Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

D.Gray- Man

Rozdział I (odcinek 2)

Autor:Iness
Serie:Twórczość własna, D. Gray- man
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy, Songfik
Dodany:2012-08-11 18:18:11
Aktualizowany:2012-08-11 18:18:11


Poprzedni rozdział

Piętnastoletni Allen Walker stanął jak wryty i spojrzał z przestrachem w górę na, co najmniej dwudziestometrowe urwisko, którego szczyt tonął wśród skłębionych, ciemnoszarych tego dnia, chmur.

- Ciekawe, dlaczego nie mogli wybudować tego w jakimś normalnym miejscu?- pomyślał głośno, niezbyt zadowolony z czekającej go perspektywy wspinania się na tenże obiekt skalny.

Szybko przypomniał sobie swoją długą i wyczerpującą podróż. Wyruszył z Indii, skąd jego szanowny Mistrz uciekł i zostawił go samego; później nie licząc zbyt długich przepraw przez azjatyckie rejony świata, których nawet nie chciało mu się odtwarzać, dotarł do Europy. Stamtąd przedostał się do Anglii, a teraz nareszcie do Francji, po ponad dwóch miesiącach od momentu postawienia stopy na europejskim kontynencie. Był naprawdę zmęczony.

Nieufanie spoglądając na urwisko, wypróbował wytrzymałość skał. Może jakoś to będzie, pocieszył się.

Nastał już wieczór, w dodatku siąpił lekki deszczyk, ale postanowił podjąć ryzyko. Miał serdecznie dosyć zwlekania, zwłaszcza w chwili, w której widział już zarysy swojego celu.

Rozpoczął mozolną wspinaczkę. Im wyżej szedł, tym było mu trudniej- dawało o sobie znać zmęczenie, ponadto dłonie ślizgały mu się na mokrej, gładkiej powierzchni głazów. Nie bardzo znajdował oparcie dla stóp, niekiedy cudem tylko udawało mu się utrzymać i wybronić przed niepożądanym upadkiem. Nie liczył czasu, ale podejrzewał, że minęło już dobre pół godziny odkąd porwał się na tak szalony pomysł. Mimo to, ostatnim szarpnięciem ciała i przeszywającym bólem w ramionach, podciągnął się w górę i opadł na szczyt urwiska, dysząc z wysiłku. Rozejrzał się.

Miejsce nie należało do najprzytulniejszych, i chociaż wiele słyszał o Kwaterze Głównej Zakonu Egzorcystów, wyobrażał ją sobie nieco inaczej. Być może było ta wina pogody, ale prezentowała się nad wyraz ponuro. Położona na dość rozległej, jak na górzysty teren, równinie, przypominała wysoką, piętrową wieżę, budowaną na planie koła. Prowadził do niej zawieszony nad przepaścią most, a w powietrzu, wśród mgły, fruwały czarne, kanciaste golemy, mające zapewne za zadanie obserwację otoczenia.

- To na pewno tutaj, Timcanpy?- Allen zwrócił się do swojego własnego golema, oryginalnej pamiątki po Mistrzu. Ten zamachał nerwowo złotymi skrzydełkami i zabawnym ogonkiem, co chłopiec wziął za odpowiedź twierdzącą.- No, skoro tak uważasz…

Przemierzył most, a później kamienną ścieżkę, ciekawie oglądając się na boki i podziwiając przyjemną, jak się okazało po dokładniejszym rozeznaniu, lesistą okolicę.

Wreszcie znalazł się przed ogromną na kilkanaście stóp, ciężko kutą metalową bramą. Nawet jeśli wyposażona była w kołatkę, i tak by jej nie sięgnął, więc zawołał w przestrzeń, licząc, że może jakimś cudownym trafem ktoś go usłyszy. Możliwe, że mieli gdzieś wbudowany głośnik.

- Nazywam się Allen Walker, jestem uczniem generała Crossa! Chciałbym rozmawiać z dowódcą!

Odczekał chwilę, ale jakoś nikt nie kwapił się, by mu odpowiedzieć. Postał chwilę, moknąc na deszczu i nie wiedząc co ze sobą począć, czekając może, aż niebiosa ześlą mu anielskie objawienie. Niestety, zamiast tego, wrota Kwatery… poruszyły się? Kamienny gargulec wtopiony w kolumnę oddzielającą oba skrzydła, wytrzeszczył oczy, serwując mu dawkę jaskrawych promieni, które oświetliły jego drobną postać.

- Określanie obiektu- z otworu służącego za usta gargulca dobiegł mechaniczny głos, a Allen domyślił się, że pełnił on funkcję, swego rodzaju strażnika oddziału.- Hm… nic nie wskazuje. Akuma? Człowiek? Robak?

Po krótkotrwałej analizie i wahaniu, gargulec zawył płaczliwym tonem:

- Zabierzcie go stąd! Jest przeklęty! PRZEKLĘTY! Ma znak Akumy! Jest sprzymierzeńcem Milenijnego! Szpieg! Szpieg w Kwaterze!

Allen przejechał ręką po gwiazdce umiejscowionej nad brwią i gwałtownie zaprzeczył:

- Nie, to tylko moja zdolność…

Nie dane mu jednak było się wytłumaczyć, bo usłyszał szelest i podmuch wiatru, a w następnym momencie przed sobą miał już dobywającego katany, wysokiego chłopaka. Postawę miał dumną, minę zawziętą, wymieszaną z pogardą, włosy długie i proste, związane w wysoką kitę z dwoma pasmami spadającymi po bokach.

- Masz niezły tupet, aby zjawiać się tu samemu- wypluł słowa, jakby samo ich brzmienie uwłaczało jego godności.

- H-hej, hej, chwila! To nieporozumienie!- zawołał Allen, dobrze wnioskując, że został wzięty za wroga.

Nieznajomy zmrużył ciemne, odrobinę skośne oczy. Nosił uniform, z symbolem Czarnego Zakonu przyszytym do piersi.

- Mugen- powiedział cicho, niezbyt wiele robiąc sobie z przerażonej miny Allena i nieudolnych prób wyjaśnienia sytuacji.

Długa katana rozbłysła, ostrze zalśniło złotawym światłem. Chłopak skoczył do przodu, wykonując pierwszy wypad wymierzony przeciwko Allenowi. Ten osłonił się rękoma, z czego lewa zareagowała instynktownie i wydłużyła się do swojej zmutowanej postaci w trybie Innocence. Krawędź miecza musnęła stwardniałą powierzchnię ramienia i przecięła ją, pozostawiając długą, acz niezbyt głęboką ranę. Allen skrzywił się niechętnie, a chłopak cofnął o kilka kroków.

- Co jest nie tak z twoją ręką?

- Jestem Egzorcystą- rzekł Allen.- To moje Innocence.

- Co?!- zwrócił się w stronę kamiennego gargulca.- Strażniku!

- Byłem pewny, że widziałem pentagram!

- Jestem człowiekiem!- wrzasnął Allen.

- No tak- przyznał chłopak i ujął ostrze katany w dwa palce, ponownie rozświetlając ja złotawym blaskiem.- Przekonamy się, gdy zobaczymy twoje wnętrzności.

Allen chciał coś jeszcze dodać, lecz widok biegnącego w jego kierunku nieznajomego, z groźnie wyglądającym mieczem w dłoni, o ostrzu wycelowanym dokładnie między jego oczy, spowodował, że zamachał rękoma i zaczął żałować, że w ogóle tutaj przybył.

- Czekaj! Mówiłem, że nie jestem wrogiem, generał Cross miał wysłać list z zapowiedzią!

Na nazwisko „Cross”, chłopak zamarł z kataną o cal od czoła Allena.

- Komui?- rzucił w przestrzeń.

W milczeniu zmierzył wzrokiem Allena, nie opuszczając gardy i nie pozwalając ruszyć mu się na milimetr. Dopiero teraz chłopiec zauważył, że włosy nieznajomego mają granatowy odcień.

- Yhm, faktycznie, znalazł się jakiś list- odezwał się jeden z fruwających dokoła golemów, który musiał emitować głos wymienionego wcześniej Komuiego.- Przestań, Kanda. Otwórzcie wrota.

Strażnik, kamienny gargulec, popatrzył jeszcze nieufnie w prawo i lewo, a następnie wykrzywiając dziwaczną twarz w grymas, pozwolił na otwarcie skrzydeł bramy. Największy problem stanowił Kanda, który wcale nie zamierzał schować broni.

- Komui, możesz mi powiedzieć, co to ma znaczyć?

- Oj, Kanda, takie tam, małe problemy. Troszkę się pospieszyliśmy, okazało się, że Allen jest wychowankiem Crossa. No, już, daj mu spokój i pozwól wejść.

Zza ciężkich, otwartych teraz wrót Zakonu, wyłoniła się młoda dziewczyna, odziana w mundur podobny do Kandy, tyle że o wiele krótszy i czarne, sięgające kolan kozaki. Miała zielonkawego koloru włosy, spięte w dwie kitki i fiołkowe oczy.

- Kanda, mówiliśmy, żebyś przestał. Schowaj miecz i chodźmy. Jestem Lenalee Lee, asystentka dowódcy- uśmiechnęła się uroczo, zapewne starając się jakoś wynagrodzić Allenowi bardzo stresujące momenty.

Chłopak prychnął i schował katanę do pochwy, po czym wyprzedził ich, nie oglądając się za siebie. Nie zatrzymał się nawet, kiedy Allen zawołał go, pragnąc nawiązać znajomość jak należy.

- Wybacz mu- odezwała się Lenalee.- Właśnie wrócił z misji i jest nieco zdenerwowany. Radzę zacząć ci się zaznajamiać z rozmieszczeniem poszczególnych sal, bo plan zamku jest dosyć zawiły.

Allen pokiwał głową i został trochę w tyle, gdy jego uwagę przykuł wiszący na ścianie duży gobelin przedstawiający symbol Zakonu. Środek stanowiło koło, otoczone runicznymi inskrypcjami, a umieszczone wewnątrz wydłużonego, regularnego krzyża, którego ramiona kończyły się długim szpicem. Z miejsc między ramionami wyłaniały się również wydłużone trójkąty, mające za zadanie przypominać płatki kwiatów.

- To Rose Cross- wyjaśniła dziewczyna.- Nasz znak. Jak dostaniesz mundur, też będziesz go nosić.

Delikatnie szarpnęła go za rękaw i poprowadziła niekończącymi się korytarzami, prowadzącymi przez sale większe i mniejsze, arkady i krużganki. Allen musiał przyznać, że Kwatera Główna zrobiła na nim niemałe wrażenie, z opowieści generała Crossa wnioskował bowiem, że jest to raczej coś w rodzaju więzienia, gdzie nie da się wytrzymać ani dnia, nie tracąc przy tym zmysłów. Lenalee zatrzymała się dopiero, gdy stanęli w hallu głównym budynku. Dosyć duży, utrzymany na planie okręgu sprawiał wrażenie dna długiej tuby- w górę ciągnęła się niezliczona ilość pięter z setkami drzwi dokoła.

- To pokoje Egzorcystów. Stąd niedaleko już do biura mojego brata- kierownika, gdzie przydziela misje i ustala składy drużyn. Nie wiem, czy wiesz, ale Egzorcyści, nawet ci, którzy mieli wcześniej własny dom, zostają przeniesieni tutaj i od tej pory to Kwatera jest ich miejscem zamieszkania. Nie wszystkim się to podoba.

- Rozumiem.

- Jak się miewa generał Cross? Od kilku lat skutecznie ukrywa się przed Zakonem.

- Chyba dobrze… właściwie to rozkazał mi do was dotrzeć, a sam uciekł. Nie mam pojęcia dokąd.

- Zostawił cię samego?

- Och, to nic wielkiego. Mogę rzec, że miał to w zwyczaju.

- Straszne…

Allen uśmiechnął się i podążył za Lenalee, która prowadziła go już w korytarz należący do kierownika Kwatery. Nowa przyjaciółka bardzo mu się spodobała. Była nie tylko ładna, ale miała też osobisty urok i pełne życzliwości nastawienie do świata.

Otworzyła jedne drzwi, poprowadziła go piętro niżej po schodkach i natknęła się wprost na poszukiwanego dowódcę.

- Komui Lee- powitał Allena szczupły okularnik, w dziwnym białym czepku na głowie.- Wybacz nam wcześniejsze nieporozumienie…

- Ciekawe, czyja to wina- wtrącił stojący z boku mężczyzna o blond włosach.- Tak to jest, kiedy nie kwapi się, żeby czytać bieżącą pocztę.

- Przesadzasz- Komui zaśmiał się nerwowo i natychmiast popchnął Allena przed siebie, po czym wpakował go do bocznego pomieszczenia, ze ścianami wykładanymi kafelkami.

Nadgorliwie posadził go na krześle i założył ręce na piersi, obserwując go z uśmiechem zza soczewkowatego kształtu szkieł.

- Pokaż swoją wspaniałą rękę.

- Skąd o niej wiesz?

- Oj, to oczywiste, że monitorujemy teren wokół Kwatery. Chyba trochę ucierpiałeś w starciu z Kandą, co? Ach, ten nasz Kanda. Taki nieokiełznany.

- Z tego, co zrozumiałem, to ty go wysłałeś.

- Ho, ho! To nasze zadanie, ale nie martw się, Allen, będzie dobrze. Co prawda przydałaby nam się Yenna… trudno, nieważne. Sam sobie poradzę. Albo i nie. Zawołam lepiej naszą medyczkę, na pewno wyleczy twoją rękę. Lenalee, byłabyś tak uprzejma?

- Oczywiście.

- No, Allen. Typ pasożytniczy, co?

- Słucham?

- Cross nie nauczył cię rodzajów? Same z nim problemy… cóż, Innocence dzieli się na kilka typów. Wyposażeniowy, czyli taki, jak w przypadku Kandy- do walki potrzebuje osobnego sprzętu. I pasożytniczy, czyli kiedy część ciała użytkownika jest bezpośrednio kompatybilna z materią. To właśnie twój rodzaj.

- Nie wiedziałem.

- Przyda ci się lekcja teorii. Musisz mieć duży potencjał, skoro sam Cross się tobą zainteresował, ale twoje oko… jesteś przeklęty, mam rację?

Allen zawahał się chwilę.

- Tak.

- Widać od razu. Jeśli chcesz przystąpić do Zakonu, będziesz musiał nam to szczegółowo wyjaśnić, więc żadna tajemnica nie wchodzi w grę.

- W porządku.

- No, przyszła już pani Roserfy. Zajmie się twoją uszkodzoną ręką.

Po kilkunastu bolesnych minutach opatrywania skaleczonego ramienia, Allen poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie doprowadzi do jego zranienia. Komui zabrał go na nowatorskie urządzenie, będące efektem jego własnych eksperymentów technicznych i teraz pędzili w dół na trójkątnej platformie, zawieszonej w powietrzu. Kierownik starał się wytłumaczyć mu, na czym dokładnie polega niezwykłość tego urządzenia, ale ze względu na widoczny brak entuzjazmu chłopca, zrezygnował. Opuszczani coraz niżej i niżej, trafili wreszcie do piwnicznych części Kwatery; zatrzymali się jednak dopiero wtedy, gdy temperatura powietrza spadła o jakieś piętnaście stopni.

- Nasz strażniczka zaraz cię określi- uprzedził Komui, uśmiechając się tajemniczo.- Tylko się nie przeraź.

Wszędzie roztaczała się mgła, stłumione kłębki oparów przesłaniały widok. I wtedy, nagle, Allen poczuł, że coś unosi go w górę. Zgodnie z życzeniem Komuiego, powstrzymał okrzyk zdumienia, ale szczerze mówiąc, sytuacja nie należała do najbardziej komfortowych. Coś owinęło go w pasie, coś jak długie, nieokreślonego kształtu i konsystencji ramiona. W ciszy rozbrzmiał głęboki, kobiecy głos, roznoszący echo po laboratoryjnej części Zakonu.

- Pasożyt… zdecydowanie pasożyt. Nie bój się mnie. Nie jestem wrogiem.

Allen zobaczył pochylającą się nad nim olbrzymią postać pewnego nadnaturalnego tworu- ciało wyglądało jak utkane z mgły zmieszanej z krystalicznym płynem, głowa natomiast formą przypominała łeb węża. Oczy zasłaniały, można rzec bardzo specyficzne włosy, które w rzeczywistości wcale włosami nie były. Jedyną rzeczą, którą można było bez większego problemu odróżnić i przypasować do konkretnej części ciała, były purpurowego koloru usta. Istota pochyliła twarz, a chłopiec na jej czole dostrzegł zarys zielonego krzyża, identycznego jak na własnej ręce. Czyżby była posiadaczką Innocence? Krzyż zamigotał hipnotyzującym światłem, które wdarło się prosto do jego mózgu. Sam nie wiedział, jak to możliwe, ale czuł, jak coś wniknęło do jego wnętrza i badało właśnie jego ciało.

- Dwa procent- odezwał się magnetyzujący głos kobiety.- Szesnaście procent… trzydzieści procent… pięćdziesiąt trzy procent… osiemdziesiąt trzy procent.

Przerwała liczenie i poderwała głowę. Dopiero teraz Allen zauważył, że jego lewe ramię otaczały drobinki oślepiającej jasności.

- Wygląda na to, że osiemdziesiąt trzy procent, to najwyższy wskaźnik twojej synchronizacji z bronią- oznajmiła istota i postawiła go z powrotem na platformę, na której czekał Komui.

- Nieźle, Allen- pochwalił go kierownik.

- Chyba nie wiem, o co chodzi.

- Synchronizacja to stopień twojej umiejętności łączenia się z bronią. Im niższy jest procent, tym trudniej przeprowadzić aktywację Innocence, które w niej spoczywa, co może zagrażać użytkownikowi. Wybacz, nie chciałam cię przestraszyć- dodała kobieta.- Pragnęłam jedynie poznać twoje Innocence, określić jego rolę i siłę.

- Hevlaska jest Egzorcystką- rzucił Komui.- Od początku istnienia Zakonu, czyli… od mniej więcej dwustu lat. Dzięki połączeniu ze swoim Innocence zyskała nieprzeciętne zdolności. Ona jedna jest w stanie zgłębić naturę broni każdego Egzorcysty, co też czyni przed jego inicjacją.

- Zapłaciłam za to wysoką cenę- oznajmiła Hevlaska.- Poświęciłam własne ciało i własne życie na rzecz tej mocy. Twoje Innocence, Allenie Walker, w przyszłości stworzy wspaniałego „niszczyciela czasu”.

- Aha.

- Też nie rozumiem- zaśmiał się Komui- ale brzmi obiecująco, prawda? Przepowiednie naszej drogiej Hevlaski zawsze się sprawdzają.

Chłopiec pomyślał, że to trochę za dużo, jak na jeden raz, ale jeśli chciał stać się pełnoprawnym członkiem Zakonu, musiał dowiedzieć się naprawdę wielu rzeczy.

- Czym właściwie jest Innocence?- zapytał.

Komui długo milczał, patrząc na niego jak na wariata.

- To był żart, tak?

- Nie.

- Cross ci nie powiedział?

- Nie. A powinien?

Kierownik przyłożył rękę do twarzy, jakby lekkomyślność generała przekraczała jego najśmielsze wyobrażenia.

- Usiądź sobie, czeka cię długi wykład. Od czego by tu…

- O istnieniu Innocence wie tylko nasza organizacja, Mroczny, lub też Czarny Zakon- uprzedziła go Hevlaska, swoim melodyjny głosem wprawiając powietrze w przyjemne drganie.- Został założony, jak już wspomniał Komui, ponad dwieście lat temu, kiedy zaobserwowano regularne pojawianie się demonów stworzonych z ludzi, wbrew prawom życia, wskrzeszonych po śmierci. Stał za tym Milenijny Earl, ale kim dokładnie jest i od jak dawna istnieje- tego nie udało się jeszcze ustalić. Wiadomo jedynie, że pragnie władzy, ale w jakim celu- trudno stwierdzić. Niemalże równocześnie z pojawieniem się pierwszych Akum odkryto pewną kostkę, zawierającą starożytne proroctwo i metodę, dzięki której byliśmy w stanie posługiwać się jedną, dość szczególną substancją.

- Co masz na myśli?

- Zwana była „kryształem Boga”- dokończył Komui- a posiadała magiczną moc. Moc, która według proroctwa, miała w przyszłości przezwyciężyć zło, co raz, tysiące lat temu uczyniła. Za pomocą kostki, zawierającej ową nadzwyczajną materię, czyli Innocence, pokonano już Milenijnego Earla. Stary Testament nazywa to biblijnym potopem, w jego wyniku świat spotkała zagłada. Kostka pękła wówczas na sto dziewięć części, które zostały rozrzucone po świecie. Ale w proroctwie zapowiedziano powrót Earla. Poradzono, aby odnaleźć wszystkie zaginione części Innocence, uważane za dar od samego Boga do walki z ciemnością i stworzyć z nich jedność. To powinno powstrzymać go na zawsze. Gdy tylko odnaleziono kostkę z tak groźną przepowiednią, powoli znajdującą potwierdzenie w rzeczywistości, Watykan zaniepokojony powstawaniem Akum, postanowił powołać organizację odpowiedzialną za gromadzenie Innocence i walkę z Milenijnym. To właśnie my. Osoby, które są w stanie aktywować ukrytą moc Innocence, nazywane są Egzorcystami. Nadążasz?

- Tak. Nie rozumiem tylko, na czym polega Innocence wyposażeniowe.

- To bardzo proste. Cząsteczka materii ukryta jest zazwyczaj w przedmiocie, w jakiś sposób połączonym z przyszłym użytkownikiem. Kompatybilność stwierdza się, obserwując zachowanie Innocence na rozkazy wydawane przez użytkownika. Jeśli aktywuje się- osoba ta nadaje się na Egzorcystę. Wtedy Innocence zostaje przeniesione do broni, której później dany Egzorcysta używa, a która dzięki zawartości Innocence w swojej strukturze, okazuje się być o wiele skuteczniejsza, i co najważniejsze- jest jedyną bronią przeciwko Akumom, o czym już pewnie sam wiesz.

- Tak, słyszałem.

- Masz więcej pytań?

- Jeszcze tylko jedno. Czy wiecie, kto po tylu latach od jej zaginięcia, odnalazł kostkę z proroctwem?

Nastała chwila ciszy. W końcu Allen po raz kolejny poczuł ciepły dreszcz na dźwięk głosu Hevlaski:

- Tak. Byłam to ja. To właśnie wtedy stopniowo zaczęłam tracić ciało i zmieniać się w to, czym jestem teraz. Jak widzisz, nie tylko ciebie w życiu dotknęło przekleństwo. Jestem żywym przykładem, jak straszne skutki może nieść ze sobą czyjaś klątwa.

- Dlaczego coś, co miało pomóc światu zostało przeklęte?

- Przypuszczam, ze powodów było kilka. Jeden to taki, że nie można nic zyskać, nie tracąc czegoś innego. A to, co zyskaliśmy to prawdziwe błogosławieństwo, ogromna tajemnica, jak uchronić świat i tysiące istnień przed całkowitą zagładą. Inną przyczyną mogła być chęć ochrony kostki przed niepowołany rękoma- gdyby zdobył ją Milenijny, na wieki wieków zostałby osłabiony i nie byłby w stanie sprowadzić na nas klęski.

- Czy on wie o Innocence?

- Wie. Wie i szuka stu dziewięciu kawałków, aby je zniszczyć, a które jesteśmy zmuszeni odnaleźć przed nim. Jeśli stanie się inaczej, nie uda nam się przezwyciężyć ani jego, ani tak zwanej Ciemnej Materii, z której czerpie tworzywo na Akumy.

- Czyli nasza sytuacja nie wygląda specjalnie dobrze.

- Och, niewątpliwie czekają nas dni pełne cierpienia, dni ciemności i wahań, dni rozpaczy i rozczarowań. Ale musimy wierzyć- zakończyła Hevlaska.- Bez tego nie zwyciężymy w tej beznadziejnej walce.

Komui westchnął.

- Chodźmy, Allen. Niebawem nastąpi twoje zaprzysiężenie, po którym staniesz się pełnoprawnym członkiem Czarnego Zakonu.


„Ja, Allen Walker, Egzorcysta organizacji religijnej Czarnego Zakonu,

Służyć wiernie i z oddaniem

w imieniu Najwyższej Sprawiedliwości,

walczyć po stronie Jasności Świata

nie szczędzić wysiłku i cierpienia,

a w razie potrzeby, bez wahania

krew własną za Nią przelać,

uroczyście przysięgam.”

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.