Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Turniej

Turniej

Autor:Michiszisa
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Mroczne
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2011-10-04 14:47:28
Aktualizowany:2011-10-04 14:47:28



Po szarym niebie krążyły smugi dymu mocy, a mieniące się iskry wirowały niebezpiecznie z każdym zetknięciem się mieczy przeciwników. Spoglądali sobie prosto w oczy za każdym szelestem ocierającego się metalu i obmyślali w jaki sposób zaatakować, gdy tylko od siebie odskakiwali.

Przypominało to taniec śmierci, groźny i intrygujący, ale zaskakująco piękny, a także imponujący. Było w nim tyle gracji i serca rywali, że momentalnie wszystko hipnotyzowało za pomocą jednej iskry, wydobytej z otarcia się rozżarzonych ostrzy. Żadna ze stron nie miała zamiaru się poddać, bo tu nie chodziło tylko o zgarnięcie zwykłej nagrody, satysfakcji z bycia silnym, a o coś głębszego, nieokreślonego. Nieznanego nikomu, tylko naszym duszom, których nie możemy dosłyszeć, nawet gdy krzyczą i wołają o pomoc. Tym razem było inaczej. Słyszeli bardzo wyraźnie coś w swoich skorupach ciał, co kazało im walczyć, ale nie nadaremno, nie o zwykłą nagrodę czy życie, tu stawka była o wiele większa.

Ich dusze same rwały się do starcia, nie jako wrogowie, ale przyjaciele chcący pokazać sobie odpowiedź, że taka istnieje. Pokazać drogę, której od wieków szukają, by zaznać w końcu spokój, nieznany spokój. Spełnienie, które do tej pory było wyłącznie nierealnym snem, marzeniem nie do osiągnięcia. Nie potrzebowali słów, aby się rozumieć i wiedzieć co mówi druga osoba. Wystarczyło jedno spojrzenie, mrugnięcie i przymknięcie oczu, aby przeciwnik, nie wróg, wiedział, co czuje osoba trzymająca mężnie drugi miecz, powód do walki.

Tym był miecz.

Słowem duszy i ciała, które się jednoczyły podczas odszukiwania upragnionej drogi. Jednak walka nigdy nie może trwać wiecznie, zawsze ktoś musi okazać się być dalej od odpowiedzi niż druga osoba.

- Nie przegram z tobą! - krzyknęła, zaciskając mocniej dłonie, raniąc się w nie od rękojeść. Krew spływała po jej dłoniach na sam miecz, zdobiąc go czerwonymi wstęgami cieczy, która następnie łączyła się z małymi gwiazdami wirującymi w powietrzu, aby odbić ich blask w oczach rywali.

- Ja również! - odparł mężczyzna, czując jak na jego ciele perlą się krople potu. Ubranie miał całkiem zniszczone od ostrza chcącego pokazać mu inną drogę niż ta, którą podążał. Obawiał się jednej rzeczy:

Czy tak naprawdę dobrze kroczył? Czy obrał dobry kierunek w swoim życiu, czy dobrze skręcił na swojej ścieżce pełnej ślepych uliczek?

Może właściwie przeciwnik chciał go nawrócić niczym troskliwa matka, której nigdy nie miał. W końcu został wychowany przez obcych, a raczej zmuszony z nimi żyć. W tedy nie miał wyboru, musiał kroczyć ścieżką nauczycieli, żeby przeżyć, żeby w końcu usłyszeć rozpaczliwe krzyki o pomoc swej duszy, która teraz płonęła życiem. Jednak nie mógł pozwolić na przegraną, nie mógł do tego dopuścić, bo przyznałby się do swojej słabości, do złego wyboru ścieżki, w którą chciał wierzyć nadal, chociaż okazała by się zakłamaniem, on chciał nią podążać aż do śmierci, bo zbyt dużo już na niej stracił, żeby potem tego żałować. I znów powróciło do niego te okrutne pytanie, które dochodziło głęboko z jego ciała, z nie wiadomo jakiego punktu, miejsca.

- Jesteś pewny? Zrób to!

- Co jeżeli nie jestem? - wyszeptał, gdy skrył się na wysokim drzewie pośród gęstych gałęzi. Potrzebował odpoczynku, zresztą nie tylko on, ale i przeciwnik trudno dyszący i sapiący, łapiący łapczywie powietrze do swoich wyschniętych płuc.

- No dalej ty tchórzu! Walcz ze mną! - Była wściekła, bardzo. Nienawidziła go za krzywdę, którą jej wyrządził. Przedobrzył. Wyszedł za linię, której nie mógł przejść. Wykorzystał nieodpowiednio swoją moc i teraz musiał za to zapłacić, chociaż nie chciał. Nie chciał poznać prawdy płynącej, wyciekającej z miecza rywalki.

Jednak walczył już od kilu dni bez przerwy i oboje byli na wyczerpaniu sił. Ledwo udawało im się doskakiwać i unikać ataków. Przyjmowali je i z wielkim bólem otrzymywali od siebie nawzajem rany. Ich ciała wyglądały jak piekło. Zranione i zakrwawione niczym ich zagubione dusze i postrzępione ubrania. Czuli się jak upadłe anioły, ale o wiele gorzej, bo nie znali drogi powrotnej i nawet nie zdawali sobie sprawy, że taka istnieje, prawdziwa i nieskazitelna, na pograniczu życia i śmierci, gdzie odbywa się sąd serca bezlitosnego i nieśmiertelnego.

- Już po tobie! - Wściekle zeskoczył prosto na dziewczynę, która odskoczyła turlając się przez moment po skażonej ich krwią ziemi. Fala dymu okryła mężczyznę, gdy tylko uderzył o podłoże, a kurz podrażnił jego ledwo poruszające się płuca.

- Zapłacisz mi za to! - dodała nacierając na wroga, a iskry znów zawirowały w powietrzu niemalże nurkując w ich ustach. Bez wątpienia powinien, ale nie chciał.

Naprawdę żałował, że bawił się jej uczuciami, jej własną, wyznaczoną drogą, której sam nie umiał wybrać tylko musiał iść czyjąś, swoich nauczycieli, rodziców, którzy chcieli go uchronić przed tym kolosalnym błędem. Niestety, dopuścił się go na własne życzenie i nie mógł cofnąć czasu, a nawet gdyby mógł, to i tak niewiele by to dało, bo w końcu... znów skrzywdziłby kogoś tak bardzo jak ją, wykorzystując śmierć jej matki. Pokazując jak odchodzi jedną ze ścieżek wstrętnego serca, surowego sędziego w naszym istnieniu. Stanęli przed sobą w dużej odległości i przyglądali się sobie uważnie.

On.

Wyczerpany do granic możliwości z pękniętym do połowy mieczem. Spoglądał na Nią.

Ona.

Wycieńczona z wściekłym spojrzeniem, pragnąca zemsty, wsłuchana w krzyki swej duszy, ściskała postrzępione ostrze niemalże tak tępe jak okrągły kamień. Wpatrzona była w jego spokojny, a za razem zaniepokojony wzrok.

Oni.

Będący gotowi na ostateczny atak. Ostatnią rundę, która miała ukazać im nawzajem właściwą drogę. Ostatni atak, który miał postawić ich przed przerażającym sercem przeznaczenia. Uszykowali się i równocześnie pobiegli na siebie z wysuniętymi ostrzami do przodu. Zbliżając się do siebie coraz bardziej czuli niepokój i osamotnienie, wredne zagubienie, które chcieli w końcu zgubić po drodze, ale ono było uparte i trzymało się ich niemiłosiernie mocno.

Nie przestawali na siebie patrzeć, gdy nagle się zatrzymali. Byli tak blisko siebie, że słyszeli własny oddech, a co najważniejsze, wrzeszczące dusze uwięzione w ich ciałach, skorupach, które momentalnie stały się całkowicie puste.

- Wybacz - wyszeptali jednocześnie i upadli na kolana, opierając się nawzajem, aby nie upaść całkowicie, aby nie krzywdzić więcej ziemi, żeby podtrzymać zwycięzcę, którego nie było. Oba ciała tak bardzo pragnące odnalezienia własnej drogi, zboczyli z niej, nie wysłuchując uważnie swoich dusz, którymi byli oni sami.

Gdyby Ona nie biegła za zemstą, gdyby On nie biegł za odpowiedzią.

Usłyszeliby odbicia echa, duszę, która była tą drogą i odpowiedzią, a teraz oddali je w skrzydła najgorszemu.

Twardemu Sercu bez uczuć.

Nienawiści.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.