Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

55. Czarne ziemie

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, Saga: Podróże w czasie
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2015-02-10 16:32:02
Aktualizowany:2015-02-10 16:32:02


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka

Z każdą chwilą zbliżałam się do opuszczonego miasta przez ziemian. Zastanawiałam się jak właściwie chcę rozegrać tę walkę. Bez namysłu wyruszyłam w pogoń, a tak naprawdę nic o nich nie wiedziałam, poza jednym -zabijali bezlitośnie. W chwili, w której postanowiłam dopaść te bestie byłam wściekła,bo zabili Son Gohana, przede wszystkim z mojej winy. Nie potrafiłam sobie jakoś tego darować. Był silnym wojownikiem i mógł być także moim przeciwnikiem. Zwolniłam w końcu nieco lot by rozejrzeć się po okolicy. Nie było żywej duszy w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. Ludzie bali się tego miejsca, nie chcieli umierać, a już na pewno spotkać cieni. Gdyby jakiś śmiałek odważył się tu zajrzeć musiałby pragnąć śmierci tak bardzo… Na samą myśl wzdrygnęłam się. Co ja w ogóle myślałam przylatując w to„opustoszałe” miejsce? Gnać w zaświaty to na pewno nie chciałam.

Okolica była bardzo ponura, a nad miastem wisiały czarne chmury zwiastujące potężne zło. Rozmowa z Son Gotenem nieco rozjaśniła mi umysł. Wiedziałam, że nie mogę się zbliżyć do gromady cieni, bo mogły mnie powalić a co gorsza pozbawić życia. Wylądowałam na opustoszałej drodze prowadzącej do miasta. Wzięłam głęboki wdech, po czym zrobiłam parę kroków do przodu. Wyczułam w końcu jakąś energię. Czuć było na odległość, że jest potężna a za razem nieprzyjazna. Musiałam pamiętać, że jestem zdana tylko na siebie inie mogę popełnić żadnego błędu. Zbyt wiele mogłoby mnie to kosztować. Zaczęłam się bacznie rozglądać szukając czegoś podejrzanego pamiętając o szczególnej ostrożności. Gdy już byłam na tyle blisko obniżyłam poziom swojej energii by być niezauważoną. Gdyby nie Ziemianie nie udałoby mi się opanować tego do perfekcji. Nie chciałam ponownie poczuć tej piorunującej energii, która przeszyła moje ciało przy pierwszym spotkaniu i to pierwszego dnia! Tym razem mogłyby mnie zmiażdżyć. Stąpając powoli starałam się by zajrzeć w każdy kąt i zakamarek. Nie mogłam sobie pozwolić na zaskoczenie, nie na ich ziemi.

Nagle usłyszałam dźwięk łamanego szkła. Przestraszona spojrzałam pod nogi. Byłam pewna, że to ja wydałam ten dźwięk, jednak tak nie było. Więc?

- Skąd ten hałas?- zdziwiłam się- Ktoś tu jest?

Gdyby nie fakt, że moja osoba znajduje się na cudzym terenie ruszyłabym w pościg za nim. Byłam skazana na pieszą wędrówkę by nie wydzielić niepotrzebnie energii, która mogłaby mnie zdradzić. Podążałam powoli omijając bezszelestnie kamienie, papiery i szkło będące, co kawałek. Starałam się sobie wyobrazić jak wyglądał dzień, w którym cienie zaatakowały te miasto, a za razem całą tę planetę.Zaczęłam odczuwać energię ze zdwojoną siłą. Było jej coraz to więcej i z każdą chwilą sprawiała wrażenie bardzo przytłaczającej, co za tym szło - niegodziwej.Miałam wręcz ochotę uciekać do domu. Chyba natłok tylu wrogich mocy powodował,iż mój umysł zaczynał szwankować. Jakby moje myśli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Choć wiedziałam, że nic mi w tej chwili nie grozi bałam się…Bałam się i to naprawdę. Nie potrafiłam zrozumieć tego strachu i właśnie to przerażało mnie najbardziej. To nie mogło być wywołane w sposób naturalny.

- Głosy?- zdębiałam.

Szybko obróciłam głowę parę razy w lewo i w prawo próbując dostrzec jakąś sylwetkę. Nikogo nie było, a przynajmniej nie były w zasięgu mojego wzroku, jeśli się tutaj znajdowały. Przeszłam parę metrów a moim oczom ukazał się sporych rozmiarów krater. Oszołomiona stanęłam w miejscu starając się nie drgnąć, bo im bliżej tego krateru się znajdowałam tym gorzej się czułam. Zbierało mi się na wymioty. I jeszcze te szepty w głowie!

- Jak tak dalej pójdzie Bulma uzna mnie za wariatkę- westchnęłam-Zamknie mnie w jednym ze swoich wynalazków i zacznie przeprowadzać testy…

Pokręciłam z niedowierzania głową. Coś się działo a ja nie wiedziałam,co to jest! Coś starało się uszkodzić moje myśli i sprawić bym zgłupiała a zarazem umierała przy tym ze strachu. Ta cała sytuacja była wręcz paranormalna nawet jak dla mnie, dla Saiyana. Przycupnęłam na skraju rozpadliny próbując dostrzec cokolwiek. Nie miałam pojęcia nawet, czego mam tam szukać.

- Jesteś chora Saro- szepnęłam.

Muzyka

Nagle usłyszałam świst. Padłam na ziemię chowając głowę pod swoimi dłońmi. Przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Co to u licha było?Ku mojemu zaskoczeniu dostrzegłam nogi, a raczej buty jednego z osobników przebywających w kraterze. Przez palce mało, co mogłam dostrzec, ale wolała mnie ryzykować i nie podnosić się nawet o milimetr. Ów postać stąpnęła nieco do przodu odsuwając się zarazem ode mnie. Gdybym mogła westchnęłabym tak głośno jak tylko bym potrafiła. Na samą myśl zrobiło mi się gorąco. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam jakiegoś mężczyznę. Nie umiałam określić, jakiej był rasy i maści. Atramentowe chmury nie pozwalały słońcu dotrzeć w te rejony, choć pogoda paręnaście kilometrów stąd była wręcz obłędna. Zaraz dobiegły mnie kolejne niespodziewane dźwięki i ku mojemu zdumieniu dostrzegłam kolejną parę nóg, tym razem wyjątkowo blisko mnie. Zacisnęłam mocno powieki wstrzymując oddech. Byłam prawie zgubiona. Co miałam robić? Wstać jak gdyby nigdy nic uśmiechnąć się i uciec? A może zaprosić na herbatę do Briefsów by ci, mogli określić pochodzenie tych morderczych stworzeń. Powoli otworzyłam lewe oko by móc dostrzec nowo postawione przede mną nogi. To musiała być kobieta gdyż stopy odziane miała w dość wysokie buty, które bardzo przypominały te, które nosiło sporo kobiet na Ziemi.

- Co o tym sądzisz Mago?- odezwała się pierwsza kobieta.

Chwilę po tym podeszła do niego twardym krokiem. Mężczyzna się nie odezwał. Chyba nawet na nią nie spoglądał.

- Dlaczego nic nie mówisz?- spróbowała ponownie.

Mago milczał jak zaklęty, wydawało mi się, że tempo spogląda przed siebie próbując poukładać sobie myśli. Co kol wiek myślał ciekawość zżerała nie tylko tę kobietę, ale i mnie. Podeszła jeszcze parę kroków do przodu. Zdawało mi się, że chce unieść rękę i dotknąć jego ciała. Czyżby cienie miały jakieś problemy? A może to nie były cienie? Nie były czarnymi smugami unoszącymi się w powietrzu, które nie wypowiadały ani jednego słowa tylko świszczały jak silny podmuch wiatru. Bardzo pragnęłam dowiedzieć się, kim byli,ale sytuacja, w jakiej się znajdowałam była nieco krępująca. Saiyanka płaszcząca się na szczątkach niegdyś tętniącego życiem miasta… Toż to musiał być poniżający widok. Może to był zły pomysł? Pojawienie się tutaj, ja ziemi nienależącej już do rasy ludzkiej było jednym z moich najgłupszych pomysłów w życiu. No… Nie zapominając o całym incydencie wyruszenia w przeszłość. O tym już nie musiałam sobie wspominać. Jakby się dobrze zastanowić także nie byłam człowiekiem. Byłam przecież Saiyanka! Należałam do niegdyś kwitnącego rodu a teraz… W moim świecie nie było już nic. Nagle poczułam, że coś się zbliża z zawrotną prędkością. O nie… Pomyślałam. Kolejna osoba? Usłyszałam lekki szmer, jakby powiew leśnego wiatru kołyszącego delikatnie liście młodego drzewa. Odchylając delikatnie głowę ku górze dostrzegłam płachtę spowijającą kawałek ciemnego nieba.Prawdopodobnie nie dostrzegł tych dwoje przed kraterem gdyż bez żadnego zatrzymania się czy zainteresowania wleciał w głąb owej dziury, którą chciałam zbadać jeszcze jakieś parę chwil temu.

- Pheres wrócił- w końcu zabrał głos.

- Idziesz?- zapytała.

- Dogonię cię.

Kobieta nic więcej nie czyniąc wzniosła się ku górze a następnie wtargnęła w głąb, tak jak to uczynił ktoś z nieba. Mago odprowadził ją prawdopodobnie wzrokiem, ale nie mogłam tego dostrzec w tych ciemnościach.Jeszcze chwilę się tak wpatrywał, po czym podążył za nimi. Ale zanim to uczynił wypowiedział dwa dziwne słowa, którego znaczenia nie potrafiłam pojąć. Podniosłam się w oka mgnieniu. Nie było czasu na sjestę! Musiałam, czym prędzej wrócić do wojowników i opowiedzieć, co dostrzegłam. Przede wszystkim powinnam się stąd ewakuować i to w trybie natychmiastowym. Najpierw po cichu stąpałam by następnie przejść do dzikiego biegu chcąc się stąd jak najdalej…

- Auć!- krzyknęłam uderzając o coś a następnie upadając na popękany asfalt.

- Jak chodzisz?- Warknął głos.

Przecierając twarz spojrzałam na przedmówcę i oniemiałam. Był to nie, kto inny jak sam Son Goten. Co on tutaj robił? Dlaczego wtargnął na ziemię cieni?

- Co tu robisz!- pisnęłam zaskoczona.

- O to samo mogę zapytać ciebie- prychnął.

- Po pierwsze, co cię to interesuje, a po drugie byłam tu pierwsza!

Zanim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć chwyciłam go za ramę i pociągnęłam za sobą. Przecież stąd uciekałam. Kiedy byliśmy już na bezpiecznym dla nas terenie zanim rozluźniłam uścisk szarpnęłam synem Son Goku tak, że upadł przede mną tyłem do mojej twarzy. Przyznam, że rozbawiło mnie to.Nie wypowiadając ani jednego słowa zaczęłam się bacznie przyglądać nastolatkowi. Choć w tym momencie był starszy ode mnie wiedziałam, że nie posiada nawet połowy mocy, jaką posiadłam ja. Jeśli chodziło o trening na pewno musiał się strasznie lenić chyba, że jako drugi syn Ziemianki i Saiyana nie posiadł takich tajników, jakie posiadł sam Son Gohan. Więc jednak maszyny się nigdy nie myliły pod względem oceny naszych umiejętności już w stadium noworodka. Nie omylne poza paroma przypadkami- jednym z nich był sam Kakarotto,syn Bardocka.

- Powiesz mi, co tam robiłaś?- burknął chłopak patrząc na mnie spode łba.

Wciąż leżał na ziemi, chyba nawet było mu całkiem wygodnie na miękkiej i wilgotnej trawce. Raczej wyglądał na pewnego siebie niż zakłopotanego. A może mnie śledził? Dorwę cię! Pomyślałam cała się trzęsąc. Nie dam sobie deptać twarzy!

- Czego chcesz?- warknęłam.

- Byś mi powiedziała, co tam robiłaś.

- Mówiłam ci wcześniej- westchnęłam.

Popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Jednak moje słowa niebyły zbytnio przekonujące przy poprzedniej pogawędce. Widzieliśmy się może ze dwie godziny temu… Ponownie westchnęłam, tym razem nieco głośniej także młody na pewno to usłyszał. Obróciłam się plecami do niego a następnie twardo siadłam na trawie.

- Jesteś uparty, nie ma co- zaczęłam- Czemu mnie śledziłeś?

- Byłem ciekaw czy coś zrobisz- zadrwił.

Poczułam się nieco jak baran. Przypomniało mi się, z jaką wściekłością leciałam w tamto miejsce, jak bardzo świerzbiły mnie knykcie by przywalić,co poniektórym, a ty nic! Nawet nie dotknęłam nikogo tylko leżałam na brudnej ziemi ledwo widząc stworzenia stojące parę metrów ode mnie. W głowie dudniły mi tylko jedne słowa. Tak brzęczały, że przyprawiały mnie o wymioty… PORAŻKA.

- Byłeś kiedyś tam?- zagaiłam.

- Na ziemi cieni?- zdziwiło go to pytanie- Oczywiście i to niepierwszy raz.

- Dlaczego więc poleciałeś za mną?- zastanawiałam się- Widziałeś ten krater?

- Krater?

To dało mi do myślenia. Doszłam dalej niż on i to na pewno.Nie widział krateru, na pewno też nie miał okazji podsłuchiwać intruzów, a już na pewno nie doczekał się takiej plątaniny myśli w głowie.

- Tam gdzie dotarłam- zaczęłam- Widnieje olbrzymia dziura, w której te stwory się bunkrują. Nie wiem naprawdę, co tam jest, ale na pewno ich siedziba- odwróciłam się do niego- Ich skóra przypominała łuski! Rozmawiali o czymś- zamyśliłam się na chwilę- Niestety nie wiem, o co chodziło. Skorzystałam z okazji i uciekłam. Ktoś właśnie nadleciał i tamci się zmyli.

- Tamci?- zainteresował się syn Son Goku.

- No…- zmieszałam się- Nie wiem, przecież ich nie znam.

Zamiast jakiejkolwiek obelgi usłyszałam cichy chichot.Zaskoczona przyglądałam się młodzieńcowi przekrzywiając głowę w bok. Pomyślałam,bowiem, że może to mi pomoże w zrozumieniu tego pół człowieka pół saiyana.Jednak na próżno. W ogóle nie rozumiałam tych istot tak samo jak w swoim świecie.

Oczywiście nie obyło się bez grożenia palcem by nie wygadał się, że się tam pojawiłam. Choć nikt nie sprawował pieczy nad moją osobą,wiedziałam, że mogą utrzeć mi nosa, jeśli wsadzę go w nieodpowiednim momencie.Westchnęłam po raz kolejny. Coś zbyt często się mi to zdarzało. Chyba brakowało mi domu, a przynajmniej tego, co mogłam teraz nazwać domem. Nagle spochmurniałam. Spojrzałam na swoje stopy i zmrużyłam oczy. Choć nie chciałam się przed samą sobą przyznać czułam dużą pustkę zostawiając swoje dotychczasowe życie.

- Nad czym się tak zastanawiasz?- przerwał mi moje długie zamyślenie.

Widziałam w jego oczach zainteresowanie moją osobą. Trochę poczułam się nieswojo. Z reguły nikt się tak na mnie nie patrzył, więc trochę się zmieszałam. Dość dziwne uczucie, takie, którego z reguły nie doświadczałam.Rzadko się zdarzało, z tego, co pamiętałam, to było to w czasach, kiedy byłam całkiem małą smarkulą i dostawałam spore kazania nie tylko od rodziców, ale i od innych wojowników za moje zachowanie. Już miałam westchnąć po raz kolejny,ale się powstrzymałam. Musiałam przyznać, że bardzo brakowało mi Vegety i wszystkich żyjących tam istot. Pokręciłam szybko głową chcąc odepchnąć od siebie te wszystkie wspomnienia. Nie chciałam się rozkleić! Nie mogłam sobie na to pozwolić! Przecież bycie wojownikiem oznaczało twardość! Bycie Saiyanem tonie przelewki…

- Nic, nic- mruknęłam- To nic takiego.

- Spochmurniałaś trochę- zauważył.

- Bycie Saiyanem to ciężka sprawa- zaśmiałam się sztucznie.

Miałam tylko nadzieję, że nie zauważył mojego lekko smutnego tonu.

- W jakim sensie?- dopytywał.

Zerwałam się na równe nogi gniewnie patrząc na towarzysza. Nie miałam zamiaru się przed nim tłumaczyć, a już na pewno zwierzać się jakiemuś dzieciakowi z innego świata. Ten nawet nie zareagował na moje spojrzenie. Wciąż się uśmiechał tak jakby chciał ode mnie wydobyć wszystko, co go interesowało.

- Nie będę z tobą rozmawiać!- prychnęłam.

Obróciłam się na pięcie i odeszłam parę kroków dalej. Nie wiedziałam jak to robi, ale miałam wrażenie, że swoim głupkowatym spojrzeniem stara się ode mnie wyciągnąć jak najwięcej informacji. Nie tylko o mnie, ale i o tym, co się tam na ziemi niczyjej wydarzyło. Powoli wzniosłam się w powietrze by dać mu do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła końca. Nic nie mówiąc spojrzałam w jego stronę. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Nie chciałam okazywać przed nim żadnych głębszych emocji, więc skusiłam się tylko i wyłącznie na krzywy grymas. Odleciałam prawie, że w pośpiechu. Gdy już zawitałam w dużym kwiecistym ogrodzie odetchnęłam z ulgą. Choć to nie był mój dom, mogłam potraktować go jak azyl z prostej przyczyny - byłam poniekąd młodszą siostrą księcia Vegety, tyle, że w młodszej wersji. Spojrzałam w niebo z nadzieją, że kolejne dni, które przyjdzie mi tu spędzić sprawią, że dowiem się więcej o tajemniczych osobnikach z krateru na czarnych ziemiach opustoszałego miasta.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.