Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Naissant

Rozdział 4 - Miasto

Autor:ray
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Wulgaryzmy
Dodany:2012-06-15 15:41:32
Aktualizowany:2012-06-15 15:41:32


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Tekst jest mój. Nie wyrażam zgody na kopiowanie go i umieszczanie na innych stronach bez mojej wiedzy.


Katos pamiętał jak otworzył oczy. Pierwsze, co wtedy zarejestrował to potężny ból na całym ciele. Szczególnie dokuczał mu bark, i wciąż drętwiejąca prawa ręka. Po chwili otępienia, nie zważając na ból poderwał się na równe nogi, aż jęknął. Wziął kilka głębokich oddechów i rozejrzał się dookoła. Jednak, jedyne co mógł zauważyć to otaczająca go mgła. Pamiętał, że była bardzo gęsta, matowa i niewiele można było z niej wyłowić. Jakieś nieregularne kształty w nieznacznej odległości. To wszystko. I cisza. Było bardzo cicho. Aż przeraźliwie.

Jakby przebłyskami przypomniał sobie jakiś bar, później ciężarówkę. Tak! Chyba jechał ciężarówką. I chyba miał wypadek. Jechał z jakimś kierowcą. Jak on miał na imię? Jakoś krótko, z niemiecka … Otto! Chyba Otto.

„Otto” - pamiętał, że chciał krzyknąć głośno, ale głos mu uwiązł w gardle. Odkaszlnął i spróbował jeszcze raz. Tym razem jego krzyk rozniósł się po całej okolicy, ale nie spowodował żadnego poruszenia. Zawołał jeszcze kilka razy, wciąż bez skutku. Oszołomiony, zaczął iść przed siebie. Każdy krok sprawiał mu trudność, nogi wydawały się być bardzo ciężkie. Chciał przetrzeć sobie twarz dłonią, ale kiedy tylko się dotknął poczuł ból. Pamięta, że aż przysiadł, kiedy spojrzał na rękę, którą, jak mu się wydawało, wycierał pot z twarzy. Jego cała dłoń była we krwi. Poczuł piekący ból na twarzy. Musiał mieć na niej sporo ranek. Niektóre już pewnie pozasychały, ale część otworzył na nowo, kiedy potarł je ręką. To samo szyja.

„Kurwa mać, co mi się stało?!” - pamięta, że pomyślał. Wstał i ruszył przed siebie. Nie zważał na to, że boli go całe ciało. Był w zbyt dużym szoku. Nawet kompletnie nie zauważył, że to, co miał za mgłę, było tak naprawdę dymem. Dymem, który drapał jego nozdrza przy każdym oddechu. Szedł, a może bardziej, słaniał się na nogach. Kaszlał i pluł na ziemię. Kształty, które z czasem wyłoniły się z otaczającego go dymu, okazały się być starymi i zepsutymi samochodami.

Stały pojedynczo lub na stosach. Szare, brudne i zniszczone. Złomowisko. Tak, zdecydowanie musiał znajdować się na jakimś złomowisku.

Chodził między wrakami samochodów. Nie wie nawet, ile czasu. Zaczynała dopadać go rozpacz. Pamięta, że nie dał rady krzyczeć ani po pomoc, ani wołać Otto. Pamięta, że walczył z grzęznącym mu w gardle płaczem. Z każdą minutą było mu coraz ciężej iść, więc postanowił oprzeć się o wielką stertę samochodów. Jednak, był zbyt nieprzytomny, i źle ocenił swoje szanse. Ledwo podszedł i oparł się o stary samochód, ten lekko się osunął uderzając w pojazd stojący niżej. Z głośnym hukiem na ziemię posypały się opony i blachy oraz drzwi, które odpadły od jednego z samochodów. Katos, zdziwiony swoją zwinnością zdążył odskoczyć i tylko przyglądał się opadającym rzeczom. Pamięta, że to był kluczowy moment. Miał już dość bólu. A przede wszystkim miał dość tego, że nie wie gdzie jest, co się z nim stało i gdzie szukać pomocy. Zupełnie nie kontaktując postanowił ominąć wieżę samochodów i poszukać innego miejsca do odpoczynku. Albo śmierci. Mało go to w tym momencie obchodziło.

Pamięta, że zobaczył jakiegoś młodego chłopaka siedzącego spokojnie, chyba na ziemi. Wreszcie! Jakiś człowiek. Informacje!

Ale Katos był już tak zmęczony, że zdołał tylko paść na kolana. Nawet nie wiedział, czy osoba, którą spotkał go słyszy. Po prostu musiał komuś opowiedzieć, co mu się przytrafiło. I zaczął mówić.

Odpoczywali teraz obaj na starym, tylnym siedzeniu samochodowym. Gael, chłopak, którego spotkał, spokojnie, z wyciągniętymi nogami, palił papierosa i bawił się kosmykiem swoich włosów. Katos siedział sztywno, po turecku. Oddychał ciężko wciąż przetwarzając informacje. Według Gaela, obaj znajdowali się teraz w piekle. Katos, prawdopodobnie zginął w wypadku, który przydarzył mu się, jeszcze na Ziemi, a że pewnie był złym człowiekiem od razu trafił tu. Ale nie powinien się przejmować. Kiedy już się człowiek zorientuje w sytuacji, to piekło jest całkiem fajnym miejscem do życia. Właściwie, to jest tu dość wesoło. Ilość wynalazków, jak Gael określił ludzi, na których można trafić w okolicy, jest niesamowita, a co drugi to ciekawszy. Nie każdy oczywiście przyjazny, ale skoro się już jest w piekle, to, co gorszego może się komuś przytrafić, prawda? Katos został również poinformowany, że nie ma co liczyć na spotkanie „szefa”, bo to bujdy i nie lata tu żaden rogaty koleżka z widłami i ogonem, ani nikt nikogo w kotle nie gotuje. Poza tym, cóż Gael mógł jeszcze dodać? Trzeba pochodzić, popatrzeć, samemu zrozumieć i zobaczyć, że można się tu ustawić jeszcze lepiej niż na Ziemi. I tyle.

Katos nie wiedział, czym bardziej ma być skołowany. Tym, że być może umarł? Czy tym, ze być może jest w piekle? Czy w końcu totalnym luzem, z jakim jego nowy znajomy opowiadał mu o tym miejscu? Z zamyślenia wyrwał go właśnie Gael, który wyrzucił papierosa i przeciągnął się z głośnym jękiem. Katos spojrzał na niego, czekając co postanowi. Skoro ten chłopak tyle wie o tym miejscu, to chyba dobrym pomysłem będzie oddać mu dowodzenie.

„Głodny jestem” - powiedział Gael patrząc w dal. Siedział teraz prosto, ale nogi miał wciąż wyciągnięte przed siebie. Przebierał stopami z jedną i w drugą stronę. „Chyba trzeba zlokalizować jakieś miasto.”

„Miasto? To tu są miasta?!” - zdziwił się Katos.

„A co ty myślałeś? Że żyjemy bez infrastruktury?” - Gael podniósł się i otrzepał spodnie. Katos zrobił to samo.

„Wiesz gdzie iść?” - spytał.

Chłopak spojrzał na niego z drwiącą miną.

„Nie, spytam kogoś po drodze” - wypalił z pogardą. Katos się speszył. Nie chciał zrazić Gaela do siebie. Potrzebował go, przynajmniej na razie.

„Wiesz, że jestem tu nowy …” - spróbował się wytłumaczyć.

„Wiem …” - westchnął Gael. Za moment jednak zmrużył oczy i spojrzał na Katosa - „Czekaj, czekaj. Ty się wybierasz ze mną do miasta?” - spytał podejrzliwie.

„Eee” - zaczął chłopak. - „Tak?” - bardziej spytał niż potwierdził.

Gael się zaśmiał.

„Jako, że naprawdę jesteś tu nowy, coś ci powiem.” - podszedł do Katosa i lekko się nachylił - „Nie jestem osobą, z którą warto się pokazywać na tych ziemiach.” - podniósł wzrok i spojrzał chłopakowi prosto w oczy. - „Zaryzykujesz?” - spytał zuchwale.

Katos odsunął się lekko i patrzył na swojego rozmówcę zdziwiony. Nie dość, że zupełnie nie rozumie gdzie jest i co się z nim dzieje, to ten koleś nic a nic mu nie pomaga. Ba, powoduje nawet więcej zamętu.

„To znaczy, kim ty tu jesteś?” - powiedział nieśmiało. Gael patrzył na niego rozbawiony.

„Mną!” - rzucił po chwili, odwrócił się i ruszył przed siebie. Katosa kompletnie zbiło to z tropu. Najchętniej, podniósł by jeden z kamieni leżących na ziemi i rzucił temu debilowi w tył głowy. Czemu, ach, czemu musiał być skazany akurat na niego? Już chciał ruszyć za Gaelem, gdy ten nagle się zatrzymał. Stał w miejscu, rozglądając się dookoła. Niewiele mógł zobaczyć, gdyż wciąż otaczał ich wszechobecny dym, ale wyglądało na to, że chłopak zastanawia się, w którą stronę iść. Odwrócił się i spojrzał na Katosa.

„Z której strony przyszedłeś?” - krzyknął.

Katos pomyślał chwilę. W końcu wskazał ręką kierunek, odwrotny niż ten, w którym poszedł Gael. Ten, przez moment stał w miejscu. Po chwili zaczął iść we wskazywaną stronę. Kiedy obaj byli znów obok siebie zapytał:

„Widziałeś tam coś?”

„Nic.” - padła odpowiedź - „Mgła, dym i cisza. Przyszedłem tu, bo tylko tu były jakieś kształty.”

Gael kiwał głową.

„A ty? Skąd ty przyszedłeś?’ - spytał Katos.

„Tam.” - chłopak machnął ręką za siebie.

„I co tam jest?”

„Las.”

„I co jest w tym lesie?”

„Drzewa.”

Katos odczekał chwilę, by nie wybuchnąć gniewem.

„A za lasem?” - spytał.

„Nie wiem.”

Takie odpowiedzi, w dodatku wygłaszane kompletnie bez emocji znowu zbiły Katosa z tropu. Stał teraz, patrząc na Gaela z totalną pustką w głowie. Postanowił dać sobie spokój. Ze wszystkim. Czekał na decyzję, która się zaraz sama podejmie.

„No to niech będzie tam.” - powiedział w końcu Gael i znowu ruszył przed siebie. Katos odczekał chwilę, aż jego towarzysz oddali się o kilka kroków. I podążył za nim.

Szli w milczeniu. Gael pierwszy, Katos parę metrów za nim. Jego przewodnik prowadził ich po cmentarzysku samochodów klucząc między kolejnymi stertami zepsutych pojazdów. Nie zatrzymywał się ani na chwilę. Wyglądało jakby w ogóle nie zwracał uwagi na wszystko, co go otacza. Szedł dość powoli, powłócząc nogami. Ręce schował w kieszeni spodni i od czasu do czas podnosił ramiona w górę i kręcił głową, jakby rozciągał sobie mięśnie szyi. Katos wręcz odwrotnie. Rozglądał się gdzie mógł. Mimo tego, że przechodził tędy już wcześniej wszystko wydawało mu się nowe. Zupełnie nie przypominał sobie widoków, które teraz mijali, ale wytłumaczył to sobie otępianiem, w jakim uprzednio był. Teraz trochę więcej zaczęło do niego dochodzić. To znaczy, wciąż nie bardzo rozumiał, co się dzieje, ale nie przerażało go to. Obserwując idącego przed nim Gaela, Katos zaczynał się uspokajać. Nie wiedział czemu, ale jego towarzysz, mimo, że okrutnie denerwujący swoją tajemniczością, dawał mu poczucie bezpieczeństwa. Wyglądał niepozornie. Obaj byli podobnej budowy, dość szczupli i wysocy. Byli nawet podobnie ubrani. Obaj w kurtkach na zamek, bawełnianych koszulkach i spodniach, z tym, że ubrania Katosa były ciemne a Gael nosił się w jasnych barwach.

„Skoro taki sucharek radzi sobie w piekle …” - pomyślał chłopak obserwując swojego przewodnika - „To i ja nie mam się czego bać.”

Szli jeszcze kilkaset metrów po samochodowym cmentarzysku. Wciąż w ciszy. Katos nawet zaczął się zastanawiać czy Gael zdaje sobie sprawę, że ktoś za nim podąża. Aż zaśmiał się w myślach wyobrażając sobie niezadowoloną minę swojego kompana, kiedy ten się zorientuje, że przez cały czas był śledzony. Zaraz spoważniał. Miał tylko nadzieję, że nie zostanie przez niego przegoniony. Przynajmniej póki nie dotrą do jakiegoś miasta.

Przypomniał sobie ostatnią osobę, która mu w tym pomagała. Brodaty kierowca, Otto. Ciekawe, co z nim się stało? Ale zaraz. Skoro to piekło, a Otto nigdzie nie było, więc pewnie trafił do …

„Ja pier …” - powiedział bardzo cicho Katos. Skoro Otto dostał się do nieba a on utknął w piekle, to to oznacza, że musi być naprawdę nikim. W czym ten kierowca miałby być lepszy od niego? Był na pewno gorzej wykształcony. Chociaż w sumie Katos nigdy nie spytał Otto o wykształcenie, to tak założył. Jeździł tą ciężarówkę w te i we w te i tafia do nieba? Za co? Bo dzieci spłodził?

„Też bym mógł!” - pomyślał Katos - „Ale wolałem nie sprowadzać na świat kogoś kim nawet nie chciałbym się zajmować. Nie! W czym on był kurwa lepszy ode mnie?! A musiał być skoro go tu nie ma!”

Aż się skrzywił na samą myśl.

„Ale zaraz? Przecież ja nawet nie wierzę w te bzdury!” - sam siebie delikatnie puknął w czoło - „Nawet Gael powiedział, że nie ma tu rogatego szefa. Więc tam pewnie nie ma brodatego …”

Pochłonięty klasyfikowaniem swoich wartości i tych, które przypisywał Otto, nawet nie zauważył, kiedy Gael wyprowadził ich ze złomowiska.

Już od jakiegoś czasu szli szeroką drogą, która kiedyś musiała być piękną autostradą. Teraz były to tylko powyrywane, gdzie niegdzie, płaty asfaltu i piach. Dymu było jakby mniej i dało się dostrzec wszystko otaczające drogę, którą szli: pustkę, piach ganiany wiatrem i szkielety krzaków i drzew. Cały teren był mocno pofalowany, więc co raz szli pod górkę, by zaraz schodzić w dół. Za jednym z kolejnych pagórków wyłoniła się dolina, a na jej horyzoncie - światła miasta. Aby tam się dostać musieli tylko zejść na dół, a później przejść przez las, który, jakby znienacka wyrósł na ich drodze.

Gael zatrzymał się u zbocza pagórka i rozłożył szeroko ręce. Katos wyrwał się ze swoich przemyśleń i za moment oniemiał na widok doliny i różowego słońca chowającego się za horyzontem. Nawet nie zorientował się, że to pierwszy raz od momentu przebudzenia się, kiedy w ogóle widzi ognistą kulę na niebie. Że w ogóle widzi niebo.

Podszedł bliżej, stanął obok Gaela i odwrócił głowę, by na niego popatrzeć. Ten, wciąż miał rozłożone ręce. Oddychał głęboko delektując się promieniami padającymi na jego ciało. Katos zauważył, że, przez podniesienie rąk Gael tak skrócił swoją koszulkę, że nad spodniami pojawił się kawałek nagiego podbrzusza. Podniósł wzrok, by spojrzeć na twarz swojego przewodnika. Była spokojna, skąpana w zachodzącym słońcu i delikatnie zasłonięta przez kosmyki włosów, które tańczyły na wietrze subtelnie owiewając jego czoło i oczy. Katos przez chwilę pomyślał, że jest coś pięknego w tym widoku. Nie tyle w Gaelu, jako postaci, ale w sylwetce człowieka, który odnalazł to, czego szukał.

„Jak ja chciałbym tak się kiedyś poczuć.” - pomyślał i, biorąc głęboki oddech, spojrzał na kształty miasta, które rysowały się już tak blisko.

Naglę ciszę, jaka między nimi panowała przerwał głośny śmiech Gaela. Wciąż stojąc w tym samym miejscu, zamknął jedno oko i wskazał palcem przed siebie. Katos spojrzał na niego zdziwiony.

„Dobra, dość celebrowania chwili.” - powiedział w końcu Gael. - „Idziesz?”

Katos skinął głową.

„Wiesz, co to za miasto?” - spytał, zanim Gael ruszył ścieżką w dół.

„Kogo to? Ważne, że będzie co jeść!” - padła odpowiedź.

„W sumie.” - pomyślał Katos i musiał podbiec by dogonić swojego towarzysza. Ten, teraz rozwinął dość szybkie tempo. - „Musi być bardzo głodny.”

Gael nie zwolnił nawet w momencie, kiedy zaczęli zbliżać się do lasu.

Czegoś takiego Katos nie widział jeszcze nigdy w swoim życiu. Drzewa, które otaczały ścieżkę były bardzo wysokie, niczym wieżowce, a liście pokrywały konary dopiero koło czubków. Ponadto, wszystkie zdawały się być pochylone w taki sposób, że, razem z drogą, tworzyły jakby wnętrze średniowiecznej katedry. Tylko, że ze średniowiecznych katedr nie dochodzi zwierzęce wycie.

„Czekaj!” - krzyknął Katos, ale drugi chłopak nawet się nie zatrzymał. - „Kurwa. Gael!”

„Co?!”

„To bezpiecznie? Wchodzić tam?”

„A czemu nie?”

„Nie słyszysz tego wycia?!”

„Słyszę.”

„I nie boisz się?”

„Nie. To coś mi nic nie zrobi.”

Katos podbiegł i zrównał się krokiem ze swoim towarzyszem.

„Mówisz, że nie ma się czego bać?”

„Mówię, że ja nie muszę” - odpowiedział Gael i zatrzymał się - „Za to ty? Tak!” - położył ręce na ramionach Katosa i uśmiechnął się szeroko. Zanim ten zdążył coś powiedzieć, Gael klepnął go w bark i przekroczył próg lasu.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.