Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

George R. R. Martin: A Dance with Dragons - recenzja

Autor:Grisznak
Redakcja:IKa
Kategorie:Książka, Recenzja
Dodany:2011-11-01 08:00:00
Aktualizowany:2011-10-31 22:41:00

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu

Tytuł: A Dance with Dragons

Autor: George R. R. Martin

Format: 16 x 24 cm

Liczba stron: 1030

Rok wydania: 2011

Wydawca: Harper Voyager


Bez dwóch zdań, jeśli w tym roku czekałem na jakąś książkę, na pewno był nią A Dance with Dragons, piąta odsłona cyklu Pieśń Lodu i Ognia G. R. R. Martina. Fani mieli powody do niecierpliwości - wszak od ukazania się poprzedniego tomu, zatytułowanego Uczta dla wron minęło sześć lat. To dość czasu, aby pozapominać już trochę kto, co, jak, kogo i dlaczego. Sprzyja temu także złożona, wielowątkowa fabuła z bardzo licznym gronem bohaterów. Wiele też było oczekiwań względem dalszego rozwoju historii…

Od razu napiszę - zawiodłem się na A Dance with Dragons. Czemu? Po Uczcie dla wron, która była fabularnym zwolnieniem, czytelnik miał pewne prawo oczekiwać powrotu do wypełnionej po brzegi akcją historii, którą pamiętał z pierwszych trzech tomów cyklu. Tymczasem tom piąty jest w zasadzie niczym więcej, jak tylko dopowiedzeniem tomu czwartego. Akcja dzieje się w tym samym czasie, opowiada jednak o losach innych bohaterów. Jon Snow siedzi na murze i zmaga się z narastającą wśród jego ludzi niechęcią wobec współpracy z Wolnym Ludem. Stannis Baratheon szykuje się do marszu na południe. Tyrion Lannister podróżuje po krainach za morzem, zaś Daenerys Targaryen usiłuje rządzić Meereen, choć idzie jej coraz trudniej. To właśnie główni bohaterowie A Dance with Dragons i fani tych postaci będą zapewne ukontentowani. Ale czy na pewno?

Moim największym zarzutem względem tego tomu pozostaje fakt, że jest ponad miarę rozciągnięty. Jasne, Martin przyzwyczaił czytelników do tego, że jego książki liczą te około. tysiąc stron. Ale do tej pory potrafił je wypełnić wydarzeniami. Tutaj ma już z tym wyraźne problemy. Najbardziej widać to w epizodach poświęconych Jonowi. Jon jest smutny, bo wspomina rodzinę, Jon ma doła, bo jego ludzie mu nie ufają, Jon jest niepewny przyszłości, bo ma na głowie Stannisa i Melisandre… I tak w kółko. Nie lepiej jest z Daenerys, która cały czas i chce wrócić na Westeros i jednocześnie pozostać w Meereen. Córeczka szalonego króla angażuje się w wojnę z całą Zatoką Niewolniczą z przyległościami, chcąc zachować władzę w mieście, jednocześnie cały czas pamiętając o tym, że niewolnicy widzą w niej wybawczynię. Najwięcej dzieje się w rozdziałach poświęconych Tyrionowi. Ten dosłownie co chwila wpada z deszczu pod rynnę, zmieniając sojuszników i towarzyszy jak rękawiczki. Fajnie, ale jeszcze fajniej by było, gdyby w końcu całe to zamieszanie wokół karła wpłynęło na fabułę. A wpływa w niewielkim niestety stopniu.

Na głównych antagonistów wyrastają w A Dance with Dragons Boltonowie. Ramsayowi i Roose’owi poświęcono tu sporo miejsca, a ich działania obserwujemy z perspektywy trzymanego w niewoli Theona Greyjoya. Jeśli chodzi o Ramsaya to Martinowi udała się pewna sztuka - wykreował najbardziej chyba odrażająca i budzącą niechęć postać z swoim cyklu. Młody Joffrey był rozpieszczony, Tywin Lannister - boleśnie pragmatyczny, Ogar był maszyną do zabijania, tymczasem bękart Boltona jest okrutny tak po prostu, torturuje, urządza polowania na ludzi, zabija i gwałci dla samej przyjemności. Będący jedną z jego ofiar Theon zaczyna nawet budzić jakiś cień współczucia u czytelnika. A wszak nie będzie przesadą, jeśli powiem, że do tej pory to zapewne właśnie młody Greyjoy był w czołówce postaci, które czytelnicy najchętniej widzieliby nadziane na pal. Pozycja Boltonów sprawia, że to właśnie oni, nie zaś ród Lannisterów, stają się dla sporej części bohaterów największym zagrożeniem.

Martin stwierdził, że początkowo zawartość Uczty dla Wron i A Dance with Dragons miały stanowić jedną całość, ale naciski wydawcy, niezadowolonego z gargantuicznych rozmiarów książki sprawiły, że postanowił rozdzielić całość na dwa woluminy. Mam wrażenie, że tak naprawdę zasadnicza treść A Dance with Dragons była o połowę krótsza, lub też mocno wychodziła w przyszłość (wiadomo już, że z książki ostatecznie wyleciały rozdziały poświęcone m.in. Sansie, Brienne czy Aryi - znajdą się one w tomie szóstym). Rezygnując z tego, Martin zapewne dopisał do istniejącego materiału kilka wypełniaczy i wypuścił to jako tom piąty. Nie wyszło to książce na dobre - dłuży się ona momentami bardzo, czytelnik z narastająca niecierpliwością czeka na jakieś ważne wydarzenia… I właściwie niemal do samego końca ich tu nie ma. Wydaje mi się, że całą istotną dla rozwoju fabuły sagi treść tej nieco ponad tysiąc stronicowej książki mógłbym streścić w dwóch - trzech zdaniach i przejść spokojnie do szóstego tomu, kiedy ten się ukaże.

Autor początkowo zakładał pięcioletni skok czasowy - żałuję, że zrezygnował z tego pomysłu. Wpadł bowiem w pułapkę powolnego, szczegółowego tłumaczenia i opisywania wydarzeń tak naprawdę mało ciekawych. Rozumiem, że np. Jon Snow i jego ludzie muszą się w końcu pogodzić z Wolnym Ludem, jasne, to rzecz istotna. Ale czy naprawdę zasługuje na aż tyle miejsca? Zbyt dokładne opisywanie wszystkiego nie było do tej pory cechą charakterystyczną dla narracji w Pieśni lodu i ognia - przeciwnie, czasem o jakimś ważnym wydarzeniu czytelnik dowiadywał się przypadkiem, między słowami rozmowy bohaterów, niekiedy z lakonicznego listu, a czasem długo po tym, jak miało ono miejsce. Tu jest inaczej - gdy tylko coś się zaczyna dziać (a dzieje się, powiedzmy sobie szczerze, niewiele) to zaraz na pierwszy plan wyskakuje któraś z postaci. Wystarczy przypomnieć sobie, jak Martin opisywał bitwy. Tu, gdy dochodzi do nielicznych starć, widzimy dokładnie ich przebieg. To, co naprawdę ważne, rozgrywa się dopiero na ostatnich stronach powieści. Zastosowano w A Dance with Dragons największą chyba w dziejach cyklu liczbę cliffhangerów. Trwa tu także dalej, irytująca już w Uczcie dla wron, maniera zastępowania imion bohaterów w tytułach rozdziałów wymyślanymi przez autora przydomkami.

Nie czekając na polskie wydanie, zaopatrzyłem się w oryginał angielski - to była dobra decyzja. Gruba, twarda okładka i efektowna obwoluta z wypukłym obrazkiem oraz lekko chropowatym papierem gwarantują solidność, zaś duży, czytelny druk i mocne szycie - komfort czytania. Ktoś powie, że to sprawa drugorzędna, ale mając przed sobą niemal tysiąc stron lektury, wolę spędzić je w przyzwoitych warunkach. Jasne, takie wydanie sprawia, że nie bardzo da się A Dance with Dragons nosić ze sobą i czytać w np. pociągu lub autobusie. Mając jednak w pamięci marną jakość polskich wydań (miękki papier, kiepskie okładki, małe litery), nie wahałem się, zwłaszcza, że cena pojedynczego tomu w EMPiKu to ok. 70 zł, tymczasem wiadomo już, że polskie wydanie będzie podzielone na dwa tomy, z których każdy nie będzie zapewne tańszy niż 35¬ 40 zł. Na dodatek dochodzi sprawa polskiego przekładu - ten w książkach Martina nie był nigdy słaby, ale polski tłumacz wpakował się tu na niezłą minę. W poprzednich tomach pojawiła się postać o imieniu Reek, które to imię przetłumaczono jako Fetor. W A Dance with Dragons imię to pojawia się wielokrotnie… w rymowankach (Reek, it rhymes with leek itp.). Zaiste, znalezienie tylu rymów dla słowa Fetor nie będzie rzeczą prostą. W książce znajdziemy także te same co poprzednio dodatki - mapy krain, w których toczy się akcja, oraz listę bohaterów z ich przynależnością polityczno - militarną.

Zapowiadany tom szósty, noszący tytuł Winds of Winter ukaże się pewnie za kilka lat, tom siódmy - A Dream of Spring, wieńczący całość - pewnie nie szybciej niż za lat dziesięć. Casus Roberta Jordana każe zachować nadzieję, że Martin będzie żył dość długo, by swoją serię zakończyć. Mam szczerą nadzieję, że te dwa ostatnie tomy przywrócą tempo akcji, które znamy z Gry o tron albo Starcia królów. Dwa tomy to znowu nie tak dużo, gdyby porównać je z całością siedmioksiągu, a wątków nierozwiązanych starczyłoby nie na dwa, ale na cztery woluminy. Pozostaje zatem potraktować A Dance with Dragons jako wypełniacz, pomost między tymi bogatszymi w wydarzenia fragmentami Pieśni Lodu i Ognia. Oby tak było.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.