Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Zniknięcie Edwarda Elrica

Autor:Slova
Serie:Fullmetal Alchemist
Gatunki:Dramat, Fikcja, Obyczajowy, Przygodowe
Dodany:2012-08-15 10:28:33
Aktualizowany:2012-08-15 10:28:33


Zawsze w głębi serca zastanawiałem się, czy rok to dużo, czy mało. Kiedyś... właśnie - czy kiedyś to jeszcze odpowiednie słowo? W końcu minęły raptem cztery lata od kiedy znowu mogę czuć i żyć jak człowiek. Na pewno teraz inaczej postrzegam czas, który pędzi niczym szalony. Wtedy nie znałem snu i samotnie spędzałem wszystkie noce, teraz zdaje mi się, że życie ucieka mi przez palce.

List, który ostatnio otrzymałem od Winry, mojej odwiecznej przyjaciółki, a teraz także żony starszego brata, wstrząsnął mną niezmiernie. Czy to wylewająca rozpacz, czy może też niewypowiedziany apel o pomoc - doprawdy nie wiem, co mnie bardziej poruszyło. O tym, że w Amestris nie dzieje się dobrze widziałem od dość długiego czasu. Wojna o utrzymanie granicznych terenów wybuchła bardzo szybko po tym, gdy tylko po świecie rozeszła się wieść o wewnętrznych problemach mojej ojczyzny. Nie widzę w tym nic niezwykłego, w końcu obalone w trakcie wojny domowej władze miały na pieńku ze wszystkimi sąsiadami, nic więc dziwnego, że ci niemalże w jednej chwili napadli na osłabiony kraj. To straszne, że ta przesiąknięta krwią ziemia nie może zaznać spokoju. Najgorsze jest jednak to, że z relacji Winry Rockell... przepraszam, teraz już Winry Elric, wynikało, że mój brat Edward był na południu w chwili, gdy Aerugo wypowiedziało Amestris wojnę, niemalże jednocześnie forsując granicę i zajmując South City, gdzie przebywał Ed. Od tamtej pory, a było to ponad pięć miesięcy temu, ślad po nim zaginął. Niestety poczta między Xerxes a moją ojczyzną kursuje nad wyraz powoli.

Długo zastanawiałem się nad tym, co mam w tej sytuacji począć. Zostawić dom, żonę w stanie błogosławionym i badania by wracać do kraju? Przeklinam mój przesycony alchemicznymi naukami umysł. Myśl o tym, że Edward poświęcił tak wiele dla mojego szczęścia nie dawała mi spokoju i sprawiła, że ostatecznie zdecydowałem się wrócić i spłacić dług. Cholerna równowarta wymiana...

Przyznam się, że zupełnie nie poznałem okolic rodzinnego Resembool i bynajmniej to nie pamięć płatała mi figle. Wojna, mimo że bezpośrednio nie wkroczyła na te tereny, wywarła piętno na tej malowniczej krainie. Przede wszystkim w oczy rzucała się masa wojskowych transportów, które rozjeździły lokalne drogi i skutecznie utrudniały komunikację. W takich chwilach zazdroszczę swojemu bratu autorytetu, jakim cieszył się w armii - dla niego nie istniały blokady drogowe. Ja zaś nie raz musiałem czekać wiele godzin, zanim ktoś łaskawie pozwolił mi ruszać dalej. Nawet tu, w spokojnej mieścinie dało się wyczuć napiętą atmosferę. W obliczu mobilizacji rezerwistów Resembool stało się ważnym punktem na trasie przerzutu sił i zaopatrzenia z zachodu na południe. Ponoć pułkownik Mustang, mój dobry przyjaciel, szykował się do kontrofensywy. Tak więc nic nie wskazywało na to, by w moich rodzinnych stronach w najbliższym czasie miał zapanować spokój. Chyba będę musiał się przyzwyczaić do nowych warunków.

O ile jednak to wszystko mieściło się w granicy przypuszczeń, to już powołanie pułku strzelców Ishvarskich było dla mnie prawdziwym zaskoczeniem i widok białowłosych mężczyzn o ciemnej karnacji odzianych w granatowe mundury wprawił mnie w osłupienie. Jak się później dowiedziałem oddział ten stworzono w celu ustabilizowania sytuacji na terytorium dawnego Ishvaru, które pomimo dość sporej autonomii i tak pozostawało częścią Amestris. W obecnej chwili żołnierze mieli zabezpieczyć wschodnie rubieże ojczystej ziemi jako odwód dla innych operujących tam oddziałów. Tak się składa, że to właśnie w pobliżu Resembool rozlokowano Ishvarczyków. Nie musiałem długo czekać by przekonać się, że to był dla mnie łut szczęścia.

Kiedy zbliżałem się do warsztatu babci Pinako zaciekawił mnie widok rozstawionych przed domem białych namiotów. Jak się wkrótce okazało pracownia protetyczna Rockbellów przeżywała swój renesans, konstruując automatyczne protezy dla okaleczonych na wojnie żołnierzy i dając im szanse na normalne życie. Mimo to widok dziesiątek osób kuśtykających o kulach i pozbawionych kończyn przybił mnie do reszty. A przecież jeszcze nawet nie byłem w pobliżu prawdziwej wojny.

Gdy wysiadłem z auta dobiegł mnie przepełniony cierpieniem krzyk dochodzący z pracowni Pinako - dowód na to, że ktoś właśnie otrzymywał podstawę protezy automatycznej. Pamiętałem jak dziś chwile, gdy to Edward leżał na łóżku i z zaciśniętymi zębami znosił katusze łączenia nerwów z protezą. Okrucieństwo tego zabiegu polegało na tym, że musiał być wykonany przy całkowitej świadomości pacjenta, ale od bólu nie jeden dorosły mężczyzna tracił przytomność na stole operacyjnym.

Powstrzymałem się od wejścia do domu, zamiast tego usiadłem na werandzie i czekałem, aż babcia skończy operację. Nie wiem, ile czasu zajęło mi oczekiwanie, ale skutecznie umilił mi je Den, pilnujący obejścia pies z protezą łapy.

Drzwi do domu otworzyły się dość niespodziewanie i ze środka wybiegł na oko pięcioletni brzdąc. Rozczochrany blondas był niemalże kopią Eda za jego dzieciństwa. Malec spojrzał na mnie przenikliwie, z początku nieco zdziwiony i po chwili z powrotem wpadł do domu obwieszczając wszem i wobec „Mamo! Mamo! Stryjek Alphonse przyjechał!”. Na reakcję matki nie musiałem czekać długo, bo ta już po chwili stała obok mnie, odziana w drelichowe spodnie i kraciastą koszulę z rękawami zakasanymi ponad łokcie. Cała Winry, zawsze w pracy. Nawet nie zdążyła odłożyć na miejsce klucza i teraz wpatrywała się we mnie z porządnym kawałem stali w dłoni.

- Mogłeś zadzwonić - stwierdziła i faktycznie miała rację. Zapomniała jednak o jednym.

- W Xing nie ma telefonii. A list szedłby zapewne dłużej, niż trwałaby moja podróż.

Nie wiem, czy ta odpowiedź ją usatysfakcjonowała. Sądzę, że i tak żadnej nie oczekiwała. Muszę jednak przyznać, że te kilka lat zmieniło nieco jej charakter, jakby Winry trochę ubyło temperamentu.

- Wejdź, - wskazała mi na drzwi, - nie wiem, czemu od razu tego nie zrobiłeś.

- A tak jakoś głupio bez pukania, a nie chciałem odrywać nikogo od pracy. - próbowałem wytłumaczyć dziwną nieśmiałość, której pochodzenia właściwie nie znałem. Przecież posiadłość Rockbellów była dla mnie jak drugi dom.

- Przyjechałeś sam? - Zapytała blondynka, ściągając z głowy ujarzmiającą włosy długą chustę.

- Mam trzech towarzyszy. Dwóch znasz, trzeciego chętnie przedstawię. Mogę ich zaprosić?

Doprawdy nie miałem pojęcia, czy już jestem zuchwały, czy może tylko wyprzedzam myśli pani Erlic. Po dłuższej rozłące nawet bliskim często trudno jest zacząć serdeczną rozmowę, zwłaszcza w naszej sytuacji.

- Nie ma sprawy, podróż musiała was wykończyć. Zawołaj ich, a ja znajdę coś do zjedzenia.

Zanpano i Gerusą są chimerami - nienaturalnym, alchemicznym połączeniem człowieka i zwierzęcia. Moja przyjaźń z nimi to długa i zawiła historia, ale świetni i oddani z nich kompani. Tak jak ja kiedyś pragną odzyskać swoje naturalne ciała, więc podróżują u mojego boku jako ochroniarze i asystenci. Co zaś tyczy się Yu-xo, to jest wysłanniczką rodu Chang. May, moja żona, stwierdziła, że powinienem mieć należytą ochronę, jeżeli zamierzam „wracać do tego brutalnego i barbarzyńskiego kawałka świata”. O ile Zanpano i Gerusa z chęcią przyjęli zaproszenie na herbatę, to sługa mojej małżonki jak zwykle ukryła się gdzieś w pobliżu i z dystansu czuwała nad sytuacją. Nic nie mogłem na to poradzić - tacy już są wojownicy z Xing, a znam niejednego.

Z rozmowy z Winry dowiedziałem się o wiele więcej, niż z listu. Widać emocje targające panią Elric i wylewający się z tekstu żal teraz już nieco ostygły. Nadal jednak dało się wyczuć, że dziewczyna bardzo przeżywa zaginięcie Edwarda. Wyjawiła mi, że najchętniej sama pojechałaby go szukać i poprosiłaby o pomoc przyjaciół, ale dziecko okazało się być skutecznym ograniczeniem. Tym bardziej, że babcia Pinako miała już swoje lata, a w dodatku ktoś musiał montować nowe protezy. Tak więc pozostałem tylko ja. Jakby to ująć... do ruszenia bratu na pomoc nie potrzebowałem namów ze strony jego żony, a mojej przyjaciółki. Ale muszę przyznać, że rozmowa z Winry pogłębiła moją determinację.

Poranek następnego dnia był ponury i szarawy. Pomimo tego, że nastał świt, to pukanie do drzwi o siódmej rano wprawiło domowników w zakłopotanie. Jak zwykle pierwszą osobą witającą gościa był miniaturowy klon Edwarda. Olgierta, bo tak miał na imię, było wszędzie pełno. Jednak tego, kto stał u drzwi, z pewnością nikt się nie spodziewał.

Spieczona słońcem twarz z krzyżującymi się bliznami - tego człowieka się nie zapomina. Niegdyś śmiertelny wróg, który czyhał na życie mojego brata dziś przybył do domu Rockbellów przywiedziony wieścią o moim powrocie. Prawdę powiedziawszy Scar był ostatnią osobą, którą posądziłbym o chęć pomocy. Wprawdzie jego dawne wybryki już dawno przeszły do historii, a on sam po dziś dzień pokutuje za grzechy, ale skryta i wyobcowana osobowość nie zmienia się nigdy. Niemniej ucieszyłem się na wieść, że ishvarscy strzelcy mają wyruszyć do South City już jutro. Oferta zabrania się razem z nimi była chyba darem niebios. Szybszego sposobu na dostanie się w ogarnięty wojną region nie było.

To, co odróżniało wagony zajęte przez Ishvarczyków od tych wypełnionych żołnierzami innych jednostek to spokój. Cisza, zaduma, rozrywkę stanowiły co najwyżej jakieś tradycyjne dla tego ludu gry planszowe i karciane, jednak dwa dni jazdy bez przerwy i przystanki tylko w celu uzupełnienia wody w lokomotywie nie dały mi czasu na nauczenie się choćby jednej. Zamiast zabawy raczyłem się rozmyślaniem o tym, co zastanę po przyjeździe do South City. Wojnę widziałem już kiedyś, ale każda była inna. Tym ciężej przychodziło mi myślenie o Edwardzie - zupełnie nie miałem pojęcia, co mogło się z nim stać.

Przeszywający pisk hamulców i zgrzyt metalu obudził mnie w środku nocy. Rozejrzawszy się dookoła stwierdziłem, że wszyscy Ishvarczycy są już na nogach, co dało mi znać, że jesteśmy na miejscu. Dobiegające z zewnątrz hałasy usłyszałem dopiero po chwili. Gwar i krzyki potwierdziły na dobre, że jesteśmy w jakiejś bazie wojskowej, ale to raczej na pewno nie było miasto, co najwyżej szczere pole otoczone umocnieniami i wypełnione rzędami namiotów.

Najwidoczniej wieść o moim przybyciu wyprzedziła mnie samego, gdyż po wyjściu z wagonu powitała mnie Riza Hawkeye, moja przyjaciółka i adiutant generała Mustanga, na spotkaniu z którym wielce mi zależało. Widocznie Roy Mustang myślał w tej kwestii podobnie.

- Dobry wieczór - przywitałem się szablonowo. Nie za bardzo miałem pojęcie, jak powinienem się zachować w obecnej sytuacji.

- Witaj, Alphonse. Generał czekał na twój przyjazd. - Odparła blondynka. Dopiero teraz zauważyłem, że na jej pagonach widnieje stopień kapitana, a nie, jak pamiętałem sprzed wyjazdu, porucznika.

- Domyśliłem się. Chyba nie tylko mnie zależy na odnalezieniu Eda.

Odpowiedzi nie usłyszałem. Zamiast tego w eskorcie pani kapitan ruszyłem do namiotu dowódcy.

Zobaczyłem Roya Mustanga pierwszy raz od kilku lat i od razu strzeliłem gafę. Po prostu nie mogłem powstrzymać się od śmiechu i musiałem zakryć usta, co chyba tylko spotęgowało nieelegancki efekt.

- Czyżby w Xing śmiech był swoistą formą powitania? - Zapytał podirytowany generał. Cóż, nic nie mogłem na to poradzić. W końcu na twarzy miał...

- Wąsy... - wydukałem z trudem.

- Proszę? - zdziwił się.

- Ma pan wąsy. Nie jestem przyzwyczajony do tego widoku.

Mustang jakby trochę się speszył. Hawkeye nie za bardzo wiedziała, co robić w tej sytuacji, ale po jej wyrazie twarzy odniosłem wrażenie, że mnie po części rozumie. Cienki, wymodelowany wąsik To była ostatnia rzecz, której spodziewałbym się po Royu Mustangu. No, ale to chyba był taki „generalski” wąs.

- Doprawdy przepraszam... - chciałem się wytłumaczyć, ale generał najwyraźniej stwierdził, że przejmie inicjatywę w rozmowie i nie dał mi dokończyć.

- Usiądź, - wskazał na krzesło dając znać, że przejdzie od razu do konkretów. Ta cecha jego charakteru nigdy się już nie zmieni.

- Słuchaj, Alphonse - zaczął - podejrzewam, że Twój brat wpakował się w niezłą kabałę. Nie, ja to W I E M, - bardzo mocno zaakcentował to słowo - że narobił sobie i swojej rodzinie niezłej biedy. Ale mam przeczucie, że wciąż żyje.

Te słowa jakby dodały mi otuchy, chociaż wcale nie musiały okazać się prawdą.

- Na jakiej podstawie pan tak uważa? - zadałem pytanie, chociaż wiedziałem, że bez niego też uzyskam odpowiedź.

- Po zajęciu South City Aerugo zabrało się do odkopywania tego, co zostało po tamtejszych laboratoriach alchemicznych. To wiem na pewno - coś knują. Zapewne chcą wykorzystać alchemię jako broń w taki sam sposób, jak my. Niestety kultura alchemiczna w ich kraju to groteska, więc potrzebowali jakiś zdolnych alchemików. Pech chciał, że Stalowy prowadził badania w chwili, gdy wróg wkroczył do miasta. A bez swoich alchemicznych zdolności po prostu nie mógł się wydostać i wpadł w ich ręce.

- Sądzi pan, że Aerugo pojmało mojego barta po to, by skorzystać z jego zdolności? Ale przecież on już nigdy nie będzie mógł używać alchemii! - zaoponowałem, chociaż miałem świadomość, że wiem mniej, niż na początku zakładałem.

- Nie. - Zanegował Mustang, poprawiając wąsik. Tym razem powstrzymałem się od śmiechu. - Ci z Aerugo pojmali Stalowego pewnie nawet nie wiedząc, z kim mają do czynienia. Nie wiem, czy jeszcze nosi przy sobie ten srebrny zegarek...

- Nosi. - Przerwałem generałowi. Co do tego miałem absolutną pewność. - Ed nie pozbyłby się go, zbyt wiele dla niego znaczy. - Przypomniałem sobie o datach wyrytych wewnątrz klapki czasomierza. Wartość sentymentalna była w tym przypadku zbyt wielka.

- No więc pewnie to go zdemaskowało. Poza tym twój brat ma niewyparzony język i mógł się po prostu wygadać. A Stalowy, nawet pozbawiony alchemicznych mocy, ma renomę, która już dawno przekroczyła granice Amestris. To chodząca encyklopedia alchemii. Wiesz o tym najlepiej. Właśnie taka osoba jest potrzebna Aerugo. Dlatego sądzę, że nadal żyje.

Słowa Mustanga miały wiele sensu i, nie ukrywam, dodały mi otuchy. Ale to jeszcze nic nie znaczy. Skoro wróg pojmał mojego brata, to na pewno nie będzie chciał go tak po prostu oddać.

- Słuchaj, Alphonse. - bardzo bezpośredni ton generała wyrwał mnie z zadumy.

- Tak?

- Tu masz przepustkę dla Ciebie i twoich kompanów. Udacie się do South City. Z tym dokumentem nikt nie będzie wam robił problemu. Szykujemy się do kontrofensywy i im prędzej wydostaniesz Stalowego z rąk wroga, tym lepiej. Później nikt nie będzie patrzył na to, co się z nim stanie. Nie będzie na to czasu. Tylko pamiętaj... - zawahał się Mustang, odniosłem wrażenie, że ręka, w której trzyma własnoręcznie podpisany dokument drgnęła, - to jest wojna. Nie mogę dać ci żadnej gwarancji bezpieczeństwa. Gdy tylko miniesz nasze ostatnie pozycje będziesz mógł liczyć tylko na siebie. Nie daj się zabić i znajdź brata. Z twoimi zdolnościami to więcej, niż możliwe.

- Bywaliśmy w gorszych tarapatach. - Odparłem pewny siebie.

- Wiem. Inaczej nie pozwoliłbym ci tam jechać. Oddam ci do dyspozycji samochód. Pani kapitan podstawi go jutro wcześnie rano, a tymczasem wskaże ci miejsce, gdzie będziesz mógł złapać oddech. Im wcześniej wyruszysz, tym lepiej.

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Wstałem z krzesła i po prostu uścisnąłem dłoń generała. Może był surowy, może raz już poświęcił zdrowie za ten kraj. Jednak w gruncie rzeczy obydwaj przeszliśmy przez te samo piekło i chyba dlatego rozumieliśmy się teraz bez słów. Czasu na odpoczynek zostało niewiele, więc czym prędzej udałem się do swojego namiotu, a raczej dobrze okopanego magazynu z naprędce rozstawionymi łóżkami polowymi.

Tak jak zapewniał Roy Mustang wszystkie problemy znikały po okazaniu przepustki. Mała kartka papieru, a tak cieszy. Pełny bak paliwa w aucie i prowiant na kilka dni okazały się wszystkim, czego potrzebowaliśmy w podróży. Wprawdzie Yu-xo była sceptycznie nastawiona do jazdy w środku auta twierdząc, że to ogranicza możliwość obrony, ale kazałem jej nie rzucać się w oczy jazdą na dachu. Za to Zanpano i Gerusa nie narzekali i co pewien czas zmieniali się za kółkiem. Tak nam mijała podróż, podczas której mijaliśmy kolejne posterunki, transporty, blokady i kolumny wojska. Monotonnie, ponuro, niewygodnie i po wybojach, ale za to do przodu i szybko. Ani się obejrzałem, aż krajobraz zmienił się nie do poznania. Żołnierze nagle zyskali na czujności, nikt już nie obnosił się maszerując środkiem drogi. Umocnienia stały się jakby solidniejsze, co jakiś czas mijaliśmy zamaskowane stanowiska artylerii albo przejeżdżaliśmy obok wyrytych wzdłuż drogi okopów. Ani śladu cywili. To był znak, że jesteśmy już blisko końca naszych pozycji.

Ostatni posterunek przypominał bardziej małą twierdzę, niż budkę strażniczą. Ukryta między drzewami ambona, wzniesione z całych kłód i obsypane ziemią ściany, lufy karabinów maszynowych skierowane w stronę, z której mógł nadejść przeciwnik. A za tym wszystkim dziesiątki żołnierzy na zmianę śpiących i pełniących wartę.

Strażnik zatrzymał nas przy umocnionej stróżówce, patrząc się tak, jakby zobaczył karetkę wiozącą pacjentów szpitala psychiatrycznego. W sumie nie dziwie mu się - jeszcze dwa kroki i znajdziemy się w rejonie najcięższych walk. Kilkakrotnie przeczytał treść przepustki, co raz spoglądając na nas jak na samobójców, ale w końcu oddał mi kwit i, jakby z wyrzutem sumienia, że nie może nas zatrzymać, dodał na pożegnanie:

- Jeźdźcie z Bogiem.

No więc pojechaliśmy w siną dal, z duszą na ramieniu i mając noc za przyjaciółkę.

Paliwo w wozie skończyło się kilka kilometrów za ostatnim posterunkiem Amestris. Zanpano i Gerusa zepchnęli auto z drogi i ukryli starannie, zaś Yu-xo zniknęła w ciemności w celu zbadania drogi przed nami. Na jej powrót nie czekaliśmy długo. Pojawiła się znienacka, jak gdyby nigdy nic i beznamiętnie oznajmiła:

- W promieniu tysiąca kroków ścieżka jest czysta.

- Kogoś widziałaś? - zapytałem.

- Kilka patroli, ale już nie będą stanowić problemu. - Dlaczego nie mogła po prostu powiedzieć, że zabiła kilku ludzi? Może to było bardziej profesjonalnie - nie wiem. Ale to by wyjaśniało, skąd wzięła broń palną.

- Wróg miał to przy sobie. Każdy z nich, więc to musi być broń. Nie wiem, jak jej używać, bo jest ciężka i źle wyważona, ale żołnierze Amestris też mieli podobną, więc uznałam, że może się przydać.

Faktycznie - trzy repetiery i pistolet. Wcale się nie dziwię, że Yu-xo nie wie, jak ich użyć, w Xing nie produkuje się bezdymnego prochu. Bardziej zastanawia mnie fakt, że przez przypadek nie wypaliły, gdy niosła je w dość niebezpiecznej pozycji, a potem gdy rzuciła je beznamiętnie na ziemie. Zanpano i Gerusa aż odskoczyli na bok widząc, jak beztrosko z bronią palną obchodzi się moja strażniczka.

Nigdy nie przeszedłem treningu strzeleckiego, więc nawet nie dotknąłem się do broni, za to moi chimeryczni kompani służyli w wojsku. Natychmiast zabrali się do oswajania z zagraniczną konstrukcją. Yu-xo patrzyła z zaciekawieniem, gdy sprawdzali stan karabinów. W pewnym momencie sama chciała jeden zrepetować, ale Zanpano w porę wyrwał jej broń z rąk. Kultura techniczna w Xing była zupełnie odmienna od tej na zachodzie i lepiej było ich ze sobą nie mieszać.

Maszerowaliśmy całą noc, za przewodnika mając jedynie Yu-xo, która sprawdzała drogę przed resztą grupy. Pomocne okazały się też wyostrzone zmysły Zanpano, który, dzięki połączeniu ciała ludzkiego i zwierzęcego, był bardziej czuły na rozproszone w nocy światło. Moja radość na widok już nie tak odległych zabudowań South City nie trwała długo - teraz trzeba było obmyślić plan przedarcia się do miasta. Tam o kryjówkę powinno być już łatwiej. Wspólnie doszliśmy jednak do wniosku, że było za jasno na jakiekolwiek próby skradania się, a po całonocnym marszu trzeba chociaż trochę odpocząć. Stanęło na tym, że Zanpano i Gerusa przybrali swoje chimeryczne postaci i wzmocnieni zwierzęcą siłą wykopali prowizoryczne schronienie, nie rzucające się w oczy i dobrze ukryte między drzewami. Tam też, zmieniając się dwójkami, zaczerpnęliśmy trochę snu.

Nie dane mi było zaznać dużo odpoczynku. Było jeszcze przed południem, gdy w oddali odezwały się odgłosy potężnych wystrzałów. Chwilę potem poczułem dudnienie ziemi, kiedy artyleryjskie pociski zaczęły spadać na północ od nas.

- Alphonse! - Zanpano wpadł do pieczary z przerażeniem na twarzy - Musimy stąd uciekać!Amestris bombarduje całe przedpole South City!

Zszokowany i jeszcze odrętwiały zerwałem się na równe nogi. Sytuacja rzeczywiście nie wyglądała najlepiej. Miałem wrażenie, że Roy Mustang nie powiedział mi całej prawdy. Przecież wiedział, gdzie jesteśmy. To nie mógł być jakiś rutynowy ostrzał. Coś tu się nie zgadzało.

- Mustang zapewniał mnie, że ofensywa ruszy dopiero za kilka dni. - Stwierdziłem, samemu nie dowierzając we własne słowa.

- Nie czas teraz na takie rozmyślania! - krzyknął Gerusa - wynośmy się stąd byle szybciej! To może być nasza szansa, by dostać się do miasta.

Mój kompan miał rację. Taki ruch mógł się udać. O ile oczywiście nie zginiemy po drodze. Ponadto niepokoiło mnie zachowanie Yu-xo, która stała jak zamurowana, obserwując sytuację. W Xing nie znano wojny w takim wymiarze, jak na zachodzie, to musiało być dla niej zupełnie nowe doświadczenie. Zero zasad, totalne zniszczenie, zwycięstwo za wszelką cenę - prawdę powiedziawszy sam tego nie rozumiałem i zrozumieć nie chciałem.

Szybki marsz po bezdrożach okazał się bardziej męczący, niż sądziłem. Zanpano i Gerusa wyrzucili broń, za bardzo nas demaskowała. Trochę szkoda - mógł z niej być dobry użytek. Z drugiej strony udało nam się wmieszać w tłum zmierzających do South City. Ostatni rolnicy opuścili swoje gospodarstwa i ciągnęli ze sobą cały dobytek, który tylko zmieścił się na wozy albo dał radę iść samodzielnie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, ilu takich musiało teraz szukać schronienia w mieście. Ale tym lepiej dla nas.

Widok zabudowań South City dodał mi otuchy - do tej pory miasto obyło się bez znacznych zniszczeń. To tym bardziej zwiększało szanse na znalezienie Eda żywego.

Korowodu uchodźców właściwie nikt nie kontrolował. W obecnej sytuacji wróg raczej nie miał czasu i środków na to, by zapanować nad chaosem, który coraz bardziej ogarniał mieszkańców. Nam to było tym bardziej na rękę. Może jednak Mustang wiedział, co robi, właśnie teraz rozpoczynając kontrofensywę? Jednak zamieszanie mogło być pomocne jedynie do czasu - w końcu okolica stanie się zbyt niebezpieczna i wtedy wszystko szlag trafi.

Moje wątpliwości znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Po mieście krążyły plotki, że kawaleria Amestris przypuściła frontalne natarcie na South City i przełamała pierwszą linię obrony. A za nią śpieszyły główne siły. Gdzieś daleko wciąż dudniła artyleria, ale dotychczas na centrum miasta nie spadła jeszcze ani jedna bomba. Zastanawiałem się, czy uda nam się odnaleźć Eda na czas. Wciąż nie wiedzieliśmy, gdzie przebywa. O ile w ogóle żyje, bo z jego śmiercią też się liczyłem. Chwilowo jednak na ulicach było zbyt wielu żołnierzy, by podejmować jakiekolwiek działania. Yu-xo pilnowała okolicy, zaś ja i reszta towarzyszy wynajęliśmy niewielką klitkę na poddaszu kamienicy w pobliżu budynku sztabu. Kosztowało mnie to fortunę, ale za to mieliśmy stamtąd widok na kluczowy punkt South City. Zbliżała się noc, więc postanowiliśmy odpocząć i do rana poczekać na rozwój sytuacji.

Wojownicy z Xing to niesamowici ludzie - zdyscyplinowani, zawsze opanowani i zdolni do trwania na warcie całą noc. Medytacja i kontrola nad własnym ciałem to techniki, których uczy się ich od wczesnego dzieciństwa właśnie po to, by mogli wykonywać swoje obowiązki perfekcyjnie. Znałem kilkoro podobnych Yu-xo, a nawet osobistą strażniczkę cesarza Xing i wszyscy byli niemalże identyczni w zachowaniu. Różnice polegały jedynie w metodach, jakich używali podczas walki, co wynikało z przynależności do różnych rodów. Wiedziałem, że na Yu-xo można polegać, w końcu to moja małżonka rozkazała jej mnie pilnować. Wobec tego nie zdziwił mnie widok dziewczyny w ciasnym pokoiku, w którym śpiący na podłodze krępy Gerusa zajmował niemalże połowę powierzchni. Orientalna wojowniczka zakradła się do wnętrza bezszelestnie i obudziła mnie tak, by nie powodować hałasu.

- Co się stało? - zapytałem jeszcze nie za bardzo orientując się w czasie. Świecące na ulicy gazowe latarnie dawały znać, że noc się jeszcze nie skończyła.

- Za chwilę będzie tu niebezpiecznie. Musimy zmienić kryjówkę - wyszeptała spod białej maski skrywającej całą twarz. Taki swoisty znak rozpoznawczy wojownicy z Xing zakładali podczas misji. Ja jednak wolałem, żeby nie rzucała się w oczy tym orientalnym zwyczajem, więc już wcześniej poprosiłem, by w tłumie nie zakrywała twarzy.

Wstałem i wyjrzałem przez niewielki lufcik, który z miernym skutkiem udawał okno. Z początku niczego nie dostrzegłem.

- Niczego nie widzę - oznajmiłem. Yu-xo podeszła do mnie i wskazała palcem na ulicę. Rzeczywiście miała rację - za chwilę w okolicy będzie gorąco.

- Zanpano, Gerusa, zbieramy się - skrzyknąłem śpiących na podłodze mężczyzn.

- O co chodzi? - Ospale dopytywał pierwszy, nieelegancko drapiąc się po przyrodzeniu.

- Amestris już tu jest. - Odparłem. Miałem wrażenie, że po tej deklaracji czas się na chwilę zatrzymał.

- Jak to, przecież nawet nie słychać strzałów. Poza tym to niemożliwe, abyśmy tak szybko przerwali obronę. - Dyskutował Gerusa.

- Wyjrzyjcie przez okno. - Nakazałem, samemu jeszcze raz spoglądając na ulicę. Ten widok był nie do pomylenia dla kogoś, kto już raz oglądał podobną sytuację. Wyłaniający się z zaułków i studzienek ściekowych żołnierze, poruszający się sprawnie niczym koty, lekko uzbrojeni, ale już na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie weteranów.

- To żołnierze z Briggs. Jestem tego pewien. - Stwierdziłem. Zanpano i Gerusa chyba się ze mną zgodzili, gdyż nie odezwali się nawet słowem. - Tak samo kilka lat temu przedostali się do Centrali.

- Działają jako forpoczta. - Stwierdził Zanpano. - Chcą opanować sztab w chwili, gdy wróg będzie zajęty obroną przedmieść. To cholernie ryzykowne.

- Ale może nam pomóc. - Dodał Gerusa wdziewając kurtkę. - Poczekajmy aż zacznie się bitwa i wtedy im pomożemy. Przy okazji wedrzemy się do budynku, znajdziemy jakiegoś oficera i wyciągniemy od niego informacje.

To był dobry pomysł. W czwórkę nie mieliśmy szans, by zrealizować tego typu przedsięwzięcie. Ale gdy rozgorzeje bitwa, będę mógł bez trudu użyć swoich alchemicznych zdolności. Zanpano i Gerusa pomogą swoją zwierzęcą siłą, zaś Yu-xo bez większych problemów zakradnie się tam, gdzie będzie potrzeba. Zastanawiałem się tylko, dlaczego generał Mustang nie powiedział mi prawdy o swoich planach.

Tak, jak się spodziewałem, bitwa zaczęła się nagle i od razu nabrała impetu. Żołnierze z Fortu Briggs to wojownicy szkoleni w surowym, północnym klimacie, w wysokich i wiecznie pokrytych śniegiem górach. Ale są także specami od walki w zwarciu, gdyż ich głównym zadaniem jest obrona granicznej twierdzy między Amestris a Drachmą. Już kilkakrotnie widziałem, w jaki sposób działają i jak skuteczni są żołnierze z północy.

Huk wystrzałów rozległ się natychmiast po tym, jak tylko atakujący zajęli pozycje. Z początku nie sądziłem, że jest ich wielu, ale nagle stwierdziłem, że oddziały przybyłe z Briggs są wszędzie, gdzie tylko staraliśmy się znaleźć kryjówkę. Jednocześnie cały czas zbliżaliśmy się w stronę kwatery głównej, po drodze mijając rozbrojonych lub poległych żołnierzy Aerugo. Rannym nikt nie pomagał, atakujący nie mieli na to czasu.

W końcu zatrzymał nas jeden z oficerów, którego kompania właśnie zabezpieczała wiodącą do sztabu drogę. Nie dziwie mu się - zwykli ludzie raczej uciekali spod ognia karabinów, a my pchaliśmy się w samo centrum walk.

- Mam przepustkę od Generała Mustanga. - Oznajmiłem, wyciągając już mocno zmiętą, ale wciąż czytelną kartkę. Żołnierz przyjrzał się pismu, które najwyraźniej nie stanowiło dla niego żadnej wartości.

- W obecnej chwili nie mogę zastosować się do tego rozkazu. - Oznajmił.

- Ale jak to!? - zapytałem zdziwiony. - To pismo od dowódcy całego frontu!

- Tak, ale mam też wytyczne mojego dowódcy. - Oświadczył, oddając mi przepustkę. - Nie możemy narażać operacji na szwank, to wytyczne generał Armstrong.

- Znam osobiście generał Armstrong! - kłóciłem się. - Proszę mnie z nią połączyć, na pewno zezwoli mi uczestniczyć w akcji!

- Niestety, w tej chwili jest to niemożliwe. Mamy rozkaz zachowania ciszy radiowej do odwołania. Możemy jedynie odbierać informacje.

Zamurowało mnie. Tyle zachodu tylko po to, by spotkać się z czystą upartością. Jeden służbista i cały plan brał w łeb. Ale nie mogłem się poddać.

- Słuchaj! - porzuciłem oficjalne formy - Jestem Alphonse Elric, brat Stalowego Alchemika! Mówi ci to coś? On tam może być, pojmany przez Aerugo i pewnie potrzebuje pomocy!

- Nic mi o tym nie wiadomo... - upierał się oficer, a mnie coraz bardziej krew gotowała się w żyłach. Jednak od strony stojących dalej żołnierzy zaczęły docierać do mnie szepty, część z wojaków bacznie mi się przyglądała. „Alphonse Elric? Ten Alphonse Elric?” - usłyszałem. „Ale przecież on biegał w takiej wielkiej zbroi, pamiętacie” - wspomniał ktoś inny. „Tak, ale ponoć to było takie zastępcze ciało, a on odzyskał prawdziwe” - stwierdził kolejny. Zakłopotany oficer przyjrzał mi się uważniej.

- Ej, znacie go? - krzyknął do swoich ludzi.

- Jeżeli to on, to umie robić alchemię bez rysowania kręgów! Wiem, bo sam widziałem! Tak łączył ręce i bum! Była alchemia! - zarzekał się ktoś z tłumu, a inni mu przytaknęli.

- Słyszałeś, co powiedział. Przekonaj mnie - zachęcił oficer. Ja zaś bez słowa po prostu złączyłem dłonie, co symbolizowało krąg transmutacyjny - alchemiczny znak przepływu energii. Następnie raptownie dotknąłem wybrukowanej ulicy, czemu towarzyszył błysk światła. Mina oficera była nietęga, gdy po chwili ujrzał przed sobą swoją własną podobiznę z kamienia, naturalnej wielkości. Z tłumu dobiegły mnie oklaski i wiwaty. Jeden z wojaków podbiegł do mnie i zaczął witać serdecznie. Sława mojego brata i naszych wspólnych czynów okazała się nad wyraz pomocna.

W towarzystwie żołnierzy z Briggs przedostanie się do sztabu nie było aż tak skomplikowane. Ale korzyści czerpaliśmy obopólne. Stworzyć solidną osłonę? Żaden problem! Otworzyć pancerne, zaryglowane wrota? Dla alchemika to żaden kłopot! Nie wiem, czy to ja miałem większe szczęście, czy może atakujący, że nasze drogi się skrzyżowały, ale przed świtem pierwsi żołnierze Amestris wdarli się do budynku sztabu. Batalia jeszcze bardziej nabrała na zaciętości. Bój toczył się o każde pomieszczenie. Barykady na klatkach schodowych i karabiny maszynowe ustawione wzdłuż korytarzy skutecznie spowolniły natarcie. Wiedziałem, jak wojacy z Briggs co chwilę wyciągają z budynku rannych. Huk granatów niósł w gmachu głośnym pogłosem i dudnił przez długie minuty po eksplozji. Tynk odpadał ze ścian i sufitów obłupywany wstrząsami i rykoszetującymi pociskami. Yu-xo, mimo braku doświadczenia w takiej wojnie, spisywała się dzielnie. W pojedynkę likwidowała nawet kilku przeciwników naraz, korzystając ze świetnie wyuczonych sztuk walki. Zanpano i Gerusa siali postrach, gdy przybrali swoje na wpół zwierzęce formy. Ich siła i zwinność dawały nam przewagę, więc szybko pięliśmy się wyżej ku kolejnym kondygnacjom. Za nami zaś poruszali się żołnierze z Briggs, rozpraszając się na piętrach i zajmując następne pomieszczenia. Dawno nie czułem tej adrenaliny, która towarzyszyła walce. Przeżyłem nie jedną bitwę i nie jeden pojedynek, ale każde starcie zachwycało mnie i jednocześnie przerażało na nowo. Byłem tak pochłonięty brnięciem na przód, że dobiegający z przeciwległej strony korytarza krzyk wydał mi się cichym jękiem, wytworem mojej wyobraźni. Ale jednak się odwróciłem. Nie wiem, na jak długo, ale dla mnie świat stanął w miejscu i stracił wszelkie barwy. Wszystko działo się powoli, a ja wpatrywałem się w Eda, który prowadzony przez dwóch żołnierzy Aerugo w desperackim geście wyciągał ku mnie rękę. I krzyczał, wyraźnie słyszałem moje imię, które niosło się jakby ponad hałasem trwającej wokół bitwy. Znalazłem go. I sam krzyknąłem ile sił w płucach, niemalże zdzierając sobie gardło. Po prostu wywrzeszczałem imię brata i ruszyłem w jego kierunku.

Yu-xo okazała się jednak szybsza. Pokazała zwinność, jaką poszczycić mogą się jedynie wojownicy z Xing. Nawet nie poczułem, w którym momencie ścięła mnie z nóg, ale z impetem walnąłem plecami o ziemię. Patrząc w sufit ujrzałem smużkę dymu pozostawioną przez kulę, która miała przebić mi czaszkę. Kątem oka zobaczyłem, że strzelec poprawił uchwyt na pistolecie i wymierzył ponownie, tym razem w moją strażniczkę. Ta jednak okazała się szybsza i beznamiętnie cisnęła sztyletem w kierunku wroga. Jego wyraz twarzy zastygł w postaci śmiertelnego grymasu, gdy trup osunął się po ścianie z ostrzem wbitym między oczy.

To wszystko trwało najwyżej chwilę, ale Edwarda już nie było. Zniknął na klatce schodowej. Zanpano dźwignął mnie momentalnie z ziemi, zaś Gerusa wyrwał do przodu z bystrością, o jaką bym go nie podejrzewał. Trzeba było to wszystko jak najszybciej zakończyć.

Pościg nie trwał długo. Ciało Gerusy łączyło cechy ludzkie z ropuszymi, dzięki czemu potrafił wytworzyć pokłady gęstej i lepkiej śliny. Nie była to przyjemna umiejętność, ale za to przydawała się do unieruchomienia każdego uciekiniera. Eskortujący Eda żołnierze zostali więc wpierw szybko uziemieni, a potem obezwładnieni przez Yu-xo. Tak oto dotrzymałem danej Winry obietnicy i odnalazłem swojego brata.

Dla nas wojna już się skończyła. Wprawdzie w Rosembool dalej stacjonowało wojsko i leczyli się inwalidzi wojenni, ale to już nie moja historia. Mała wojna, którą stoczyłem z samym sobą, swoimi dylematami i zwykłym szczęściem, okazała się zwycięska. Trochę gorzej cała historia zakończyła się dla samego Eda, który na powitanie oberwał od Winry kluczem francuskim, zupełnie jak za starych czasów. Ale wcale się jej nie dziwię - narobił masę zmartwień. Natomiast gdyby nie ta sytuacja, to pewnie nie prędko zobaczylibyśmy się znowu w komplecie. Trzeba szukać szczęścia nawet mimo niepowodzeń. Im więcej smutku coś przysparza, tym większa radość po rozwiązaniu problemu. Alchemia życia w czystej formie. Coś, czego nie nauczą nas książki.

3 VI 2012


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Slova : 2012-08-18 20:55:30

    Jeszcze raz - pisałem dla nagrody, nie dla potwierdzenia umiejętności czy coś.

  • Ariel-chan : 2012-08-18 15:36:18
    ;3

    To zabrzmiało jak "mój misternie knuty plan przejęcia władzy nad światem" wziął w łeb =_= xD Masz rację, Chinatsa, urażone ego jak nic (przy okazji, pisałam do Ciebie, Chinatsa, odezwij się tu xD), a przecież trzecie miejsce to też jest wielki sukces (w końcu niektórzy nie wygrali, nic, a można założyć, że też się starali, prawda?). Choć autor pewnie nie widzi powodu do dumy, ja pogratuluję trzeciego miejsca, tak na złość ;P

  • Slova : 2012-08-17 23:00:39

    Nie pogarda, akurat brakowało mi trzech części FMA do skompletowania całej serii, a za pierwsze miejsce można było wybrać trzy dowolne tomiki. I się kurna nie udało, cały misterny plan i opowiadanie pisane w niedzielę w dniu ostatecznego terminu oddawania prac, wysłane za dziesięć północ.

    No jak to się mogło nie udać, jeszcze taki świetny Deus Ex Machina w finale, jak można tego nie docenić?

  • Chinatsa : 2012-08-17 17:20:03
    Za jakiś czas

    Ciężej mi będzie oceniać o tyle, że kompletnie nie znam Fullmetal Alchemist, ale zabiorę się za to, kiedy minie mi niesmak po opisie.

    Adnotacja o 3 miejscu w konkursie automatycznie narzuca trochę wyższość opowiadania (czy słusznie, okaże się jak przeczytam) i nie jest zła, ale co najbardziej mnie zniesmaczyło to ostatnie zdanie:

    "Pewnie wygrało jakieś gejoyaoi czy coś w ten deseń."

    Odczuwam tu coś w rodzaju pogardy do danego gatunku i urażone ego. Osobiście mam gdzieś czy było to yaoi, yuri, hentai czy jakikolwiek inny gatunek. Skoro wygrało, to znaczy, że było najlepsze.

  • Skomentuj