Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Sen o...

Ten, który nie chce przeminąć

Autor:AliceRossi
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Mroczne
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2012-05-02 08:00:28
Aktualizowany:2012-04-26 22:35:28



Ku pamięci snom, o których zapomniałam.



Dawno, dawno temu żyła istotka imieniem Sen.

***

Na niebie błyszczało tysiące srebrzystych koralików, księżyc uśmiechał się złowrogo, ukazując swe zakrwawione uzębienie.

Większość mieszkańców miasta siedziała w barach ciesząc się smakiem trunków i zebranym towarzystwem. Niektórzy śpiewali piosenki, tańczyli i grali w karty. Interesujące, nieprawdaż? Przyglądanie się tak kruchym stworzeniom, które bez problemu można złamać na pół - wyrwać serce, pogruchotać kości. Jakże piękny musiał być to dźwięk!

Lecz nie pora na przyjemności, musimy stąd iść...

***

Cmentarz znajdował się pół godziny drogi od tętniącej obłudą dziury. Stare, wyniszczone nagrobki obrosła trawa, chwasty i wszelka inna roślinność. Pajączki jako, iż nie często bywają tu śmiertelnicy, bez obaw tkały swe nici w miejscach dostępnych dla ludzkich dłoni.

W spokoju pożerały tłuste muchy zwabione przez smród rozkładających się ciał. Pamiętacie horrory starszego rocznika?

Zarówno w nich jak i tutaj, nisko nad ziemią dryfowała gęsta niczym mleko mgła. Ziemia była wilgotna. Widzicie, jakiś czas temu poziom wody w rzece płynącej nieopodal, podniósł się z powodu intensywnych opadów, zalewając tym samym cmentarz. Nie dziw, iż obecnie wszędzie można znaleźć porozrzucane kości - to czaszkę, to część miednicy, zęby, połowę paluszka czy nóżki. Cały teren ogrodzono wysokimi kratami. Prócz zardzewiałej bramy nie było tu innego wejścia, czy raczej drogi ucieczki.

Gdzieś w gąszczu, tuż u stóp rzeźby, porośniętego mchem anioła, spoczywało niewielkie ciało. Klatka piersiowa została rozerwana od środka.

Dało to dobry widok na połamane żebra. Serduszko nadal tam było. Wokoło niego zaskroniec uwił sobie przytulny kąt. Widoczne były również organy, jednak niemożliwe do określenia. Chłopięca, przyozdobiona w miedzianą czuprynę główka opadała na pozostałości ramienia.

Usteczka zamarły w niemym krzyku. Z jamy gębowej wystawała stonoga. Oczka pozostały takie, jak tuż przed śmiercią: rozszerzone ze strachu.

Po gałce ocznej spacerowała wesoło muszka. Kończyny powyginane pod niemożliwym kątem, rozszarpane ubrania. Wbrew temu co widać, była to powolna i męcząca śmierć. Przed „świeżym” trupem stanął mały chłopiec. Jego bystre, zielone oczy zbadały zwłoki. Potrząsnął głową, przydługie, śnieżnobiałe włoski poruszyły się lekko. Podwinął rękawy luźnej koszuli po czym kucnął przy zmarłym. Dźgnął kilkukrotnie niewiele zapadnięty policzek, swym smukłym palcem. Westchnął.

- Już kolejny, to dzieje się tak szybko - szepnął cichutko ze smutkiem. Mimo sceny jaką zastał jego twarz nie wyrażała niczego. Przywyknął do tego. - Ledwie co się pojawił i tak jak jego poprzednicy odszedł...

Wstał po czym ruszył w stronę nagrobka z napisem: „Mandragory Evans - 13.06.1879 r.; Niech Bóg ma Cię w opiece”. Niezgrabnie wgramolił się na tektoniczną płytę, upewnił, że nie spadnie i z kieszeni swych kremowych spodni wyjął złoty zegarek na łańcuszku. Obejrzał go dokładnie i zawiesił na szyi. Znów sięgnął do kieszeni lecz tym razem wyciągnął niewielki notes obity w zużytą, brązową skórę. Chłopiec uniósł głowę ku rozgwieżdżonemu niebu i krzyknął ile tylko sił miał swych płuckach:

- Crow, Crow! Gdzie jesteś!?

Wtedy też do jego uszu dotarł dźwięk trzepotu skrzydeł. Kruk dostojnie wylądował na pozostałej części nagrobka. Przechylił swój czarny łeb. Jego ślepia nawiązały kontakt z dziecięcymi, a jednak beznamiętnymi oczami. Ptaszysko zaskrzeczało: „Kraaa! Kraaa!” - jakby chciało powiedzieć: „Witaj!”. Chłopczyk wskazał palcem trupa, paciorki podążyły za jego ruchem.

- Kraaaaaa! Kraaa!

- Tak, Crow, to jest to. - Opuścił rękę. Jego głowa zawisła, włosy zaś zasłoniły rumianą twarz. Powoli przyciągnął kolana do klatki piersiowej. Otworzył notes i położył na stykających się udach, tak by mieć możliwość pisania. Sięgnął w stronę kruka, ten odskoczył.

- Przestań, nie mam czym pisać!

Ptak powrócił na wcześniejsze miejsce. Białowłosy szybkim ruchem wyrwał pióro z jego ogona.

- KRAAA! - Rozdziawił dziób.

- Przepraszam, przepraszam! - krzyknął pospiesznie.

Chłopczyk dotknął ostrą końcówkę pióra językiem po czym zaczął przesuwać delikatnie po pożółkłych kartkach. Mimo braku tuszu na papierze zaczęły pojawiać się słowa napisane atramentem.

- Kraa!? Kraaaaaa!?

- Co robię? Po prostu... Nie chcę zginąć jak oni! - W tej chwili przez umysł przewinęły się twarze jego przyjaciół. - Pragnę... pragnę by ludzie mnie zapamiętali! - Głos był pewny lecz mimo to drżał, tak jak dolna warga. W oczach dziecka zabłysły łzy, poczęły spływać mu po policzkach by w końcu wsiąknąć w materiał koszuli.

- Kraa! Kraa! Kraa!

- Tak, wiem, miałem nie płakać! - Zgarbił się lekko, jakby chciał skryć się gdzieś głęboko ale nie zniknąć na zawsze.

W jego wnętrzu, coś bardzo go bolało. Czy to kruche serduszko? Co to za dźwięk? Czy to cykanie? To stamtąd? Nie, to zegarek wiszący na szyi. Na pewno?

Może czas się już kończy? Tak szybko?

- Nie chcę! Nie chcę! To tak boli! - Łapał zachłannie powietrze. Jego powieki zmęczone płaczem powoli opadały. Biedactwo.

- Nie pozwolę, nie pozwolę im na to! Zapamiętają mnie! Nie zapomną! - I powrócił do pisania.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.