Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Naissant

Rozdział 7 - 1 - Pieśń Aniołów

Autor:ray
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Wulgaryzmy
Dodany:2012-08-07 08:00:10
Aktualizowany:2012-08-07 10:33:10


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Tekst jest mój. Nie wyrażam zgody na kopiowanie go i umieszczanie na innych stronach bez mojej wiedzy.


Kiedyś, w tym budynku musiało być pełno mieszkań. Teraz były to tylko puste wnęki. Pomieszczeniu, w którym się znajdowali, dodatkowo brakowało jednej ze ścian, toteż mieli dobry widok na całe miasto i wszystko, co, działo się pod nimi.

Z dołu dochodziły krzyki klientów baru, który opuścili jakiś czas temu. Co raz słychać było dźwięk tłuczonych butelek i donośne śpiewy. Wszystko jednak ginęło, rozproszone po betonowej dżungli, która rozpościerała się w dal, sięgając horyzontu. Wielkie, potężne wieżowce i ziejąca z ich okien ciemność.

Katos siedział oparty o ścianę przyglądając się tym budynkom. Mógłby dać sobie uciąć głowę, że gdzieś, kiedyś już, widział takie okna przepełnione mrokiem i pustką.

Jednak, nie zaprzątał sobie tym teraz głowy. Spojrzał w dół i zobaczył jak jakaś duża postać dobiega do nieco mniejszej. Dało się słyszeć krzyk, po czym większa postać zadźgała mniejszą i odeszła ku wiwatującemu tłumowi.

Spojrzał pytająco na Muna, który siedział niedaleko, tuż przy krawędzi budynku, z nogami spuszczonymi w dół. On również przyglądał się tej sytuacji, ale tylko wzruszył ramionami.

„Ot tak, po prostu?” - spytał Katos.

Mun kiwnął nieznacznie głową.

„Lepiej on, niż ty.” - powiedział po chwili.

Chłopak przyznał mu rację.

Po chwili podeszła do nich Neith i usiadła z drugiej strony, również opierając się o ścianę.

„Wiesz, jakie to naiwne wierzyć, że można się stać aniołem?’ - powiedziała patrząc w dal.

Katos odwrócił głowę i spojrzał na dziewczynę, Mun wciąż obserwował sytuację na dole. Żaden z nich się nie odezwał.

„Ona wierzyła.” - zaśmiała się Neith - „Jej matka nauczyła ją, że jeśli tutaj nie popełni żadnego grzechu, to po śmierci zostanie aniołem. Jakie to kurewsko naiwne!”

„Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu.” - wtrącił się Mun - „Całkiem niedaleko stąd. Dokładnie nie wiem, jaka jest prawda. Nie było mnie tam, a wersje naocznych świadków różnią się z każdym kolejnym opowiadaniem. Podobno Chenti był wtedy świeżakiem, jak ty teraz. Nie wiedział gdzie jest, co się dookoła niego dzieje. W jednym z siedzisk wdał się w bójkę, która skończyła się śmiercią jego przeciwnika. Całemu zajściu podobno przyglądał się Orkus.”

„Orkus to łowca, który poluje na takich śmieci jak Chenti.” - wyjaśniła Neith. Katos tylko skinął głową. Uznał, że lepiej im nie mówić, że wie, o kim mowa.

„Oczywiście, od razu postanowił wymierzyć karę dla mordercy …”

„No dobra, ale czekaj.” - przerwał Katos Munowi. - „A co z tym gościem na dole, który właśnie zadźgał człowieka? Nie widzę, żeby ktoś mu wymierzał karę.”

Mun i Neith zaśmieli się.

„Widzisz. Tutaj kara może cię spotkać w dowolnym momencie. W każdej sekundzie ktoś kogoś zabija, obrabia itd., ale nikt nie odważył się kiwnąć palcem w obecności Orkusa.” - powiedział Mun. - „Oczywiście, do momentu, w którym Chenti na jego oczach zamordował tego gościa. Cóż biedny łowca mógł zrobić? Podobno szybko go dopadł i na oczach tłumu skręcił kark. Później porzucono jego ciało poza miastem i tyle.”

„Niestety. Jakiś czas później Chenti wrócił. Znowu się z kimś pobił i znowu skończyło się morderstwem. Wszyscy winę zwalili na Orkusa, któremu zarzucono nieudolność.” - kontynuowała Neith. - „Orkus go znowu zabił. Nie na długo, bo dosłownie kilka dni później ponownie na niego polował. Potępieńcy uwierzyli, że łowcy można uciec i zaczęli panoszyć się po całej krainie, nie bojąc się niczego. Nie wierzyli, że Chenti zmartwychwstaje, byli pewni, że po prostu znalazł sposób na łowcę. Oczywiście - żaden z nich nie wrócił do życia.”

„I tak od tamtego czasu Orkus poluje na niego a on wciąż powraca. Więc ludzie zaczęli się zastanawiać, kim jest ten chłopak, który śmieje się śmierci w twarz. Jedni się go bali, inni wychwalali. Budził masę kontrowersji, ale jedno było pewne - stał się pewnego rodzaju gwiazdą. Wszyscy o nim mówili, chcieli go zobaczyć. Nawet ja, muszę przyznać …” - opowiadał Mun - „… byłem nim zafascynowany. Dopóki, kilka lat temu, nie zjawił się w naszym mieście.”

„Gdybym tylko wtedy wiedziała, że ona go poznała.” - powiedziała bezgłośnie Neith.


Gael stał oparty o krawędź budynku i z ukrycia obserwował dwie dziewczyny. Jedna z nich, o długich, blond włosach siedziała na schodkach i przyglądała się swojej krwawiącej nodze. Druga, klęczała nieco niżej i, najwyraźniej, przygotowywała się do opatrzenia rany swojej koleżance. Miała dla kontrastu krótko ścięte, czarne włosy, które nieudolnie zakładała za ucho. Obie zachichotały, kiedy jeden z bandaży wypadł jej z ręki i potoczył się z dół schodków całkowicie rozwijając.

„Taka z ciebie pielęgniarka.” - zaśmiała się blondynka.

„Cicho, bo ci nie pomogę.” - odpowiedziała druga z uśmiechem.

Gael uniósł brwi.

„Lubisz pomagać rannym.” - powiedział sam do siebie nie odrywając wzroku od czarnowłosej dziewczyny.

„Nie szczególnie. Ogólnie to uważam, że rannych się powinno dobijać, bo tylko powietrze psują.” - usłyszał zza pleców.

„Orf, ty jak zwykle humanitarnie do sprawy podchodzisz.” - zaśmiał się chłopak odwracając w kierunku swojego przyjaciela.

Właściwie było to za dużo słowo. Gael nie lubił zadawać się z kimkolwiek, jednak od czasu do czasu potrzebował pomocnika. Wtedy przygarniał jakiegoś potępieńca i z nim podróżował, przynajmniej dopóki miał ochotę na towarzystwo. Teraz asystował mu właśnie Orf. Wysoki i chudy złodziejaszek, bez jednego oka.

„Szkoda, że ciebie ktoś, kiedyś nie dobił.” - powiedział Gael.

„Tak, jasne. I kto by ci dziś dupę podcierał? - rzucił Orf. Chłopak pokazał mu środkowy palec.

„Ładne te sikoreczki, cwaniaczku.” - złodziej zlustrował obie dziewczyny.

„Aż szkoda będzie zabijać, nie?” - zaśmiał się Gael.

„Ja nie wiem, ja się nie wtrącam.” - Orf machnął ręką.

(I właśnie temu był jednym z najdłużej żyjących wspólników Gaela.)

„Dobra, dość gadania, gdzie mam cię dźgnąć?” - spytał złodziej.

„W brzuch, najlepiej.” - Gael podszedł krok na przód, ale nagle zgiął się w pół unikając ciosu i przywarł powrotem do ściany, o którą się wcześniej opierał. Złapał Orfa powyżej nadgarstka i wyrwał mu obsydianowy sztylet z dłoni.

„Kurwa, co ty robisz?!” - syknął - „Nie tym!” - schował nóż za pasek u spodni i otwartą ręką uderzył Orfa w głowę. - „Mówiłem, żebyś tego nie dotykał!”

„W mordę, Chenti. Wozisz się jak baba!”

„Użyj swojego sztyletu!”

„Ale jest ostrzejszy …”

„No i?”

Orf się nie odzywał.

„Nie bój się, nie zabijesz mnie. Nawet jeśli to przecież żaden problem.”

Orf się zaśmiał.

„No dobra.” - powiedział - „Zaciśnij zęby.”

I wyprowadził cios w podbrzusze Gaela.


„Menti, pójdę po Muna, poczekasz tu?” - powiedziała Neith i wstała z kolan. Właśnie skończyła bandażować nogę swojej koleżanki.

„Przecież mówiłam, że nie musicie mnie odprowadzać!” - zaprotestowała Clementia. - „Poradzę sobie. Przecież mieszkam niedaleko.”

„Na pewno?” - Neith była zaniepokojona.

„Oczywiście, że tak. Przestań mnie traktować jak małe dziecko.” - dziewczyna uśmiechnęła się do koleżanki. - „No leć! I pozdrów Muna!” - krzyknęła za odchodzącą Neith i jej pomachała.

Jeszcze na chwilę usiadła na schodkach, by ponapawać się ostatnimi promieniami słońca. Uwielbiała wpatrywać się w niebo. W takich chwilach rozmyślała zawsze, że wspaniale by było być aniołem. Najbardziej pocieszała ją myśl, że ona sama kiedyś nim zostanie.

Z zamyślenia wyrwał ją krzyk. Nagle zza budynków wyłonił się wysoki i chudy mężczyzna. Dziewczyna zauważyła, że ma tylko jedno oko.

„Zabiłem go! Zabiłem!” - krzyczał mężczyzna. Na chwilę przestał i rozejrzał się dookoła. Spojrzał na dziewczynę, wzruszył ramionami i wrócił do krzyczenia.

„Zabiłem Chentiego!” - Clementia wstała, kiedy mężczyzna do niej podbiegł i złapał ją za ramiona.

„Chcesz zobaczyć jak kona ten śmieć!? Hahaha. Leży tam, w zaułku.” - wskazał palcem miejsce. - „Jestem lepszy niż Orkus!” - rozejrzał się jeszcze raz, po czym pobiegł przed siebie.

Clementia, zaciekawiona całym wydarzeniem podeszła kawałek i bojaźliwie zajrzała w miejsce, które wskazywał wcześniej mężczyzna.

Nigdy nikomu się nie przyznała głośno do tego, że bardzo chciała dowiedzieć się, kim jest ten sławny Chenti. Zawsze myślała, że tylko odrażający człowiek może popełniać czyny, które były mu zarzucane. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła młodego i bardzo przystojnego chłopaka leżącego w kałuży krwi.

Zakryła usta dłonią i wydała z siebie lekkie piśnięcie.

Ranny chłopak podniósł głowę i spojrzał na nią.

„Co za cholera, to nie ona!” - pomyślał Gael. Z każdym oddechem odczuwał przeszywający ból i robiło mu się coraz zimniej. Postanowił jednak nie tracić czasu i zaczął przedstawienie.

„Proszę, pomóż mi.” - wyszeptał w kierunku dziewczyny. - „Proszę, tak bardzo mnie boli.”

Clementia, chwiejnym krokiem podeszła bliżej. Wciąż zakrywała sobie usta dłonią.

„Co za tępa strzała!” - pomyślał Gael - „Te, piękna! Ja tu zdycham.” - przeszło mu przez głowę.

„Proszę, nie chcę umierać!” - wyszeptał w kierunku dziewczyny. Żeby było dramatyczniej spróbował podnieść się nieco. Oparł obie dłonie na ziemi odsłaniając krwawą dziurę na swoim brzuchu, po czym lekko poprawił swoją pozycję.

Dziewczyna, widząc jego ranę opadła na kolana, tuz przed nim. Znowu pisnęła kilka razy. Podniosła dłoń i palcem wskazała na podbrzusze Gaela.

„Jeśli mi nie pomożesz - umrę.” - chłopak spróbował jeszcze raz zmusić ją do działania.

„Czy ty jesteś Ch - Chenti?” - wymamrotała w końcu Clementia.

„Tak.” - powiedział i spojrzał na nią przeciągle zza swojej opadającej grzywki.

„W takim razie nie umrzesz. Mówią, że ty nie umierasz.” - mruczała pod nosem dziewczyna.

Gael położył sobie rękę na brzuchu zakrywając ranę. Przez chwilę się nie odzywał. W końcu podniósł lekko głowę i ze łzami w oczach zaczął mówić:

„Jeśli im wierzysz to siedź tu i patrz jak umieram. Myślisz, że nie znam tych plotek? Ale to wszystko nieprawda! Pierwszy atak Orkusa przeżyłem, cudem, ale przeżyłem. Myślałem, że mam olbrzymie szczęście, ale okazało się inaczej. Teraz wszyscy wierzą, że jestem nieśmiertelny! Że można mnie zabić a ja zmartwychwstanę. Wiec siedź tu. W takim tempie, w jakim się wykrwawiam będę martwy za kilka minut. I zobaczysz, że nie zmartwychwstanę! Dziś! Tu! Umrę naprawdę. A ostatnim co zobaczę będą twoje oczy.” - dokończył łamiącym się głosem, widząc łzy na policzku dziewczyny. - „Taki tragizm zawsze działa.” - pomyślał w duchu.

„Więc to, co o tobie mówią, to nieprawda?” - spytała dziewczyna.

Gael skinął lekko głową.

„Przysięgam. Na moje życie.” - powiedział bardzo cicho.

Clementia rozejrzała się dookoła. Wytarła policzki z łez. Przez chwilę oddychała ciężko i gorliwie nad czymś myślała. Nagle, bardzo przytomnym wzrokiem popatrzyła Gaelowi prosto w oczy.

„Dasz radę iść?” - spytała.


„Balował tu kilka dni. W mieście było totalne poruszenie. Wszyscy biegali jak obłąkani: „Chenti tu jest! Chodźcie zobaczyć Chentiego!”. Jak mówiłem, nawet ja poleciałem zobaczyć gostka. Trzeba mu oddać, że imponował. Młody, pewny siebie, kobietki za nim szalały. A on - niczego się nie bał. Pił i opowiadał, w jakie wymyślne sposoby Orkus go zabijał. I jak szalał z wściekłości; kiedy ponownie się spotykali. Oczywiście, będąc w mieście korzystał z okazji i zabijał tych, którzy mu się nawinęli.” - opowiadał Mun.

„Czemu to robi? Czemu zabija?” - spytał Katos.

„Bo to śmieć!” - powiedziała z odrazą Neith.

„Bo może.” - zignorował jej słowa Mun - „Ja myślę, że zabija temu, że może. Nikt nie jest w stanie go ukarać za jego czyny. To go napędza.”

„Menti też tak mówiła.” - wtrąciła Neith.

„Póki nie zmieniła zdania.” - dodał Mun. Spojrzał na Katosa i kontynuował. - „Pewnego dnia po mieście rozniosła się pogłoska, że Chenti został zabity. Oczywiście, nikt nie zwrócił na to uwagi. Nie stało się to pierwszy raz. Wszyscy wzruszyli ramionami i czekali, aż znowu się pojawi.”

„Problem był taki, że się nie pojawiał. Zazwyczaj, według plotek, powrót do życia zajmuje mu dzień, góra dwa, zależy od tego jak zginął. Wtedy, nie było go prawie tydzień. No i zaczęły się domysły: a co, jeśli tym razem nie wróci? A co, jeśli to już koniec Chentiego? Najgorsze było to, że razem z nim zniknął człowiek, który twierdził, ze go zabił.” - mówiąc to Neith patrzyła w bliżej nieokreślonym kierunku.

„Pamiętam go. To był taki wykręcony człowieczek, strasznie chudy. Nie miał jednego oka. Zaginął równie szybko jak się zjawił.” - podjął opowieść Mun - „No więc ludzie dyskutowali i koniec końców stwierdzili, że Chenti naprawdę już nie wróci, a jego mordercy wszystkie grzechy zostały wybaczone i przeniósł się wyżej. Sam Orkus przyklasnął tej teorii, mimo, że niespecjalnie mu leżała. Wiesz …” - Mun uśmiechnął się do Katosa - „Wolałby sam dopełnić żywota Chentiego, ale musiał grać tym, co miał.” - teraz jednak mężczyzna spoważniał - „Jedynie Clementia miała inne zdanie na temat całej tej sytuacji.”

„Powiedziała mi …” - zaczęła Neith - „że według niej Chenti nigdy nie był nieśmiertelny. Że cudem przeżył spotkanie z łowcą a teraz jest ofiarą plotki i temu wszyscy się na niego uwzięli. A on musi się bronić i zabija, by ratować własne życie.” - przerwała na chwilę - „Teorii o Chentim powstało mnóstwo w przeciągu kilku dni. Co jedna to wymyślniejsza. Ale ostatecznie wszyscy mówili, że tylko jedno jest pewne - nie ma go, już na dobre.”

Mun westchnął i popatrzył na Katosa.

„Aż nagle, ktoś zauważył go na placu.”

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.