Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Słońce

Siódmy oddział

Autor:loth
Korekta:Dida
Serie:Gintama
Gatunki:Fikcja
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2011-11-21 23:13:30
Aktualizowany:2011-11-21 23:13:30



Można kopiować, ale nie podpisywać jako swoje.


Yato nie mogą patrzeć na słońce. To by ich zabiło. Ktoś, komu mogą w tym przeszkodzić jedynie chmury, nie może zrozumieć tego przekleństwa. Krążą legendy, że pochodzą oni od któregoś z bogów, lecz gdy stali się zbyt potężni, ten wyrzucił ich z niebios i nadał im ich jedyną słabość: nie byli już zdolni tolerować światła słonecznego. Yato zostali wpędzeni w mrok, posiadając jednak siłę, która pozwalała im zdobyć wszystko. Wszystko, poza jednym.

Być może to przez to stali się najlepszymi wojownikami. Ci, którzy zostali zmuszeni by żyć w mroku, mogli już robić jedynie to, do czego zostali stworzeni - walczyć. Czynność tę opanowali tak perfekcyjnie, że kiedy nawiedzili ich Amanto, mogli się im oprzeć i wstąpić w ich szeregi na swoich własnych warunkach. Tylko dzięki brutalnej sile.

Żaden Yato nie mógł zyskać szacunku z racji bycia dobrym dyplomatą, mówcą czy naukowcem. Yato musieli walczyć. To był ich sposób na życie, sposób na przetrwanie. Po dziesiątkach pokoleń weszło im to w geny.

Raz na jakiś czas rodzą się jednostki, które są lepsze od reszty. Niektórzy nazywają je wybitnymi. Kimś takim był Kamui, który w bardzo młodym wieku zyskał tytuł Kapitana w syndykacie przestępczym, zwanym Harusame. Był jedną z najsilniejszych i najbardziej szanowanych osobowości w całej organizacji. Na pierwszy rzut oka wyglądał na młodego i silnego, ale jednocześnie delikatnego mężczyznę. Gdy jednak przyszło mu stanąć z kimś do walki, zmieniał się w zwierzę, które nie kierowało się rozumem, a instynktem. Instynkt zaś podpowiadał mu, aby znajdować coraz to silniejszych przeciwników i ich usuwać, wysuwając się tym samym na przód stada. I tak właśnie robił.

Siódmy oddział sił militarnych Harusame, uważany za najsilniejszy, przewodzony przez Lorda Kamui'a. Znajdowali się w nim jedynie członkowie klanu Yato, i to nie byle jacy. Mogli do nich dołączyć jedynie osoby na tyle silne i szalone, by móc dotrzymać kroku Kapitanowi. Jedyne czego rudzielec żałował, to tego, że rzadko kiedy mogli coś podbijać - w interesie Harusame nie leżało prowadzenie wojen, a kontrolowanie podbitych ludów. I zdobywanie wpływów. Aż rzygać mu się od tego chciało.

I dlatego jeszcze bardziej się ucieszył, gdy wybrał Abuto na swojego zastępcę; ten mężczyzna znał się na sztuce dyplomacji, co nieraz okazało się przydatne, gdy przyszło się tłumaczyć przed Starszyzną ze swoich posunięć, które zazwyczaj wywoływały krwawą walkę.

- Zastanawiałeś się kiedyś, jak skończą Yato? - zapytał pewnego dnia Abuto, kiedy wraz z Kapitanem przemierzali chłodne korytarze Statku Matki.

- Nie - odparł swobodnie Kamui. - Ani trochę mnie to nie obchodzi. Jestem egocentrykiem; tak długo jak moja walka trwa, reszta mnie nie obchodzi.

- Walka nie trwa wiecznie, dzieciaku - powiedział mężczyzna. - Harusame to nie flota najemników wojennych, źle wybrałeś organizację. Jak szybko nie przystopujemy, to w końcu się nas pozbędą.

- To by było ciekawe, prawda? - zapytał, gładząc się po podbródku. - Walczyć z wszystkimi siłami Harusame...

- Wiesz, jest pewna różnica pomiędzy szaleństwem, a głupotą. Na to drugie ci nie pozwolę.

- Jak tam uważasz.

Walka. Twardy, kamienny grunt, niebo całkowicie zachmurzone i krew lejąca się dookoła. Siódmy rozdział Harusame właśnie „tłumił” niewielkie powstanie na planecie, która sprzeciwiła się płaceniu daniny na rzecz Gwiezdnych Piratów. Ciężko było to nazwać „tłumieniem” buntu, bo wszystko przybrało taki obrót, że z maleńkiej wioski nie zostanie kamień na kamieniu.

Kamui zdawał sobie sprawę, że Abuto z pewnością jakoś by go powstrzymał od przelewania krwi, więc zaraz po otrzymaniu zlecenia kazał mu się udać na zupełnie inną planetę i załatwić jakieś tam formalności z zamieszkałymi tam ludami. Rudzielec nie przejmował się tym, jak mężczyzna zareaguje, gdy się dowie, że nikt nie ma pojęcia o żadnej jego wizycie.

Nawet nie negocjował. Nie groził. Zwołał jedynie część swojego oddziału i napadli na mieszkańców, nie przejmując się kogo zabijają; kobiety, dzieci, starcy - byli tylko przeszkodami. „Zabić wszystkich”, tak brzmiał jego rozkaz. To nie było tłumienie buntu. To była eksterminacja.

Kilka godzin później, gdy walka dobiegła końca, na planecie wylądował jeszcze jeden statek. Większość powracających na swój własny krążowiec Yato nie zwróciła uwagi na idącego w przeciwnym kierunku Abuto, który miał poirytowaną minę. Znalazł Kapitana, siedzącego na czyichś zwłokach; miał zamknięte oczy i uśmiech na twarzy, jakby właśnie rozkoszował się chwilą.

- No to żeś narobił, głąbie. Wiesz, co tutejsze ludy robiły?

- Płaciły daninę? - zapytał niewinnym głosem Kamui.

- Tak. Wydobywali bardzo cenny metal, który występuje TYLKO na tej planecie.

- Cóż, trzeba było dać przykład reszcie, co się dzieje z tymi, którzy nam się sprzeciwiają.

- I dałeś, kurna! Zminimalizowałeś populację tej malutkiej planety o jedną piątą.

- To źle?

- Źle, bo będziemy na tym stratni. Ile razy mam ci mówić, że Harusame...

- Skończ jojczyć - przerwał mu brutalnie Kamui, zmieniając ton głosu. - Po prostu rób swoje. Od słowa do słowa przeszło w bójkę, tyle. Idę odpocząć.

Następnie ruszył w stronę swojego statku, nie patrząc w stronę mężczyzny.

- Dlaczego to ja muszę się męczyć z tym psychopatą...?


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.