Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Death Note - child of BB

Ostatnie dni listopada

Autor:Shinigami
Serie:Death Note
Gatunki:Komedia, Kryminał, Obyczajowy
Dodany:2013-01-16 21:23:58
Aktualizowany:2013-01-16 21:23:58


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Można kopiować ale nie podawać jako swoje.


Dwa miesiące później Lucy stwierdziła, że samotne robienie zakupów wcale nie jest fajne. Każdy co roku ma urodziny (dziwnie by było, jakby nie miał) i trzeba kupować, za swe z trudem zaoszczędzone pieniądze, prezenty. Wydawanie oszczędności problemem nie było, niczego dzieciakom nie brakowało. Te drobniaki to właśnie na takie okazje były. Ale zakupy… Claudia wyraźnie odpowiadała na pytania co chce na urodziny, z tym problemu nie ma. Nie trzeba się też ubiegać o żadne zezwolenie na wyjście. Po prostu zakupy są upierdliwe. Czarnowłosa dziewczynka miała kupić słuchawki. Znalazła sklep, ale była pewna, że po drodze zgubiła Sarę. I Jima też. No, i Etha. To wcale nie było fajne.

Głośniki zapakowane w ozdobny papier, obijały się o jej kolana. Chodziła w tę i we w tę przed sklepem komputerowym, nie bardzo wiedząc co robić.

- Dziewczynko…? - zagadnęła ją jakaś kobieta, może z czterdzieści pięć lat, w sukience w kropki i koralach na szyi. Krótkie włosy ułożone w misterne loki. Taka przedpotopowa - zgubiłaś mamusię, słoneczko?

Lucy uwielbiała wszelkie drobne złośliwości. Wprawianie ludzi w zakłopotanie. Tak, to był jej żywioł.

- Mamusię? - spojrzała na kobietę pytającą, po czym stwierdziła z beznamiętną miną - ja nie mam mamy. Moja mama umarła.

- Och - kobieta była w szoku. Lucy powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem - a… tata? - zapytała nieśmiało.

- Tata też umarł.

- Bidula! I kto się tobą opiekuje, słoneczko?

- Mieszkam w sierocińcu - ta mina pozbawiona uczuć przerażała kobietę.

- Słoneczko! Uciekłaś, skarbie?

- Nie.

- Co ty tutaj robisz, maleńka?

- Szukam prezentu na urodziny. Dla przyjaciółki z sierocińca.

- Maleństwo! Taka biedna! Może ciebie zaadoptuję? Będziemy mieszkać razem! Ty, ja, mój mąż i moja córka! Będziesz miała siostrzyczkę! Co ty na to?

- Mam już siostry. Osiem dokładnie i dwunastu braci.

Coś nagle złapało ją za wolny nadgarstek. Poczuła miękką dłoń Sary.

- Lucy - wycedziła - Ja, Ethan i Jimmy szukamy cię od pół godziny. Gdzieś ty była!?

- Cały czas tutaj.

- Choć już! Masz ten prezent dla Claudii?

- Mam. A wy macie?

- Tak, tak… Martwiłam się o ciebie, z twoim temperamentem zaczęłabyś z kimś rozmawiać i…

- Słoneczko! To jest jedna z twoich siostrzyczek! Bidula! A ty też nie masz rodziców? Jakie to smutne. Słoneczka, bidule, skarbki wy moje!

Lingwistka wbiła wzrok w przyjaciółkę. Surowe spojrzenie czekoladowych oczu, przewiercało czarne oczy Lucy na wylot.

- Coś. Ty. Naopowiadała. Tej. Kobiecie. Lucy?

- Powiedziałam prawdę!

- W to nie wątpię - Sara parsknęła jak rozjuszona Schizofrenia - jak ty jej to powiedziałaś, że wygląda jakbyś uraczyła ją historią o biednej, bitej sierotce, która uciekła z sierocińca, gdzie dostawała tylko kromkę chleba dziennie i była trzymana w piwnicy?

- W domu ci powiem - Lucy zerknęła na nadal histeryzującą kobietę.

- Głupia jesteś.

- To już słyszałam.

- Bardzo.

- Było.

- Słoneczko - kobieta spokojnie zwróciła się do dziewczynki - przepraszam za moją histerię, nigdy nie widziałam sieroty…

- A, przepraszam bardzo, sieroty to jakiś inny gatunek!? - pyskowała Lucy. Sara ciągnęła ją za rękaw.

- Ależ nie to miałam na myśli skarbie, po prostu musi być wam ciężko. Nie macie rodziców, nikogo kto obdarza was miłością…

- A to tylko rodzice mogą? Bo ja na przykład sądzę, że moi przyjaciele mnie kochają. Ja tez ich kocham.

- Lucy, ja cię chyba zabiję! - głos należał do Jima. Ethan biegł za nim. Gdy tylko dobiegli, biolog z rozmachem trzasnął czarnowłosą dziewczynkę w łeb.

- A cóż to za maniery! - oburzyła się kobieta.

- A to za co!? - oburzyła się Lucy.

- Pani się nie martwi, z nią nie da się inaczej - uspokoił panią Ethan - Lucy, dobrze wiesz za co. Nieładnie tak chować się za regałem, w tym tłumie nie zauważyliśmy, że cię z nami nie ma. Sama nie trafiłabyś do WH.

Dziewczynka zrobiła obrażoną minę, ale nic nie powiedziała. Rzeczywiście, sama by nie trafiła. Spojrzała na kobietę, która zdziwiona patrzyła w przestrzeń.

- Zgubiliście się dzieciaki? - zapytała nagle, jakby wyrwana ze snu - gdzie macie mamę?

- Moja mama… - zaczęła Lucy z kamienną twarzą, ale w porę dostała przez łeb, tym razem od Sary.

- Aaaa! Mamo! - zdecydowanie młodsza kobieta i mężczyzna ciągnąc wózek z niemowlakiem podbiegli do pani - przepraszamy bardzo, mama jest chora…

- Na co? - zainteresował się Jimmy.

- Nie zadawaj głupich pytań, pseudo biologu! - rzuciła Sara.

- Kto jest niby pseudo biologiem, szurnięta lingwistko?

- Jak mnie nazwałeś!?

Eth i Lucy westchnęli. Jim i Sara uwielbiali się przekomarzać, jednak nie robili tego złośliwie. Ostatnio toczyli prawdziwe bitwy słowne.

- Mama jest chora - powtórzyła kobieta - to jakiś rodzaj upośledzenia, zapomina co robiła, bardzo przeżywa wszystko. Nie jest to jakoś szczególnie silne ale… Przepraszam za nią, jeśli powiedziała cos nietaktownego.

- Nie, to ja przepraszam. Zachowałam się niegrzecznie - powiedziała Lucy poważnie.

- Kim jesteś - chemik trącił ją palcem z obawą - i co zrobiłaś Lucy!?

Starsza kobieta pociągnęła młodszą za rękaw.

- Mary, to sieroty - szepnęła - może je zaadoptujemy?

- Nie mamy tyle miejsca w domu. Cztery na pewno nie.

-A chociaż jedną?

- To zależy skąd są.

- Z Wammy’s House - rzucił Jimmy.

Kobieta głośno wciągnęła powietrze. Powiedziała szybko: „Idziemy!” i odeszła ciągnąc za sobą matkę i (prawdopodobnie) męża. Oddalili się w szybkim tempie, pokrzykując coś.

- Zawsze działa - mruknął zadowolony chłopak - piątka, Eth.

Chłopacy przybili piątkę. Lucy przeczesała palcami czarne włosy, przetarła oczy, spojrzała zdziwiona na przyjaciół i przekrzywiła głowę. Nie zapytała o co chodzi, przekonana, że zaraz jej to wyjaśnią. Nie pomyliła się.

- Wiesz - Ethan przyjacielsko objął ją ramieniem - teoretycznie sierociniec nie może odmawiać adopcji. A przecież nie chcielibyśmy żeby ktoś przylazł i zaczął nam tu kogoś źle rozwijać - mrugnął do niej - albo marnować potencjał. Dlatego Watari i Roger rozpuszczali plotki. Nie wiemy jakie, tylko… - zamyślił się - bodajże znają je tylko Near i Victor. Ale jest to skuteczne. Ludzie uciekają od nas, starają się nie zbliżać, jeśli nie muszą.

- Jesteśmy takimi wyrzutkami społeczeństwa - uśmiechnął się chemik - Sara, ty tego także nie wiedziałaś, nie?

- Ano, nie wiedziałam.

- Wracajmy już.

No i poszli. Jimmy przezornie złapał Lucy za nadgarstek, ale nie protestowała, prychnęła jedynie cicho. Rozmawiali swobodnie o drobnym przyjęciu, jakie zawsze było organizowane w urodziny. Większość kupowała solenizantowi prezent, z reguły jakiś drobny. Tylko Mike nie dawał Claudii prezentu.

Kiedy dotarli przed sierociniec zobaczyli, że przed bramą wejściową trwało zamieszanie. Po jednej stronie stał Mello, po drugiej stronie mniej więcej siedemnastoletni chłopak przytrzymywany przez dwóch kolegów. Po stronie blondyna stał Matt, Roy, Caspian, Louis, Winry i Julie. Po stronie chłopaka, oprócz dwóch kolegów, którzy go trzymali, jeszcze jeden wyglądający tak, jakby zaraz miał zapaść się pod ziemię. Raz po raz kłaniał się, drapał po głowie i przepraszał za kumpla.

- Dajcie go tu!!! Dajcie mi tego smarkacza!!! Powyrywam mu gnaty!!! - wrzeszczał siedemnastolatek. Mello z, niezwykłym jak na dwunastolatka, spokojem wysłuchiwał obelg i gróźb uśmiechając się tylko cynicznie.

- Co się dzieje? - zapytał Ethan stojącej najbliżej Winry. Dziewczynka wzruszyła ramionami.

- Przybiegłam dopiero jak zaczęli krzyczeć. Wydaje mi się, że tylko Matt i Roy są tu od początku. No i Mello.

- Ten chłopaczek co się teraz miota - powiedział Roy spokojnie. Jego słowa i ton jeszcze bardziej wkurzyły nastolatka - popchnął Mello i kazał mu nie włazić sobie pod nogi. Mello jak to Mello - tu wzruszył ramionami - tak mu odpyskował, że… No, sam widzisz.

- No, no, no, no - powtarzał jak mantrę jeden z trzymających - no, no, no, no, Lucas, uspokój się!

- To nie brzmi zbyt inteligentnie - mruknęła Lucy do Winry i obie zachichotały.

- To już się robi nudne - powiedział Mello - i tak mnie nie dorwiesz. Może dałbyś sobie spokój?

- Dorwę cię, gówniarzu!

- Nawet jak dorwiesz - zakpiła Julie - to licz się z tym, że raczej sobie nie poradzisz… Nie mam na myśli Mello, tylko mnie i Lucy. Prawda?

- No - Lucy wzruszyła ramionami - niby brat, to pomogę. To naprawdę robi się już nudne - zwróciła się do Mello.

- Coś ty powiedziała, Julie!? Że niby sobie z nim nie poradzę!?

- Mello - z trudem tłumiąc śmiech i wywracając oczami powiedziała Julie - To, że radzisz sobie z Nearem, który jest młodszy i słabszy, nie znaczy, że poradzisz sobie z siedemnastolatkiem w doskonałej, jak widać, kondycji.

Mello strzelił focha i poszedł do budynku. Matt zaśmiał się tylko i ruszył za nim kręcąc głową. Lucas został odciągnięty, koledzy przytargali go na drugi koniec ulicy i tłumaczyli coś ściszonymi głosami.

- Mello!!! - wydarła się Lucy. Chłopacy zatrzymali się w pół kroku - Zagrasz w piłkę!?

Wyglądał jakby chęć zagrania w piłkę walczyła z fochem. W końcu wygrało to pierwsze i pokiwał głową. Wszyscy rozbiegli się szukając chętnych na mecz. Nigdy nie odbywało się to z normalną ilością zawodników, przez liczebność dzieci w WH było niemożliwe. Grali zwykle z szóstką w jednej drużynie, licząc bramkarza. Mieli zamiar zrobić krótki mecz, bo wieczorem organizowali urodziny. Claudia zachowywała się normalnie, wydawała się nawet trochę zawstydzona. Wiedzieli (i jednocześnie to uwielbiali), że Claudia co roku na swoim przyjęciu jest czerwona jak burak, choć na co dzień zachowywała się nawet nonszalancko. Wydawało się, że nie lubi być w centrum uwagi.

W końcu na boisku stanęła drużyna Mello licząca, poza nim, jeszcze pięciu zawodników - Matta, Julie, Marka, Winry i Victora.

Do drużyny Jima, oprócz niego oczywiście, należeli Ethan, Lucy, Roy, Caspian i Monica.

Gra zakończyła się remisem 0:0. Lucy po prostu przewróciła się tak, że skręciła kostkę. Co najbardziej wszystkich przeraziło nie zaczęła płakać ani krzyczeć. Tylko histerycznie się śmiała. Caspian (posiadający niesamowitą wiedzę medyczną, zarówno praktyczną jak i teoretyczną, którą cały czas uzupełniał) obejrzał jej nogę i stwierdził brak zagrożenia życia (Jedyną reakcją na ten wniosek było huczne „Nie no, serio?”). Potem zabrali ją do pomieszczenia, które nazywano gabinetem, gdzie z reguły urzędował Caspian jako lekarz, złośliwie nazywany „panią pielęgniarką”. Opatrzył kostkę Lucy i dał jej coś na uspokojenie, bo nadal się śmiała. Kiedy już opanowała się, wyszła z godnością opierając się na Jimmym i Ethanie.

Wszyscy poszli ubrać się w czyste rzeczy. Nic, święta, nie święta, urodziny, uroczystości, apele czy choćby spotkanie z prezydentem albo królową nie zmusi tych sierot do zmiany ubrań na takie, które uważają za niewygodne, nieładne albo niepraktyczne.

Ale ubiorą czyste rzeczy.

Wziąwszy pod uwagę, że te dzieci stale są pokryte kurzem z książek, ziemią, substancjami wszelkiej maści, błotem, smugami z trawy, resztkami jedzenia, farbami, węglem, i Bóg wie czym jeszcze, to już coś.

W jadalni zebrali się wszyscy. Nawet Mike przyszedł i dał Claudii prezent. Sophie kładła na stole talerzyki, widelce i kubki, Linda i Jimmy stawiali butelki z sokami, Roy i Andie rozstawiali słodycze. Niedługo miała przybyć Monica z tortem.

Claudia, której twarz przybrała ciekawy karminowy kolor, dziękowała wszystkim i z wyrazem zmieszania na twarzy przyjmowała życzenia. Nawet jak mówiła co chce dostać to się rumieniła. Lucy uważała, że to trochę nie w jej stylu, ale mimo to była urocza.

Monica weszła z tortem i zapanowała pełna oczekiwania cisza. Trochę tak, jakby wszyscy mieli zaraz rzucić się na ciasto.

Trochę to trwało ale w końcu wszyscy poszli do łóżek. Jimmy polazł za Lucy, która obiecała mu dać kilka książek. Otworzyła drzwi i zapaliła światło. Rzuciła się w głąb sterty grubych tomów rozpychając je rękoma. Na samym dole znalazła to, czego szukała i podała Jimowi. Nie za bardzo przejęła się bałaganem, zepchnęła wszystko w jedną kupę i poszła się umyć.

Jako, że była zima (nie przeszkadzało im to w rozegraniu meczu, bo nie było jeszcze śniegu) otworzyła okno tylko na chwilę.

Kiedy Lucy obudziła się rano i wyjrzała przez okno, zauważyła, że wszystko jest pokryta białym, miękkim puchem.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.