Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dziesięć świeczek

Świeczka pierwsza

Autor:zrobciu
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fantasy, Mistyka
Dodany:2011-07-19 10:52:53
Aktualizowany:2011-07-19 10:52:53


Poprzedni rozdział

Ciemność otulała go, pieściła jego zmysły, czuł, że prawie może jej dotknąć. Westchnął, wiedział, że musi otworzyć oczy, nienawidził tego momentu, powrotu do rzeczywistości. Absolutny mrok, panujący pod jego powiekami, dawał mu poczucie względnego bezpieczeństwa, ciszy. Tymczasem noc, królująca nad miastem, była jasna. Rozświetlona tysiącem latarni, okien, reflektorami samochodów, niewiele różniła się od dnia. Tyle tylko, że było chłodniej, znacznie chłodniej. Nie lubił letnich upałów, męczyły go, wysysały całą energię i siłę. Dlatego ożywał dopiero po zmroku, niczym nocny rzezimieszek, późnym wieczorem wychodził z domu aby udać się na łowy. Kim był? Myśliwym, policjantem czy może wędkarzem liczącym na okaz życia? Nie, nie był żadnym z powyższych. A więc? Złodziej, morderca? To byłoby bliższe prawdy. Ale prawdę można przedstawić na wiele sposobów, on po prostu był...

Powoli podniósł się z ziemi i ruszył. Nie wiedział dokąd zmierza, nigdy nie znał ostatecznego celu nocnych wędrówek. Szedł przez na wpół śpiące miasto, mijał kolejne uliczki, place, skwery. Zatrzymał się przy którymś z kolei blokowisku. Kiedyś lubił się im przyglądać, patrzeć jak gasną światła w oknach. Był wtedy małym chłopcem, marzył, że dzieci takie jak on kładą się wówczas spać, a rodzice czytają im bajki do snu, całują na dobranoc, po czym gaszą światło... Bzdura! Teraz to wiedział. Wiedział, że każde mieszkanie, każdy dom, to nic innego jak magazyn dla ludzkich tajemnic; dramatów. Stał więc i przyglądał się kolejnym blokom, rozważając czy to już tutaj. Zdecydował, że musi iść dalej. Zamknął oczy, próbując zobaczyć drogę, którą ma podążyć, ale nie dostrzegł zupełni nic, tylko ciemność. Zawsze widział drogę. Cóż - pomyślał - trzeba to załatwić inaczej. Przysiadł na pobliskiej ławce, wyciszył się, po czym pozwolił, aby jego najbardziej zwierzęce zmysły odnalazły drogę. Jego nozdrza rozszerzyły się, uszy zaczęły drgać. Węch i słuch udały się na poszukiwania. Każde z osobna biegło tak dobrze znanymi mu ulicami, zaglądało w napotkane bramy, okna, z każdą chwila zbliżając się do celu. Bicie serca, szepty, zapach snu, zbliżenia, nic nie uszło ich uwadze. Usłyszał szmer łezki, spływającej po policzku, wyłowił go spośród potoku łez, płynącego tej nocy przez miasto. Chwilę potem poczuł zapach strachu, żalu, niepewności. Zmysły powróciły, wbijając w jego głowę setki dźwięków, zapachów. Zwymiotował. Nie był Bogiem, a lawina doznań mało go nie zmiażdżyła. Spojrzał na trawę, krew, wymiotował krwią. Jego czas się kończył, czuł to od dawna, ile go jeszcze miał? Nie wiedział. Czas nie dotyczył jego osoby, określało ją słowo: zawsze. Otrząsnął się z ponurych myśli i ruszył. Musiał się spieszyć, noc jest wystarczająco długa żeby odebrać życie tysiącom ludzi, ale może być za krótka żeby uratować chociaż jedno. A on zdawał sobie sprawę, że ma tylko jedno podejście, jedną próbę. Wielu ludzi widziało go, gdy zmierzał do celu, dla niektórych był podmuchem wiatru, lekkim i odświeżającym, dla innych ciężką i groźną burzą. Czy wiedzieli kto ich mija? Nie. Tak było dla nich lepiej, bezpieczniej... Po paru minutach był na miejscu, wiedział, który to blok, które mieszkanie, pokój. Szybko znalazł miejsce, w którym mógł się ukryć. Usiadł „po turecku”, pod stopami miał grudkę ziemi, podniósł ją i włożył do ust, lubił smak ziemi, pamiętał jak zmieniał się przez lata, robił się gorzki i cierpki. „Z prochu powstałeś...”, gdzieś, kiedyś słyszał te słowa, nie rozumiał dlaczego zadźwięczały mu w głowie. Ziemia rozpuściła się w ustach, straciła smak, wypluł tę odrobinę piasku, która została mu na języku, prochu. Początek i koniec wszystkiego. Przymknął oczy. Uleciał...

To było zwykłe mieszkanie, jak setki innych w których bywał. Zajrzał do sypialni rodziców. Spali. Podszedł do kobiety, położył jej rękę na piersi, wsłuchał się w oddech, w bicie matczynego serca i wlał w nie odrobinę nadziei. Następnie zbliżył się do mężczyzny, dotknął jego czoła, zagłębił się w jego myśli, po czym dodał mu odwagi i siły. Oni go już nie potrzebowali, mieli siebie i choć pewnie nie zdawali sobie z tego sprawy, byli wystarczająco mocni, aby stawić czoła nieuniknionemu. Obok, w maleńkim łóżeczku, leżało niemowlę, patrzyło na niego szeroko otwartymi oczkami. Tak, dzieci widzą dużo więcej. Zrobił głupią minę, przez twarz drobinki przeleciał uśmiech, pogłaskał ją po maleńkiej główce i wprowadził w nią piękne sny, pełne kolorów, muzyki. Udał się do kolejnego pomieszczenia. Rozejrzał się, biurko, komputer, szafka z książkami, zwykły pokój, zwykłej dziewczyny. Tylko że nie ma zwykłych ludzi. Podszedł do jej łóżka, spała niespokojnie, nerwowo. Na policzkach miała zaschnięte łzy. Otarł je, a to co z nich zostało przyłożył do serca, musiał poczuć jej ból, zrozumieć, łzy potrafiły go przekazać. Przyjrzał się jej z uwagą. Była ładna, brzydka, zwyczajna? Nie wiedział, nie interesowało go to. Na pewno była młoda, mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia lat, ale dla niego była jak dziecko. Położył się obok niej, przytulił i wtargnął w jej umysł, w jej sen. Krew, biel, światło, ciemność uderzyły w niego z taką mocą, że przez chwile nie mógł dojść do siebie, otrząsnął się i oddalił te obrazy. Szybko ją odnalazł, w końcu to był jego świat, siedziała w jakimś kącie, zakrywając oczy dłońmi. Powoli zbliżył się do niej, koniuszkami palców musnął jej ramię i powiedział:

- Spójrz na mnie. Podnieś głowę i popatrz, przecież wciąż widzisz. - Odsłoniła oczy, przez chwilę pomyślał, że są to najbardziej zielone oczy, jakie w życiu widział, szkoda, że teraz nie miało to znaczenia.

- Kim jesteś? - zapytała.

- Człowiekiem - odpowiedział - takim jak ty, prawie takim jak ty - poprawił się. Wziął ją za rękę, pomógł wstać, odczekał chwilę aż odzyska panowanie na sobą, po czym pociągnął ja za sobą. Podporządkowała się, instynktownie mu ufała, czuła, że nie chce jej skrzywdzić. Przechodzili przez kolejne drzwi, w końcu w jednym z korytarzy poczuła dziwnie znajomy zapach, przez chwilę nie mogła go skojarzyć z miejscem.

- Szpital - krzyknęła. - Jezu, zabierz mnie stąd, błagam, nie każ mi tu być... - Spokojnie bez najmniejszego pośpiechu ujął jej twarz w dłonie, spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział:

- Nie bój się, jesteś ze mną, teraz nic ci nie grozi. Chciałem ci tylko pokazać kilka rzeczy... Chciałem żebyś poznała swój własny koszmar, miejsca, których się boisz, a także te o których marzysz. Bo widzisz nawet najstraszniejszy sen blaknie wobec rzeczywistości, która może cię spotkać. Jestem tu po to żebyś mogła to zrozumieć - dodał.

Przez krótką chwilę patrzyła mu w oczy, potem ledwo zauważalnie skinęła głową. Wziął ją za rękę i poszli korytarzem, mijali kolejne sale, tylko on wiedział, gdzie się kierują. Weszli do małego pokoiku, gdzie na szpitalnym łóżku leżała kobieta, spod jej przymkniętych powiek płynęły łzy, spływały po policzku, ustach, brodzie, po czym kończyły swoją drogę kapiąc na poduszkę.

- Kim ona jest, dlaczego płacze? - Usłyszał pytanie.

- Tobą - odpowiedział. - Tobą po operacji, płacze, bo jest szczęśliwa, wszystko się udało, nie będzie już ślepnąć, będzie widzieć normalnie, a te śliczne oczęta będą czarowały wszystkich dookoła. Za kilka dni zapomni o strachu, o bólu i będzie się cieszyć z podjętej decyzji, decyzji o operacji. Może nawet za szybko zapomni o cierpieniu, zarówno przed operacją jak i po niej, ale nie będziemy jej przecież za to winić, jest młoda, pełna życia... Ludzka natura nie pozwoli jej zbyt długo pamiętać... - Zamyślił się na chwilę.

- Więc będę widziała? Wszystko się uda? - To pytanie było skierowane do niego, nienawidził tych momentów, nadziei w głosie, błagających oczu, mógł co prawda skłamać. Tylko nigdy tego nie robił.

- Nie wiem - odpowiedział szczerze. - To nie jest zależne ode mnie. Ja nie mogę o tym decydować, zresztą nawet gdybym mógł, nie powiedziałbym ci. Ty sama musisz wybrać swoją własną drogę, zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Ja chcę ci tylko pokazać kilka ewentualności, ty dokonasz reszty... Dokonasz wyboru. - Patrzył na nią i myślał o tym jacy zawsze są zagubieni, wystraszeni, gdy sami muszą podjąć decyzję, a gra dopiero się zaczynała. Ponownie ujął jej dłoń. - Musimy iść dalej, jesteś gotowa? - zapytał.

Nic nie odpowiedziała, skierowała się ku wyjściu. Wciąż byli w szpitalu, szli długim korytarzem, mijali kolejne drzwi, dziewczynka nie bała się już tego budynku. Bezgranicznie zaczęła też ufać swojemu przewodnikowi, wiedziała, że tak długo jak jest przy niej, nic złego nie może jej spotkać. Tymczasem zbliżali się do kolejnej sali, dobiegał z niej jakiś hałas, odgłosy krzątaniny. Zatrzymali się przed drzwiami, a on spojrzał jej w oczy i powiedział:

- To będzie najbardziej przerażający widok, jaki kiedykolwiek widziałaś, ale nie odwracaj wzroku, bo patrzeć będziesz w oczy swojemu najgorszemu koszmarowi, wszystkim swoim lękom i obawom. Pamiętaj to się nie dzieje naprawdę, to tylko jedna z alternatyw, niekoniecznie ta realna. Gotowa? - Weszli do sali, łóżko było otoczone ludźmi w białych kitlach, szeptali coś miedzy sobą. Puścił rękę dziewczyny, pozwalając jej spojrzeć na to co działo się przy łóżku. Tego się nie spodziewali, chora miała przewiązane bandażem oczy, walczyła z lekarzami, próbując zerwać go z twarzy, w końcu udało się jej. Zobaczyli zapadnięte oczodoły, wypełnione tym co kiedyś było zielonymi oczami. Teraz wypływało w postaci brunatnej, cuchnącej zgnilizną mazi. I co z tego, że niewiele odczuwał, że był wyzuty z emocji, to wstrząsnęło nawet nim. Spojrzał na swoją podopieczną. Stała jak zahipnotyzowana i spoglądała na horror, który właśnie się rozgrywał, patrzyła na swoją agonię. - Dość - powiedział. - Odsuń się. - Gdy zobaczył, że dziewczyna nie reaguje, siłą odciągnął ja na bok. Była spokojna, on wiedział co oznacza ta złudna zasłona spokoju. Kobieta na łóżku krzyczała.

- Dlaczego? - Jejku jak bardzo chciał wyjść z tego pokoju, bynajmniej nie dlatego, że przerażało go to, co działo się dookoła, widział wiele gorsze rzeczy, cierpienie niewinnych tak na niego działało. Czuł się wówczas bardzo maleńki i nic nieznaczący. Czasami zapominał że jest tylko człowiekiem. Jego podopieczna patrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy, jej oczy powoli traciły kolor, już nie były zielone, zszarzały. - Dlaczego mi to pokazałeś, dlaczego zabiłeś nadzieję, która ledwo co zdążyła zakiełkować w moim sercu? Dlaczego mnie po prostu nie zabijesz? Tylko każesz mi patrzeć na to wszystko. - Uspokoił się, wiedział, że przeżyła szok, z którego już zaczęła się otrząsać.

- To nie ja to pokazałem, to twój umysł podsunął ci ten obraz, nie możesz mnie winić, jeszcze nie teraz. Gdy to wszystko się skończy, możesz mnie oskarżyć o cokolwiek, ale teraz wiń tylko siebie, swoje lęki, strachy, których nie potrafisz pokonać. Obwiniaj mnie o całe zło tego świata, ale nie o to... - Zamilkł, zaczął zastanawiać się czy nie przesadził, stwierdził, że nie. „Co cię nie zabije...”

- Przepraszam. - Usłyszał czyjś delikatny głos, spojrzał na nią, no proszę wiec jednak miał rację, już była o niebo silniejsza, ciekawe jaka będzie nim sen dobiegnie końca.

- Nie to ja przepraszam, zachowałem się niewłaściwie. - Uśmiechnął się do niej, dobre wychowanie to podstawa. Rozejrzał się po sali, gwar głosów powoli cichł, ludzie powoli się oddalali.

- Co się dzieje? Czy ona...?

- Nie jeszcze nie, za chwilę - odpowiedział. - Spójrz na tę kobietę w bieli, wiesz kto to jest? Tak, nie mylisz się, to Śmierć, już tu jest, teraz będzie już łatwo, łatwo i bez bólu. - Mówiąc to posłał Śmierci ukłon, znał ją, choć nigdy nie zamienili z sobą słowa, mimo to doskonale się rozumieli, zapewne byli przyjaciółmi, może nawet kochankami? Patrzył na nią i myślał o tym jak można się bać tak pięknej i delikatnej osoby, której ciepło było wprost namacalne. Z zamyślenia wyrwał go głos „jego owieczki”:

- Dokąd Ona ją zabierze? - Kolejne pytanie, na które nie znał odpowiedzi.

- Nie wiem - powiedział. - Może wszędzie, a może nigdzie, w nicość, nie potrafię odpowiedzieć ci na to pytanie, to przekracza możliwość mojego pojmowania. Czy jesteś gotowa by udać się w dalszą drogę? Przekroczyć ostatni próg?

- Czy muszę? - Usłyszał zamiast odpowiedzi.

- Nie, nie musisz, możesz teraz zawrócić, zawsze można się wycofać, ale wówczas odpowiedź na twoje pytanie zawiśnie w powietrzu. Nie poznasz jej. To twoje życie, twój wybór. - Powiedziawszy to podszedł do drzwi, otworzył je i zatrzymał się w progu, czekał, rozumiał co działo się w sercu dziewczyny, mogła się obudzić i skończyć ten koszmar, wyrzucić go z ciała, umysłu i snu. Ale ludzka natura jest intrygująca, poniekąd ciekawska... Nie minęła nawet minuta, a ona stał obok niego, ściskając go za rękę, była gotowa do ostatniego etapu.

- Mam się bać? - zapytała, spojrzał na nią, uśmiechnął się ciepło.

- Nic straszniejszego ponad to co widziałaś już cię nie spotka - odpowiedział. Przekroczyli próg i ulecieli w ciemność. Tutaj czuł się naprawdę jak w domu, czerń obejmowała go niczym kochanka, ciemna, ponura, nierozrzedzona światłem gwiazd, latarniami, żadnego światła. Jego towarzyszce jednak nie spodobało się to co zobaczyła, a właściwie to czego nie zobaczyła, była ślepa. Zaczęła krzyczeć. Zbliżył się do niej, objął ją i delikatnie przytulił. - Spokojnie, mówiłem ci przecież, że przy mnie nic złego nie może cię spotkać, nie bój się, jesteś bezpieczna, ochronię cię. - Zdawał sobie sprawę, że zdenerwowana na nic mu się nie przyda, nie będzie mógł jej pomóc, bo braknie mu czasu. Ironia, o ile dla siebie miał go za dużo, to niejednokrotnie brakowało mu go, żeby komuś pomóc. Widać tak musiało być. Uspokoiła się, czuła jego bliskość, jego dające poczucie bezpieczeństwa ciepło.

- Co się stało? Dlaczego tutaj jest tak ciemno? - zapytała, modląc się żeby nie usłyszeć odpowiedzi.

- Oślepłaś, zrezygnowałaś z operacji i nastąpiły ciemności. W gruncie rzeczy powinnaś się cieszyć, jesteś cała, stuprocentowo zdrowa, młoda i śliczna. Masz tylko jedną wadę, jesteś ślepa, nie masz najmniejszej szansy na zobaczenie jakiegokolwiek obrazu do końca życia. Ciemność już cię nie opuści. - Zamilkł, czasami lepiej nic nie mówić. Nie widział jej, był ślepy jak ona, miał jednak nad nią przewagę, czuł, potrafił ją czuć, prawie widzieć, w końcu ciemność była jedną z jego kochanek... - Widzisz ciemność też można polubić, życie w mroku ma wielką zaletę: każdy nowy dzień, każda minuta jest jedną wielką przygodą, po prostu wszystko dookoła jest nieznane, czekające na odkrycie, na poznanie. Nie będziesz w stanie zobaczyć przedmiotów, będziesz mogła je poczuć, zrozumieć ich strukturę. Być częścią ich życia.

- Nie wiem czy cię rozumiem - przerwała mu - i nie wiem czy chcę pojąć to o czym mówisz. - Wiedział, że to nie będzie łatwe, jak jej to wytłumaczyć, to prawie tak jak opisać zapach, niewykonalne, można go co najwyżej porównać do innego.

- Skoncentruj się - zwrócił się do niej - prawie przez cały czas trzymałaś mnie za dłoń, możesz coś o niej powiedzieć?

- Tak, jest duża, silna i... - Zająknęła się, w sumie nic więcej nie była w stanie sobie przypomnieć, przecież to tylko dłoń, co można o niej powiedzieć? Nic. Wsunął swoją dłoń w jej dłonie.

- Dotknij jej, nie staraj się wyobrazić sobie jak wygląda, to nic nie da, spróbuj ją poznać, poczuć. Przełam w sobie barierę pomiędzy widzieć a czuć. - Czekał, wiedział, że wygrał, poczuł koniuszki palców na swoich dłoniach, najpierw ostrożnie nieśmiało dotykające jego skóry, potem już odważniej, bardziej pewnie, można powiedzieć zmysłowo. - Opisz je, powiedz mi jak wyglądają - poprosił.

- Są duże, silne i mocne, i ciepłe, gorące, mogłyby parzyć, są pełne blizn, bardzo szorstkie, ale dziwnie delikatne i są... bezpieczne.

- Bezpieczne?

- Nie zrozumiesz, nie potrafię tego wytłumaczyć, bezpieczeństwa, które zapewniają, uczucia spokoju... - Nic nie odpowiedział, nie spodziewał się że dziewczyna tak szybko, poradzi sobie z nową rzeczywistością, rozumiał o czym mówiła, pomyślał o tym, że ludzie są tacy różni.

- Spróbuj odkryć pomieszczenie, w którym jesteśmy, wczuj się w nie, znajdź jego zapachy, dźwięki. Nie musisz się śpieszyć, mamy dużo czasu. - Powiedziawszy to usiadł na podłodze i słuchał co robi jego podopieczna, jak powoli i ostrożnie przemieszcza się po pokoju, dotyka przedmiotów, węszy i słucha. Zazdrościł jej, sam z chęcią pokręciłby się po tym pomieszczeniu, odkrył jego zakamarki, tajemnice. Ale nie chciał jej przeszkadzać, rozpraszać. Po jakimś czasie usiadła obok niego.

- Nie jest tak strasznie jak sobie wyobrażałam, powiedziałabym, że jest to nawet no wiesz... ekscytujące, żeby nie powiedzieć podniecające... - Wyczuł jak się rumieni mówiąc ostatnie słowa, cóż było to dla niej nowe doświadczenie.

- Nie powiedziałem ci o jednym - zaczął - posłuchaj tego. - Z oddali zaczął napływać gwar głosów: „popatrz na to, jejku jakie piękne...”, „spójrz na tego faceta boski, ale ma tyłek...”, „widzisz ten cudowny zachód słońca...”. Zachwyty trwały jeszcze chwilę, po czym uleciały gdzieś daleko. - Widzisz, na świecie jest wiele rzeczy, których nie zobaczysz, nie dotkniesz, nie usłyszysz i nie poczujesz. Są to piękne rzeczy, o złych nie będę wspominał, musisz się zastanowić czy poradzisz sobie ze świadomością, że nigdy ich nie ujrzysz, a cudowne uczucie poznawania w ciemności może cię kiedyś zmęczyć, nie można przez całe życie jeść kremówek, tylko dlatego, że są smaczne... - Czy zrozumiała co chciał jej przekazać? Miał nadzieję, że tak.

- Nie lubię kremówek. - Usłyszał, wiedział, że była zagubiona, zmęczona. On też miał już dość, chwycił ją za rękę i wesoło zawołał:

- Kto ostatni w wodzie jest zgniłym jajem. - I już biegł w kierunku oceanu. Dziewczyna ze zdumieniem rozejrzała się po okolicy, plaża, palmy, słońce zupełnie jak na widokówkach z tropików. Nawet nie zastanawiała się jak to możliwe, szybko pobiegła w stronę wody, zanurzyła się, poddała się fali, było cudownie. Nagle ogarnęły ją wątpliwości.

- Czy to nowa próba?

- Nie, dzisiaj nie będzie już żadnych testów, to jest powiedzmy, nagroda, chwila odpoczynku - powiedział to i zanurzył się w wodzie, lubił pływać, odprężał się wówczas. Z żalem stwierdził że laguna jest lepsza niż jego prysznic, cóż „gdy się nie ma co się lubi...”. Wybiegł z wody i położył się na piasku, ciepły, przyjemny wiatr suszył jego ciało, przydałyby mi się wakacje - pomyślał. Wiedział że nie ma na co liczyć, on nie ma wakacji, nigdy... Położyła się obok niego, szczęście malowało się na jej twarzy.

- Jak postąpię? Którą drogą pójdę? - zapytała.

- Nie wiem, ty też jeszcze nie wiesz, pamiętaj, każdy twój wybór będzie dobry, to co widziałaś, to tylko obrazy, niekoniecznie prawdziwe. Pokazałem je żebyś mogła posiąść pewnego rodzaju mądrość, filozofię..., wyboru dokonasz ty. Będziesz się bała, ale zdecydujesz i będzie to właściwa droga. Ja nie mogę ci już więcej pomóc.

- Kim jesteś? Moim Aniołem Stróżem? Dlatego pomagasz mi przez to przejść? Prawda? - Powiedzieć prawdę czy skłamać? Znów stał przed dylematem, wybrał szczerość.

- Nie jestem twoim Aniołem Stróżem, nie jestem w ogóle Aniołem, powiedzmy, że jestem snem, snem, który zaraz się skończy, a ty obudzisz się, nie pamiętając go, jedyne co po nim pozostanie to siła, którą ci przekazałem i swojego rodzaju mądrość. Za parę chwil nie będziesz o mnie pamiętać...

- Nie!!! Nigdy o tobie nie zapomnę, o tym co dla mnie zrobiłeś - mówiła podniesionym głosem, chciałby jej wierzyć. Wstał, podszedł do niej, potargał ją po włosach i odszedł w stronę wody. Dziewczyna wystawiła twarz do słońca, pozwalając by promienie łaskotały jej skórę. Zaczęła się zastanawiać, kim był ten mały chłopiec o złotych włosach, który, przed chwilą z nią rozmawiał. Nie pamiętała, widać nie miało to znaczenia.

Wrócił do swojego ciała, był już prawie świt, mrok ustępował światłu. Wstał rozruszał zesztywniałe kości i poszedł w kierunku domu. Chwilę odpocznie, a potem pójdzie do pracy. Czekał go zwykły dzień, cóż był przecież tylko człowiekiem. A dziewczyna? Nie wiedział, pewnie podejmie słuszną decyzję...

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.