Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Między nim a promieniami słońca

Między nim a promieniami słońca.

Autor:Chinatsa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fantasy, Mistyka, Romans
Dodany:2012-05-29 08:00:56
Aktualizowany:2012-05-29 19:21:56



Nie wyrażam zgody na kopiowanie treści lub fragmentów, a jeśli już, to tylko i wyłącznie za moją osobistą zgodą i z zaznaczeniem autora tekstu.


Między nim a promieniami słońca.


Ciągle tam stał. Nawet gdy zamknęłam oczy, dokładnie widziałam jego postać otulaną delikatnym światłem wschodzącego słońca. Było cicho. Zupełnie tak, jakby ktoś nacisnął przycisk, który jest odpowiedzialny za wszelkie odgłosy na ziemi. Wiatr poruszał bezszelestnie jego luźną bluzką a ja stałam z zamkniętymi oczami. Widziałam go INNYMI oczami. Potrafiłam go wyczuć każdym zmysłem. Zrobiłam krok w jego stronę, ale on podniósł rękę karząc mi się zatrzymać. Nie powiedział nic. Nie uśmiechnął się. Po prostu patrzył na mnie. Za jego plecami jutrznia wschodziła coraz wyraźniej a niebo oblewało się ciepłymi kolorami. Pojedynczy obłok zasłaniał blednący księżyc w pełni. Poczułam w sercu ukłucie smutku a po policzku stoczyła się łza. Chciałam coś powiedzieć, ale on ponownie uniósł dłoń tym razem przystawiając palec do swoich ust. Zdawało mi się, że jego postać zrobiła się jakby delikatniejsza. Bardziej przeźroczysta, jak skrzydła motyla. Gdybym go dotknęła, rozsypał by się na proch. Skierowałam wzrok na niebo. On i blednący księżyc zdawali się być jakby ze sobą połączeni w jakiś tajemniczy sposób. Patrząc na powolny ruch chmury, coraz wyraźniejsze słońce i blednącą postać chłopaka przypominałam sobie chwilę z nim spędzone. Nie jestem pewna, czy to on sprawił żebym je sobie przypomniała, czy może tak po prostu zareagowałam. Na końcu zawsze cofamy się do początku, prawda?

Biegłam przez łąkę pełną rosnącego zboża. Przedzierałam się pomiędzy kłującymi i drapiącymi nagie ramiona kłosami aż w końcu wypadłam z tego złotego labiryntu prosto na świeżo ścięta trawę. Gdzieś w oddali pasła się samotnie krowa powoli i w spokoju przeżuwając kępkę trawy i patrząc na mnie znudzonym wzrokiem. Wzięłam kilka razy głęboki oddech i odwróciłam głowę. Nikogo za mną nie było. Jedynym śladem obecności żywej istoty była wydeptana w zbożu ścieżka, która była moją sprawką. Więc byłam tu tylko ja. Ja i ta znudzona krowa w białe i czarne łaty. Otrzepując spódnicę wstałam z ziemi i odgarnęłam opadającą na oczy grzywkę. Dopiero gdy wstałam, zorientowałam się, że nie mam pojęcia gdzie się znajduję. Uciekałam tak szybko, że nie patrzyłam dokąd prowadzą mnie nogi. Oczywiście znałam całą wieś, mieszkałam tu prawie od urodzenia, ale wygląda na to, że tego jedynego miejsca akurat nie znałam. Zdziwiłam się ponieważ miałam wrażenie, że zobaczyłam już każdy zagajnik, każdą łąkę i każdy krzak. Tak jakbym biegnąc przez zboże przekroczyła jakąś niewidzialną barierę i znalazła się w zupełnie nowym miejscu. Rozglądając się wyszłam wyżej na wzgórze. Wtedy ogarnął mnie zimny dreszcz, mimo iż wieczór był upalny. Rozmasowując ramiona pokryte gęsią skórką okręciłam się wokół, ale nie znalazłam nic, co mogło by powodować taką reakcję mojego organizmu. Nie należałam do bardzo strachliwych, ale nie lubiłam też, kiedy wystawiano mnie na sytuacje, w których nie wiedziałam czego się spodziewać. Spojrzałam na niebo. Słońce powoli zachodziło za górami sprawiając, że mroczny cień podchodził coraz bliżej mnie. W tym momencie naprawdę się wystraszyłam. Nadchodziła noc a ja stałam sama na wzgórzu i nie miałam pojęcia gdzie się znajduję. Oczywiście mogłam poczekać aż ktoś przyjdzie po krowę by zabrać ją na noc do obory, ale miałam dziwne wrażenie, że był by to ten, przed którym uciekałam. Głupia historia. Podrzucając piłkę niechcący wybiłam okno pewnego starca. Kiedy wybiegł z domu z naprawdę straszną miną, wystraszyłam się i uciekłam najszybciej jak potrafiłam. Staruszek pewnie już dawno temu przestał mnie gonić. Może nawet nie próbował wiedząc, że w jego wieku nigdy by mnie nie złapał a nabawiłby się tylko niepotrzebnie zadyszki i bólu w klatce piersiowej. Zrobiło mi się go żal i postanowiłam, że jeżeli odnajdę drogę do domu, to nazrywam ładny bukiet kwiatów, zrobię wianek, wezmę od babci trochę jajek i świeżego mleka i pójdę przeprosić staruszka. Ale najpierw musiałam znaleźć drogę do domu. Oczywiście mogłam wrócić drogą przez zboże, ale coś skutecznie mnie od tego odciągało. W tym coraz głębszym mroku zdawało by mi się, że te kłosy ocierające się o moją skórę są żywe i chcą mnie zatrzymać, uwięzić między sobą. Babcia opowiadała mi kiedyś historię o chłopcu i dziewczynce bawiących się w zbożu. Uwielbiali tą zabawę, więc zawsze w lecie biegali między kłosami śmiejąc się i bawiąc. Oczywiście niszczyli przez to ciężką pracę farmerów. Pewnego dnia kiedy tak biegali wszystko nagle ucichło, nawet wiatr. Rodzeństwo stało i patrzyło na siebie wystraszonym wzrokiem. Zboże zaczęło lekko falować niczym wodna fala. Wystraszyli się i chcieli uciekać, ale zboże jakby ożyło i chwyciło ich w swoje drapiące objęcia nie wypuszczając już nigdy. Po ich istnieniu został tylko jeden ślad. Dwa maki rosnące dokładnie w tym miejscu, w którym zniknęły dzieci. Zadrżałam na wspomnienie tej historii i postanowiłam na wszelki wypadek nie ryzykować. Miałam niejasne wrażenie, że ten wieczór jest inny niż wszystkie. Wieczór, w którym mogły zdarzyć się różne rzeczy dalekie od normalności. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie. Oddalałam się od pola które porastało zboże i od łąki na której stała samotnie krowa. Szłam przed siebie a za mną ciągnął się mroczny cień nocy niczym łowca czający się na swoją ofiarę. W końcu pochłonął mnie całkowicie. Czując jak serce wybija szybki rytm a usta zaczynają drżeć usiadłam i otuliłam kolana rękami myśląc, że zgubiłam się już na zawsze. Bez końca będę błąkać się po łąkach i wzgórzach, które przecież powinnam znać a mimo to, nigdy nie odnajdę drogi powrotnej. Jakby to miejsce zamknęło mnie i nie chciało wypuścić. W momencie kiedy pierwsza łza opadła na kolana poczułam jak ktoś delikatnie dotyka mojego ramienia. Zerwałam się podnosząc głowę i odwracając. Przede mną stał mniej więcej piętnastoletni chłopak o włosach jeszcze czarniejszych niż noc. Oczy o kolorze złocistego bursztynu otoczone były gęstymi i długimi rzęsami. O rety, pomyślałam. Dlaczego chłopak posiada tak piękne, długie rzęsy? Zauważyłam również, że wcale nie odczuwam strachu mimo ogarniającej wszystko ciemności i tajemniczej postaci przede mną. Stałam i wpatrywałam się w chłopaka a on wpatrywał się we mnie z lekkim zaciekawieniem. Poznałam to po leciutko uniesionych brwiach, które układały się w idealny łuk. Gdzieś ponad nim pojawiło się blade światełko, później kolejne i jeszcze jedno. Świetliki. Po chwili wyciągnął do mnie rękę i chwycił za moją dłoń. Jego była zimna, prawie lodowata, ale mimo to całe moje ciało przeszyło jakieś uspokajające ciepło. Dziwne uczucie. Patrząc jeszcze chwilę w moje oczy, chłopak odwrócił się i delikatnie pociągnął za sobą. Nie sprzeciwiałam się, pozwalałam się prowadzić temu Tajemniczemu Przybyszowi. Tak go nazwałam. Tajemniczy Przybysz. Szliśmy w milczeniu, mijając las i kierując się w dół strumyka. Ciągle trzymając mnie za rękę szedł wolnym krokiem od czasu do czasu podnosząc głowę i patrząc na pojawiające się coraz liczniej gwiazdy. W pewnym momencie zorientowałam się, że w oddali widać niewielką chatkę, która z cała pewnością była moim domem. W oknie na parterze świeciło się światło, co oznaczało że babcia jeszcze nie spała. Zerknęłam na zegarek na ręce i poczułam jak zimny dreszcz przebiega bo moich plecach. Było już tak późno, babcia z całą pewnością musiała się okropnie martwić. Tajemniczy Przybysz puścił moją dłoń i skinieniem głowy wskazała na drewniany domek po czym odwrócił się do mnie plecami i wpatrzył w niebo. Włożyłam ręce do kieszeni spódnicy i stanęłam obok niego również kierując wzrok na gwiazdy. W pewnej chwili niebo rozdarło słabe światło i przez chwile było widać jasna smugę. Spadająca gwiazda. Chłopak skierował na mnie swój wzrok i uśmiechnął się. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam piękniejszego uśmiechu niż ten, który należał do niego. Nie był ani smutny ani radosny. Wydawało się że te dwa uczucia zlały się w jedno, całkiem dla mnie nowe. W pewnym momencie poczułam jak jego zimna dłoń dotyka mojej, jednak nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrzył na mnie jeszcze przez jakiś czas a po chwili odwrócił się i powolnym krokiem ruszył w stronę z której przyszliśmy. Stałam i wpatrywałam się w jego postać. Mimo ciemności zdawał się prawie błyszczeć w bladej poświacie księżyca. Zupełnie jakby nie jego ciało a dusza wytwarzała tą jasność która go okrywała. Kiedy tak odchodził poczułam się jakby opuściło mnie coś co zawsze było we mnie. Jakby odchodząc odebrał mi cząstkę mnie samej. Nie było to złe uczucie, może smutne, ale nie złe. Nie było w nim grozy, a jakaś pustka. Zupełnie jakby…

- Hej! - krzyknęłam w stronę niknącej sylwetki. - Dziękuję!

Chłopak zatrzymał się i powoli odwrócił w moim kierunku. Uniósł lekko rękę do góry i pomachał mi. Potem odwrócił się i ruszył przed siebie. Spojrzałam na swoją dłoń na której spokojnie spoczywała lilia wodna. Zmrużyłam oczy zastanawiając się, kiedy mógł ją zerwać. Nie przypominałam sobie, żeby gdzieś w okolicy rosły lilie. Wiedziałabym o tym, ponieważ były to moje ulubione kwiaty. Jeszcze raz spojrzałam na roślinę. Była świeża, zupełnie jakby chwilę temu ktoś wyciągnął ja z wody. Kiedy spojrzałam przed siebie, Tajemniczego Przybysza nie było już nigdzie widać mimo iż stałam na samym szczycie wzgórza.

Kiedy wróciłam do domu i raz po razie przepraszałam wystraszoną babcię zastanawiałam się co tak naprawdę się dzisiaj wydarzyło. Leżąc już w łóżku uderzyła mnie nagle jedna myśl. Przez ten cały czas wokół panowała cisza, nie było słychać nawet najmniejszego szelestu. Nie słyszałam również nawet oddechu tej postaci. Przykrywając się kołdrą aż po czubek nosa utkwiłam wzrok na szafce obok wezgłowia łóżka. Spokojnie leżał tam kwiat lilii wodnej o chłodnym niebieskim odcieniu. Może to tylko moja wyobraźnia, ale jej płatki zdawały się lekko poruszać. Jakby cały kwiat żył i pilnował mnie. Kiedy zasypiałam czułam się jakbym zatapiała się w delikatnych jasnoniebieskich płatkach lilii a obok mnie jest ktoś jeszcze i wplata w moją dłoń swoje zimne, ale mimo to przesyłające uczucie uspokajającego ciepła palce.

Następnego ranka kiedy się obudziłam czułam się tak wypoczęta jak nigdy. Koszmary, które prześladowały mnie co noc, zniknęły. W dodatku kiedy wstałam i zrobiłam parę kroków w stronę okna miałam wrażenie, że stąpam po czymś miękkim i delikatnym. Odruchowo spojrzałam na swoje nagie stopy, ale spoczywały spokojnie na drewnianej podłodze. Zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na wzgórze. Nie wiem czego się spodziewałam, ale nie zauważyłam w nim nic niezwykłego. Było zupełnie puste. Chwytając za kępkę włosów owinęłam je sobie wokół palca. Robiłam tak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiałam lub nie byłam czegoś pewna. Co się wczoraj wydarzyło? Kim był ten tajemniczy chłopiec? Dlaczego nie mogłam odnaleźć drogi do domu? I dlaczego w towarzystwie tego Tajemniczego Przybysza wszystko zdawało się jakby zamierać i wyciszać się? Z dołu dobiegł mnie głos babci oznajmiający, że śniadanie gotowe. Będąc już praktycznie przy drzwiach spojrzałam na szafkę obok łóżka. Lilia leżała w tym samym miejscu i nic a nic się nie zmieniła. Nie uschła, kwiaty nie opadły. Wciąż zdawało się jakby dopiero co ją zerwano. Miałam niejasne wrażenie, że gdybym przybliżyła oczy do jej płatków, mogłabym zobaczyć jeszcze krople wody. Jeszcze jakiś czas stałam w drzwiach i patrzyłam na tajemniczy kwiat, jednak kiedy babcia zawołała mnie ponownie potrząsnęłam głową i zbiegłam po drewnianych schodach do kuchni.

- Babciu? - zapytałam podnosząc wzrok znad miski pełnej płatków owsianych. Starsza kobieta spojrzała na mnie znad dużych okularów które opadały jej co chwilę na nos. - Babciu bardzo się gniewasz za wczoraj?

Staruszka westchnęła i poklepała mnie po dłoni przerywając łatanie jednej z moich spódnic.

- Bardzo się o ciebie martwiłam.

- Przepraszam. - mruknęłam zawstydzona kładąc łokieć na stole i opierając o dłoń policzek wpatrzyłam się w babcię przepraszającym spojrzeniem. Ona zaśmiała się i ponownie poklepała mnie czule tym razem po policzku.

- No już, już. Nie złoszczę się, ale obiecaj że następnym razem dasz mi znać, jeżeli będziesz chciała wrócić później. Jesteś już dużą dziewczyną i wiem, że nic ci się nie stanie. Potrafisz o siebie zadbać, prawda?

Kiwnęłam głową i posłałam jej najszczerszy uśmiech. Zawsze ją kochałam. Mama i tata… nie pamiętam ich dokładnie. Zginęli w wypadku razem z moją młodszą siostrą kiedy miałam pięć lat. Od tego czasu mieszkam z babcią. Kiedy o nich myślę robi mi się smutno, ale wiem też, że mam kochającą babcię. Ona jest teraz dla mnie jak matka. Uwielbiałam jej opowieści z czasów młodości, razem chodziłyśmy na spacery, razem plotłyśmy wianki z polnych kwiatów i razem pielęgnowałyśmy mały ogródek z tyłu domu. Na początku wakacji zapytałam ją, czy nie chciała by przeprowadzić się do miasta. Życie było by wygodniejsze i łatwiejsze ale ona odparła że nigdy nie zostawi swojej wioski. Tu miała swoje pierwsze wspomnienia i tu chce mieć ostatnie. Kiwnęłam głową i przytuliłam się do niej mówiąc, że jeżeli ona chce tu zostać to i ja zostanę. Byłam typową czternastolatką. Chciałam się jeszcze bawić, chodzić do kina, urządzać zwariowane imprezy i zakochać się. Mimo to, nie mogłam opuścić tego miejsca. Byłam z nim związana niewidzialnymi nićmi, których nie chciałam rozrywać. Gdybym je rozerwała, nigdy nie było by tak jak wcześniej. Jeżeli coś przerwiemy, to nie będziemy mogli sprawić, żeby wróciło do nas takie samo. Nawet jeżeli zwiążemy to ponownie. Zawsze będzie istniał ten supeł, który oddzieli przeszłość od teraźniejszości. Teraźniejszość nie zleje się w jedność z przeszłością. Zacznie się nowa historia a tamta z biegiem czasu zostanie wymazana. Dlatego nie chcę opuszczać tego miejsca. Gdybym je opuściła, utraciłabym cząstkę siebie bezpowrotnie. Nagle przypomniało mi się uczucie, które towarzyszyło mi kiedy odchodził tajemniczy chłopak. Jakby ktoś mi coś ukradł z najgłębszego zakamarka duszy.

- Babciu… Zdarzyło ci się kiedyś coś dziwnego?

- Dziwnego? - kobieta spojrzała na mnie i zmrużyła małe oczka otoczone zmarszczkami.

- Tak. - skinęłam głową i utkwiłam w niej czujne spojrzenie.

Babcia przez chwilę patrzyła na mnie wyraźnie nad czymś myśląc aż jej twarz nie rozjaśnił lekki uśmiech.

- Tak. - kiwnęła głową a jej twarzy nie opuszczał uśmiech. - Można powiedzieć że tak.

- Opowiedz. - poprosiłam i oparłam się wygodniej o drewniane krzesło i odsuwając pustą już miseczkę.

- Mało rzeczy pamiętam tak dokładnie jak to. - starsza kobieta przełożyła przez oparcie spódnicę i utkwiła wzrok gdzieś ponad mną. Jej oczy wydawały się teraz młodzieńcze. Były pełne blasku i ciekawości. - Kiedy miałam piętnaście lat okropnie pokłóciłam się z rodzicami. Nie pamiętam już o co, pewnie była to jakaś drobnostka, ale wtedy święcie wierzyłam, że to coś bardzo ważnego. W każdym bądź razie był już wieczór a ja wyszłam z domu trzaskając drzwiami tak mocno, że obudziłam sąsiadów. Moi rodzice wiedzieli, że lubiłam przesadzać więc nie zamartwiali się tym, że wyszłam z domu. Często tak robiłam. W każdym bądź razie, wyszłam i szłam prosto przed siebie. Księżyc świecił już wysoko a ja dalej uparcie szłam przed siebie. W końcu zorientowałam się, że w ogarniającym mnie mroku nie mogę stwierdzić, gdzie jestem. Zupełnie nie poznawałam okolicy.

Wstrzymałam oddech. Wydawało mi się że babcia opowiada moją historię z drobnymi poprawkami.

- Kiedy nerwy mnie opuściły poczułam jakby ktoś przyłożył mi kostkę lodu do kręgosłupa. Lodowaty cień powędrował wzdłuż moich pleców aż po czubek głowy sprawiając że nie mogłam opanować drżenia. Potem poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Byłam pewna, że to ojciec albo matka ale kiedy się odwróciłam zobaczyłam chłopaka w moim wieku.

- Jak wyglądał? - zapytałam przykładając rękę do ust czując jak kropelki potu spływają po moim karku.

- Jak wyglądał? - Babcia zamyśliła się na chwilę. - Dokładnie nie pamiętam, ale wiem że miał cudowny uśmiech. Najpiękniejszy jaki kiedykolwiek widziałam. Chwycił mnie za dłoń i nie mówiąc ani jednego słowa zaprowadził do domu. Nie pod same drzwi, ale na to wzgórze tam - machnęła ręką w kierunku okna a ja przełknęłam głośno ślinę. - Może to zabrzmi strasznie dziwnie, ale dał mi lilię. Dokładnie tę, którą możesz podziwiać na stole.

Przeniosłam wzrok z babci na drewniany blat i ponownie przełknęłam głośno ślinę. Na samym środku stała krwistoczerwona lilia. Niektóre płatki zbladły, jednak nadal wyglądały na świeże.

- Nigdy później go nie widziałam. - babcia delikatnie pogładziła płatki lilii. - Ale miałam wrażenie, że czas zatrzymał się na ten moment w którym go spotkałam.

Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Po prostu patrzyłam jak babcia lekko dotyka płatków. Jakby każdy z nich miał własne myśli a babcia chciała je poznać. Jakby z nimi rozmawiała poprzez dotyk.

- Nigdy o tym nikomu nie mówiłam. - odezwała się nagle a ja uniosłam głowę patrząc na nią. - Nigdy. Miałam wrażenie, że to tylko sen. Raz tylko spytałam rodziców o tego chłopaka, ale powiedzieli że nikt taki nie mieszka w okolicy. Pomyślałam, że przeżyłam coś, o czym się nie mówi. Nie dlatego, że nie wypada, ale dlatego, że to jedno z tych wspomnień, które pozostaje twoją tajemnicą na zawsze.

Kiwnęłam głową i podeszłam do okna spoglądając na wzgórze. Nadal było puste i zwyczajne jak każdego dnia.

- Dlaczego pytałaś? - babcia stanęła obok mnie i podążyła za moim wzrokiem.

Nie odpowiedziałam. Po prostu patrzyłam przed siebie zastanawiając się nad wieloma rzeczami. Dlaczego przytrafiło mi się to co babci? A jeżeli babcia przeżyła to samo, to przecież to było kilkadziesiąt lat temu! Babcia na pewno nie kłamie, nigdy nie kłamała. Z resztą, nie może kłamać. Przeżyłam to samo. DOKŁADNIE to samo. Jeżeli babcia spotkała tego chłopaka wtedy, to znaczy, że musi być duchem, widmem lub czymś innym niż żywy człowiek. Nikt przecież nie mógłby wyglądać tak samo po tylu latach!

- Coś cię martwi? - babcia pochyliła się nade mną i położyła dłoń na moich chudych plecach.

- Myślę… - szepnęłam nadal wpatrując się przed siebie. - Myślę… że to samo przytrafiło się mi.

Babcia zdjęła rękę z moich pleców i zgarbiona powoli podeszła do stołu. Odwróciłam się i zobaczyłam jak wpatruje się w lilię. Może to tylko złudzenie, ale wydawało mi się że kolejny płatek zbladł.

- Jeżeli tak się zdarzyło… - staruszka ujęła w dłonie delikatnie lilię i podniosła ją na wysokość swojej twarzy. - nie mów o tym już nikomu. To twoja tajemnica. Dopiero kiedy przyjdzie odpowiedni czas opowiesz o wszystkim. Nie mi. Mi nie musisz tego opowiadać, rozumiem to bardzo dobrze. Zostaw tą historię na odpowiedni czas, dobrze? Niektóre historie muszą być opowiedziane w odpowiednim momencie.

Kiwnęłam głową jednak coś jakby kolec wbił się w moją duszę kiedy patrzyłam na blade płatki. Tak jakby odliczały czas, który pozostał babci.

Tego samego dnia z niecierpliwością wyczekiwałam kiedy się ściemni. Chodziłam w kółko po pokoju i zastanawiałam się czy jeżeli pójdę na wzgórze znów spotkam tego chłopaka. Babcia powiedziała, że nigdy więcej go nie spotkała, ale może tez nie szukała go. Miałam niejasne wrażenie, że pojawia się tylko w nocy, kiedy mrok zapadnie już nad całą wioską. Dlatego kiedy tylko nastała noc a babcia położyła się spać, wymknęłam się po cichu z domu i skierowałam swoje kroki na wzgórze. Wokół słychać było cykady a na pobliskim drzewie pohukiwała sowa. Szłam wyżej i wyżej aż w końcu dotarłam sam szczyt i rozglądnęłam się. Nie wyczuwałam nic nadzwyczajnego, było tak jak zawsze gdy wybierałam się na nocne przechadzki. Usiadłam na niewielkim kamieniu i wyciągając przed siebie dłoń spojrzałam na jasnoniebieską lilię. Nie wiedziałam czemu, ale pomyślałam, że dobrze było by wziąć ją ze sobą. Niebo było jak zwykle przystrojone gwiazdami. Mogłam podziwiać różne konstelacje, których nauczyłam się gdy byłam mała. Prosto nade mną świeciła mocnym blaskiem Duża Niedźwiedzica. Dalej był Orion a zaraz obok Byk i Bliźnięta. Trochę niżej znajdował się Wielki Pies a w nim najjaśniejsza gwiazda, Syriusz. Często mówiono o nim Psia Gwiazda. Można zobaczyć go nawet w ciągu dnia.

Kiedy tak wpatrywałam się w gwiazdy nie zauważyłam nawet, jak wszystko wokół ucichło. Musiało minąć już trochę czasu ponieważ konstelacje przesunęły się o kilka stopni a księżyc zmienił swoje miejsce. Czułam jak serce bije mi coraz szybciej. Nie ze strachu a raczej z niecierpliwości. Nie mogąc dłużej tak bezczynnie siedzieć przytuliłam policzek do płatków Lilli i zamknęłam oczy oddychając głęboko. Po kilku minutach poczułam dłoń na ramieniu i dreszcz na plecach. Tym razem nie zerwałam się wystraszona. Odwróciłam się z uśmiechem do Przybysza. Chłopak zdawał się być trochę zdziwiony moją obecnością, ale skinął mi głową i bezszelestnie usiadł obok mnie wpatrując się w niebo. Wydawało mi się że jest jakiś smutniejszy niż ostatnio.

- Coś się stało? - zapytałam ściskając jego dłoń. Pokręcił przecząco głową i ponownie utkwił wzrok w gwiazdach. Chwilę spoglądałam na niego z ukosa.

- Jak się nazywasz?

Spojrzał na mnie i przekręcił lekko głowę jakby nie rozumiejąc pytania. Już otwierałam usta by ponowić pytanie ale nagle chwycił moją dłoń i odwrócił ją wewnętrzną stroną do góry. Powoli wodził opuszkami lodowatych palców po mojej dłoni a ja powoli odczytywałam to co chce mi przekazać. Z jego ruchów odczytałam, że nie ma imienia. Zapytałam go, kim jest ale na to pytanie nie chciał odpowiedzieć.

- Dlaczego w takim razie tutaj jesteś? - zapytałam.

Uśmiechnął się i ponownie dotknął palcami mojej dłoni. Dowiedziałam się tylko, że jego czas jest ograniczony i może tylko w ściśle określonych porach się pojawiać.

- Jak długo istniejesz?

Wzruszył ramionami. Nagle zrobiło mi się go strasznie żal i przytuliłam swój policzek do jego policzka. Był równie zimny jak dłonie, ale wyczułam jak skóra wokół jego ust napina się w uśmiechu.

- Nie masz imienia… - westchnęłam zupełnie nie przejmując się tym, że mój policzek może być już siny z zimna. - To smutne. Mogę się więc w takim razie zwracać do ciebie Tajemniczy Przybyszu?

Chłopak popatrzył na mnie wyraźnie zdziwiony pomysłem, ale w końcu roześmiał się niemo i pokiwał energicznie głową chwytając moją dłoń.

- To dobre imię. - przeczytałam na głos to co napisał na mojej dłoni.

Codziennie wieczorem przychodziłam na wzgórze a Tajemniczy Przybysz zawsze pojawiał się nagle. Nie wiedziałam z której strony ani kiedy przyjdzie. Ale wiedziałam, że zawsze się zjawi. Czasami czekałam kilka minut, czasami godzinę a kiedy przychodził, potrafiliśmy siedzieć tak do czasu aż słońce nie wyglądnęło zza gór. Wtedy Tajemniczy Przybysz szybko wstawał, machał mi na pożegnanie i oddalał się niknąc między pierwszymi promieniami słońca. Dni mijały a ja wciąż każdy wieczór spędzałam na rozmowie z nim. Ja mówiłam, on słuchał. Czasami opowiadał mi różne historie, wodząc palcem po mojej dłoni tak szybko, że ledwo nadążałam, ale nie mogłam mu przerwać. W jego oczach widziałam radość jakiej jeszcze nie było mi dane ujrzeć. Musiał być naprawdę samotny.

Pewnej nocy kiedy leżeliśmy razem na trawie i wpatrywaliśmy się w jaśniejące powoli niebo pochylił się nade mną i pocałował. Jego usta były całkiem lodowate, ale czułam się wtedy jakbym zatopiła się w cudownie miękkich płatkach kwiatów wszelkiego rodzaju. To zimno przedarło się do mojej duszy, ale nie zraniło jej. Przeciwnie. Sprawiło, że poczułam jakby ktoś posmarował wszystkie moje rany cudownym balsamem. Spojrzałam mu w oczy i poczułam jak po plecach przebiega mi nieprzyjemny dreszcz zupełnie nie związany z zimnem jego ciała. Patrzył na mnie smutnym wzrokiem i delikatnie wodził palcem po policzku. Wyglądał wtedy tak niewinnie, że rozpłakałam się i chwyciłam go w swoje objęcia. Zapytałam dlaczego jest taki smutny. Chwile patrzył na mnie a potem wziął moją dłoń w swoją i mocno ścisnął. W tym momencie wiedziałam co chce mi przekazać. Jego czas się kończył.

- Czy jutro zobaczymy się ostatni raz? - zapytałam przez łzy a on kiwnął głową. Rozpłakałam się niczym małe dziecko. Miałam wrażenie, że mój szloch słyszą wszyscy, nie tylko we wsi, ale na całej ziemi. Że mój płacz dociera do samego jej jądra i sprawia, że porusza się ono jeszcze szybciej. Chłopak przytulił mnie mocno do zimnego ciała. W tej chwili do moich uszu doszedł odgłos cichej melodii wydobywającej się z ust Przybysza. Było to jakby połączenie szumu strumyka, szemrania wiatru, szelestu liści i dudnienia opadających kropel deszczu łączących się w jedną piękną melodię zupełnie inną od tej, którą można usłyszeć na co dzień. Wraz z tą melodią powoli uspokajałam się i zapadałam w sen a gdy się obudziłam, leżałam w łóżku w swoim pokoju.

Patrzyłam jak stał przede mną. Wyprostowany i coraz bardziej blady. Łzy opadały z moich oczu, ale mimo to uśmiechałam się. Wiedziałam, że to nasze ostatnie spotkanie. Nigdy więcej się nie zobaczymy a jedynym śladem jaki pozostanie po naszej krótkiej historii jest bladoniebieska lilia spoczywająca w srebrnym pudełku pod łóżkiem w moim pokoju. Jego bursztynowe oczy wpatrywały się we mnie a na usta powoli wstępował coraz śmielszy uśmiech. Nie było już w nim tego smutku co kiedyś. To był prawdziwy, radosny uśmiech. Człowiekowi nigdy nie uda się tak uśmiechnąć, choćby był najszczęśliwszy na świecie. Tylko ON tak potrafił. Ale on przecież nie był człowiekiem. Patrzyłam jak promienie słońca oświetlają go niesamowicie jasnym światłem. W tym momencie wyciągnął w moim kierunku obie ręce.

- Przez tą jedną chwilę mogę jeszcze cie przytulić.

Słysząc jego głos, miałam wrażenie że niebo przedarła błyskawica. Był donośny ale zarazem delikatny i przywodził na myśl śpiew ptaków nad ranem. Patrzyłam na jego już prawie całkowicie przeźroczystą postać i podbiegłam do niego obejmując jego szyję ramionami. Jego przeźroczyste dłonie jeszcze na moment chwyciły moją talię a policzek oparł się o mój własny. Jeszcze chwilę szeptał mi do ucha melodię, którą wtedy słyszałam, jeszcze chwilę czułam to wspaniałe ciepło, jeszcze chwilę patrzyłam mu w oczy aż promienie słońca całkowicie nie rozwiały jego sylwetki a ja nie upadłam na ziemię.

Stoję z dziesięcioletnią dziewczynką na tym samym wzgórzu. Spoglądamy razem na zachodzące słońce. Dziewczynka trzyma w swoich małych rączkach lilie, która wciąż jest tak samo niebieska jak kilkadziesiąt lat temu. Po niebie powoli przesuwa się niewielki obłok a znad pobliskiego strumyka wzlatują w niebo świetliki.

- Babciu… - dziewczynka ciągnie mnie za rękę i wskazuje na świetliki. Uśmiecham się i delikatnie kładę poszarzałą dłoń na jej jasnych włosach.

- Chodź kochanie. Babcia opowie ci pewną historię.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • San-san : 2012-05-29 23:53:38
    po zachodzie

    Ojej, wzruszyłam się pod koniec. Autentycznie zaszkliły mi się oczy. Taka urocza historia. A co się stało z babcią?

    Bałam się, że jak bohaterka wyszła szukać przybysza, to napiszesz, że zastała po powrocie babcię zmarłą Q.Q

    Podoba mi się zarówno pomysł jak i wykonanie. W kilku miejscach były drobiazgi, które bym poprawiła

    "należę do strachliwych" -> ludzi. brakuje mi tu tego słowa.

    I w jednym miejscu zamiast płatki, napisałaś kwiaty.

    Szkoda też, że nie podzieliłaś tego na większą ilość akapitów. Bo taki zwarty tekst trudno się czyta, albo raczej, trudniej zacząć gdy widzi się taki ciąg, zniechęcasz tym samym potencjalnych czytelników, tak myślę.

  • Skomentuj