Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Mapa dźwięków Tokio - recenzja

Autor:moshi_moshi
Korekta:onomatopeja111
Redakcja:IKa
Kategorie:Film, Recenzja
Dodany:2011-08-27 12:52:55
Aktualizowany:2011-08-28 10:27:55

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu

Tytuł: Mapa dźwięków Tokio

Inne tytuły: Mapa de los sonidos de Tokyo

Czas trwania: 109 min.

Rok: 2009 (premiera w Polsce 2011)

Producent: Hiszpania

Reżyser: Isabel Coixet

Scenariusz: Isabel Coixet

Dźwięk: Fabiola Ordoyo, Aitor Berenguer, José Manuel Lara

Zdjęcia: Jean-Claude Larrieu


Mapa dźwięków Tokio to przedziwny film, który ma kilka znakomitych momentów i nużącą resztę. To kolejne dzieło europejskiego twórcy, konkretnie Isabel Coixet, która zafascynowana japońską metropolią i tamtejszą kulturą, próbuje przenieść swoje wrażenia na język filmu. Tym razem niezbyt udanie.

Sam pomysł na fabułę jest interesujący: narrator - bezimienny dźwiękowiec (Min Tanaka), snuje opowieść o Ryu (Rinko Kikuchi), młodej kobiecie, która prowadzi podwójne życie. Nocami pracuje na targu rybnym, ponieważ jak sama twierdzi, ta praca pozwala jej nie myśleć, a zdecydowanie ma o czym. Otóż, od czasu do czasu, cicha i zamknięta w sobie Ryu, staje się płatną zabójczynią. Do tej pory nigdy nie interesowała się tym, kim są jej ofiary i w jaki sposób zawiniły zleceniodawcy. Do czasu… Pewnego dnia otrzymuje zlecenie zabicia Davida (Sergi López), Hiszpana osiadłego w Tokio i prowadzącego tu winiarnię. Mężczyzna rzekomo „przyczynił się” do samobójczej śmierci swojej dziewczyny, Midori - córki bogatego biznesmena, pana Nagary (Takeo Nakahara). Zrozpaczony ojciec nie może znieść myśli, że najdroższa mu osoba opuściła ziemski padół, podczas gdy niewarty jej człowiek, dalej spokojnie żyje. Zamysł pomaga mu zrealizować zaufany współpracownik - Ishida (Hideo Sakaki), który także kochał Midori, ale nigdy nie odważył się wyznać swoich uczuć. Życie tej czwórki splecie się nierozerwalnie, w momencie, kiedy Ryu otrzyma kopertę z pieniędzmi i zdjęciem Davida. Ich historię, wpisującą się w mapę dźwięków Tokio, przybliża widzowi wyżej wspomniany tajemniczy dźwiękowiec, bezimienny przyjaciel dziewczyny, z którą łączyła go dziwna, bliska obsesji przyjaźń.

Za sprawą krótkiej rozmowy, dotąd opanowana i chłodna Ryu, zbliża się do swojej niedoszłej ofiary. Między emocjonalnie pokiereszowanymi ludźmi rodzi się uczucie, które trudno nazwać miłością. Spragniona ludzkiego ciepła kobieta wdaje się w romans z Davidem, cierpiącym po stracie ukochanej i szukającym ukojenia. Dla Ryu erotyczny związek jest namiastką prawdziwej miłości, piękną iluzją, którą stara się utrzymać za wszelką cenę. Dla Davida to rodzaj odtrutki na ból po stracie najbliższej osoby. Nie ukrywa przed kobietą, że jest dla niego tylko zastępstwem Midori. Zabiera ją do tego samego hotelu, uprawia z nią seks w tym samym pokoju i w ten sam sposób, co z byłą dziewczyną. Powoli, lecz nieubłaganie oboje zbliżają się do tragicznego finału. Bo przecież kontrakt między Ryu, a Ishidą wciąż jest aktualny, a David nie traktuje tego związku poważnie…

Mapa dźwięków Tokio to dramat czwórki ludzi, grająca na uczuciach widza impresja z zatłoczonego, kolorowego, ale jednak niesamowicie samotnego Tokio. A przynajmniej miała nią być. Tymczasem całość trąci kiczem i emocjonalną pustką. Jedynymi bohaterami, którym autentycznie współczułam byli pan Nagara i Ishida. Coixet sprawnie i z odpowiednią dozą wrażliwości ukazała dramat człowieka, który stracił ukochane dziecko. W ułamku sekundy zawalił mu się świat i pod znakiem zapytania stanął cel jego życia. Z drugiej strony mamy główną bohaterkę. Ryu okazała się postacią szalenie intrygującą, ale tak nierealną i zdystansowaną, że nie sposób z nią sympatyzować. Opowiadający historię dźwiękowiec nie przybliża nam jej ani trochę, w ogóle o bohaterach nie dowiadujemy się zbyt wiele. W żaden sposób nie rozwijają się podczas filmu. David, będący stereotypem hiszpańskiego macho nie budzi litości, a irytację. Świadomie kaleczy drugą osobę, byle było mu dobrze. Na Ryu przelewa jedynie fizyczne uczucie do Midori - kobieta jest dla niego materacem, rozładowującym frustrację i zaspokajającym tęsknotę. Jego egoizm, mimo zaistniałych okoliczności i przyzwolenia, jakie dostaje od chorobliwie samotnej zabójczyni, drażni. Jakaś feministyczna część mnie miała ochotę krzyknąć podczas seansu: „Kobieto, zabij go w końcu, to dupek! Zasłużyłaś na coś lepszego niż godzina seksu w love-hotelu, podczas którego musisz udawać martwą narzeczoną faceta, wyglądającego jakby urwał się z niemieckiego porno…”.

Słyszałam kiedyś teorię, że ludzie którzy stracili kogoś bardzo bliskiego, odreagowują stres robiąc coś zupełnie zaskakującego, jak na przykład uprawiając seks z przypadkową osobą. I owszem, jestem w stanie to zrozumieć, ale w przypadku dzieła Isabel Coixet zabrakło w potwierdzeniu tej teorii autentyzmu, obecnego chociażby w filmie Magdaleny Szumowskiej 33 sceny z życia. Swoją drogą, obie produkcje zaskakują śmiałymi scenami erotycznymi, które zajmują, zwłaszcza w przypadku hiszpańskim, sporo miejsca. Dlatego proszę się nie zdziwić, że obok odgłosu siorbanego makaronu, francuskich szlagierów Edith Piaf w japońskim wykonaniu (zaskakująco dobrym), jednym z częstszych dźwięków będą jęki podnieconej Ryu. Śmiała erotyka mi nie przeszkadza, chociaż nie ukrywam, że wolę podteksty, oraz wiszące w gęstym jak smoła powietrzu napięcie, niż spoconą dosłowność. Problem polega na tym, że tutaj jest ona pretensjonalna. Rozumiem zamysł reżyserki, która postanowiła zobrazować uczucie kalekie, zubożone o najważniejszy element. Szkoda tylko, że nie wpadła na nic lepszego, niż sprowadzenie związku Ryu i Davida do łóżkowych igraszek.

To nie tak, że poszłam do kina z nie wiadomo jakim nastawieniem i oczekiwaniami. Reżyserkę lubię, jak również specyficzny, melancholijny nastrój jej opowieści, ale tym razem czegoś zabrakło. Trudno coś zarzucić aktorom, którzy spisali się dobrze, piękne zdjęcia Jean-Claude’a Larrieu bronią się same, a i bogatej ścieżce dźwiękowej nic nie brakuje. Kuleje warstwa fabularna, łącząca melodramat z „artystycznym porno”. Boli dominacja tego drugiego, niewykorzystanie potencjału drzemiącego w obsesyjnym zainteresowaniu narratora Ryu, pewna szablonowość postaci i mało satysfakcjonujące oraz przewidywalne zakończenie. Poruszyła mnie historia cierpiącego ojca i jego współpracownika, ale zupełnie nie trafił do mnie toksyczny związek głównych bohaterów. Miejsce uczuć wypełnił w ich życiu seks i o ile dla Davida było to tylko lekarstwo, jednorazowa przygoda w egzotycznych dekoracjach, o tyle dla Ryu był to istotny punkt zwrotny w jej życiu. Morał całej historii jest banalny do bólu: to że kogoś kochamy, nie oznacza, że ta osoba odwzajemni nasze uczucia. Zasadniczo banały wcale nie muszą być złe, niestety tutaj zostały podane w bardzo nieatrakcyjny sposób.

Film reprezentuje dosyć popularny ostatnio trend na produkcje szokujące. Twórcy coraz odważniej mieszają gatunki, prezentują relacje erotyczne bohaterów lub epatują dosadną przemocą. Reżyser wespół ze scenarzystą katują bohatera na wszelkie możliwe sposoby. Tymczasem dramat to dzieło z założenia refleksyjne, zmuszające do pewnych przemyśleń. W przypadku Mapy dźwięków Tokio jedyna myśl, jak kołatała mi się po głowie brzmiała: „Czy ona w końcu go zabije…?”, a chyba nie o taką refleksję hiszpańskiej reżyserce chodziło. Cóż, to przykre, że uznanych artystów nie stać na nic lepszego, niż gierki „godne” młodego wilczka, który dopiero próbuje zaistnieć w filmowym światku.

Miało być nastrojowo i refleksyjnie, wyszło pretensjonalnie i nudno. Szkoda dobrych aktorów, pięknej oprawy audiowizualnej i zmarnowanego potencjału. Nie czuję się zszokowana czy zniesmaczona, a zwyczajnie zawiedziona. Podszyty erotyzmem dramat okazał się być kiepskim melodramatem z elementami, które na miano subtelnej erotyki nie zasługują. Nie polecam filmu ani miłośnikom europejskiej kinematografii, ani fascynatom Kraju Kwitnącej Wiśni. Być może fani Isabel Coixet skuszą się na seans, by przekonać się jak zdolna Hiszpanka stacza się po równi pochyłej, reszta świata niech lepiej poczyta jakąś książkę.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • dark whisper : 2011-10-14 18:13:59
    Taaaaaaaaaikutsu

    oczywiście nie dotyczy to jakże trafnej recenzji, tylko samego filmu. Jednym słowem nuda. Film oglądałam przez pół dnia i było ciężko. Nie powiem lubię historie stonowane i często je oglądam, ale ta tutaj to płytkie zwiedzanie Tokio. Bardzo denerwujący bohaterowie, może poza ojcem Midori i Ishidą, akcja- zamiast melancholijnej, wzruszającej historii, a taką z pewnością możnaby ją przedstawić, coś nijakiego, momentami mdłego. Relacje pomiędzy główną dwójką sztuczne, na siłę. Ogólnie się zawiodłam, chociaż Tokio niczego sobie. Chyba opowieści o Japończykach trzeba pozostawić Japończykom.

  • Skomentuj