Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Nić przeznaczenia

Autor:Ayanami
Serie:Get Backers
Gatunki:Dramat, Romans
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai
Dodany:2012-06-01 14:04:46
Aktualizowany:2012-06-01 14:04:46


Przeznaczenie to nie wyroki opatrzności, to nie zwoje napisane ręką Demiurga, to nie fatalizm. Przeznaczenie to nadzieja.

- Andrzej Sapkowski


Ban zabił Yamato, tworząc dziurę w jego piersi. Podtrzymał opadające na podłogę ciało i ułożył w pozycji siedzącej pod oknem. Koszula Yamato przybrała kolor szkarłatnej czerwieni, ale Ban lubił myśleć, że czerwień jest nie kolorem krwi, lecz róży. Dzięki temu był w stanie funkcjonować poprawnie i myśleć racjonalnie, bo był pewien, że gdyby nie to, najprawdopodobniej już dawno popadł by w obłęd.

- Ona nie może nigdy dowiedzieć się prawdy. Opiekuj się nią - wychrypiał z trudem mężczyzna, zamykając oczy. Uśmiechnął się kącikiem ust i odszedł na zawsze. Jego twarz pozostawała spokojna, jakby pogrążona we śnie. Wiecznym śnie.

Ban spoglądał na zwłoki swojego najlepszego przyjaciela, pozwalając by do jego głowy napłynęły wspomnienia. Dzień, w którym się spotkali był dniem, w którym Ban nauczył się cieszyć życiem. Dzień, w którym wznieśli toast w czasie pierwszych spędzanych wspólnie świąt był dniem, w którym Ban po raz pierwszy poczuł, że nie jest sam. Oraz dzień, w którym zdecydował się złożyć Yamato pewną obietnice, był dniem, w którym Ban zrozumiał, że wkrótce znów będzie sam. I wówczas, jakby czytając mu w myślach Yamato powiedział: "Jestem pewien, że któregoś dnia spotkasz osobę, z którą będziesz chciał być do końca życia. A wtedy nigdy więcej nie będziesz już samotny".

Z zamyślenia wyrwał go krzyk, rozdzierający jego serce i dusze, pobudzający resztki sumienia. Himiko, ubrana w różową, zwiewną sukienkę stała w progu pokoju, z trwogą patrząc na martwe ciało swojego brata i jedynej rodziny, jaką miała.

- Jak mogłeś!? Zabiłeś go! Ty morderco! - krzyczała opadając na kolana, pogrążona w rozpaczy. Krzyczała wciąż i wciąż, a spazmatyczne dreszcze przechodziły bez ustanku przez jej drobne ciało. Nie wiedziała co ma robić, nie mogła oddychać, było jej niedobrze i miała zawroty głowy. Chciała żeby to wszystko było tylko koszmarem, z którego rankiem się wybudzi, ale jakiś cichy głosik w jej umyśle podpowiadał, że to wszystko dzieje się naprawdę, że naprawdę wszystko zostało jej brutalnie odebrane. Wszystko co miała... bo miała tylko ich dwóch.

Ban pragnął móc objąć ją mocno, wyszeptać do ucha pocieszające słowa, móc powiedzieć, że to wszystko nie tak. Ale nie mógł tego zrobić. Ponieważ obiecał. Ponieważ w jej oczach był bezdusznym zdrajcą i mordercą. Ponieważ nie mógł zaprzeczyć jednej istotnej rzeczy: własnoręcznie zabił Yamato. Ta świadomość do końca wyryje się na jego psychice jak blizna.

Na dworze strasznie padało, gdy opuścił dom, w którym dotychczas mieszkał. Nie mógł dłużej tam zostać. Rzeczy, które wziął ze sobą było niewiele, jedynie tyle, ile zmieściło się do podręcznej torby. Wszystkie ubrania zostawił w szafie, biorąc tylko to co ma na sobie, parę jego ulubionych dżinsów, jedną koszulę na zmianę i płaszcz. Do owej torby spakował również dziennik swojej babci, który odziedziczył po jej śmierci; jedną ramkę z fotografią przedstawiającą ich trójkę: Himiko, Yamoto i jego, podczas pamiętnych pierwszych świąt; okulary przeciwsłoneczne z okrągłymi oprawkami i fioletowymi szkiełkami, z którymi niemal nigdy się nie rozstawał; plik banknotów, które stanowiły cały jego dorobek; i komórkę, którą w prezencie na urodziny otrzymał od Himiko. Początkowo nie chciał brać niczego, co przypominałoby mu o przeszłości, później jednak doszedł do wniosku, że mógłby tego kiedyś żałować, nie mając niczego, co mogłoby przywołać wspomnienia.

Szedł przed siebie bez żadnego celu. Nie miał rodziny, a jedyny przyjaciel, którego miał był teraz martwy. Nie miał też żadnej stałej pracy, bo przecież dotąd pracował pomagając Yamato w odzyskiwaniu rzeczy, które ktoś zgubił, bądź które zostały komuś skradzione. Dostawali za to niemałe pieniądze, chociaż nie można było powiedzieć, że praca ta jest do końca legalna.

Ostatecznie, zupełnie przypadkiem, znalazł się na obszarze Shinjuku w Tokio, dokładnie w Limitless Fortress. Strefa bezprawia - tak mawiali ci, którzy nigdy się tutaj nie zapuszczali. Ta alternatywna nazwa była jednak błędna, w Limitless Fortress bowiem panowały pewne zasady, których należało przestrzegać pod groźbą utraty życia. To co, że nikt tych zasad nie znał? To co, że wszelkiego rodzaju zbrodnie uchodziły tutaj bezkarnie? To był inne świat. Świat, w którym przetrwać mogli tylko najsilniejsi. Ban nigdy wcześniej nie był w tej części miasta, ale ta wysoka wieża zdawała się go czymś przyciągać, bezgłośnie nawoływać. I mężczyzna czuł, że właśnie tam, w owianej legendami Limitless Fortress, odnajdzie to czego szuka. Choć sam nie był do końca pewien, czego poszukuje.

Midou wiedział co nieco o tym miejscu. Limitless Fortress było zbiorowiskiem połączonych ze sobą budynków znajdujących się poza kontrolą krajowego rządu. Było podzielone na trzy poziomy: Lower Town, gdzie żyją zwyczajni ludzie; Beltline, gdzie przetrwać mogą tylko ludzie najokrutniejsi i pozbawieni sumienia; oraz Babylon City, miejsce, gdzie żyją bogowie. Poziom, na którym obecnie znajdował się Ban było poziomem najniższym, czyli Lower Town. Brunet rozejrzał się wokoło. Stare budowle wyglądały tak, jakby za chwilę miały się zawalić, a gdzie nie gdzie leżały sterty gruzów. Midou wiedział, że gdzieś tam jest dzielnica, gdzie tutejsi mieszkańcy mogą nabyć żywność i wodę oraz najpotrzebniejsze rzeczy. Ale dzielnica, w której Midou się znalazł nie należała bynajmniej do handlowych. Na murach rozciągały się graffiti o różnych kolorach, ale przedstawiające zawsze to samo słowo: VOLTS.

- Czego tu szukasz? - usłyszał za sobą nieprzyjemne warknięcie, więc odwrócił się powoli. Z ciemnego zaułka wyszło kilkoro mężczyzn; starszych i młodszych, uzbrojonych w noże i kije. Ban doliczył się dziewięciu, wyłączając jakiegoś dzieciaka, który ledwo sięgał mu pasa - choć i on miał broń. W każdej innej sytuacji brunet odszedłby, zignorowawszy ich wszystkich, bo wiedział, że gdyby wdał się z nimi w dyskusje mogłoby się to dla nich skończyć tragicznie. W każdej innej sytuacji może pokusiłby się aby ich tylko lekko nastraszyć.

W każdej inne sytuacji.

A nie tej.

- Wynoś się stąd albo...

Ale Ban nie słyszał już co mówi jeden z gówniarzy, kurczowo zaciskający palce na kiju baseballowym ozdobionym gwoździami. Dla kogoś innego to "ALBO" mogło być ostrzeżeniem. Dla Ban'a to "ALBO" było zaproszeniem do wyładowania wszelkich negatywnych emocji, które się w nim kłębiły odkąd zabił Yamato i odkąd opuścił dom, pozwalając by Himiko go znienawidziła.

Użył tylko namiastki swojej siły, a mimo to, po niespełna pięciu minutach cała dziewiątka wrogo nastawionych tubylców leżała u jego stóp, pojękując z bólu. Dziecko zaś leżało gdzieś dalej, nieprzytomne. Ban nie chciał robić mu krzywdy, pozwolił więc sobie jedynie go ogłuszyć. To jednak nie wystarczało, aby Ban poczuł się choć trochę lepiej. Walka była jego żywiołem, zabijanie bądź ranienie przeciwników leżało w jego naturze. Bójki, zwłaszcza te najtrudniejsze do rozstrzygnięcia, cieszyły go. Ale tym razem nie czuł satysfakcji. Potrzebował większego wyzwania; kogoś kto będzie w stanie zmusić go do użycia całej jego siły; kogoś kto będzie mu równy. I jakby na jego niewypowiedziane życzenie, już po chwili na miejscu zdarzenia pojawiła się dużo większa grupa ludzi, na czele z pewnym osobnikiem. Był to młody chłopak o złotych włoach, jak oblane promieniami słońca zboże i karmelowych oczach, pustych i matowych, jakby nie było w nich żadnego życia. Był średniego wzrostu, nie był umięśniony, ale nie był też chudy. Ubrany w znoszone dżinsy, niebieskie trampki i zapinaną na guziki koszulkę z krótkim rękawkiem o kolorze błękitnego nieba, prezentował się jak zwyczajny przystojny nastolatek. Ale on z całą pewnością nie był zwyczajny. Midou mógł wyczuć aurę otaczającą tego chłopca; silną i wręcz namacalną, przyprawiającą o niemiłe dreszcze.

- Znajdujesz się na moim terytorium - przemówił pewnym, chłodnym głosem, od którego włoski na karku Ban'a stanęły dęba. - Jeśli przyrzekniesz, że odejdziesz i nigdy tu nie wrócisz, pozwolę ci odejść.

- A jeśli nie? - zapytał Ban, uśmiechając się zadziornie.

- Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do naszego imperatora!? - odezwał się ktoś z tyłu i ruszył wprost na Ban'a, lecz został w ostatniej chwili powstrzymany przez jednego z czwórki mężczyzn stojącego na samym przodzie, z opaską na czole i sterczącymi na wszystkie strony włosami.

- Shido - zwrócił się do niego ten, którego tytułowano imperatorem, a jego głos był tym razem inny, jakby łagodniejszy. - Proszę, zajmij się wszystkim do mojego powrotu.

- Co zamierzasz zrobić? - zapytał inny młodzieniec o długich, brązowych włosach z przypiętymi doń dzwoneczkami. Miał wygląd bardzo dziewczęcy, ale wydawał się silny.

- Muszę z nim walczyć, Kazu - odparł.

- Wcale nie musisz! - zaprzeczył Shido, patrząc na blondyna na poły z niepokojem, na poły z wyrzutem, jakby nie chciał, aby ten wdawał się w niepotrzebne potyczki.

- Muszę - powtórzył z uporem imperator. - Po prostu czuję, że muszę.

Ani Kazu i Shido, ani pozostała dwójka z najsilniejszej czwórki stojącej na przedzie grupy, prawdopodobnie nie rozumieli co takiego ich lider ma na myśli, ale nie spierali się więcej i posłusznie odeszli, zostawiając go sam na sam z przeciwnikiem.

Ban słyszał kiedyś plotki, że Lower Town rządzi gang, na czele którego stoi tak zwana czwórka bogów, pod przywództwem niepokonanego imperatora. Będąc dokładnym, Imperatorem Piorunów.

- Ty jesteś Imperatorem Piorunów? - zapytał dla pewności, choć właściwie wcale nie chciał otrzymać odpowiedzi. Nie obchodziło go to, tak długo jak mógł z kimś powalczyć.

- Jestem nim - przytaknął blondyn, a z jego placów poleciały iskry.

Tego dnia ciemne niebo rozświetlały liczne błyskawice, jakby tańczyły w rytm melodii gniewu, jaki czuł Amano Ginji, prawowity i jedyny, Imperator Piorunów.

Wiele godzin później obaj mężczyźni leżeli bez sił na zniszczonym ich wspólną walką obszarze, pozwalając by deszcz obmywał ich ciała z potu i krwi. Ta walka była ciężka i niebezpieczna, gdyż obaj walczyli po to by zabić. Ostatecznie to Ban zwyciężył, lecz kiedy miał zadać blondynowi decydujący cios, nawiedziła go jakże absurdalna myśl, że może osobą, o której wspominał Yamato - osobą, która może oswobodzić go z kajdan samotności jest właśnie on: Amano Ginji. I nikt po za nim.

I choć jeszcze wtedy żaden tego nie wiedział, ich spotkanie nie było przypadkowe. Bo byli ze sobą połączeni czerwoną nicią przeznaczenia, która - mimo iż niewidzialna dla oka - była dostrzegalna przez serce. I tylko to co miało się potem narodzić między tą dwójką było na tyle silne by zaleczyć wszystkie rany i sprawić, że blizny w końcu zbledną.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.