Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Ślepcy

2.

Autor:Clemerina
Serie:Naruto
Gatunki:Dramat, Fikcja
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2011-10-17 16:00:27
Aktualizowany:2011-10-17 16:00:27


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Postukałem ciemnym ołówkiem o wciąż czystą kartkę. Westchnąłem cicho, a siedzący za mną mężczyzna w ciszy wypalał kolejnego już papierosa. Odwróciłem się delikatnie w jego stronę, patrząc jak ogień powoli się tli, a popiół powoli opada na dno metalowej popielniczki. Dym unosił się smętnie do góry, tworząc dziwnie spokojną atmosferę, niepasującą do tego miejsca.

- Przeszkadzam ci? - Zapytał, spoglądając na mnie z przyjacielskim uśmiechem. Zgasił to, co zostało z papierosa i wprawnym gestem potrząsnął paczką, licząc pozostałe. Zerknął na mnie, chyba domagając się odpowiedzi. Odwróciłem się bokiem, unosząc delikatnie brwi do góry. - Pytam czy przeszkadza ci moja obecność tutaj.

- W pewnym sensie tak - odpowiedziałem nieco beznamiętnie, nie mogąc wydobyć z siebie głębszych uczuć, co do swędzącego i denerwującego dymu, wypełniającego całe klaustrofobiczne pomieszczenie, w którym mnie umieszczono. - Po prostu otwórz tu okno. Denerwuje mnie ilość spalonego tytoniu w powietrzu. Wiesz, że to obniża twoją wartość bojową? Nasz pan i władca jeszcze ci tego nie uświadomił?

- Ta jest ostatnia - podniósł do góry paczkę, rzucając ją na mały stoliczek, który chyba kiedyś był jasnobrązowy. Ciężko stwierdzić. Obecny kolor przypomina ciemną, zaoraną ziemię, przykrytą toną pyłu. Westchnąłem po raz kolejny. Skup się, Itachi. Użyj tego, co jeszcze zostało z twoich szarych komórek. - Ostatnia, którą udało mi się przemycić zanim mnie pochowano. Jak to brzmi - prychnął cicho, wywołując delikatne uniesienie kącika moich ust. Nie przywykłem słuchać czegoś takiego. Był ninja Konohy. - Też wyczuwasz w tym ironię?

- Ironii się nie wyczuwa - odpowiedziałem, wracając do pustej kartki, nad którą pojawiła się dość duża mucha. Zirytowanym gestem odgoniłem ją, mając ochotę przekląć. - Ona jest albo jej nie ma. Tak samo jak z paradoksem. Nie decydujesz czy go wyczuwasz, po prostu zupełnie naturalnie zdajesz sobie nagle sprawę, że on jest.

- Nigdy nie mogłem cię zrozumieć - pokręcił głową, przeczesując palcami krótkie ciemne włosy. Westchnął cicho, wyciągając z kieszeni zapalniczkę i zapalając ją. Blask płomienia rozlał się po pomieszczeniu, którego nie udawało mi się nazwać pokojem. Przewróciłem oczami, odwracając się w jego stronę. W ten sposób nigdy nie uda mi się skupić. - Wiesz, nie chciałem umierać. Jesteśmy tylko namiastką ludzi, narzędziami w rękach polityków. Shinobi, ninja. Tyle słów, a żadne nie potrafi oddać tego co się czuje, gdy umieramy. Zamieniamy się w statystykę, nie? Kolejne zepsute narzędzie. Szkoda, dobrze się nim pracowało.

- Chcesz czegoś konkretnego? - Zapytałem, odgarniając włosy do tyłu. Powoli przyglądałem się jego bezdusznemu wyrazowi twarzy, który przybrał, gdy bezwiednie wpatrywał się w blask ognia. - Asuma.

- Chciałbym...nie ważne.

Tik tak tik tak. Czas mija, trybiki się przesuwają. Coś się kończy, coś się zaczyna. Ciemna ściana wciąż jest taka sama. Westchnięcie, przerywające monotonną ciszę, tworzącą się gdzieś pomiędzy tym wszystkim. Bezcelowe stukanie ołówka w kartkę. Co ja chciałem napisać? Nie pamiętam.

Nie pamiętam.

- Chciałbym zobaczyć Konohę - mówię, nie do końca zdając sobie sprawę z wypowiadanych słów. Odgarnąłem do tyłu przydługawe włosy, kątem oka dostrzegając podchodzącego białowłosego chłopaka. Spojrzałem na roztaczający się piętro niżej widok czegoś, co kiedyś można było nazwać ludźmi. Teraz wszyscy są martwi. - Nawet mi jej trochę brakuje.

- Naprawdę musiałeś kochać swoją wioskę - powiedział, opierając się obok mnie o barierkę i smutnym, bezdennym spojrzeniem, które tak dobitnie przypominało moje, spojrzał na kolejne kukiełki w teatrzyku Kabuto, które powoli wstawały. Westchnął, siadając na zimnym, twardym betonie opierając głowę o metalowe pręty. - Poświęciłeś dla niej całe swoje życie. Oddałeś samego siebie, by móc ocalić tak wiele istot ludzkich. Dlaczego?

- To jest bardzo dobre pytanie - uśmiechnąłem się delikatnie w odpowiedzi. Jeden z legendarnych siedmiu mistrzów miecza podniósł wzrok do góry, dostrzegając nasze posępne postacie. Usłyszałem jego ciche prychnięcie, poprzedzające wiązankę o tym „cholernym Uchiha”. Westchnąłem cicho i spojrzałem na chłopaka, który przekrzywił nieco głową w prawą stronę, wpatrując się z zainteresowaniem. - Szczerze mówiąc nie potrafię na nie odpowiedzieć. Ktoś, prawdopodobnie Trzeci Hokage, potrafił przemawiać do ludzkich serc. Tak przynajmniej się wszystkim wydawało. Wioska była dla niego najważniejsza. Nie liczyło się dobro jednostki. Ninja, nawet jako narzędzia, musieli walczyć za coś wyższego. Za przyszłe pokolenia. Ciekawe tylko, że teraz, te przyszłe pokolenia muszą się zmierzyć z cieniami naszej przeszłości. To istny bezsens, ale jak na to spojrzeć, to jest w tym jakaś logika. W końcu jesteśmy najlepsi. Ale ktoś nas przecież zabił, prawda? Tylko niektórzy umarli śmiercią w miarę naturalną. Ty, ja, czy Chiyo.

Obydwoje spojrzeliśmy na stojącą w dole staruszkę w ciemnej szacie, tak charakterystycznej dla terenu Suny. Miałem ochotę uśmiechnąć się smutno na widok jej otępienia całą tą niezrozumiałą dla nas wszystkich sytuacją. Stała tam, pośrodku tego całego bałaganu wybitnych ninja, który zgromadził tu Kabuto, zmęczony wzrokiem szukając kogoś, kto znałby odpowiedź co tutaj robi. Stojący obok mnie Kimimaro westchnął cicho i uniósł wzrok na szarobury sufit.

- Szkoda, że go nie poznałem - mruknął cicho. Spojrzałem w jego stronę, nieznacznie unosząc brwi do góry. - Trzeciego Hokage. To jego wpływ dostrzegałem w tych dzieciakach, które przyszły ratować twojego brata, mającego zająć moje miejsce, jako kolejne ciało dla Orochimaru. Im naprawdę na sobie zależało. Byli w stanie dokonać niemalże niemożliwych rzeczy tylko po to, by ratować jednego z nich. Wtedy nie potrafiłem tego do końca zrozumieć. Orochimaru był zbyt toksyczną osobą.

- Dobrze powiedziane, dzieciaku - uśmiechnąłem się na myśl o tym, jak skończył jeden z trzech wielkich Sanninów Konohy. Białowłosy spojrzał na mnie zdziwiony, nie do końca pojmując sens moich słów. - To była nie tylko toksyczna, ale też na swój sposób chora osoba. Z resztą…na tym świecie nie ma zdrowych ludzi.

Momentami trochę zapominałem. Szczegóły mojego dawnego, tego prawdziwego życia zaczynały się ulatniać i znikać w otchłani mojego umysłu, nie pozwalając się ponownie odnaleźć. Ogarniała mnie frustracja, bo mimo całej swojej silnej woli wiedziałem, że w końcu zapomnę wszystko, stając się zaślepioną marionetką w rękach kogoś, kto nigdy nie potrafił dokonać niczego wielkiego.

Wszyscy zapominaliśmy. Opowiadaliśmy swoje historie, mając ulotną nadzieję, że kto inny zapamięta to, czego my nie byliśmy w stanie. Snuliśmy przemyślenia, chcąc przedyskutować to, na co nigdy czasu nie było. W tym wszystkim wciąż zdawaliśmy sobie sprawę z nieuniknionej walki z tymi, którzy bronili tego, o co my kiedyś między sobą walczyliśmy.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.