Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Rezonans

Spiralne schody

Autor:Rinsey
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2015-08-24 08:00:48
Aktualizowany:2015-09-16 23:45:48


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.


Rozdział 10

Spiralne schody

Spirala. W wielu kulturach określana jako symbol wiecznego życia, niekończący się cykl destrukcji i ponownej syntezy wszechświata. Metafora dążenia do intuicyjnego wyczuwania zależności pomiędzy świadomością i uśpionymi pragnieniami duszy. Pojmowania istoty jednostki pośród całości, nierozerwalności światła od mroku.

Jej centrum to miejsce, gdzie niebiosa i ziemia łączą się w idealnej harmonii, osiągając ostateczną Równowagę. Powrót do korzeni, do praprzyczyny…

Spirala bez punktu po środku. Symbol pozbawiony swojego początku, prawdziwego praźródła…

Tego właśnie dokonał Rezo. Odnalazł zaginioną przed wiekami Praprzyczynę. Punkt, od którego wszystko się zaczęło. Podstawę Prawdziwej Równowagi. Która dała mu moc, aby niemożliwe stało się możliwe.

Lina z poirytowaniem po raz kolejny popatrzyła na swoje notatki. Odkrycie Zelgadisa w Baharesi nieopodal Cieleth stało się pierwszym dowodem na poparcie jej teorii. Wreszcie zrobili krok naprzód. I jednocześnie ponownie znaleźli się w ślepym zaułku. Mistrz ziemi przy całej swojej potędze nie był w stanie nawet zadrasnąć pieczęci opatrzonej symbolem spirali z ciemnym punktem po środku. Chociaż czarodziejka podejrzewała, że nawet gdyby jakimś cudem osiągnęła z Zelgadisem Rezonans, nawet taka moc by nie wystarczyła, aby przebić się przez tamtą barierę. Ta osłona była jak drzwi otwierające się tylko przed posiadaczem jednego właściwego klucza, do którego dostęp miał póki co jedynie Rezo. I tak długo, jak ten fakt nie ulegnie zmianie, Eques, zgodnie z zapowiedzią Czerwonego Kapłana, będzie stać na drodze do całkowitej zagłady.


***


- A więc pomimo pierwszego większego odkrycia w temacie Ruelzhan wciąż stoimy w miejscu… - podsumowała ponuro Filia, spoglądając w ostatnie tlące się ogniki w salonowym kominku. Wszyscy poza najpotężniejsza parą mieszkańców dworku już dawno poszła spać, aby przygotować się do trudów następnego dnia.

- Nie do końca - odparł cicho Zelgadis zajmujący fotel obok Złotego Smoka.

- Co masz na myśli? - Kobieta odwróciła głowę w jego stronę.

- To może być kolejny ślepy zaułek, ale chcę odwiedzić Vun Geas. - Wzrok mężczyzny był utkwiony w napoju o ciemnym zabarwieniu wypełniającym ogromny kubek.

- Vun Geas? - zdziwiła się Smoczyca. - Co ci przyjdzie z odwiedzenia jednego z niemagicznych obszarów?

Odpowiedziało jej kilkosekundowe milczenie.

- Kiedyś wspominał mi o tym Rezo.

Wzrok wojownika nawet na moment nie oderwał się od czarnego płynu.

- Ach… - wydusiła z siebie nieco zaskoczona Ryuzoku.

Mistrz ziemi prawie nigdy nie wspominał przy niej o swoim dziadku, więc samo pojawienie się jego imienia w ustach maga lekko ją zdziwiło.

- Zamierzam wyruszyć tam jutro z Liną.

Dopiero wspomnienie imienia nowej adeptki arkanów magii wyrwało Filię z osłupienia.

- Teraz, jak wiemy, że ona jest na celowniku Ruelzhan, chcesz ją zabrać w kolejne niezbadane rejony Eques? - spytała sceptycznie.

- Pomijając fakt, że ta dziewczyna nie da się zamknąć w dworku, obiecałem jej udział w rozszyfrowywaniu badań Rezo. Poza tym, po tym, co się stało w Cieleth, tym bardziej nabrałem przekonania, że powinna jak najczęściej ruszać w teren.

- Dobrze, zgadzam się, że poradziła sobie w tej sytuacji lepiej niż niejeden Strażnik, ale wciąż…

- Miałaś rację - przerwał jej mężczyzna. - Istnieje pewna możliwość, że faktycznie będę mógł z Liną osiągnąć Rezonans.

Oczy Filii rozszerzyły się w szoku.

- Ona ma powinowactwo do mojego żywiołu ziemi - dodał cicho.

- Skąd do wiesz?

- Gdy Linie udało się stworzyć niewielkie połączenie pomiędzy tamtym sztucznym wymiarem i świątynią Ceiphieda, wysłałem wiązkę własnej mocy, aby umocnić to połączenie. Jednak moja moc nie tylko umocniła to połączenie, ale też wzmocniła zaklęcie Liny... Wiesz dobrze, że nawet jak niezwykle staram się ograniczać, moja energia pochłania obcą moc. Dokonuje anihilacji, a nie wzmocnienia.

Kilka chwili minęło, zanim do Smoczycy dotarło prawdziwe znaczenie tej wiadomości.

- To cudownie! - powiedziała z uśmiechem.

- Nie ciesz się zbyt szybko - przerwał jej mistrz ziemi, wreszcie spoglądając jej w oczy. - To jeszcze o niczym nie świadczy. Osiągnięcie Rezonansu czasami zajmuje całe lata. Zresztą nawet nie wiemy, czy jak to się wszystko skończy, Lina postanowi zostać w Eques.

- Naprawdę wierzysz, że ktoś w takim stopniu pojmujący Równowagę i magię, będzie potrafił wrócić do normalnego życia? - spytała sceptycznie Ryuzoku, przekrzywiając lekko głowę.

- Nie bardzo - przyznał mężczyzna. - Ale to wciąż zależy od niej.

- Niekoniecznie - wtrąciła ostrożnie Filia. - Jeżeli faktycznie uda jej się osiągnąć z tobą Rezonans, nawet w niewielkim stopniu, Rada Seyrun za nic na to nie pozwoli. Utrata panny Liny wiązałaby się wtedy ze zbyt wielkim spadkiem potencjału bojowego Varney.

W szafirowych oczach pojawił się błysk gniewu.

- Nie zapominasz przypadkiem, że ta dziewczyna nie jest Strażniczką? - odparł chłodno. - Nie chciała tu przybyć. Pojawiła się w tym świecie tylko dlatego, że nie miała innego wyboru.

- Ja o tym wiem - przerwała mu. - Ale Rada kieruje się tym, co pozwoli na zwiększenie sił obronnych Varney.

- Radzie nic nie przyjdzie po Strażniczce, która sama nie zdecyduje się poświęcić życia strzeżeniu Równowagi - powiedział mag, po czym wykończył zawartość kubka i podniósł się z wygodnego fotela.

- Tak jak miało to miejsce w przypadku Elsevien? - spytała Ryuzoku, zanim ugryzła się w język.

Zelgadis odwrócił się w jej stronę i obdarzył ją lodowatym spojrzeniem.

- Zgadza się. Albo jak w przypadku Valgaarva - odparł jadowicie i opuścił pomieszczenie.

***

Biegnąca aż po kres horyzontu pustynia drogocennych wspomnień. Cień uśmiechu niknący w odmętach czarnej rozpaczy. Nieposkromiony ból, nie do wyrażenia przez krzyk i łzy, a który musi znaleźć swe ujście. Gorący płomień nienawiści wypełniający każdy zakamarek duszy, tak bardzo odmienny od wszechogarniającej pustki wyzierającej z popiołów dokonanej już zemsty…

Miłość...

…to od niej wszystko się zaczęło. To ona sprawiła, że utrata zadała tak ogromny…

Ból…

…w jednej chwili wypełnia duszę, uciskając ją niemiłosiernie. Powoli doprowadza do tego, że rodzi się…

Nienawiść...

…staje się paliwem podsycającym płomień życia w zastępstwie szczęśliwych chwil, będących już tylko wspomnieniem. Bezlitośnie domaga się zadośćuczynienia, co może zapewnić jedynie…

Zemsta...

…niczym narkotyk powoduje, że wciąż pragnie się więcej i więcej. Pierwotny cel szybko znika gdzieś w coraz głębszej ciemności spowijającej serce. Chociaż początkowo przynosi ulgę, szybko się okazuje, że to zaledwie złudzenie. Ostatecznie tylko jedna rzecz może doprowadzić to prawdziwego ukojenia…

Śmierć.

To wszystko zobaczyła w czasie tej jednej krótkiej chwili, kiedy przeciwniczka Równowagi zacisnęła swoje małe dłonie o nieobrażanej sile wokół jej szyi. Shyllien co prawda posiadali umiejętność odbierania emocji towarzyszących korzystaniu z magii, lecz Amelia nigdy wcześniej nie doświadczyła tak potężnego sygnału. Kontakt fizyczny mógł się znacznie przyczynić do skali tego zjawiska, jednak wciąż nie byłoby to możliwe, gdyby Ruelzhan w napadzie wściekłości nie opuściła swoich barier wewnętrznych, całkowicie skupiając się na zadaniu jej cierpienia.

Ale dlaczego? Dlaczego musicie zabijać?

Nigdy nie sądziła, że uzyska tak dosadną odpowiedź na swoje pytanie. Wciąż pobrzmiewały jej w głowie oskarżenia wykrzykiwane przez tamtą dziewczynę z ciemnymi jak węgiel oczami, błyszczącymi od tlącej się w nich nienawiści, przeplatające się z zalewającym ją strumieniem emocji.

Dlaczego musimy zabijać, się pytasz? A może ja się powinnam spytać, dlaczego Strażnicy zabili moich rodziców?!

Strażnicy… zabili…

Bo muszą chronić swojej pieprzonej, fałszywej Równowagi! Muszą chronić kłamstwo, w którym żyją tak wygodnie od tylu tysięcy lat!

Fałszywa Równowaga.

Dla przeklętych Equeshan nie powinnam istnieć, więc czemu ja mam tolerować ich istnienie?

Objęła się ramionami i bezskutecznie próbowała powstrzymać kolejne spływające po policzku łzy. Całe jej ciało drżało pod wpływem mnożących się w zastraszającym tempie wątpliwości.

Czy naprawdę tych czynów dokonali Strażnicy? Właśnie takie rzeczy gwarantowały bezpieczeństwo Równowagi? Czy Równowaga nie była jednak czymś więcej, niż od zawsze jej się wydawało? Jeżeli to, co jej zawsze mówiono, nie było do końca pokrywało się z rzeczywistością, to co było prawdą?

- Amelio, mogę wejść? - Nagle dobiegł ją przytłumiony przez drzwi głos Sylphiel.

- Chwileczkę! - zawołała, pośpiesznie podnosząc się z łóżka i ocierając łzy. - Wejdź, proszę.

Uzdrowicielka lekko uchyliła drzwi i weszła do pokoju przydzielonego Amelii na czas jej szkolenia.

- Amelio, powinnaś coś zjeść - powiedziała delikatnie. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie na siedzącą na łóżku postać przyszłej Shyllien, aby Sylphiel odłożyła trzymany w dłoniach półmisek z ciepłą, apetyczną potrawą na pobliską szafkę i usiadła na skraju łóżka młodszej dziewczyny.

- Przepraszam… Ja chyba nie mam apetytu… - wymamrotała nastolatka.

- Wiem, że to wszystko nie jest dla ciebie łatwe - zaczęła cicho długowłosa kobieta. - Ale musisz mieć siły, aby się zmierzyć chociażby z własnymi myślami. A żeby mieć siły, musisz coś zjeść. Wiesz dobrze, że ciało mieszkańca Eques potrzebuje więcej jedzenia niż przeciętny mag.

- Wiem… - odparła Amelia, chociaż nie zrobiła najmniejszego ruchu w stronę półmiska.

Przez kilka dłuższych chwil Sylphiel w milczeniu obserwowała pogrążoną we własnych myślach dziewczynę, po czym przysunęła się do niej bliżej i lekko objęła ją ramieniem. Pod wpływem tego gestu Amelia na moment zesztywniała, lecz szybko wtuliła się w uzdrowicielkę. Nie wiedzieć kiedy, do jej oczu ponownie napłynęły łzy.

- Ja… nie wiem, w co mam wierzyć. Nic nie jest takie, jak mi się na początku wydawało… Jak mam kiedyś zostać Filarem Varney, jeżeli nie radzę sobie z samą sobą?

- Na to pytanie, niestety, ci nie odpowiem - przyznała uzdrowicielka, lekko gładząc młodszą dziewczynę po głowie. - Ale zapewniam cię, że każdy z nas przechodził to samo. Pan Zelgadis często powtarza, że bycie Strażnikiem musi wynikać z głębokiego wewnętrznego przekonania. Oczywiście, urodziłaś się w Seyrun, tak jak pan Philionel masz ogromne predyspozycje do zostania Shyllien, doskonale rozumiesz nurty i zaklęte w nich emocje, ale jeżeli sama nie zdecydujesz się na zostanie Filarem, nikt cię do tego nie będzie w stanie zmusić. Shyllien to jeden z dwóch najważniejszych Strażników w wymiarze, dlatego jego wewnętrzne przekonanie o słuszności tej misji musi być autentyczne. Dlatego sama musisz ocenić rzeczywistość i podjąć decyzję, w jakim kierunku będziesz zmierzać.

Słysząc to, Amelia wysunęła się z objęć Sylphiel, aby spojrzeć jej w oczy.

- Ale jak mam ocenić tę rzeczywistość? Widziałam Ruelzhan już wcześniej. Byłam przekonana, że to grupa zwyczajnych morderców. To, co zrobili z Opiekunem Gwiazd w Cieleth było więcej niż okrutne. Ale ta dziewczynka… powiedziała, że Equeshan zabili jej rodziców. Przeniknęły do mnie jej uczucia. Ona nie kłamała. Nie wierzę, aby Strażnicy zabijali bez powodu, ale z drugiej strony jak można ją winić za to, że nas nienawidzi? Na dodatek ona zrobiła coś, o czym mnie uczono, że jest absolutnie niemożliwe. Stworzyła własny nurt! Widziałam to na własne oczy. A skoro tak, to ile jest jeszcze rzeczy, o których istnieniu nie mamy pojęcia?

- Właśnie na to próbujemy odnaleźć odpowiedź. Zadajemy sobie dokładnie te same pytania i sama nie potrafię ci dokładnie powiedzieć, co będzie się tliło mojej głowie, gdy faktycznie odnajdziemy odpowiedzi na te pytania. Być może wtedy już nic nie będzie takie samo. Nie powiem ci, jak masz się odnaleźć w tej innej rzeczywistości, ale zapewniam cię, że nie jesteś w tym wszystkim sama. - Uzdrowicielka uśmiechnęła się ciepło.

Chociaż wzrok Amelii wciąż spowijała mgła niepewności, w jej spojrzeniu po raz pierwszy od powrotu z Cieleth pojawił się weselszy błysk.

- Ty również jesteś silna, panno Sylphiel. Prawie jak panna Lina.

- Oj, nie. - Długowłosa kobieta lekko okręciła głową. - Do jej siły ducha jeszcze wiele mi brakuje. W sumie ledwie ją powstrzymałam prze przyjściem do ciebie, zanim wyruszyła z panem Zelgadisem.

Na tę wiadomość Amelia zdecydowanie się ożywiła.

- Czemu ją powstrzymałaś?

Uśmiech uzdrowicielki stał się nieco zakłopotany.

- Hm… Powiedziałam jej, że wciąż nic nie zjadłaś i jak tylko to usłyszała, postanowiła to… zmienić.

Przyszła Shyllien zabawnie przekrzywiła głowę.

- Eee… a w jaki sposób?

- Hm… coś wspominała o jakiejś rurze i przepychaczu, więc stwierdziłam, że jednak ją zastąpię.

Młodsza dziewczyna lekko pobladła.

- Dziękuję, panno Sylphiel - wydukała po krótkiej chwili milczenia, któremu towarzyszyło dokładne wyobrażenie, jak skutecznie czarodziejka płomienia mogłaby zrealizować swoją groźbę.

- Ależ nie ma za co, Amelio - przyznała z pełnym zrozumienia uśmiechem uzdrowicielka.

- Panna Lina czasami bywa straszniejsza od pana Zelgadisa.

- Zgadzam się w zupełności. To jak? Zjesz coś?

Następczyni Filara raz jeszcze stanęła przed oczami wizja przepychacza.

- Tak. Chyba jednak zgłodniałam….

Sylphiel ponownie się uśmiechnęła i podała młodszej użytkowniczce białej magii półmisek z wciąż ciepłym posiłkiem. Amelia z lekkim wahaniem podniosła łyżkę, ale dopiero wtedy, gdy wzięła do ust pierwszy kęs, poczuła prawdziwy głód. Przygotowany przez uzdrowicielkę gulasz był jak zawsze lekkostrawny i pyszny. Może wciąż targały nią wątpliwości, ale musiała przyznać, że zgodnie ze słowami starszej Strażniczki, zrobiło jej się lepiej. Przynajmniej na tyle, że w jej umyśle pojawiło się pytanie niezwiązane z Ruelzhan.

- Panno Sylphiel, w sumie nigdy nie miałam okazji się ciebie spytać - odezwała się pomiędzy kęsami. - W jaki sposób trafiłaś do oddziału pana Zelgadisa?

Ciemnowłosa kobieta najpierw spojrzała na nią z lekkim zaskoczeniem. Na moment jej oczy stały się nieco odległe, jakby cofnęła się do wspomnień z dalekiej przeszłości.


***


Strażnicy znacząco się różnili od zwyczajnych czarodziejów. Jako że moc Equeshan ściśle przeplatała się z istnieniem, ich magia była niesamowicie potężna. Potężna i wyjątkowo niebezpieczna. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy do głosu dochodziły silne emocje. W zależności od charakteru targającego magiem uczucia, magia zmieniała swoją naturę i postać. Wściekłość potrafiła zwiększyć siłę ataku, nadzieja czasem pomagała dokonać cudu w leczeniu, a głęboki, przenikający serce i duszę, ból często powodował utworzenie potężnej, szczelnej bariery odgradzającej maga od źródła wszelkiego cierpienia. W niektórych przypadkach takie samorzutne działanie magii potrafiło uratować swojemu właścicielowi życie, gdy w odpowiednim momencie udawało mu się odzyskać świadomość i zapanować nad otaczającym go żywiołem. Jednak gdy ów proces nie został w porę przerwany, dochodziło do samowypalenia - przy tak ogromnym natężeniu mocy ciało ulegało destrukcji, a dusza i magia pozbawione naczynia natychmiast nieodwracalnie mieszały się z nurtami Eques.


***

Bariera psychiczno-magiczna skutecznie oddzielała ją od wszystkiego, co mogło ją zranić. Od wpływów wrogiej energii, od ludzi pragnących ją zniszczyć i jednocześnie od źródła jakiejkolwiek pomocy. Gdzieś w głębi siebie wiedziała, że nie może się poddać temu wirowi mocy. Od dziecka uczono ją kontroli, jednak każdą próbę skupienia się na własnym wewnętrznym nurcie udaremniała ta paraliżująca myśl, że jej ojciec, ciocia, przyjaciele, wszyscy mieszkańcy Sairaag odeszli. W jednej chwili, trwającej krócej niż oddech, jej rodzinne miasto stanęło w czarnych płomieniach. Stos martwych ciał otaczał powalone święte drzewo Flagoon, pomost pomiędzy Eques a półmagicznym Rejonem Flagerrie. Za sprawą jednego wrogiego czaru niezniszczalna ostoja magii, dar od samych Elfów Zaihara, runął na ziemię. W momencie ataku zareagowała instynktownie, osłaniając się grubą warstwą magii defensywnej. Udało jej się ocalić własne życie…

Jednak nie zdołała uratować nikogo więcej.

Czuła, jak powoli traci resztki kontroli. Ostatnie chwile, kiedy jeszcze była w stanie zapanować nad ogromem własnej energii i zapobiec ostatecznej utracie świadomości, nieodwracalnemu połączeniu z nurtami Eques. Strumień nieznośnych myśli wciąż ingerował w działanie wytrenowanego przez lata odruchu.

Wciąż mogła wrócić. Tylko po co? Im dłużej przebywała w zawieszeniu pomiędzy ciałem a nurtami, tym bardziej rozmywały się jej wspomnienia. A im większa pustka panowała jej w głowie, tym mniej targały nią rozpacz, poczucie winy i lęk.

Jak tylko w jej głowie pojawiła się ta myśl, przeszedł ją gwałtowny wstrząs. Dźwięk setki znajomych głosów w jednej chwili wypełnij jej serce. Nie była w stanie rozróżnić pojedynczych słów, lecz bez trudu zrozumiała ich sens i pochodzenie.

Bariera psychiczno-magiczna, szczelnie otulająca jej duszę i ciało, rozpadała się kawałek po kawałku. Jej zmysły stopniowo zaczynały odbierać bodźce z otoczenia. Dusząca aura zaklęcia, które w zaledwie kilka sekund zniszczyło stolicę całego Rejonu, wciąż unosiła się nad ruinami miasta.

Jak mogła być tak ślepa?

Owszem, dysponowała najpotężniejszą magią defensywną w całym Flagerrie, jednak nawet ta ogromna moc nie zdołałaby jej osłonić przed czymś takim.

Z jej oczu popłynęły pierwsze łzy.

W tej jednej chwili wszyscy mieszkańcy Sairaag skupili całą swoją moc na jednej osobie.

Na niej.

Ponieważ ona jedna była w stanie wykonać zadanie powierzone założycielom Sairaag przez Elfy Zaihara. Flagoon musiało istnieć dalej. Bez względu na kształt i formę.

- Święte leczące dłonie. - Z jej ust padły pierwsze słowa rozpoczynające manipulację energią zaklętą w każdej żywej istocie znajdującej się w najbliższej okolicy.

- Proszę, proszę, a więc wciąż istnieje ktoś znający magię wskrzeszenia. - Znała ten głos. Nie miała pojęcia dlaczego, lecz w jednej chwili przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Podniosła głowę i niemalże przerwała wypowiadanie zaklęcia. Nawet w Rejonach półmagicznych trudno było spotkać kogoś, kto nie potrafiłby rozpoznać tej majestatycznej postaci odzianej w szykowne, czerwone szaty otaczaną przez tak przeraźliwie potężną aurę. Nie, to musiała być iluzja. Ułuda wywołana przez doprowadzony do granic możliwości, zmęczony umysł. Jakim cudem stałby teraz przed nią Czerwony Kapłan? Przecież najpotężniejszy ze Strażników oszalał i został skazany na wyklęcie do Ruelzaar niecałe trzy lata wcześniej. Jak miałby się wydostać z przeklętego trzynastego wymiaru? I z jakiego powodu miałby chcieć zniszczyć Flagoon?

- Oddechu Matki Ziemi. - Nie wolno jej było przerwać inkantacji. Przywrócenie życia świętemu drzewu było możliwe tylko teraz. Dla tego zadania poświęciło się całe jej miasto. Nawet gdyby ją to kosztowało życie, nie mogła pozwolić, aby cokolwiek jej w tym przeszkodziło. - Do was modlę się.

- Godna podziwu odwaga - kontynuował z nieskrywanym szacunkiem osobnik przypominający Rezo. - Ale niestety nie mogę ci pozwolić na dokończenie tego zaklę… - Zanim Czerwony Kapłan zdołał zgromadzić porcję swojej zatrważającej energii, jego pierś została na wylot przebita srebrzystym ostrzem emanującym zieloną poświatą.

Sylphiel nie zważała na to, kto właśnie jej pomógł, tylko włożyła wszystkie siły, jakie jej zostały w ukończenie zaklęcia.

- Ocalcie osobę, która spoczywa przede mną swoją bezkresną łaską! Resurrection!

Jej dłonie spowiła jasna kula czystej energii życia, którą bez chwili zawahania skierowała w stronę przewalonego drzewa. W ułamku sekundy cała okolica została skąpana w blasku oślepiającego światła. Po kilku minutach zdających się trwać całą wieczność, Sylphiel mogła spokojnie otworzyć oczy. Z lękiem uchyliła powieki i wydała z siebie lekkie westchnienie, gdy ujrzała tuż przed sobą otoczoną jasną poświatą niewielką sadzonkę.

- Flagoon? - wyjąkała w szoku, wyciągając ręce w kierunku świętej rośliny. Jak tylko poczuła, że obiekt, którego istnienie został okupione życiem jej ojca i pozostałych mieszkańców Sairaag, znalazło się w jej dłoniach, utraciła czucie w nogach. Kątem oka ujrzała ubraną na niebiesko sylwetkę, której właściciel podtrzymał ją w ostatniej chwili, ratując ją przed bolesnym upadkiem.

- Sylphiel! Wszystko w porządku?! - Usłyszała doszedł pełen niepokoju krzyk.

W jej oczach ponownie zaszkliły się łzy, gdy rozpoznała ten głos. Wreszcie była bezpieczna.

- Panie Gourry… Mój ojciec… Sairaag…

- Co się tutaj stało?! - Jego niebieskie oczy, zwykle o beztroskim wyrazie, przepełniało napięcie i zdenerwowanie.

- To się stało. - Rozległ się melodyjny tenor o lodowatym zabarwieniu. W jego tonie dominowała czysta nienawiść.

Gdy półprzytomna Sylphiel resztkami sił zmusiła się do podniesienia głowy, ujrzała mężczyznę odzianego od stóp do głów w szary strój zwieńczony pokaźnym kapturem. Ze skąpanej w ciemności twarzy przybysza mogła rozróżnić jedynie dwie szafirowe tęczówki o bezlitosnym wyrazie, zwrócone w stronę zamieniającego się w drobiny energii ciała Czerwonego Kapłana nabitego na wciąż emitujące zielone światło ostrze.

- Co tutaj robi Rezoł? - spytał groźnie Gourry.

- To nie Rezo - odparł nieznajomy, ignorując przejęzyczenie towarzysza. - To zaledwie jedna z jego kopii, które stworzył, aby mieć więcej obiektów do swoich eksperymentów. Właściwy Rezo miał tysiąckrotnie potężniejszą moc. - W jego głosie pobrzmiewała zarówno wściekłość jak i niechętny podziw.

Na moment zapadła cisza, gdy sylwetka sztucznego Czerwonego Kapłana w szybkim tempie zlewała się z nurtami Eques. Sylphiel nawet nie miała ochoty, aby analizować usłyszane informacje. Czując, że coraz bardziej traci siły, jeszcze bardziej wsparła się na podtrzymującym ją Gourry’m.

- Sylphiel? - spytał zaniepokojony blondyn, jak tylko pomógł jej usiąść na ziemi.

- Wszystko w porządku. Tylko jest mi trochę słabo - odparła cicho.

- Jesteś Sylphiel Nels Rada, zgadza się? - ponownie odezwał się nieznajomy, tym razem niewątpliwie zwracając się bezpośrednio do niej.

Uzdrowicielka lekko kiwnęła głową i z zaskoczeniem obserwowała, jak mężczyzna kuca, aby zrównać się z nią. Dopiero w tym momencie zwróciła uwagę na formujące się echo magiczne zaklęcia użytego przez towarzysza Gourry’ego. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości, że czuła pozostałości magii żywiołu ziemi, co oznaczało, że ma do czynienia z…

- Musisz teraz podjąć dwie decyzje - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu, wbijając w nią chłodne spojrzenie.

- Zel, nie widzisz, w jakim ona jest stanie? - przerwał mu nagle Gourry. Sylphiel chyba po raz pierwszy w życiu słyszała w jego głosie złość.

- Wciąż jest przytomna - odparł stanowczo zakapturzony. - Teraz to od niej zależy Równowaga w Rejonie Flagerrie. To jest półmagiczny Rejon. Przez to miejsce następuje przepływ nurtów z Eques do całego Flagerrie. Flagoon od zawsze pełniło funkcję sita oczyszczającego negatywne nurty. Gdy teraz tego sita zabraknie, Równowaga we Flagerrie upadnie.

…Zelgadisem Greywordsem, najsilniejszym wojownikiem świata Varney, wnukiem samego Czerwonego Kapłana Rezo, nazywanym przez niektórych Szarym Wilkiem.

- Panie Gourry, on ma rację - wtrąciła cicho Sylphiel. Nigdy w życiu nie czuła się tak słabo, ale te słowa bezlitośnie opisujące tę nową rzeczywistość uświadomiły jej, że wciąż jeszcze nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek. - Ale nie mogę przecież zasadzić tutaj Flagoon w takiej postaci. - Spojrzała na wątłe listki dzierżonej w dłoniach rośliny. - W tej formie wymaga ciągłej ochrony…

- Zgadza się. Flagoon musi zostać tutaj i jednocześnie musi mieć zapewnioną stałą ochronę. Jeżeli połowę Flagoon zapieczętujesz w swoim ciele, stworzy się pomiędzy wami trwałe połączenie. Tak długo, jak będziesz żyła, Flagoon będzie niezniszczalny.

- Takie coś jest możliwe? - spytała z niedowierzaniem.

- Jesteś ostatnią żyjącą mieszkanką Sairaag. Masz powinowactwo do magii świętego drzewa. Dzięki magii tożsamości zdołasz stworzyć połączenie między wami. Kiedyś, gdy Flagoon stanie się dostatecznie silny, będziesz mogła z powrotem połączyć obie części Flagoon. A do tego czasu będziesz pełnić funkcję czegoś na kształt Filara i Xullan Flagerrie.

Sylphiel poczuła, że zaczyna jej się kręcić w głowie.

- Ja… miałabym się stać ostoją całego Rejonu? - wyjąkała. - Nigdy się czegoś takiego nie uczyłam. Przecież najmniejszy błąd z mojej strony może się przyczynić do zakłócenia Równowagi.

- Zamieszkałabyś w centrum Eques, w Seyrun. Dopóki będziesz przebywać w obecności prawdziwego Shyllien i Strażnika Nurtu, do niczego takiego nie dojdzie. W międzyczasie uczyłabyś się od nich kontroli - odparł z niewzruszonym spokojem Zelgadis.

- A gdybym nigdy się tego nie nauczyła, zostałabym skazana na wieczny pobyt w Seyrun… - dopowiedziała uzdrowicielka.

- Tak - przyznał krótko.

- A gdy osiągnę taki poziom kontroli, zostanę zmuszona do zostania Strażniczką, czyż nie? - uśmiechnęła się sucho.

Ku jej zdumieniu to pytanie wywołało nieprzyjemny grymas na twarzy wojownika.

- O tym nie ma mowy. Nie pozwolę, aby ktokolwiek został Strażnikiem wbrew własnej woli.

Te słowa ją zaskoczyły. Słyszała, że Przymierze Równowagi dąży do pozyskania potężnych sojuszników, nie bacząc na koszty. Nigdy nie chciała zostawać Equeshan. Strażnicy posiadali co prawda ogromne wpływy, lecz odpowiedzialność, która szła w parze z tymi przywilejami, była dla niej zbyt wielka. Z drugiej strony, czy naprawdę tak bardzo by się to różniło od pozostania tymczasowym fundamentem jej ojczystego Rejonu?

Zelgadis uważnie ją obserwował, cierpliwie oczekując na jej odpowiedź. Jakby nie była ona oczywista… Przecież już wcześniej podjęła tę decyzję przez zniszczenie bariery psychiczno-magicznej, której zadaniem było chronienie jej duszy i ciała przed światem…

- Zgoda - powiedziała drżącym tonem.

- Sylphiel, jesteś pewna? - Usłyszała tuż nad głową głos milczącego dotychczas Gourry’ego.

Uzdrowicielka uśmiechnęła się smutno.

- Nie, niczego nie jestem pewna, ale… - Jej oczy lekko się zaszkliły. - Za nic nie mogę pozwolić, aby wola mieszkańców Sairaag umarła wraz z nimi.

Gourry przez dłuższy moment wpatrywał się w nią z tak mało charakterystycznym dla siebie zamyślonym wyrazem twarzy.

- To skoro tak, może chciałabyś zamieszkać z nami? - spytał po chwili.

- Słucham? - wtrącił natychmiast Zelgadis, piorunując blondyna spojrzeniem, zanim z ust zaskoczonej Sylphiel wyrwał się jakikolwiek dźwięk.

- To całkiem spora chałupa. Zdecydowaniem zbyt duża dla trzech osób. Masz coś przeciwko, Zel? - Gourry zwrócił się do przyjaciela z lekkim uśmiechem. Zelgadis przez dłuższą chwilę wciąż gromił go wzrokiem, jednak po minucie ciężko westchnął i odwrócił głowę.

- A róbcie, co chcecie - prychnął.

- Widzisz? Nawet nasza naczelna maruda się zgadza. Wreszcie zostalibyśmy sąsiadami, a nasz oddział liczyłby już całe cztery osoby! - oznajmił radośnie, przynajmniej jak na okoliczności.

Oniemiała uzdrowicielka tylko patrzyła się na swojego przyjaciela z dzieciństwa.

- Ale przecież miałabym odbyć szkolenie w Seyrun… - wymamrotała.

- Nasza twierdza leży niedaleko, więc to nie problem. Przemyśl to sobie, ale bez względu na wszystko zawsze będziesz tu mile widziana!

- Ja… - odezwała się lekko zmieszana. W tym momencie nie była w stanie zebrać myśli. Świadomość wydarzeń sprzed kilkunastu minut powoli zaczęła opanowywać jej umysł. Poczucie straty i tak wielkiej odpowiedzialności coraz bardziej zaczynały kłuć ją w serce. Jednak gdy spojrzała w te niebieskie oczy o ciepłym, pełnym współczucia wyrazie, w jednej chwili wypełniło ją przekonanie, że wciąż istniał ktoś, komu na niej zależało. Ktoś, kogo mogła nazwać domem. - Dziękuję - wyszeptała, zanim z jej ust uwolnił się pierwszy szloch.

***


Usta Sylphiel ułożyły się w smutnym, nostalgicznym uśmiechu.

- To trochę skomplikowana historia… - Opowiadanie o tym wydarzeniu z jej życia nigdy nie przychodziło jej z łatwością. Ale ponieważ w tych zagubionych, granatowych oczach po raz pierwszy od powrotu z Cieleth pojawił się weselszy błysk, nie chciała zupełnie zbyć młodszej dziewczyny. - Ale najprościej można to ująć tak, że za sprawą Gourry’ego znalazłam się właśnie tutaj. Gdy pojawiłam się w Seyrun na szkolenie, Gourry ze względu na starą znajomość zaproponował mi dołączenie do mieszkańców tej twierdzy.

- Znałaś się już wcześniej z panem Gourry’m? - zdziwiła się Amelia.

- Tak. - Sylphiel się nieco ożywiła. - Gdy miałam jakieś czternaście lat, na Sairaag napadł Zanaffar, jedna z legendarnych magicznych bestii. Pan Gourry przyszedł nam na ratunek i uratował całe miasto, jednym ciosem pokonując potwora. Od tego czasu odwiedzał nas co jakiś czas, gdy zabłądził w okolicy.

- Haha! To znając pana Gourry’ego, musiało być to bardzo często! - Roześmiała się następczyni Filara.

- Faktycznie, tak było. - Sylphiel również się roześmiała. Tak, właśnie ten uśmiech chciała zobaczyć. - Raz trafił do nas po tym, jak się wybrał na polowanie na niedźwiedzia w trakcie trwania jakiejś mniej istotnej misji.

- Ojej. - Amelia lekko się skrzywiła. - To pan Zelgadis musiał być chyba wtedy na niego bardzo zły.

- No na pewno nie był tym zachwycony - przyznała uzdrowicielka, lekko poważniejąc. - Tak samo jak pomysłem, abym dołączyła do jego oddziału. Ostatecznie dał Gourry’emu wolną rękę, ale trochę czasu minęło, zanim poczułam się przez niego zaakceptowana.

- To cały pan Zelgadis… Trudno jest sprawić, aby komuś zaufał. - Wesołość w oczach dziewczyny lekko przygasła.

- Chociaż panna Lina jest chyba wyjątkiem w tym temacie - zamyśliła się uzdrowicielka. - Nigdy dotąd nie widziałam, aby pan Zelgadis czuł się tak zrelaksowany w towarzystwie nowo poznanej osoby.

Na samo wspomnienie rudowłosej czarodziejki Amelia z powrotem się ożywiła.

- Panna Lina jest po prostu niesamowita, prawda? Ciągle zapominam, że pochodzi z niemagicznego Rejonu…

Sylphiel ponownie się uśmiechnęła, gdy słuchała pełnego entuzjazmu wywodu przyszłej Shyllien, ciesząc się, że młoda dziewczyna chociaż na moment zapomniała o swoich dylematach, które będą ją odtąd nawiedzać w każdej chwili słabości, dopóki nie odnajdzie odpowiedzi kładącej kres wszelkim wątpliwościom. Nie wypowiadała jednak własnych myśli, że niezwykły talent i rozumienie magii mogą się stać dla Liny Inverse przekleństwem. Kolejnym źródłem nieświadomości Amelii był fakt, że urodziła się w Seyrun, a dla dzieci wychowujących się w Eques, czyli posiadających odpowiednią pojemność magiczną, aby móc swobodnie przebywać w Krainie Równowagi, zostanie Strażnikiem było czymś zupełnie naturalnym w przeciwieństwie do obywateli półmagicznych Rejonów. Osoby o ponadprzeciętnym potencjale magicznym pochodzące spoza granic Eques miały prawo decydować, czy chciały się szkolić na Strażników. Jednak w przypadku istot obdarzonych ogromną mocą Rada Varney była zdecydowanie bardziej rygorystyczna. Jednostek dysponujących naprawdę potężną magią nie można było tak łatwo kontrolować, dlatego też albo dobrowolnie oddawały one swe talenty w służbie Równowadze albo uznawano ich za przeciwników systemu, co w najgorszym wypadku kończyło się skazaniem na wyklęcie do Ruelzaar. Trzecią alternatywą była rezygnacja z mocy na drodze magii tożsamości, na co najczęściej decydowali się magowie mający dzieci o niewystarczającej pojemności magicznej pozwalającej na przeżycie w Eques, gdyż podstawowym obowiązkiem Strażnika było zamieszkanie na terenie Rejonu Głównego i bycie w stałej gotowości bojowej. Chociaż surowość tych zasad oburzała nie jednego maga, większość czarodziejów godziła się z tym, gdyż mieli oni świadomość, jak ważne jest utrzymanie Równowagi. Zelgadis co prawda twierdził, że nigdy nie pozwoli, aby ktokolwiek został zmuszony do zostania Equeshan, jednak w przypadku Liny Inverse, która miała potencjał do osiągnięcia Rezonansu z najpotężniejszym wojownikiem Rejonu Varney, Sylphiel mocno powątpiewała, czy nawet siejący postrach Szary Wilk będzie mógł w jakikolwiek sposób wpłynąć na decyzję najważniejszego organu władzy w wymiarze.


***


Powoli i delikatnie sięgała po kolejne nici mocy. W wielkim skupieniu tworzyła coś, co wielu Strażników uważało za niemożliwe. Nowy nurt, korzystający z ustanowionych przez Czerwonego Kapłana punktów dostępu rozsianych po całym Eques, otwierał im drogę do miejsca wywołującego nieprzyjemne dreszcze u znacznej większości jej pobratymców. Nigdy nie przypuszczała, że zostanie zmuszona do powrotu do Ruelzaar.

Przeklęty trzynasty wymiar był pogrążonym w wiecznej nocy pustkowiem wypełnionym jedynie chaotycznymi, nieokiełznanymi nurtami nie mającymi nic wspólnego z przyjaznymi strumieniami mocy przepływającymi przez Krainę Równowagi. Większość skazańców popadała w obłęd już w przy samym kontakcie z dziką, surową energią, której w żaden sposób nie można było sobie podporządkować. Tylko odseparowanie się od tej mocy za pomocą bariery i pogrążenie się w półśnie dawało szansę na pozostanie przy zdrowych zmysłach. Ci, o największej mocy, umierali w błogosławionym stanie uśpienia, stopniowo wyczerpując swoją energię. Mniej obdarzeni skazańcy konali w bezkresnych męczarniach. Tak przynajmniej się działo do czasu nadejścia Czerwonego Kapłana, który dzięki poznaniu prawdziwej Równowagi, zyskał wiedzę, jak sprawić, aby niemożliwe stało się możliwe.

Frena, zasilając się energią zbieraną od wielu miesięcy przez przeciwników Równowagi, drżącymi dłońmi łączyła moc pochodzącą od Shabranigdo i Ceiphieda, dając początek legendarnej magii tworzenia tańczącej zgodnie z jej wolą. Wystarczyłoby jednak aby popełniła najmniejszy błąd, a otaczające ją nurty wniknęłyby do jej wnętrza i bez trudu przerwałyby jej wewnętrzny krąg. Zwykle obok niej była Serya, która na drodze Rezonansu wspierała działanie jej magii. Teraz jednak jej siostra przeżywała katusze na myśl, że jej jedyne rodzeństwo wróciło do przeklętego Ruelzaar. Z dwojga złego zdecydowanie wolała własną sytuację. Przynajmniej to od niej zależało, czy uda jej się wrócić.

Wytarła pot z czoła i wplotła ostatnią nić, mającą nadać nurtowi ostateczną postać. Ciepłe uczucie w jej wnętrzu było znakiem, że z powodzeniem udało jej się stworzyć przejście, a jak tylko otworzyła oczy, przekonała się, że portal prowadził do wyznaczonego jej celu. Do wnętrza bariery stworzonej siedem lat temu przez jednego z najpotężniejszych więźniów trzynastego wymiaru.

- Doskonale, moja droga. - Nagle tuż za nią rozległ się znajomy męski głos, któremu towarzyszył nieodłączny zapach papierosów.

- Pan Guesh? - Zaskoczona odwróciła się za siebie. - Przecież miałam przybyć tu sama…

- Co to to nie, moja droga. - W jego zwykle zimnym spojrzeniu pojawił się ciepły błysk. - Obie z siostrą jesteście dla nas zbyt cenne, aby ryzykować waszą stratę. Co do was nie mam żadnych wątpliwości w temacie wierności naszej sprawie, ale twoja siostra potrzebowała nauczki. - Zielone oczy z powrotem przybrały bezlitosny wyraz. - A nie przyniosłaby ona oczekiwanego rezultatu, gdyby odczuła twoje emocje pozbawione poczucia zagrożenia. Nie rób takiej zdziwionej miny, moja droga. Wiem, że wasz Rezonans jest tak silny, że nawet przy takim dystansie wciąż jesteście zdolne do przynajmniej powierzchownego odczuwania swoich emocji A poza tym… - Skierował wzrok w głąb mrocznej bariery, zdającej się pochłaniać światło pochodzące od potężnej aury otaczającej Guesha. - To zbyt ważne zadanie, aby dopuścić chociaż cień szansy porażki. Utrzymuj nurt, moja droga, ja tymczasem porozmawiam z naszym potencjalnym, nowym towarzyszem. - Zrobił kilka kroków naprzód i wyciągnął prze siebie dłoń, z której wyleciał strumień delikatnej, jasnej energii. Dopiero wtedy Frena dojrzała złożoną w pozycji embrionalnej postać mężczyzny. Zaledwie po upływie kilku chwil w słabym świetle błysnęły dwie złote tęczówki.

- Już się obudziłeś? Znakomicie. Patrząc na stan zaawansowania twojej bariery, wnioskuję, że masz całkowitą świadomość, gdzie jesteś i dlaczego się tutaj znalazłeś. I chociaż trudno, abyś udzielił innej odpowiedzi niż oczekuję, muszę zadać to pytanie. Czy przyłączysz się do walki o prawdziwą Równowagę, Valgaarvie Ul Copt?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Rinsey : 2017-12-10 14:28:10

    Jak mi miło! :D Przyznam się, że historię Sylphiel pisało mi się z czystą przyjemnością, to jeden z moich ulubionych momentów, więc tym bardziej się cieszę, że ten moment przypadł Ci do gustu ^^

  • erravi : 2017-11-19 20:49:58

    No, no ciekawie pozmieniałaś fakty z oryginalnej historii. Twoja Sylphiel podoba mi się o wiele bardziej niż pierwowzór. Cieszę się, że przybliżyłaś trochę historię jej dołączenia do Straży. A co do końcówki... woow czekam na dalszy rozwój opowieści! :D

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu