Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

70. Pierwsze spotkanie

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, saga: Kosmiczni przeciwnicy
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2015-07-07 23:59:42
Aktualizowany:2015-07-07 23:59:42


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka

Tak beznadziejnie nie czuł się od śmierci ojca. Dzień, w którym oddał swoje życie w zamian za wolność Ziemian był dniem dwuznacznym - opłakiwał śmierć taty, a za razem świętował zwycięstwo nad cyborgiem, którego by nie pokonał gdyby nie księżniczka.

- Pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? - Zamyślił się - Choć byłaś nie miła, to i tak cię szukałem. Już wtedy wiedziałem, że zmienisz nasze życie, a ono bez ciebie nie będzie takie samo - Westchnął ze smutkiem - Jesteś moją przyjaciółką i nie mogę pozwolić ci odejść.

Chwycił ją za dłoń, chciał poczuć jej skórę. Chciał wiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że ona wyjdzie z tego cało i pomoże znaleźć im rozwiązanie. Jej skóra zaczęła drżeć, jakby coś znajdowało się wewnątrz ciała, jakby się swobodnie poruszało. Przerażony zerwał się na nogi przewracając krzesło

- Pani Bulmo!

***

Nastał wieczór. Kuririn był już zmęczony poszukiwaniami nieznajomego. Prawdę mówiąc od pewnego czasu bardziej skupiał się na tym, że jest głodny. Chłodny wiatr do tego sprawił, że czuł się jak sopel lodu. Zszedł na ziemię by zajrzeć do jakieś karczmy, czegokolwiek. Musiał w końcu coś zjeść. Postanowił, że po posiłku wróci na wyspę, a z samego rana ponownie wyruszy w poszukiwaniu śladów.

Długo szukać nie musiał, znalazł lokal z niedrogimi posiłkami. Nie namyślając się wszedł do środka i od razu skierował się do lady. Nagłe ciepło, jakie go ogarnęło, sprawiło, iż poczuł się senny. Dopadło go wcześniej niż się spodziewał. Nie zastanawiał się, który posiłek zamówić, nie miało to dla niego w istocie znaczenia. Wybrał trzy pierwsze z listy, po czym zajął miejsce przy stoliku. Nie wiedząc, co robić przez okres czekania rozglądał się po Sali. Przyszło mu, bowiem do głowy, że ów „artysta” także musi się posilić i może, kto wie? Jest właśnie tutaj? Kiedy tak się wpatrywał w ludzi dostrzegł smukłą sylwetkę wchodzącą do taniej knajpki. Była to kobieta o średniej długość blond włosach. Rozpoznał ją od razu, choć widział jej tylko plecy. Jej nie mógł zapomnieć. Serce zabiło mu mocniej. Co ona tu robi? Przeszło mu przez głowę. Kobieta momentalnie się odwróciła, jakby czytała w jego myślach. Ich spojrzenia się spotkały. Patrzył szerokimi oczami. C18. Tak, to była ona. Ściągając brwi i usta odwróciła się i pomaszerowała w głąb sali. Kuririn mimowolnie westchnął. Po tylu latach wciąż działała na niego tak samo. Jak to możliwe? Przyłapał się na wspomnieniach i szybko odpędził je ze swojej głowy. To przeszłość, skarcił się w duchu. Nic dla niej nie znaczę.

Kiedy kelnerka podała posiłki spojrzał na nie z rezygnacją. Jadł bardzo niechętnie rozmyślając o tym, że androidka jest gdzieś niedaleko, a mimo to jej nie czuje. Nie czuję… A może?

Poderwał się z miejsca przewracając krzesła. Szybkim krokiem przemierzył lokal w poszukiwaniu blondynki, a kiedy ją ujrzał bez namysłu podbiegł i chwycił za ramię.

- Opuść dłoń - Szepnęła.

Jej lodowaty ton przeszył ziemianina tak, że poczuł go w gardle. Zamarł nie wiedząc czy zabrać ją czy nie.

- Zabierz! - Dodała oschle - Nie jestem ci nic winna.

- Ależ nie - Jęknął puszczając jej ramię - Ja w innej sprawie.

Kobieta odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Te nie sprawiały nikczemnej jaj jej głos. Czekała. Kuririnowi odebrało głos. Chciał coś powiedzieć, ale każda myśl i słowo ulotniły się w chwili, gdy na niego popatrzyła tymi błękitnymi oczyma. Błazen, pomyślał.

- Czego chcesz?

- Potrzebuję twojej pomocy.

Choć była androidem to z krwi i mięśni. Nie była w stanie ukryć swojego zdziwienia. Pospiesznie wstała, ruszyła do wyjścia. Obejrzała się za siebie, przy drzwiach.

- Będziesz tak stać?

***


Muzyka

Zasnął. Ostatnio często się mu to zdarzało. Ilekroć przychodził na czuwanie przysypiał na krześle z głową na krańcu łóżka. Wielokrotnie budzony przez Vegetę czy Bulmę z informacją, że matka każe wracać do domu. Nie lubił, gdy ten moment nadchodził. Spędzał tu każdą wolną chwilę. Chciał pomóc, nie pomagał… Miał zakaz od Chi-Chi pod groźbą zwiększenia ilości godzin nauki. W takich chwilach nienawidził jej. Nie miał przyjaciół, nie dorastał wśród kolegów. Sara była wszystkim, co posiadał. Przez te cztery lata zdążył się z nią zaprzyjaźnić. Mógł z nią porozmawiać praktycznie o wszystkim, potrenować a nawet nauczyć ją życia na Ziemi. Wiedział, że jest porywcza, a nawet zadufana w sobie, ale taka właśnie była. Akceptował ją taką tak jak ona jego. Choć często irytowała go jej wyższość Saiyańska to i tak był pełen podziwu, że potrafi walczyć o życia zwykłych ziemian. W głębi miała wielką duszę, on to wiedział. Spojrzał raz jeszcze na jej zmęczoną twarz. Wiedział, że jej czas się powoli kończy. Ostatnio coraz częściej miała drgawki, których tak panicznie bał się na początku gdyż pluła krwią i czarną mazią wciąż będąc w stanie śpiączki. Widział za każdym razem, gdy ból stawał się silniejszy, gdy coraz bardziej szamotała się i krzyczała. Często miała koszmary. Może często przeżywała ten sam moment, w którym miała zginąć? A może był dużo gorszy? Tego nie wiedział, ale radził sobie z tym. Brał tak jak teraz ściereczkę i nasączał ją zimną wodą. Następnie chłodził jej twarz, szyję i ramiona rozpalone od gorączki. Robił to bardzo delikatnie.

Kończąc rozmyślać Son Gohan ruszył do wyjścia. Spojrzał na nią ostatni raz stojąc w progu.

- Nie pozwolę ci umrzeć - Szepnął - Zostałaś mi tylko ty…

Cicho zamknął za sobą drzwi. W drodze do domu zadręczał swój umysł różnymi myślami. Nie mógł sobie darować wielu rzeczy. Przyrzekł sobie, że porozmawia z matką niezależnie od konsekwencji.

***


Muzyka

Kiedy siedział na dachu jednego z wieżowców miasta Zachodu tempo wpatrywał się w malusieńkich mieszkańców śpieszących gdzieś przed siebie. Zastanawiał się, co robić, gdzie szukać….? Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był taki bezradny. On, książę Saiyan nie wiedział. Nawet nie był świadom stopnia swojej bezsilności. To go frustrowało. Był wściekły!

- Jak to możliwe? - Zadręczał się - Dlaczego?!

Zacisnął wściekle pięści aż mu kostki pobielały. Nie mógł pojąć, jakim cholernym cudem nie wyczuł walki w powietrzu, tego, że jego mała siostrzyczka mogła zginąć i nawet by tego nie zauważył! Warknął na tę myśl. Wiedział, że jest silna i to nawet za bardzo, wciąż to sobie powtarzał. Przestał się w końcu o nią martwić, bo wierzył, że jej książęca krew działa na nią w ten sam sposób, co na niego. Walka była ich całym życiem i to dosłownie, więc nie mógł zabronić jej się bić. Miała potencjał, miała moc! Gdyby jej to odebrał…. To było wszystko, co miała, poza nim, oczywiście.

- Dość obijania się! - Warknął - Czas cię poszukać draniu!

Choć nie potrafił się przyznać bardzo się o nią martwił. Może nawet za bardzo? W każdym bądź razie ona umierała. Tak wszyscy uważali.

***

- Skąd ci to przyszło do głowy?! - Krzyknęła oburzona - Osądzasz mnie?

- Ależ nie, skąd - Jęknął - Nie… Ja tylko zapytałem. Po prostu nie wiem, co mam myśleć.

Blond włosa spacerowała tam i z powrotem mając mentlik w głowie. Wiedziała, że Gero nie żyje, osobiście tego dopilnowała z C17, więc nikt nie mógł stworzyć kolejnego androida. C21 był ostatnim, była tego pewna.

- To jakiś absurd - Westchnęła z rezygnacją - Kto może nie wysyłać ani jednej fali?

- Myślałem, że tylko cyborgi i roboty, ale Sara uważa, że to istota żywa i nie pochodzi z Ziemi.

- Skąd ta pewność? - Zapytała.

- Nie wiem, mówię to, co usłyszałem.

Osiemnastka usiadła na ławce tuż obok Kuririna spoglądając na swoje buty. Jeszcze nie tak dawno walczyła przeciw Ziemianom, a teraz prosili ją o pomoc. Dlaczego? Nie rozumiała ich uczuć i pobudek. Usunęli z jej ciała bombę za pomocą jakieś magii.

W pierwszej chwili, gdy go ujrzała pomyślała, że przyszedł ją zabić. Nie osobiście, był za słaby, ale jego przyjaciele w szybkim tempie by się z nią rozprawili. Szybko podnosili swoją moc. Szczególnie te dzieciaki. A gdyby tak im pomóc? Pomyślała. Nie będę wrogiem, nie będę musiała się martwić o swoje życie, bez względu, jakie ono jest.

- Jestem gotowa wam pomóc - Oznajmiła - Jeśli wam zagraża mnie również.

- Mówisz poważnie? - Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony.

Jego serce aż podskoczyło. Nie wierzył, że to możliwe, a jednak. Wiedział, że w głębi kobieta ma duszę nawet, jeśli jej kości zastąpione były jakimś materiałem nieznanego pochodzenia.

- Może i nie wyczuwa mojej obecności, co jest dla mnie plusem, choć minusem jest to, że ja jego też nie czuję, ale skoro jest potężniejszy ode mnie, to w tym momencie nie ma znaczenia czy mnie wyczuje czy też nie i tak mnie kiedyś zabije.

- Jeśli okaże się silniejszy od naszych - Dopowiedział Kuririn.

Na te słowa się wzdrygnął. Już raz była na liście zmarłych, w ciele Komórczaka. Nie chciał, nie miał odwagi się przyznać, że boi się, iż straci ją ponownie. Choć prawdę mówiąc nigdy nie należała do niego. Nie miał odwagi nawet wspomnieć.

***


Muzyka

- Mamo - Zaczął - Musimy porozmawiać.

Powoli usiadł przy kuchennym stole tempo wpatrując się w podłogę. Musiał to powiedzieć, ale się bał. Potrafił walczyć, był bardzo silny, a jednak matka była kimś, kogo się bał. Nie cierpiał, kiedy krzyczała i wymachiwała rękoma, a spojrzeniem przeszywała niczym sopel lodu.

- O co chodzi synku? - Zapytała łagodnie.

Wytarła ręce w kraciastą ściereczkę i usiadła naprzeciw niego lekko się uśmiechając. Taką ją kochał - uśmiechniętą.

- Wiem, jakie jest twoje zdanie, tym bardziej, że nie ma taty, ale zrozum - Przełknął ślinę - Wysłuchaj mojego.

- Chyba nie mówisz o.. - Zlękła się.

- Tak - Przytaknął przerywając matce - Sara mnie potrzebuje.

Kobieta westchnęła przymykając powieki. Wiedziała, że prędzej czy później ten temat wróci. Zaledwie pięć dni udało jej się zatrzymać syna w domu, w azylu. Kochała go ponad życie i nie chciała stracić jak męża. Rozumiała, że Ziemia nie raz ich potrzebuje, że bez nich umarłaby już dawno temu, ale to było za mało. To nie pozwalało jej w nocy spać, była matką.

- Mamo zrozum - Mówił dalej - To moja przyjaciółka, nie mam innej. Poza nią nie mam nikogo… W swoim wieku.

- Rozumiem cię kochanie - Westchnęła - Wiem, że nie ma tu nikogo… Ale to się zmieni, kiedy pójdziesz do szkoły. Będą przyjaciele, będą koledzy.

Son Gohan spojrzał na rodzicielkę zaskoczony. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Nie mógł pojąć, dlaczego ona tak bardzo jej nie znosi?

- Nic nie rozumiesz - Warknął.

Nie poznał własnego głosu. Zacisnął dłonie na stole, drewno lekko pękło.

- Tylko ona jest taka jak ja! - Tłumaczył - Jest taka sama jak ojciec! Czemu jej nienawidzisz?! Uratowała Ziemię przed cyborgami! Jesteś… podła.

Ostatnie słowo wypowiedział szeptem. Wstał od stołu szybko. Nie patrząc na matkę ruszył do swojego pokoju. W tej chwili nie interesowało go, co ona o nim myśli. Był wściekły na nią. Jak mogła tak mu powiedzieć? Że będzie miał innych przyjaciół, lepszych? Przecież nie mogła być aż tak nienawistna. Nie mogła chcieć jej śmierci…

Usiadł na łóżku mocno zaciskając powieki. Po policzkach spłynęły gorzkie łzy.

***

Nie spała praktycznie wcale. Siedziała w laboratorium robiąc różne badania z próbkami krwi dziewczyny. Usilnie szukała jakiegoś antidotum. Nie była głupia, potrafiła wiele. Przecież była córką jednego z najlepszych wynalazców. Na chemii i biologii nie znała się najlepiej, ale próbować musiała. Poprosiła również ojca by ten, wśród swoich znajomych naukowców popytał, co robić. Jedno było pewne - wirus postępował i to w zawrotnym tempie. Z każdą chwilą Saiyanka czuła się coraz gorzej. Jej oddech stawał się płytszy, gorączka wzrastała, a kolor skóry czerniał. Miała świadomość, że jeśli czegoś szybko nie zrobią dziewczynka umrze. Tego obawiała się najbardziej. Odkąd zachorowała Vegeta był nie do zniesienia. Albo wszystko i wszystkich wyzywał i krytykował, albo się nie odzywał i znikał na wiele godzin. Do tej pory dzwoniło jej w uszach od jego krzyków, gdy Kuririn przyprowadził ze sobą C18 tłumacząc, że im pomoże odszukać Yonana. To było dziwne zwarzywszy na wydarzenia, jakie miały miejsce parę lat temu. Jego duma nie pozwalała mu choćby, dlatego, że był słabszy od blondynki wtedy i ta złamała mu rękę. Wiedziała, że kiedyś mu przejdzie, przecież Son Goku polubił, choć nie chce tego przyznać. Westchnęła mrużąc oczy przed monitorem. Bardzo ją piekły.

- Wytrzymaj proszę - Szepnęła do siebie - Jeszcze trochę…

***

Chi-Chi wstrząśnięta słowami starszego syna na chwilę zamarła. Czuła, że w tej chwili jej nienawidzi. Chciała dla niego dobrze. Czy on nie rozumiał, że każdego dnia, kiedy wyruszał z domu do walki trzęsła się ze strachu o mało nie umierając? Tak bardzo go kochała. Tak bardzo pragnęłaby jej ukochany Son Gohan wiódł normalne życie. Czasem zapominała, że wyszła za wojownika, kosmicznego wojownika i że chłopak pójdzie w ślady ojca. Uświadomiła sobie, że jej syn dorasta i nie może już go tak ograniczać. Niedługo stanie się mężczyzną. Wzięła głęboki wdech i ruszyła do pokoju starszej pociechy. Musiała podjąć tę decyzję. Tu i teraz. Gdy dotarła do sypialni usłyszała cichy szloch. Jej serce na chwilę zamarło. Cierpiał i to była jej wina! Bo była przewrażliwiona. Zapukała delikatnie, ale nie usłyszała odpowiedzi.

- Kochanie… Przepraszam - Szepnęła do drzwi - Wybacz moją samolubność. Mogę wejść?

Chłopak otarł twarz i wpuścił matkę do pokoju pociągając nosem. Teraz nie wstydził się łez. To, co zobaczyła wstrząsnęło jej ciałem. Nie spodziewała się takiego bólu na jego twarzy. Nie sądziła, skąd mogła wiedzieć, że ta dziewucha jest dla niego tak ważna?

- Leć do niej - Położyła mu dłoń na ramieniu - Ona cię potrzebuje, prawda?

W parę sekund na jego twarzy odmalował się uśmiech, a oczy zalśniły dawnym blaskiem. Gdyby mógł uścisnąłby ją z całych sił, ale to mogłoby skończyć się połamaniem kości. Pocałował rodzicielkę w policzek, po czym wybiegł w noc. Chi-Chi jeszcze chwilkę wpatrywała się w miejsce, w którym zniknął jej z oczu.

- Bądź ostrożny synu, tylko o to cię proszę.

Ruszyła do sypialni Son Gotena z nadzieją, że ten śpi. Delikatnie otwierając drzwi dostrzegła, że tak właśnie jest. Byli różni, wiedziała to od początku. Jeśli ograniczymy swoją wolność, by uzyskać bezpieczeństwo - stracimy obie te rzeczy.*

***

Leciał w górę, ponad wierzę Karina, prosto do pałacu. Czuł, że na górze są wszyscy, tylko brakuję jego. Bulma mu powiedziała, że mają tam zebranie z wszechmogącym by przedyskutować działanie. Jak dotąd żadne z nich nie natrafiło na ślad intruza i tego nie był w stanie ścierpieć. Musieli podjąć jakieś kroki, musieli w końcu przestać błądzić i zacząć działać, bo inaczej księżniczka nie doczeka się wybawienia, a śmierci.

Wzleciał ponad podłoże pałacu, następnie wylądował obserwując otoczenie. Tak jak myślał - byli wszyscy i to dosłownie. Książę podszedł dumnie do zebranych. Byli tam obaj Nameck’anie, Son Gohan, Tenshin, Yamcha, Kuririn i oczywiście C18. Na jej widok zrobiło mu się niedobrze. Nie potrafił pojąć, dlaczego ten karzeł mógł prosić ją o jakąkolwiek pomoc. Ona nie powinna była istnieć! Nie po tym, co zrobiła, nie po tym, kim się stała. Nawet, jeśli nie była dla niego już żadnym zagrożeniem.

- Wszyscy już są - Uśmiechnął się Dendie

- Jakieś postępy? - Zapytał Kuririn - My jak dotąd wiemy, że tak jak C18 nie emituje energii.

- Co nie oznacza, że jest androidem - Dodała kobieta.

- Myślę, że chłopak tworzy ekran, który maskuje jego energię - Szatan zabrał głos.

- A co z mocą Sary? - Zapytał Son Gohan - Jej też nikt nie wyczuł podczas walki, prawda?

- Musi mieć na tyle energii by zatuszować i moc przeciwnika - Domyślił się Yamcha - To by miało sens.

Mężczyźni zgodnie przytaknęli zaś Vegeta stał na uboczu uważnie się wsłuchując. Nie miał zamiaru zgubić ani słowa, choć do teorii Ziemianina nie mógł się zgodzić. To była jakaś technika, albo jakieś urządzenie.

- Wiemy, w jakim jest tu celu? - Zapytał Tenshin - Czego szuka?

- Chce się na kimś zemścić, wiem, że nie na niej - Książę zabrał głos - Prawdopodobnie na mnie, bo tylko my dwoje jesteśmy spoza planety.

- A tato? - Zdziwił się Gohan - Zawsze to na niego polują.

- Nie tym razem. On tu mieszka od zawsze - Odparł - Lepiej powiedz mi gdzie byłeś, kiedy ona tam oddawała życie za tych nędzników?

- Vegeta! - Zbulwersował się Yamcha.

Ten na niego spojrzał zamieniając oczy w maleńkie szparki. Człowiek pustyni skulił się w sobie żałując, że w ogóle zabrał głos.

- Wiem, że tego dnia mieliśmy trenować - Westchnął syn Goku - Miałem kolejny zakaz i nie myśl, że nie żałuję!

- Gdybyś tam był nie doszłoby do tego! - Vegeta najwyraźniej miał ochotę do sprzeczki.

- Uspokój się narwańcu - Warknęła androidka - Nie znęcaj się nad dzieciakiem. Nie widzisz, że cierpi równie mocno jak ty?

Zapanowała chwila ciszy. Twarze zebranych spojrzały na kobietę, następnie na księcia. Nikt nie zwrócił uwagi na wypieki pół saiyana, nikt prócz jej samej.

- Możemy przestać się wykłócać? - Zaproponował najniższy ziemianin - Mam pewien pomysł.

- Jaki? - Krzyknęli niemal chórem.

Wziął głęboki wdech, po czym rozwinął temat. Otóż, skoro nie byli w stanie zlokalizować natręta musieli zwabić go w pułapkę. Nie mogli po niego iść, więc sam musiał przyjść.

Po wybraniu odludnego miejsca mieli go „zawołać” za pomocą dużej mocy, a ten, jeśli mówił prawdę zjawiłby się by odkryć czy znajdzie tu tego, którego tak pilnie poszukiwał. O ile wszystko było prawdą. Kiedy już wszystko było dopięte na ostatni guzik wytypowali Son Gohana, jako przynętę. Było to najlepsze rozwiązanie gdyż oboje z Sarą mieli przybliżone jednostki mocy. Choć była inna nie mogłoby to ujść uwadze Yonana. Musiał go wziąć za kogoś pokroju Saiyanki, co akurat nie mijało się z prawdą. Nieopodal miał być Vegeta, ale nie wyskakiwać przedwcześnie, póki nie dostanie sygnału. Przecież, jeśli faktycznie jego szuka, pies był pogrzebany. Najpierw odtrutka, później zemsta. W pobliżu również miała znaleźć się Osiemnastka gdyż, jako jedyna była nie do namierzenia. Szatan dużo odstawał, choć i tak ośmiokrotnie przewyższał mocą bojową resztę przyjaciół.

Syn Goku ustawił się w wygodnej pozycji spoglądając najpierw w lewo gdzie w zaroślach siedziała skupiona niebieskooka kobieta. Kiwnęła głową na znak gotowości. Następnie zerknął w prawo. Zaledwie pięćdziesiąt metrów od niego rosła skała wapienna sporych rozmiarów. Mrużąc oczy spozierał na jej wierzchołek. Vegeta patrzył na niego jeszcze przez ułamek sekundy, a następnie zniknął z pola widzenia.

Chłopak wziął głęboki wdech, zamknął oczy. Wiedział, że to prawdopodobnie jedyna szansa by ocalić infantkę. Uwolnił swoją moc na ile w tej chwili potrafił. Nie był zły, w jego sercu gościł żal. Nie ukazał całej swej mocy, ale miał nadzieję, że tyle wystarczy do sprowadzenia intruza. Trwał w ten sposób dobre pięć minut, po czym wrócił do pierwotnej postaci i usiadł na trawie czekając. Wciąż powtarzał w głowie zdanie: „ Musi się udać, po prostu musi”.

Kiedy już myślał, że wszystko stracone spadł z nieba niemal między jego nogi kamień tworząc głęboką dziurkę. Zlękniony powstał obserwując otoczenie. Dostrzegł androidkę kręcącą głową i wskazując kierunek Vegety.

- Ach tak… - Westchnął - Ktoś nadchodzi.

I nadleciał lądując jakieś piętnaście metrów dalej.

- To ty… - Zamyślił się chłopak - Więc to twoja sprawka.

Białowłosy w milczeniu powoli ruszył w stronę Saiyana z każdą chwilą, gdy był bliżej dostrzegał, iż czarnowłosy jest zdenerwowany, może się boi. Tym lepiej, miał się go przecież bać! Był niezwyciężony!

- Co zrobiłeś Sarze?! - Krzyknął Son Gohan nie mogąc się powstrzymać - Odpowiadaj!

Nic nie mówiąc zrobił jeszcze trzy kroki naprzód. Uśmiechnął się obleśnie.

- Mówisz o tej rozwrzeszczanej dziewusze, którą pokonałem? - Zapytał bez zainteresowania - Sądziłem, że znajdę ją tutaj, a spotykam ciebie.

- Tak, o niej mówię - Syknął.

Nie spodobało mu się jak wyraził się o tej dziewczynie. Może i była rozkrzyczana, ale to nie oznaczałoby miał prawo się tak o niej wyrażać. Zwłaszcza, kiedy była umierająca.

- Pokonałem ją uczciwie, w walce, więc daruj sobie - Machnął ręką - To twoja siostra?

- To moja przyjaciółka i wcale nie byłeś uczciwy - Odparł gniewnie - Czym ją otrułeś?

- Och, to ona jeszcze żyje? - Zamyślił się - To cudownie, wyśmienicie! - Wyraźnie był zadowolony - Więc to prawda, jest księżniczką. Cudowna dziewczyna nie uważasz?

Na te słowa syn Goku się wzdrygnął. Co to miało oznaczać? Owszem, miał rację, ale czy musiał ją przyznawać? Jemu? Przełknął ślinę.

- Daj nam antidotum - Ryknął Gohan zmieniając temat.

- Bo co?

- Ona umiera, proszę… - Jęknął w desperacji.

Yonan się roześmiał jak gdyby opowiedziano mu świetny dowcip. Poprawił swoje lśniące białe włosy.

- Ona coś przede mną ukryła i postanowiłem to od niej wyciągnąć. Już wkrótce powinna się odpłacić.

***

Od momentu, w którym nadleciał siedział ukryty w krzakach na wapiennej skale. Stąd miał dobry widok na ich oboje. Nie dostrzegał za to Osiemnastki, ale wiedział, że ona tam jest. Miała mieć oko na młodego gdyby nagle coś się stało. I nagle BUM! Moc Son Gohana zniknęła… Widział go, nie był przecież ślepy, ale go nie wyczuwał. OD chwili, gdy ten był już tak blisko niego.

- Więc tak ją porwałeś - Odpowiedział sobie - Doskonała zasłona. Tylko jak ty to robisz?

Nawet nie zauważył, gdy koło niego ktoś wylądował. Nie usłyszał kroków, bo ich nie było. Postać lewitując zbliżyła się do dziedzica rodu Saiyańskiego kładąc dłoń na jego umięśnionym ramieniu. Zacisnęła. Vegeta ni to z zaskoczenia, ni to z przerażenia strącił tę rękę mechanicznie atakując napastnika. Jego cios został zablokowany. Ta nie dużych rozmiarów piąstka powstrzymała jego. To był szok, jednak okazał się większy, gdy przyjrzał się dziewczynie, która go zaatakowała.

- To ty… Jak…?

- Tak bracie - Odparła sucho - Jestem po ciebie.

* Cytat Benjamina Franklina (drukarz, uczony, filozof, wolnomularz i polityk amerykański)

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.