są to rzeczywiście tytuły odpowiednie dla dzieci. Dr Siedliński przypomniał jednak, że także Studio Ghibli ma bardziej zróżnicowaną ofertę, wypuszczając tytuły takie jak Grobowiec świetlików i Powrót do marzeń. W tym miejscu rozmowa płynnie przeszła na kwestie ograniczeń „cenzorskich” w anime - Wojciech Orliński wyjaśnił, że cięcia w japońskich produkcjach dystrybuowanych w USA przez firmę Disney wynikają z wiedzy tejże firmy dotyczącej wymagań stawianych filmom kierowanym do poszczególnych grup wiekowych. Niezmieszczenie się w planowanej grupie i przeskoczenie do „starszej” oznacza dla dystrybutora wielomilionowe straty.
Po krótkiej dygresji dotyczącej inspiracji Hayao Miyazakiego (do zostania animatorem zainspirował go pierwszy japoński animowany film pełnometrażowy, znany u nas pod tytułem Czarodziejski biały wąż) uczestnicy panelu zajęli się omawianiem Opowieści z Ziemiomorza, reżyserskiego debiutu Goro Miyazakiego. W tym miejscu ujawniły się pewne różnice poglądów: dr Siedliński twierdził, że niezależnie od problemów adaptacyjnych, jakich mogła przysporzyć książka Ursuli Le Guin, film jest po prostu źle wyreżyserowany i brakuje mu dynamiki, a broni się jedynie strona wizualna, natomiast Michał Durys bronił młodszego Miyazakiego, wskazując, że brak dynamiki jest problemem nadmiernej wierności adaptacji, wynikającym z braku dynamiki samej książki. Wojciech Orliński zauważył, że to właśnie strona wizualna w filmach japońskich jest niezwykle ważna i może do pewnego stopnia równoważyć problemy scenariuszowe. Nawiązując do tego, Michał Durys przypomniał, że anime w porównaniu do animacji zachodniej jest zawsze znacznie tańsze i nawet na filmy kinowe przeznaczane są o wiele niższe budżety niż ma to miejsce na Zachodzie. Dr Siedliński dorzucił kilka słów o Osamu Tezuce, który dzięki sprytnemu wykorzystaniu ograniczonej percepcji ludzkiego oka był w stanie znacznie ograniczyć liczbę klatek animacji na sekundę, a przez to obniżyć koszty swoich produkcji.
Na tym zakończyła się część panelowa, a prowadząca poprosiła o pytania z sali.
Pierwsze pytanie dotyczyło przyczyn niezwykłej popularności mangi i anime w Japonii w porównaniu z innymi krajami - także Dalekiego Wschodu. Odpowiedzi były dość krótkie - dr Siedliński wyjaśnił, że Japonia ma wielowiekową tradycję łączenia obrazu z pismem, która obecnie połączyła się z zachodnimi technikami i podejściem do komiksu i animacji.
Następne, zadane przez autorkę niniejszego tekstu, dotyczyło polskiego rynku - czy istnieje jakaś percepcja anime poza fandomem - czy ktoś zwraca uwagę na seriale nadawane na niektórych kanałach, takich jak Canal+. Nie dostałam bezpośredniej odpowiedzi, ale padło kilka ciekawych stwierdzeń. Michał Durys przypomniał o anime Bartender, nadawanym na kanale Kuchnia TV, a także zwrócił uwagę na istnienie coraz większej liczby legalnych źródeł anime w internecie, takich jak serwis Crunchyroll. Wojciech Orliński nie bez pewnej racji powiedział, że było znacznie gorzej - dawniej anime dostępne było tylko w postaci przegrywanych prywatnie kaset VHS, z których także robiło się pokazy na konwentach. Obecnie masowy widz nie musi oglądać anime - liczne seriale, takie jak choćby francuskie Odlotowe agentki, oswajają go z estetyką anime.
Najciekawsza była jednak wypowiedź dr. Siedlińskiego, że obecnie środowisko akademickie japonistów w ogóle się tego rodzaju tematyką nie zajmuje - osobom zainteresowanym badaniem fenomenu anime na świecie zostają praktycznie tylko źródła zagraniczne (głównie z USA). Są tylko pojedyncze jaskółki - w 2009 roku Uniwersytet Mikołaja Kopernika zorganizował konferencję poświęconą animacjom ze Studia Ghibli - tom materiałów konferencyjnych ma się ukazać w czerwcu 2011 r. Jednakże w zasadzie ani antropolodzy, ani socjologowie nie dotykają tej tematyki, prawdopodobnie dlatego, że uchodzi ona za tematykę „dla dzieci”. Przyczyną omijania współczesnej japońskiej popkultury przez japonistów są także prywatne preferencje i zainteresowania kadry naukowej. Blanka Gołębiowska dodała, że identyczna sytuacja jest z sinologią i koreanistyką - skoncentrowane są na aspektach historii kultury i literatury, a pomijają całkowicie współczesność, przez co ich absolwenci mają niewielką wiedzę na temat współczesności danego kraju, jego bieżących problemów. Michał Durys zauważył jednak, że są pewne nadzieje na zmiany - w serwisie anime.com.pl zwykle kilka razy na rok pojawiają się prośby o informacje o fandomie, potrzebne do pisania pracy magisterskiej lub licencjackiej.
Kolejne pytanie z sali należało do żelaznej klasyki - skąd w anime o tyle większa zawartość treści kontrowersyjnych, takich jak przemoc i nagość, w porównaniu do animacji zachodniej. Tym razem dyskutanci nie młócili po raz kolejny słomy, podając znane wszystkim argumenty. Interesująca była wypowiedź Wojciecha Orlińskiego, że animacja amerykańska nie zawsze była taka grzeczna - przed „monopolem” Disneya i jego sposobu pokazywania świata powstawało wiele kreskówek zdecydowanie „niegrzecznych”, które dzisiaj emitowane są tylko na specjalnych pokazach, a w telewizji pojawiają się wyłącznie w wersji z wyciętymi scenami. Obecny system ograniczeń wiekowych, który w roku 1968 zastąpił Kodeks Haysa, zdecydowanie „poluzował” zasady dotyczące filmów fabularnych, ale „dokręcił śrubę” w przypadku animacji - paradoksalnie, Kodeks Haysa pozwalał filmom animowanym na znacznie więcej. Dr Siedliński wysunął argument o różnicach kulturowych wynikających z braku bagażu dziedzictwa chrześcijańskiego (i jego podejścia do seksualności) w Japonii. Wojciech Orliński polemizował, że stare filmy z królikiem Bugsem również potrafiły mieć bardzo otwarte podejście do seksualności - wszystko to kwestia ograniczeń cenzuralnych, nie chrześcijaństwa jako takiego. Dr Siedliński zauważył, że problem nie polega na tym, na ile śmiałe powstają animacje, ale kto je ogląda - w Japonii są to produkcje przeznaczone dla młodszych grup odbiorców, a w USA wspomnianego królika Bugsa puszcza się na zamkniętych pokazach. Orliński odbił piłeczkę, że w czasach powstania tych mniej grzecznych animacji amerykańskich również oglądały je dzieci.
Jak sądzę, nie mogło obyć się bez nieśmiertelnego pytania o to, czy istnieje „styl mangowy”. Michał Durys zbył je jako przykład sporu czysto akademickiego, jednakże trafnej i przewrotnej odpowiedzi na to pytanie udzielił Wojciech Orliński - jeśli coś można imitować i podrabiać, to należałoby przyjąć, że istnieje.
Ostatnie dwa pytania wywołały już niewielki odzew. Pierwsze dotyczyło słynnej już tokijskiej ustawy mającej ograniczać dostępność „treści nieodpowiednich dla osób niepełnoletnich” - jednakże ani uczestnicy panelu, ani nawet zadający pytanie nie mieli po prostu dostatecznych informacji na temat tej konkretnej uchwały, aby o niej dyskutować. Wojciech Orliński zwrócił tylko uwagę na to, że w krajach demokratycznych „cenzura” jest dobrowolna i można się jej nie poddawać - ale wtedy trzeba się liczyć z ograniczeniami dystrybucji. Dodał, że nie zdziwiłoby go zaostrzenie pod tym względem przepisów w Japonii. Dr Siedliński zwrócił uwagę na fakt, że wielkie wydawnictwa mangowe tworzą zaledwie 1/3 rynku - reszta to nieoficjalnie wydawane doujinshi, tak więc rynek japoński z dowolnymi ograniczeniami powinien sobie poradzić. Drugie pytanie poruszało kwestię „spadku jakości animacji na świecie i w Japonii” i było w zasadzie zbyt ogólnikowe, by umożliwiać odpowiedź. Michał Durys zauważył tylko, że najprawdopodobniej poziom ogólny anime pozostaje dość zbliżony, natomiast przy znacznie większej dostępności nowych tytułów widzowie poza Japonią zapoznają się nie tylko z produkcjami najlepszymi, ale także tymi gorszymi.
Na tym blisko trzygodzinne spotkanie zostało zakończone - prowadząca podziękowała wszystkim za udział i wyraziła nadzieję, że nie będzie to ostatnia tego rodzaju inicjatywa.
RE:
Powinno, poproszę IKę o zmianę (bo ja w Czytelni wolę sama nie dłubać). Notabene, ten błąd robię bezustannie, także przy wstawianiu recenzji - na szczęście zwykle pamiętam, żeby się poprawić.
Trzecia linijka - zamiast 2001 chyba powinno być 2011.
bardzo dobra relacja z tej dyskusji panelowej. pomimo iż nie mogłam się na niej zjawić ze względu na odległość, to i tak chętnie przeczytałam o tym co działo się na tymże spotkaniu, bo byłam nim zainteresowana i ciekawa o czym będzie na nim mowa. oby takich dyskusji było w przyszłości organizowanych więcej i także w innych miastach :)