Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Misja

Sen Drugi

Autor:Edzia
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Obyczajowy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Erotyka
Dodany:2012-12-15 13:09:11
Aktualizowany:2012-12-15 13:09:11


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pomysł zamieszkania razem i uzurpowanie małżeństwa - szaleństwo. Ronald był tego pewien.

Z niewyjaśnionych jednak powodów nie mógł doczekać się tego niedorzecznego wyjazdu. Prawdopodobnie chciał się sprawdzić w nowej roli - wszak zamierza się kiedyś ożenić, a te kilka miesięcy będzie świetnym testem na męża. Poza tym Hermiona to jego najlepsza przyjaciółka; nie powinni mieć większych problemów przez ten krótki okres czasu. Nie kłócą się w końcu już tak głośno, jak dawniej (co nie znaczy, że rzadziej niż za czasów szkolnych). Ron wyjmował ze swej szafy ubrania, gdy nagle coś go tknęło. No tak - jest jeszcze jeden powód, dla którego chce polecieć do Ameryki. To uczucie. Dziwne uczucie, które ukłuło go w serce, gdy zakładał jej pierścionek ze sreberka na palec. I to wspomnienie jej rumianej twarzy. Dziwne. Przyszłe miesiące odpowiedzą być może na jego pytanie, - co to było i jak to nazwać? Dlaczego ten rumieniec wywołał u niego napływ emocji? Przecież tyle razy widział ją zarumienioną. W siódmej klasie rumieniła się przy nim niemal na każdym kroku, - gdy brał ją za rękę, gdy szeptał coś do ucha. To był niezwykły czas, sądził, że nigdy się nie skończy, że już zawsze będą razem, że nic nie skruszy ich miłości.

Miłość.

Wtedy sądził, że to właśnie to uczucie. Szybko spostrzegł, że to jedynie zauroczenie. Szczęście w nieszczęściu, Hermiona najwyraźniej poczuła to samo. Ich rozstanie odbyło się bez awantur, bez płaczu i złości. Powrócili po porostu do dawnego stanu przyjaźni. Czy jednak jest możliwe od tak o wszystkim zapomnieć? Wymazać z pamięci smak czyjś ust, czyjeś ciepło, dotyk i zapach? Według Rona było to nierealne. Pamiętał, jak wiele razy czekał na nią pod salą od Numerologii, już w czasie, gdy ze sobą zerwali. Przyzwyczaił się do tego czekania i do pocałunku na powitanie. Trudno było mu się przestawić na stary tryb życia. Czasami, w środku nocy, budził się i siadał na łóżku. Mijała godzina, druga, czasem trzecia. Nikt o tym nie wiedział. W końcu zasypiał. A gdy budził się rano nie pamiętał już, czy naprawdę ocierał ukradkiem policzki, czy może po prostu znów miał przygnębiające sny.

Ciekawe, czy gdyby się wtedy nie poróżnili... ale tego nie dowie się chyba nigdy.

Ron i Hermiona mieli samolot jeszcze tego samego wieczora*. Niestety, sieć Fiuu nie jest w stanie przerzucić ich do Ameryki Północnej - prace nad rozbudową czarodziejskiej komunikacji ciągle trwają. Wielkie, żółte tablice z napisem „roboty drogowe” zagradzają wejścia do nowo wybudowanych kominków w Ministerstwie. Za rok, czy dwa będą prowadziły do Afryki, Ameryki Południowej, Północnej, Australii. Póki co nasi bohaterowie postanowili wykorzystać mugoslkie sposoby. Artur był zachwycony, do czasu, aż ustalili, że rodzice pożegnają się z dzieci w domach. A tak bardzo chciał zobaczyć prawdziwy samolot!

W Norze panowało małe zamieszanie, związane z wyjazdem. Rudzielec krzątał się po kuchni, w poszukiwaniu czarodziejskich leków - „Naparstków”. Nazywają się tak, gdyż przypominają maleńkie naparstki, a są dobre na wszystko - katar, chandrę, grypę, bóle w stawach i plecach.

Hermiona wraz z Ginny podjęły się próby spakowania jego walizki. Siedziały w pokoju Rona i przeglądały zawartość szafy.

- Wiesz, ciągle nie mogę w to uwierzyć - odezwała się nagle Ginny, leżąca brzuchem do góry na Ronowym łóżku i obracająca w palcach złotą obrączkę - zgodziłaś się na taki wyjazd! To nie w twoim stylu!

Hermiona zaśmiała się cicho.

- Tylko pamiętaj, nikomu ani słowa - i przyłożyła palec do ust - tobie też nie powinnam o niczym mówić!

Ginny uśmiechnęła się w ramach odpowiedzi. Wspomniała dzisiejszy poranek….

- Ginny! Podejdź proszę do mnie na sekundę… - zawołał Artur z kuchni.

Dziewczyna posłusznie podeszła.

- Córeczko, co sądzisz o swoim bracie, o Ronie?

Artur zmywał naczynia po śniadaniu, Ginny postanowiła mu pomóc i złapała za ścierkę.

- Zależy, w jakiej kwestii - odpowiedziała rzeczowo.

Artur uśmiechnął się. Ginny wdała się w Molly - a to było niekwestionowanym powodem do dumy.

- Chodzi o sprawę ożenku.

- Ronald to niedorajda - parsknęła ruda - zreperuje latający samochód, przesadzi kwiaty w ogrodzie, zrobi śniadanie i wyprasuje sobie spodnie. Ale w kwestiach towarzyskich to troglodyta bez kwalifikacji.

- A co sądzisz o Hermionie? - Artur kuł żelazo póki gorące.

Ginny przerwała wycieranie naczyń i spojrzała głęboko w oczy ojca.

- Czy nastał czas?

Artur wytarł pospiesznie dłonie o kant spodni i objął ramiona córki.

- Jeśli teraz nam się nie uda… wycofamy się - mężczyzna westchnął ciężko.

- Tatusiu…

- W twoje ręce składam przyszłość naszej rodziny!

Ginny przeturlała się przez łóżko. „Przyszłość rodziny”. Rodzice po prostu liczą, że Ron i Hermiona spłodzą męskiego potomka. Bo jak dawniej w rodzinie zauważano przewagę mężczyzn, tak obecnie na świat przychodzą same dziewczynki. Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale Artur marzył skrycie, aby ich nazwisko trwało przez stulecia. Szanse maleją jednak z każdym porodem.

Ginny przyjęła swoją zwariowaną misję. Będzie ich szpiegować. Niepostrzeżenie od środka donosić o jakichkolwiek zmianach i postępach. Będzie takim małym, tajnym agentem w imię przyszłych pokoleń. I tak nie miała nic lepszego do roboty - siedzenie w domu i szykowanie obiadków już zaczęło ją nudzić. Poza tym jej także zależało na związku Ronald i Hermiony. Osobiście wybrałaby inne metody swatania… ale w końcu liczy się efekt końcowy.

Pozostaje tylko pytanie - załóżmy, że dojdzie do ślubu i szczęśliwego zakończenia. Jakim sposobem wpłynąć na płeć dziecka?

- Możesz na mnie liczyć - powiedziała panna Weasley, zeskakując z łóżka - ale dlaczego ty tutaj jesteś? Nie musisz się sama pakować?

Hermiona wyciągnęła z półki Rona parę ciemnych spodni.

- Moi rodzice byli dziś bardzo dziwni. O nic się nie pytali i od razu zgodzili się na ten lot do Ameryki. Szybko się spakowałam i postanowiłam pomóc Ronowi, - włożyła spodnie do dużej torby - wiesz jak to z nim jest, jeszcze czegoś zapomni.

Zamilkły na moment. Usłyszały, jak na parterze otwierają się frontowe drzwi, okrzyki powitań. To rodzice Hermiony przyjechali w gości, przy okazji z jej bagażami.

- Hermiono... - Ginny usiadła na łóżku, przerywając tym samym niezręczną ciszę - mogę ci zadać ważne pytanie?

- Oczywiście - Hermiona przerwała pakowanie - słucham?

- Nie boisz się?

Panna Granger zawsze miała gotowe odpowiedzi na wszelkie pytania. Ale tym razem pozwoliła sobie na chwilę namysłu.

- Cóż... z jednej strony to ryzykowne. Nie wiemy, co nas tam czeka...

- Nie o to mi chodzi - przerwała jej Ginny - myślę o mieszkaniu z Ronem. Nie przeraża cię to?

Hermiona zaśmiała się w głos.

- Co, sądzisz, że taki z niego bałaganiarz, że nie będę potrafiła przedrzeć się przez stos zużytych skarpet?

- Chodzi mi o to, co jest między wami - Ginny była bardzo poważna i nie ulegała wesołemu nastrojowi Hermiony - nie boisz się, że coś się zmieni?

Hermiona także spoważniała.

- Jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała - najlepszymi. Nie sądzie, żeby te trzy miesiące miały cokolwiek zmienić. Zresztą - szepnęła - dorośliśmy. Zmieniliśmy się.

Ginny westchnęła. Wcale się nie zmienili. Ron to nadal nieudolny romantyk, a Hermiona walczy ze swoimi uczuciami, jakby były zakaźną chorobą.

- Wiesz, dostałam list od Harrego.

Hermiona wyciągnęła właśnie z szafy Rona kilka jasnych koszul.

- I?

- Nic - szepnęła Ginny - pisze, jak mu się wiedzie, kiedy zamierza wrócić...

- Przykro mi - westchnęła Hermiona.

- Dlaczego?

- No bo… lepiej by było gdyby tu był - odpowiedziała - z tobą.

Ginny uśmiechnęła się.

- Dzięki... ale wolę taki stan rzeczy, niż gdyby miał siedzieć tu, w Norze.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Jak to?

- Pomyśl... to co łączy mnie i Harrego to wciąż sfera tajemnicy - Ginny spojrzała Hermionie w oczy - kiedy jest tak daleko odczuwam mniejszy ból. Największe cierpienie przeżywamy wtedy, gdy będąc blisko ukochanej osoby nawet nie możemy jej dotknąć.

- Dlaczego..? - Hermiona poczuła jak dreszcz przepływa jej po plecach.

- Bo się boisz, że sen nagle pryśnie, a ty się obudzisz. W pustym łóżku.

Rozmowę przerwało głośne tupanie po schodach.

- Jeśli to moi rodzice to pamiętaj - Hermiona zrobiła przerażoną minę - mieszkamy w hotelu, nie udajemy żadnego małżeństwa, w ogóle jesteśmy grzeczni.

Ginny parsknęła śmiechem, ale posłusznie przytaknęła - rzuciła Hermionie obrączkę, a ta schowała ją do kieszeni.

Na szczęście był to tylko Ron.

- Pomocy! - Jęknął u progu - matka chce mi spakować pół naszej lodówki! I… mam to coś dziwnego na policzkach!

- Trzeba z nią porozmawiać, w samolocie podadzą nam ciepłe posiłki - powiedziała Hermiona - i poproszę moją mamę, żeby nie całowała cię tak… zamaszyście na powitanie - po tych słowach zabrała się do ścierania resztek szminki z twarzy rudzielca.

- Ginny... mogłabyś iść do mamy i jej to przekazać? No to, z tym samolotem i jedzeniem…- poprosił Ron

Dziewczyna zakręciła nosem.

- Dlaczego ja?

- Proszę - syknął Ron - ja... chcę porozmawiać z Hermioną.

Ginny i Hermiona spojrzały po sobie zaskoczone. Młodsza, czym prędzej opuściła pomieszczenie.

Ron odchrząknął.

- Bo... bo Hermiono...

- No wykrztuś to z siebie - zachichotała Hermiona - bo mamy jeszcze sporo pakowania!

- No, bo ja nie jestem do końca pewny! - Zaczął odważnie Ron - samoloty to duże, ciężke, METALOWE maszyny, a miotły są lekkie, stabilne i na pewno nie spadną do oceanu jak ulegną awarii!!

Hermiona potrzebowała paru krótkich chwil, aby zrozumieć sens jego przesłania. Wybuchła śmiechem.

- Ron, nie musisz bać się samolotu, to naprawdę bezpieczny wynalazek! Jak samochód tylko... latający!

Ron odchrząknął. Latające samochody to jednak coś innego, już on się na tym zna.

- To wszystko?

- Nie do końca… przymierzałaś już obrączkę? - Spytał nieśmiało.

Dziewczyna poczerwieniała.

- Nie - odpowiedziała raptownie, - ale zrobię to przed wylotem. A teraz…

- Ja przymierzałem - przerwał je Ron - ZRÓB COŚ!

Obrączka za żadne skarby nie zamierzała opuścić jego palca.

Hermiona zarechotała.

- Nie wytrzymam - złapała się za brzuch, - czyli to prawda, że obrączkę i łapkę na myszy różni jedynie sposób wykonania!...

- Śmiej się mądralo - mruknął Ron - przymierzyłem w toalecie, zaraz będzie trzeba zejść na dół, ciekawe, co powiemy twoim rodzicom, gdy zauważą drobną zmianę w moim wyglądzie!

Dziewczyna natychmiast spoważniała.

*

Pożegnanie z rodzicami trwało… nieco dłużej, niż się spodziewano. Niekończące się uściski pani Granger, pochlipywanie Molly. Młodzi odnosili w rażenie, jak gdyby żegnali się na zawsze. Nasi bohaterowie nie potrafili zsynchronizować swoich działań z czasem, jaki mieli na to przeznaczony - w rezultacie niewiele brakowało, do spóźnienia się na samolot odlatujący do Waszyngtonu.

- Niech pan jedzie szybciej! - Ron ponaglał kierowcę taksówki - zaraz nam odleci!

- Ron, nie krzycz na pana! - Upomniała go Hermiona, trzymająca w dłoni bilety - trzeba było się w domu pospieszyć!

- Trzeba było nie pakować tyle rzeczy!

- Trzeba było...

- Proszę państwa - przerwał im kierowca - już jesteśmy.

Jak oparzeni wyskoczyli z taksówki, zapłacili ( i to z dużym napiwkiem), po czym wbiegli do terminalu.

- Dobra! - Sapnął Ron.

- Jakie dobra, w którą stronę?! - Panikowała Hermiona.

- Zapytamy się kogoś zwykle dobrze poinformowanego!

- Dobra myśl - odetchnęła dziewczyna.

- Hermiono, w którą stronę? - Spytał nagle Ron.

Hermiona aż otwarła usta ze zdziwienia. Po szalonych dwudziestu minutach - składających się z odnalezienia innej, zwykle doinformowanej osoby, kontroli bagażu, oddaniu biletów, wprowadzeniu na pokład - usiedli w końcu w miękkich, białych fotelach. Ich płaszcze zabrała stewardessa, kazała zapiąć pasy i czekać.

- Dlaczego ci ludzie tak się na nas gapią? - Spytał szeptem Ron.

- Nie mogli bez nas odlecieć, pewnie się niecierpliwili - odpowiedziała dziewczyna, starając się uśmiechać do wrogo nastawionych współpasażerów - nie ma się czym przejmować, ktoś musi być ostatni - mrugnęła do Rona.

Odetchnęli. Hermiona wyciągnęła z kieszeni swoją obrączkę.

- Kolej na mnie - szepnęła - nieźle sobie dzisiaj poradziłeś.

Ron zmarszczył brwi na myśl o dwóch ciężkich godzinach, skrywania przed mamą Hermiony obrączki na palcu. Cholerstwo siedzi jak przyklejone.

- Taa… mam nadzieję, że zejdzie po posmarowaniu czymś tłustym i śliskim.

- Spokojnie, może masz po prostu spuchnięte dłonie - uspokoiła go dziewczyna. Nie udało jej się ukradkiem wynieść masła do pokoju Rona, przez co jego palec pozostał ubezwłasnowolniony - … Ron ja… - nagle zaczęła się jąkać - ja… ja zapomniałam, na którą rękę ją założyć. Ty to zrób.

Wepchnęła mu obrączkę do ręki.

- Przecież… na tę samą, co moja, pokaże Ci…

- Nie!

Krzyknęła trochę za głośno. Pasażerowie spojrzeli w ich kierunku. Schylili się, wyraźnie speszeni.

- Ty to zrób! - Powtórzyła z naciskiem.

Ron spojrzał jej w oczy. Błagalny wzrok. Aż się przestraszył.

- Dobrze… - szepnął z przejęciem.

Ręka mu zadrżała. Ujął ostrożnie jej dłoń i niepostrzeżenie, w ukryciu przed światem, wsunął złotą obrączkę na jej palec.

Hermiona westchnęła.

Ron chciał coś powiedzieć, ale w tej chwili rozległ się obcy im głos z głośników. Podziękował za wybór ich linii, przedstawił pilotów, życzył miłego lotu i kazał zapiąć pasy.

- Startujemy - szepnęła Hermiona, burząc poprzedni nastrój.

- Super - powiedział Ron z poważną miną. Zamrugał kilka razy powiekami, wymazując z pamięci wyraz twarzy Hermiony, gdy zakładał obrączkę. Teraz inna sprawa zaprzątała mu głowę. Mianowicie star samolotu. Hermiona uśmiechnęła się lekko. Rudzielec zmarszczył brwi i czekał z napięciem.

- Spokojnie Ron - wzięła go za rękę - przecież nie boisz się latania!

- No nie - odparł, - ale na miotle to, co innego...

Ścisnął mocniej jej dłoń, czując, że samolot się poruszył.

Hermiona wyciągnęła z kieszeni małe pudełeczko.

- Mam pomysł, połknij to.

- Znaczy się, co?

- Tabletki - zakryła palcami niebieski napis „Jagodowe dropsy” - mugolskie, na podróże. Nie będziesz miał mdłości i pójdziesz spać, żeby podróż się nie dłużyła. Ja też zaraz jedną wezmę. Te twoje „naparstki” jak widać nie zdają egzaminu.

Gdy tylko zażyli rzekome „cudowne lekarstwo” samolot rozpędził się i wzbił w powietrze. Lot rozpoczął się o godzinie dwudziestej drugiej. W tym samym czasie, w domu państwa Weasley, rozpalono w kominku. Artur i Molly przyjęli Henryka oraz Annę bardzo gościnnie. Cała czwórka usiadła w salonie przy blasku świec. Na dębowym stoliku leżały półmiski, pełne smakowitych wypieków, z filiżanek unosiły się malownicze obłoczki i uspokajający zapach kawy. Na miękkim, purpurowym dywanie wylegiwał się Krzywołap.

- Zanim zaczniemy, proponuję napić się brandy - powiedział Artur, zaglądając do barku.

Molly już niosła literatki.

- Opowiadajcie, błagam - Anna zatarła ręce - Hermiona wyjechała z Ronem do Ameryki? Po co? To takie ekscytujące, gdy żegnałam Mionkę moja ciekawość osiągnęła apogeum! Nie byłam tak ciekawa nawet wtedy, gdy wprowadzono na rynek nowy model wierteł dentystycznych!

- Czuje tu grubszą intrygę - zaśmiał się Henryk, - ale najpierw napijmy się.

Wznieśli toast.

- Za nasze dzieci - powiedziała Molly.

- Za ich przyszłość - dodała Anna.

- Za naszą przyszłość - zaśmiał się Henryk.

- Za misję - skwitował Artur.

*

Samolot szybował cicho nad oceanem.

- Mmm... - Ron otworzył oczy - gdzie ja jestem - szepnął.

Hermiona spała z głową na jego ramieniu.

- A... samlot - przypomniał sobie - tfu, samolot.

Koc Hermiony zsunął się nieco. Ron schylił się po niego i okrył dziewczynę. Wolał nawet nie zastanawiać się, skąd na ich kolanach wzięło się okrycie.

Poczuł uścisk na prawej dłoni. Ich palce wciąż były ze sobą splecione. Najwidoczniej zasnęli, zanim się od siebie oderwali.

- Przepraszam.

Ron nieco podskoczył. To jakaś młoda stewardessa podeszła z wózkiem wypełnionym dzbankami, talerzykami, filiżankami i łakociami.

- Obudziłam pana?

- Nie, nie - Ron odchrząknął - słucham panią.

- Czy życzy pan sobie kolację? Może coś ciepłego do picia?

Zamyślił się.

- Ciepła herbata na razie wystarczy.

Sięgnęła po niebieski dzbanek.

- A dla żony?

Ron zamrugał szybciej oczami.

- Słucham?

- Dla żony - uśmiechnęła się stewardessa - może jej też od razu coś przygotujemy. Na pewno jest spragniona.

- A tak, tak - zmieszał się Ron - ... myślę, że też herbata... ale - zatrzymał dziewczynę - ale z cytryną i jedną łyżeczką cukru, jeśli można prosić.

- Jej ulubiona? - spytała stewardessa z rumieńcami.

- No... no tak - bąknął nieśmiało Ronald.

- Zazdroszczę jej - zaśmiała się stewardessa, lecz po chwili westchnęła ciężko - mój chłopak nawet nie wie, jaki jest mój ulubiony kolor. Proszę - dziewczyna wysunęła dwie podstawki z siedzeń przed Ronaldem i Hermioną i postawiła na nich filiżanki. Następnie odeszła z uśmiechem.

Ron poczuł się dziwnie. Nawet można rzec - bardzo dziwnie. Ale chyba będzie się musiał przyzwyczaić, że złota obrączka to także zmiana w oczach społeczeństwa.

Hermiona poruszyła się nieznacznie. Kosmyki opadły jej na czoło. Wtuliła się w jego ramię, śpiąc w najlepsze.

*

Artur usiadł w fotelu.

- Kilka dni temu spytałem się was wszystkich, także Molly, czy jesteście gotowi poświęcić się w imię... naszej idei - zdjął okulary - i wszyscy wyraziliście zgodę.

Zegar wybił północ. Godzina czarów.

- Przeanalizowałem nasze wszystkie próby. I zauważyłem, że za każdym razem popełniamy ten sam, niewybaczalny błąd - Artur westchnął. Wstał z fotela i zwrócił się twarzą do kominka. Ogniki oświetlały jego zmarszczone czoło, zmęczone policzki - cały czas trzymamy ich za ręce... dlatego postanowiłem… wysłać ich w misję.

*

Hermiona zamrugała szybko oczami.

- Co, gdzie, jak, za ile? Gdzie ja jestem? - Rozejrzała się nerwowo - a to ty - odparła, zauważywszy Rona, czytającego książkę - … Ronald Weasley i książki? Czyli nadal śnie…

- Ginny mówiła, że po przebudzeniu jesteś nieznośna - zaśmiał się rudzielec, zaginając róg lektury - zamówiłem dla ciebie herbatę.

Zdjął okulary i schował je do etui. Jego wzrok pogorszył się nieznacznie podczas pracy z Zakonem.

Hermiona opatuliła się kocem.

- Zimno jak w psiarni - zaklęła pod nosem - … no nie patrz się tak na mnie eleganciku!

Ron roześmiał się głośniej. Zawsze, gdy jest w okularach nazywa go elegancikiem. Dziewczyna zaczerwieniła się.

- Daj mi lepiej tej herbaty.

Ron podał jej napój. Nagle światła w kabinie zaczęły gasnąć. Większość pasażerów spała w swoich fotelach. Niektórzy mieli na oczach czarne opaski.

- Spójrz… - szepnęła Hermiona. Ponieważ siedziała przy oknie odchyliła się, aby i Ron mógł spojrzeć w dół.

Bezkresne wody, ciemne i gęste. Gdzieniegdzie odbijające się promienie księżyca.

- Niesamowite - westchnęła dziewczyna.

Ron zamyślił się. Takie same odblaski można stworzyć w misce z wodą. Wkłada się do niej różdżkę i woda zabarwia się na ciemny granat. Tylko czy taka mieszanina jest w stanie zachwycić tak samo jak cały ocean?

- Masz rację - przyznał po chwili - to niesamowite.

*

- Misja? - Pani Granger wstała z impetem, o mało nie wylewając swojej herbaty - ale… to może okazać się niebezpieczne…

- …nie, nie! - Zareagował szybko Henryk - misja to zdecydowanie dobry pomysł! Anno - syknął przez zęby - pomyśl jeszcze raz … jaskinia, dziwni czarnoskórzy aborygeni, klatki, liany, podarte koszulki…

Anna zmrużyła powieki.

- Będą wisieć nad wielkim kotłem z gotującymi się marchewkami? - Szepnęła do męża.

Artur odchrząknął.

- Niezupełnie - zaśmiał się nerwowo - … nie wyruszają w puszczę…

Henryk zmarkotniał.

- Nie?

- Ani nie będę szukać tajemniczych artefaktów…

- Szkoda - westchnęła Anna.

- Ale z pewnością chodzi o jakąś daleką, niebezpieczną wyprawę, może podążają za wskazówkami dziwnej mapy? - Zapaliła się Molly, która także nie miała pojęcia o działaniach Artura.

- No… nie - odpowiedział pan Weasley - … Ginny pozwól tu na chwilę.

Dziewczyna oderwała się od krojenia szarlotki w kuchni.

- A więc Ginny będzie niezbędnym elementem naszego planu - kontynuował Artur - poleci za Ronem i Hermioną, aby informować nas jak radzą sobie w roli… rzekomych małżonków.

Po krótkim namyśle Anna, Molly oraz Henryk uśmiechnęli się do Artura z aprobatą i nieukrywanym błyskiem w oczach. Ginny westchnęła teatralnie. Ale i ona przyłączyła się do toastu.

*

Ponad chmurami było spokojnie i bezpiecznie. Przyjazny półmrok zachęcał do głębokiego snu.

Noc. Magiczna chwila. W nocy człowiek otwiera drzwi do krainy najniezwyklejszych fantazji. Nocą ludzie wyznają sobie miłość i łączą się ze sobą na zawsze. Jedna noc potrafi przewrócić życie do góry nogami. Noc to zakończenie, to kres, to zapowiedź czegoś nowego. To granica do przebycia.

Ron i Hermiona usnęli ze świadomością ich ostatniej nocy.

Obudzą się, jako pan i pani Weasley.

Kurtyna.

* Pół dnia spędziłam na poszukiwaniach linii lotniczych, cen, lotnisk, tym podobnych. Lot z Londynu do Waszyngtonu zajmuje około sześciu godzin z przesiadkami. Stwierdziłam jednak, że nie pisze opowiadania o pilocie i jego samolocie, ale o Ronie i Hermionie, jest to bajka do poduszki. Tak, więc rezygnuję z dokładności w tym momencie. Wsadziłam ich w jeden samolot, bez przesiadek siedem godzin, od 22 do 5 rano, gdy znajdą się na lotnisku w Waszyngtonie, a następnie pojadą taksówką na obrzeża, na ulicę Morse ST, gdzie czeka już na nich domek. Nie mam pojęcia, czy na Morse ST są domki, czy bloki i czy jest tam dość malowniczo jak na romantyczną historyjkę, ale drobiazgowość może tylko popsuć nam czytanie, więc „olejmy” te szczegóły : ).

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.