Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Misja

Sen Trzeci

Autor:Edzia
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Obyczajowy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Erotyka
Dodany:2012-12-23 23:19:24
Aktualizowany:2012-12-23 23:19:24


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

To był piękny, jasny poranek. Słońce wzeszło leniwie nad blokowiskami, instytucjami, w końcu nad niewielkimi knajpkami przy bulwarach Waszyngtonu. Dochodziła godzina ósma rano, gdy wysoki, przystojny mężczyzna przekroczył próg „Roselieru”. Była to urocza kawiarnia, w starym, dobrym angielskim stylu. Wiktor Krum, bo o nim mowa, miał wyraźny sentyment do wszystkiego, co brytyjskie. Zaczynając od piwa, a kończąc na kobietach. Jako kawaler Krum nie przepadał za gotowaniem, przychodził więc tu każdego ranka na śniadanie. Zamówił banice ze szpinakiem oraz kawę, po czym usiadł przy wolnym stoliku. Kelnerki uśmiechały się do niego zalotnie. Wiktor odwzajemniał z satysfakcją owe uśmiechy. Sięgnął po „Wszechwidzące Oko” (odpowiednik „Proroka codziennego” w Stanach) i po zamówioną kawę. Jak dotąd szarmancki i wyrafinowany Wiktor Krum zachłysnął się czarnym płynem, wypluwając zawartość ust na biały obrus stolika. Kelnerki nie wierzyły własnym oczom. Ale Wiktor na to nie zważał - teraz interesowało go jedno - zdjęcie na głównej stronie i wirujące napisy:

„Strzeżcie się!

Brytyjscy przedstawiciele już przybyli na kongres!

Czy to koniec „Kalejdoskopu”?

Nadchodzi najgroźniejszy duet Europy!

Pan i Pani Weasley!”

Fotografia przedstawiała Ronalda Weasley’a i jego małżonkę, Hermionę Granger, jak wysiadali z samolotu na lotnisku w Waszyngtonie.

- Hermionina… i ten… i ten… ten rudy piegus, niech go piekło pochłonie - zaklął Krum po bułgarsku, rozrywając gazetę na pół.

Przestraszona kelnerka postawiła przed nim zamówiony posiłek. Wiktor poczuł zapach szpinaku. Szkoda było wyrzucać tego typu rarytasy. Uspokoił się i zabrał do jedzenia. Trzeba było przekalkulować zaistniałą sytuację. W końcu niedługo miał osobiście spotkać się z owym sławnym duetem.

*

Brytyjskie taksówki nie są może tak wygodne jak te amerykańskie, ale z kolei w Stanach nawet o godzinie ósmej rano ulice są bardziej zatłoczone niż w Anglii w godzinach szczytu. Ron i Hermiona zasnęli na tylnym siedzeniu. Nieświadomi swojej ogromnej popularności, dalecy od intryg Wiktora Kruma. Hermiona wtuliła się mocno w męskie ramię. Ron zmarszczył przez sen brwi. Śniło mu się jak wielki wąż o twarzy Voldemorta oplata mu rękę tamując dopływ krwi.

- Nie, błagam… puszczaj… - mamrotał, pocąc się niemiłosiernie.

Z kolei Hermiona drzemała słodko, skacząc we śnie po łąkach z wtuloną do miękkiej piersi ukochaną książką. Ron otworzył szybko powieki. Zamrugał. Duszno. Chciał otworzyć okienko, lecz nagle poczuł niemiłosierny uścisk. Zerknął na Hermionę.

- Pańska żona to silna kobieta - zaśmiał się nagle kierowca - jeszcze nigdy nie widziałem tak żelaznego uścisku! Moja baba też ma mocnego, he, he - zacharczał obleśnie, - ale cyca!

Ron odchrząknął cicho. Amerykanie są dziwni - dziwny jest ich angielski, ich kierunek jazdy i ich styl bycia. Do tego te amerykańskie pieniądze - nie tylko brak na nich głowy królowej, ale co ciekawsze - wszyscy nazywają je „sałatą”. Dla Rona to totalny bark dobrego smaku.

Pierwsze kroki są najtrudniejsze. Chcesz zacząć biegać, a tu nagle każą ci najpierw nauczyć się stąpać prosto i powoli. Pierwszy dzień w szkole jest najbardziej stresujący, - jeśli nie polubią cię teraz, to już zawsze będziesz mieć kłopoty z zaaklimatyzowaniem się. Pierwsza zarobiona wypłata, pierwszy pocałunek, pierwszy kupiony samochód, pierwsze upieczone ciasto, wszystko, co pierwsze jest nie tylko niepowtarzalne, ale i łatwe do zapamiętania.

Domek był biały. Z brązową dachówką, z firankami w oknach. Nie był przeogromnym pałacem, ale był dość duży by pomieścić niewielką rodzinę.

- To tutaj - szepnął Ron, gdy wyładowali bagaże i zapłacili taksówkarzowi - Morse St.

Hermiona ściskała w dłoni kartkę z adresem i niewielką mapkę, jaką podarował im pan Weasley przed misją. Wszystko się zgadzało.

- No dobra - zaparł się Ron - to nasz pierwszy krok w nowym miejscu, pierwszy krok na drodze prowadzącej do przygody, niebezpieczeństw, ryzyka! Nie marnujmy czasu na strach i wątpliwości, ale stawmy czoła naszym demonom, otwórzmy się na nowe jutro i z podniesionym czołem przywitajmy nowy poranek!

Frontowe drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem.

- „Panie przyszły Ministrze” zamierza pan wejść dzisiaj do domu, czy dalej przemawiać do fikcyjnego ludu?

- Hermiona! - Ron poczerwieniał - skąd się tam wzięłaś, to ja maiłem klucze!

Dziewczyna zachichotała.

- Nigdy nie oglądałeś amerykańskich filmów? - Sięgnęła po swojej walizki - zawsze są dwa wejścia, jedno frontalne… a drugie od kuchni.

Ron nie odpowiedział, za to Hermiona poczęła naśmiewać się z jego naburmuszonej miny. Kiedy znaleźli się w środku Ron otworzył szerzej usta.

- Ładnie tu - szepnął.

- Mnie też się podoba - przyznała Hermiona.

Zamknijmy wszyscy na moment oczy (i poprośmy kogoś o przeczytanie poniższego fragmentu) i wyobraźmy sobie duży, przestronny salon. Pośrodku stał stół z białym obrusem. Na nim wazon z kwiatami. Robimy krok naprzód, a tu nagle nasza stopa napotyka miękki dywan, położony na drewnianych panelach. Salon nie jest idealnym prostokątem, w prawym rogu znajduje się wnęka. Jest na tyle duża i przyciemniona, że postawiono w niej kanapę, stolik na świece… są tam też drzwi, prowadzące do sypialni. Jest tam duże łóżko, miękkie, zachęcające do wypoczynku. Ale wróćmy do salonu - naprzeciwko wejścia wstawiono drewnianą framugę - prowadzi do kuchni. Do jasnej, niewielkiej kuchni, azylu pani domu.

- Przepięknie! - Rozpłynęła się Hermiona.

- … nie ma toalety? - Zauważył Ron.

Hermiona zachwiała się przez moment.

- Twoja uczuciowość mieści się w łyżeczce od herbaty! To była tylko metafora, taki bodziec na wyobraźnię!

- Chce mi się siusiu, to też wpływa na wyobraźnię, wiesz? - Mruknął rudzielec z walizkami pod pachą.

Nasi bohaterowie nie rozpakowywali się. Póki co, najważniejsza była czarna walizeczka z zamkiem na magiczny szyfr. Wyglądała ona jak zwykły bagaż, lecz gdy się przyjrzeć, to można zauważyć, że jest niczym jedna wielka bryła, dno i pokrywa walizki są ze sobą scalone. Aby można było je rozdzielić, należy znać hasło. Był to jeden z najnowszych wynalazków Freda i Georga, więc za pomylenie hasła czekały straszne konsekwencje - walizka spadała delikwentowi na stopę, plamiła stół lub przez całą noc wydawała głośne chrapanie. Ron wyciągnął różdżkę.

- …odwróć się i nie podsłuchuj!

Hermiona niechętnie spełniła prośbę. Ronald dotknął walizkę różdżką i szepnął hasło.

- „Hermiona”.

Neseser zadrżał i otworzył się z triumfalnymi fanfarami.

- Już - powiedział Ron.

- Co się tak czaisz z tym hasłem - mruknęła Hermiona - pewnie się go wstydzisz, bo jest jakieś zboczone, albo obleśne.

We wnętrzu walizki, otoczona miękkim pluszem, leżała szklana kula. Specjalna kula. Ron postawił ją na stole. Jej wnętrze było mętne, niczym zupa mleczna. Ale to nie wszystko, co skrywał neseser. Były tam jeszcze trzy flakony z magicznymi płynami. Na etykietach widniało zastosowanie - płyn czerwony: Ministerstwo. Niebieski: Nora. Żółty: dom państwa Granger. Wszędzie tam, gdzie znajdowały się podobne kule.

- Ciągle nie rozumiem, w czym to jest lepsze od telefonu - Hermiona sięgnęła po flakon z żółtym płynem.

- Mugole upodobali sobie najmniejszą linię oporu… bez urazy - dokończył szybko Ron, gdyż Hermiona zaczęła piorunować go wzrokiem - zresztą sama się przekonasz. Wlej jedną kroplę.

- Na kulę?

- Tak, na kulę.

Gdy tylko to uczyniła wnętrze bryły zaczęło się zmieniać. Po chwili ukazała się w niej twarz pani Granger.

- Mama!

- To ty córeczko?! Jesteście zdrowi? I cali?

- Tak mamo, wszystko jest dobrze… ale nie możemy za długo rozmawiać, chcemy skontaktować się też z rodzicami Ronalda… - odpowiedziała Hermiona.

- Nonsens! - Zapiszczała pani Granger - oni są tutaj, MOLLY!!!

Ron aż zatkał uszy. W kuli ukazała się rudowłosa czupryna.

- RONUŚ! HERMIONKA! - Tak, oto pani Weasley - żyjecie!

- A dlaczego mielibyśmy nie żyć? - Spytał cicho Ron - nie ma już Voldemorta, teraz najgroźniejszą istotą na świecie jesteś ty…

- Ronaldzie Billiusie Weasley! - Matka pogroziła mu palcem - a zresztą… Hermionko, skarbie - jej ton zmienił się automatycznie - jak tam nowe lokum, miasto? Ta kula jest bardzo przydatna, ale nie można za długo jej używać, Ron pewnie nie wspominał, ale to prototyp… gdybyście tylko mieli jakieś kłopoty dajcie znać, natychmiast!

- Dobrze pani Weasley, dziękuje.

- No to dobrze… a ty masz się nią opiekować! - Warknęła na Rona - to nie wakacje, to ekspedycja!

Obraz nagle znikł.

- Coś jak trzaśnięcie słuchawką - wyjaśnił Ron - ależ jestem zmęczony… - i przeciągnął się na wzór Krzywołapa.

- Spałeś w samolocie i w taksówce!

- Ale to nie to samo co miękkie, wygodne… - przekroczył próg sypialni - cholera.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Ronaldzie, nie przek… cholera.

W czym tkwił problem? Ano w wielkim, miękkim, zachęcającym do wypoczynku łóżku!

- Dlaczego każdy genialny plan potyka się o szczegóły - westchnął Ron - idę na kanapę.

Hermiona zadrżała.

- Ale…

- Nie ma „ale”- uśmiechnął się - mam się tobą opiekować. Więc zaczynam od teraz. Też się połóż, odpocznij - polecił - otwarcie kongresu już jutro!

O tak, to była prawda. Kongres i jego debaty rozpoczynały się za tydzień - wtedy to umysły czarodziejskiego świata będą napierać na siebie wszelakimi formami ataku psychologicznego (mądrze brzmi, ale nawet narrator się gubi). Inauguracja ma miejsce jutro, - aby zawczasu poznać swego wroga lub ewentualnego sprzymierzeńca.

Wielki bal miał rozpocząć się o godzinie dwudziestej w specjalnej sali pałacu kongresowego.

- „ Sala Kryształowa” … chyba znam to z jakiegoś filmu - mruczała Hermiona, susząc włosy i przeglądając zaproszenie - będą tam same snoby! I adres taki dziwaczny, jak my tam dojedziemy?

- Nie martw się, do każdego zaproszonego wyślą karetę - odrzekł Ron, ubrany w białą koszulę, spodnie z kantem i elegancką kamizelkę - … mogłabyś mi pomóc? I czy muszę nosić to coś pod szyją?

Hermiona zaśmiała się.

- Jesteś sławną osobistością - zachęcała go - to, co masz pod szyją to krawatka… o jeszcze spinka na środek. A mankiety już masz zapięte!

- Ech… - westchnął rudzielec, przeglądając się w lustrze - nie dość, że dopiero wczoraj przylecieliśmy, to jeszcze spać nam nie dali.

- Spałeś dziś do trzynastej!

- Nie bądźmy drobiazgowi - założył marynarkę - a ty? Ciągle w szlafroku, za godzinę wychodzimy!

Hermiona uśmiechnęła się tajemniczo i znikła za drzwiami sypialni. Wróciła po pół godziny, gdy Ron zapinał swoją nową, szmaragdową pelerynę.

- Ronaldzie - szepnęła - podoba ci się?

Ron odwrócił się w jej kierunku.

Miał przed oczami najpiękniejszą czarownicę świata. Szara suknia opadała aż do ziemi. Niewielki dekolt przyozdobiony został jedwabnymi wstęgami, które przeobrażały się w długi szal, okalający jej nagie ramiona. Włosy miała rozpuszczone, a na głowie śliczną, szarą tiarę. To wszystko było w zasięgu jego ręki, ale jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.

- No, no… - nabrał powietrza - wyglądasz…

- Masz być pewny tego, co mówisz, słyszysz! - Przerwała mu Hermiona - Jesteś synem samego Ministra Magii i nikt tutaj nie przewyższa cię rangą! Ty masz być pewnym mówcą, a ja zajmę się oczarowywaniem gości.

- Ale…po co?

- Żeby napisali w gazetach o twoim donośnym głosie, a mojej urodzie. Żeby się nas bali - twoja żelazna ręka, moja kokieteria. Nabiorą szacunku, obaw, jeszcze, gdy zacznę cię we wszystkim wspierać i popierać! Rozumiesz?

- Tak… - Ronowi zaświeciły się oczy - jesteś genialna… ludzie boją się ideałów!

- Ponieważ nie istnieją! Ale gdy pojawi się ktoś do nich zbliżony…

- Tracą orientację… - delikatnie ujął jej twarz w dłonie, - czyli… subtelna i w pełni kobieca Hermiona Weasley, perła w koronie, nie tyko inteligentna, ale także o nieskazitelnej urodzie… i Ronald Weasley, silny, zdecydowany… przystojny - Hermiona zachichotała - twardy zawodnik, pokonał już Voldemorta i nie boi się niczego, poza własną matką, ale o tym nikt nie musi wiedzieć.

- Dokładnie - przytaknęła Hermiona.

- A więc postanowione… misję czas zacząć! - Krzyknął Ronald z zapałem.

*

Amerykański pałac kongresowy znajdował się pośrodku kwiecistego ogrodu, z dala od większej aglomeracji. Był przestronny, budowany na planie trapezu, ze strzelistymi wieżami i witrażami w oknach. Dookoła opasywał go wysoki mur i marmurowy podjazd. Wchodzących do środka (przez hebanowe drzwi z wyrzeźbionymi historycznymi wydarzeniami z życia czarodziejów Ameryki Północnej) witał najpierw okrągły hol, jasny i bardzo przestronny; na podłodze z szarych kafelek ułożono symbol łabędzia - oznaczającej współprace wszystkich kontynentów w sprawach dotyczących magii i czystość ich intencji.

Nad holem znajdowały się szklane korytarze, do których prowadziły poustawiane tu i ówdzie przezroczyste windy. Korytarzami dochodziło się do poszczególnych gabinetów, oddziałów, a także i tam, gdzie aktualnie wszyscy zmierzali - do Sali Kryształowej.

Ron i Hermiona wysiedli z karocy i wolnym krokiem udali się ku potężnemu wejściu. Wrota otworzyły się samoistnie. Przekraczając próg rozległ się odgłos trąbki i wołanie „Pan i Pani Weasley właśnie przybyli”. Naszych bohaterów momentalnie otoczył wieniec dziennikarzy.

- Jakie są państwa zamiary względem „Kalejdoskopu”?

- Czy Wielka Brytania zamierza pokazać, kto tu rządzi?

- Kiedy stali się państwo małżeństwem?

Ron zachwiał się przez moment, ale Hermiona w porę ścisnęła jego ramię. To wystarczyło.

- O sprawach zawodowych będziemy mieli okazję porozmawiać za kilka dni, drodzy panowie - odpowiedział Ronald z powagą, ale i figlarnym uśmiechem - a teraz wybaczcie, pragnąłbym spędzić miły wieczór z moją uroczą małżonką - po tych słowach uśmiechnął się do Hermiony i skierował ich kroki w stronę balowej Sali.

- Świetny tekst - szepnęła Hermiona, pełna podziwu - skąd go znałeś? Czy może sam wymyśliłeś?

Ron spąsowiał. Nie powie jej przecież, że od kiedy jego ojciec zamontował w Norze mugolski telewizor, to co popołudnie ogląda „Pięknych i bogatych”*.

- E tam, umie się to i owo - odchrząknął.

Podążali z tłumem. Mijali Azjatów, czarnoskórych szamanów i Eskimosów z czerwonymi nosami - wszystkich w eleganckich garniturach z pelerynami lub długich sukniach. Ku zaskoczeniu Hermiony większość przedstawicieli stanowiły właśnie kobiety.

Sala Kryształowa pękała w szwach. Przy bufetach kręcili się grubi czarodzieje i przechwalali się swymi sukcesami na magicznej giełdzie. Orkiestra dęta przygrywała melodie wiodącą z filmów o „Harrym Porterze”. Piosenka ta nie schodzi z pierwszych miejsc czarodziejskich list przebojów. Na parkiecie wirowały pojedyncze pary, a między gośćmi uwijały się skrzaty z tacami pełnymi kieliszków z szampanem.

- Jak na bufonowym przyjęciu - mruknął Ron - tylko trochę gorzej.

- Nie zniechęcajmy się - szepnęła Hermiona, uśmiechając się do wszystkich - musimy być pewni siebie, wtedy sami do nas zagadają.

Nagle im oczom ukazała się wielka, złota gablota. Opowiadała o „Kalejdoskopie” - wielkiej korporacji, przeciw której występować będą Ron i Hermiona.

- Zobacz! - Hermiona szepnęła, ciągnąc Rona za rękaw - tu pisze, że już zaczęli wydobywanie minerałów! Przecież jeszcze nie wiedzą, czy się na to zgodzimy!

Ron zmarszczył brwi.

- To by znaczyło, że ta cała zabawa jest.. psu w dupę!

Hermiona spojrzał na niego ostro.

- Znaczy się, „niepotrzebna” - poprawił się - cholerni Jankesi.

Hermiona chciała odpowiedzieć, gdy nagle usłyszeli za sobą dziwnie znajomy głos.

- No proszę, proszę, kogóż ja widzę! Więc to są ci słynni pan i pani Weasley?

Odwrócili się momentalnie - przed nimi stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, o niecodziennej urodzie, nieco opalony, z ironicznym uśmieszkiem. W ręku trzymał kieliszek czerwonego wina, drugą dłoń ukrywał w kieszeni białego garnituru. Nie było wątpliwości - był to Wiktor Krum.

- Czytałem w porannej prasie, iż zaszczycicie nas swoją obecnością - ciągnął, podchodząc bliżej Rona - z początku pomyślałem, że to niemożliwe, żebyście obydwoje… a tu proszę, proszę - spojrzał Hermionie w oczy - ... w ogóle się nie zmieniałaś - dodał miękko.

Hermiona zaczerwieniła się lekko.

- No, może poza jednym małym szczegółem... - Wiktor opuścił wzrok, zatrzymując go na jej złotej obrączce - ile to już czasu?

- Prawie dwa lata - szybko odpowiedział Ron, ściągając brwi.

- Ach tak... Najpiękniejszy okres małżeństwa. Mówi się ponoć - Krum uśmiechnął się szeroko, - że jeśli przetrwasz pierwsze dwa lata, to już nic cię nie ruszy.. dajesz głowę, że połowa małżeństw rozwodzi się właśnie w tym okresie? Zabawne, prawda?

- Z pewnością - rudzielec otoczył Hermionę ramieniem - nam to jednak nie grozi.

Hermiona nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko blado.

Wiktor opróżnił swój kieliszek.

- Czytaliście już? Ta różdżka jest ponoć niesamowita - Krum zerknął w stronę gabloty - wystarczy nią wycelować, wypowiedzieć odpowiednie słowa... jej moc jest niewypowiedziana.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Tą różdżką idzie zabić niemal przy każdym zaklęciu ofensywnym - odezwała się cicho - to nie jest dobry pomysł.

Wiktor zaśmiał się.

- Tak sądzisz? No to patrz... widzicie tą Azjatkę w czarnej sukni? - Wskazał wytworną damę - to Haruka Nikagura, z Japonii. Cwana suka. Da sobie rękę odgryźć, byleby wprowadzić do produkcji tę różdżkę. Ponoć ma pomysły jak ją jeszcze bardziej udoskonalić. Niesamowite prawda? A tam - tym razem namierzył niskiego mężczyznę o szczurzej twarzy - Francuz, Richard Puolie. Ma zamiar przeprowadzić testy jądrowe. Rozmawiałem z nim kilka minut temu. Chce napisać pracę doktorską o różnicach między bombą atomową a eksplozją wywołaną przez nowy model różdżki. Dwie trzecie zgromadzonych tu osób pragną tego produktu. Myślicie, że uda się go odrzucić?

Hermiona opuściła wzrok. Ron spoważniał. Spojrzał Bułgarowi prosto w oczy.

- Jak zwykle bardzo pewny siebie... - Rudzielec westchnął - widzisz tam? Ten wysoki jegomość pod ścianą.

- Tak, no i?

- Polak, Maksymilian Turyński. Przedstawiciel Narodowej Ligi Ochrony Czarodziei. Rozmawia z Klemensem Mullerem, z Niemiec. Napisał książkę, pewnie znasz, „Świat czarodziei po Voldemorcie”. Nadal twierdzisz, że nie mamy szans was przegłosować? Argumentów nam nie brakuje.

Wiktor parsknął.

- Weasley, zawsze byłeś marzycielem. Najpierw chciałeś być bogaty, potem sławnym graczem w Quidittcha, potem wielkim bohaterem... - Nagle ściszył głos - własną pracą i uporem zostałem zastępcą bułgarskiego ministra i jakiś rozpieszczony synalek nie będzie podważał mojego zdania - szepnął wrogo.

- I pomyśleć, że o mało dałem się nabrać - zaśmiał się Ron, - ale ty nadal jesteś tym samym tępym dryblasem, mającym kafla zamiast mózgu. Hermiono - odwrócił się i uśmiechnął do dziewczyny - chodźmy może zatańczyć, mam dosyć tego towarzystwa.

Krum złapał go jednak za ramię.

- Nie uda ci się.

- Już mi się udało - odpowiedział rudzielec, szczerząc zęby.

Podszedł do Hermiony i wziął za rękę. Wolnym krokiem podążyli w stronę parkietu.

Wiktor obserwował, jak Ron szepcze coś do ucha Hermiony.

- Wszyscy mogą dać się nabrać, ale nie ja - Bułgar poprawił krawat - za dobrze cię znam Hermioninko.

Hermiona kołysała się wolno w ramionach Ronalda. Minę miała jednak zagniewaną.

- Co oznacza „już mi się udało”?

Ron uśmiechnął się.

- Nie myśl o tym.

- Ale…

- Słuchaj muzyki.

-Ale Ron!

Nagle wykonali nieznaczny piruet.

- Uspokój się - poprosił rudzielec - … po prostu… wiesz, nigdy go nie lubiłem.

Dziewczyna nieco ochłonęła.

- Myślałam, że już z tego wyrośliście. Zachowujecie się jak podlotki, jeden drugiego straszy.

- Co ja poradzę, jestem facetem - Ron wzruszył bezradnie ramionami - denerwują mnie czasem inni faceci.

Hermiona parsknęła cicho. Nie potrafiła długo się na niego gniewać, zwłaszcza teraz, gdy pozoruje bezradnego i bezbronnego.

- Duże dzieci! - Skwitowała.

Nawet nie zauważyła jak przetańczyli trzy walce i połowę fokstrota. Hermiona postanowiła przypudrować nosek. Ron pozostawił ją sam na sam z innymi damami i wyruszył na poszukiwania Kruma. Kiedy go znalazł zaprowadził w ciemny kąt przy szatniach i łapiąc za fraki przygniótł do ściany.

- Co tutaj robisz! - Syknął przez zęby.

- No proszę, nabrałeś krzepy… ale po co te nerwy, au!

- Jeśli tylko tkniesz Hermionę…

Wiktor zaśmiał się.

- A cóż to, strach?

Ron puścił go.

- To zabawne… jesteście przecież małżeństwem…

- Jesteśmy… więc tym bardziej…

- Nie powinieneś ufać swojej żonie? - Przerwał mu Krum - a może… a może to jakiś kant?

Rudzielec przełknął ślinę.

- Blef. Oszustwo. Ściema, jak mówią tubylcy. Może Hermiona wcale nie jest ci przeznaczona? Może jest wolna i dlatego boisz się, że odrodzą się nasze dawne uczucia…

- Co ty opowiadasz! - Wybuchł Ron, - jakie uczucia, mówisz o tym dziecinnym zauroczeniu? Teraz ja odpowiadam za jej bezpieczeństwo, rozumiesz? - Podszedł bliżej do Kruma. Byli niemal tego samego wzrostu, - jeśli ją dotkniesz…, jeśli skrzywdzisz…

Nie wykrztusił słowa więcej. Odwrócił się na pięcie i wrócił do Hermiony. Za to Wiktor poprawił garnitur i oddał się rozmyślaniom.

Bal przebiegał dalej spokojnie. Jak mówiła Hermiona, wielu przeciwników „Kalejdoskopu” zaznajamiało się z Ronaldem. Dziewczyna była bardzo dumna ze swego przyszywanego męża, a i jej nie skąpiono na komplementach.

Tylko Wiktor nie podszedł więcej do nich tego wieczoru. Ale miał go cały czas na oku. Jego - Ronalda Weasley’a. A Weasley ją, piękną jak zawsze, Hermionę Granger.

Kurtyna.

* po polsku… „Moda na sukces” ;).

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.