Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

77. Przygotowania do wyprawy

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, saga: Kosmiczni przeciwnicy
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2015-08-29 08:00:49
Aktualizowany:2017-05-22 21:26:49


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka

Obudziłam się wcześnie rano. Zza otwartego okna wiał chłodny wiatr jak na tę porę roku. Spałam odkryta toteż po przebudzeniu dostałam tak zwanej gęsiej skórki. Ospale podniosłam się z łóżka przypatrując się lekko falującym firanom. Marzyłam o zamknięciu okien, a za razem nie podnoszeniu się z posłania. W końcu podniosłam się i wykonałam tę czynność. Miałam mętlik w głowie po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce. Son Gohan odnalazł niemalże wszystkie Smocze Kule. Wśród nich była ta, cztero-gwiezdna, którą przed laty znalazłam w jeziorze na jeszcze obcym mi terenie, a której później się pozbyłam, by nikt nie dowiedział, się, że mam jedną w posiadaniu. Gohan również odnalazł starą kapsułę kosmiczną wykonaną na jednej z planet Freezera, lecz oznakowaną przez mój ród, znakiem rodziny królewskiej. Była to kapsuła z inwazji na Vitani, prawdopodobnie z czasów, w których mnie jeszcze nie było na świecie. Gdy moim oczom ukazał się ten symbol… Zamarłam. Przez chwilę nie potrafiłam wypowiedzieć ani słowa. Doprawdy wątpiłam bym jeszcze kiedykolwiek ujrzała ten herb. A jednak. To musiało coś oznaczać! Nie, żebym była zabobonna, ale jednak czułam, że jest coś na rzeczy. Przecież nie bez powodu działy się różne rzeczy. Trzeba było tylko dobrze odczytywać znaki. Miałam ochotę w tamtej chwili uronić łzy, nawet morze łez, lecz powstrzymałam je. Nie mogłam wciąż wracać do wspomnień, które i tak nachodziły mnie prawie, co noc od chwili wybuchu planety, którą tak szczycił się Imperator wykrzykując o cudownych, widowiskowych fajerwerkach.

Wiedziałam, że i tak cokolwiek bym nie uczyniła wydarzyłoby się na pewno, jak nie w jeden sposób to w inny, prawdopodobnie gorszy. Kiedy przyszło mi ocalić księżniczkę przed moim losem schwytały ją Protektorzy - i tak była skazana na niewolę. Gdybym tam nie zjawiła się po latach by to naprawić… Zniszczyłaby Ziemię wraz z Son Gohanem. Cóż miałaby życie podobne do mojego, a bądź, co bądź nie mogłam narzekać. Miałam, co chciałam - brata i przyjaciela. Coś, czego nie posiadałam przez osiem bitych lat. Mój los najwidoczniej był przesądzony. Niszczyć wszystko, na czym mi zależy lub pozwolić by inni to uczynili, gdy ja się tylko przyglądam. Ale nie chciałam niszczyć tego, co pokochałam! Nie mogłam się przecież poddawać! Nie teraz. Skoro nie uczyniłam tego mając głupie cztery lata, nie powinnam robić tego teraz, gdy niemal byłam dorosła. Przecież Saiyanie zawsze walczyli do końca!

Powiedziałam sobie: koniec mazgajenia!

Ilekroć coś ponownie sprawi, że będę chciała zniszczyć wszelkie formy życia znajdę sposób by tego nie uczynić, choćby miało to kosztować moje życie. Naprawdę, pomimo pochodzenia nie pragnęłam być złą istotą. Wiadome, że każdy Saiyan był dumny ze swojego pochodzenia i pragnąłby każda napotkana istota żywa się go bała bądź się przed nim płaszczyła ze strachu czy uznania, i ja też często tak myślałam i marzyłam o tym, bo przecież mi się to należało ze względu na pochodzenie. Jednak, gdy poznałam Gohana zrozumiałam, że są rzeczy istotniejsze niż samo zachwyt. Czułam, że w głębi pragnę zrozumienia i uznania z czystego serca. Nie marzyłam o panicznym postrachu, a o przyjacielu z krwi i kości, który by otulił mnie ramieniem w razie niepowodzenia. Który by podął mi dłoń, mimo iż zboczyłam z obranej dotąd ścieżki. Taki właśnie był syn Goku - mogłam na nim polegać.

Kiedy postanowiłam zejść do laboratorium, które przypominało te, na mojej rodzinnej planecie spostrzegłam Bulmę klikającą w klawisze klawiatury. Miała podkrążone oczy, co też oznaczało, iż nie zmrużyła oka. Ta to jak znalazła zajęcie miała problem się od niego oderwać. Aż przypominało mi się, gdy przywiozłam jej plany z Vegety do skonstruowania maszyny do regeneracji ciała wraz z niezbędnymi elementami do jej konstrukcji oraz produkcji płynów. Jaka była z siebie dumna, gdy po raz pierwszy ją uruchomiła po morderczym treningu jej ukochanego, który niemalże zakatował się w „Sali” treningowej, którą z oporę mu przyrządziła przed latami z pomocą ojca. Wtedy wszystko między nimi się zaczęło. Często tak mówiła wzdychając i błądząc myślami daleko wstecz.

- Już wstałaś? - Brutalnie wyrwała mnie z zamyśleń.

A to ja wtargnęłam na jej teren, a nie odwrotnie, a i tak zostałam zaskoczona. Gdyby to był wróg… Mogłabym zapomnieć o skutecznej, pierwszej obronie.

- T-taa - Mruknęłam - Co robisz?

- Właśnie przeprowadzam ostatnie testy - Wcisnęła jakiś guzik - Myślę, że teraz będzie można odtworzyć zawartość komputera pokładowego.

Wpatrywałam się w nią w osłupieniu. Niemalże trzy dni temu odkryliśmy starą machinę kosmiczną, którą Yonan przyleciał niepostrzeżenie na Ziemię, a ta już praktycznie miała wszystko podane na srebrnej tacy. Opowiadała o problemach związanych z odzyskiwaniem danych z przedpotopowego urządzenia jakby recytowała jakiś wiersz. Doprawdy trzeba było ją podziwiać! Na koniec dodała:

- Jednak ten „statek” jest już kompletnym wrakiem. Nie dam rady nic już z nim zrobić. Przykro mi.

Mnie też było. Ale potrafiłam z siebie wydusić ciche „acha”, które tak naprawdę nie oddawało tego, co pragnęłabym powiedzieć w tej chwili. W ogóle nie byłam pewna czy cokolwiek mogłabym powiedzieć prócz tego prostego dźwięku. Musiałam przysiąc, że zawiodłam się na geniuszu córki Briefsa, którą niemal wszyscy podziwiali na każdym kroku. Ale z drugiej strony, osoba o tak niebywałym ilorazie inteligencji i ogromnym zasobie wiedzy mechanicznej niepotrafiąca wykonać takiego działania to czy ktokolwiek by potrafił?

Kiedy komputer oznajmił, że test wypadł pomyślnie, a dane ze skrzynki niemalże były odzyskane na ekranie widniało kilka błędów, którymi niebieskooka się nie przejęła. Wyglądało na to, że dziewięćdziesiąt procent danych była do odczytania. Ten fakt niezmiernie nas ucieszył. Nie, iż mogłam się wzbogacić o przeszłość brata, Bulmę, iż wiedziała, że teraz nie będę jej męczyć, a w tym stanie jak mówiła Chi-Chi nie powinnam tego czynić. Gdy za pomocą jednego z jej programów weszła do zawartości plików okazało się, że ostatni zapis liczy sobie osiemnaście lat. Dokładnie cztery lata i pięćdziesiąt osiem dni przed moimi narodzinami. Sama konstrukcja kapsuły była przedpotopowa, o czym z resztą wspominała kobieta. Za moich czasów produkowano zupełnie inne urządzenia do podróży między gwiezdnych.

- Co masz zamiar robić? - Zapytała podejrzliwie - Chyba nie chcesz…?

- Chcę! - Krzyknęłam rozentuzjazmowana - Więc nalegam byś wybudowała nowy statek kosmiczny bym mogła wyruszyć na tę tajemniczą planetę.

- Chyba żartujesz - Nie dowierzała - Nie puszczę cię tam samej. Zapomnij o tym.

- Pomówimy o tej kwestii później - Uśmiechnęłam się choć byłam stanowcza - Czyli statek będzie, tak?

Kobieta westchnęła przegrana wiedząc, że nie odciągnie mnie od tego pomysłu. Musiałam tam wyruszyć za wszelką cenę. A co jeśli inni chcieli przybyć na naszą planetę? Może znaleźli jakiś sposób? A może wcale nie posiadali tylko jednej sprawnej kapsuły? Musiałam podzielić się tą nowiną z przyjacielem! Miałam zamiar przekonać go by wyruszył ze mną w przestrzeń kosmiczną. Już miałam dość samotnych wypraw w nieznane. Po walce z Freezerem i Cieniami miałam nauczkę. Poza tym w grupie było raźniej, przekonałam się o tym podczas walki z Adris, gdy Son Goten usiłował mnie ratować i gdyby nie on jaszczurza dama pochłonęłaby całą moją energię - Zawdzięczałam mu swoje życie.


***


- Dzień dobry - Uśmiechnęłam się blado.

Wciąż miałam te myśli, które katowały mój umysł po potwornym przebudzeniu się ze snu Lyang. Miałam świadomość tego, że kobieta za mną nie przepada. I ją również przeraziły moje krwiste tęczówki.

- Son Gohana nie ma, jest w lesie z bratem - Odparła nie witając się ze mną.

- A gdzie dokładnie go znajdę? - Przeszłam od razu do rzeczy.

- Nie wiem - Wzruszyła ramionami - Chyba nad jeziorem, jak zawsze.

- W takim razie lecę go szukać - Zawołałam machając jej na pożegnanie.

Wystartowałam jak burza, choć wcale nie musiałam. Nad wodą znalazłam się w przeciągu dwudziestu minut, choć znajdywała się dwie godziny marszu od ich domu.

Muzyka

Chłopcy siedzieli nad brzegiem zbiornika wodnego mocząc w nim nogi. Byli mokrzy. Uśmiechali się do siebie i o czymś zażarcie dyskutowali, choć rozmowa z parolatkiem nie należała do specjalnie inteligentnych z młodzieńcem na poziomie Gohana. Wpatrywałam się w nich z bezpiecznej odległości. Ich niewinne twarze nie skrywały żadnych emocji. Przez moment pomyślałam, że jeśli tam wkroczę zmącę całą tą harmonię. Lepiej byłoby im tu beze mnie. Wciąż w głowie powtarzały mi się te same obrazy - z przebudzenia z narkotyku. Mnóstwo krwi… Już miałam się wycofać, gdy zawołał mnie dziecięcy głos. Nie było już odwrotu więc odwróciłam się do nich z lekkim uśmiechem.

- Szukałam cię, Gohan.

- Cześć Saro - Uśmiechnął się delikatnie.

- Chi-Chi mówiła, że tutaj was znajdę.

Usiadłam na pobliskim kamieniu zdejmując buty. Także miałam ochotę pomoczyć nogi. Co prawda nie było jeszcze nawet dwudziestu stopni, ale wiedziałam, że jest to dobre na krążenie. Son Goten dał nura pod wodę oznajmująco, że złowi największą rybę w historii. Jeszcze chwilę spoglądałam w milczeniu na miejsce, w którym ostatnio go widziałam.

- Chcesz coś powiedzieć? - Spytał Gohan.

- Ach tak - Zamoczyłam ostrożnie stopy w chłodnej wodzie - Bulma dostała się do komputera pokładowego.

Wypowiedziałam to w taki sposób jakby nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. A przecież tak nie było. Nie chciałam zdradzać jeszcze swoich emocji. Normalnie mogłabym krzyczeć z radości by cała Ziemia mnie usłyszała, ale ten chłopak mnie w jakiś sposób peszył. Zwłaszcza w samych szortach. Był rewelacyjnie zbudowany jak na piętnastolatka. Musiałam przyznać, że wcale gorzej od niego nie wyglądałam, także miałam brzuch niczego sobie. Ale kiedy widziałam go odzianego nie wzbudzał we mnie tych dziwnych emocji, gdy stał przede mną prawie nagi. Czy o tym mówiła Bulma, gdy opowiadała mi o tak zwanym dojrzewaniu? Z każdym dniem moja postura zmieniała kształty. Coraz bardziej przypominałam kobietę, a nie tą małą dziewczynkę, którą zapamiętałam sprzed lustra wieki temu.

- Wiesz gdzie jest Vitani? - Zapytał z entuzjazmem - Co z tą informacją zrobisz?

- Ja? - Zamyśliłam się sztucznie.

Chciałam powiedzieć mu mnóstwo rzeczy na raz, ale wiedziałam, że jeśli to wykonam prawdopodobnie mnie nie zrozumie, a może nawet błędnie odbierze moje zamiary. Wzięłam, więc głęboki wdech, gdy ten uważnie mi się przyglądał.

- Chcę byś poleciał ze mną - Wydusiłam - Na Vitani. Bulma Przygotuje statek! Proszę.

Na koniec uśmiechnęłam się do niego najpiękniej jak potrafiłam mając nadzieję, że nie wyglądam jak ropucha przed zdechnięciem.

- Chyba nie mówisz poważnie? - Zapytał niedowierzając - Chcesz byśmy polecieli na tę planetę?

- Czemu by nie? - Wzruszyłam ramionami - Może dowiemy się czegoś o Saiyanach, może ktoś mi powie, kiedy znikną mi czerwone oczy? Wiem jak tego nie lubicie, i nie mów, że nie. Wszyscy na mnie patrzycie z przestrachem.

- Masz rację - Przyznał półszeptem - Nie podobają mi się.

- Masz z nimi złe wspomnienia. Gdyby ich nie było, może i by nie były takie uciążliwe - Westchnęłam spoglądając na rozmazane odbicie w tafli wody - Wiem, że przypominają ci o tym za każdym razem, gdy na ciebie spojrzę. Nie lubię, gdy się smucisz. Mówię ci to, jako przyjaciółka.

Przymknęłam powieki by nie dostrzegł w nich żalu, jaki mnie ogarniał od tamtego dnia. Kogo jak kogo, ale jego nie chciałam skrzywdzić i nie rozumiem do tej pory jak pod narkotykiem Lyang nie potrafiłam rozpoznać w nim serdecznego przyjaciela. Od czasu śmierci Yonana nie zamieniliśmy ani jednego zdania na temat tego co się wydarzyło i nie odstanie. Wciąż chowałam do siebie urazę i nie potrafiłam o tym rozmawiać, nawet z próbami terapeutycznymi ciężarnej Bulmy. Jednak zdałam sobie sprawę, że tylko dzięki rozmowie z Nim będę mogła wyzbyć się tego okrutnego uczucia odrazy do samej siebie.

- Saro, nie smucę się z powodu twojego koloru oczu- Odparł pospiesznie - Fakt, nie lubię ich bo mi przypominają dzień w którym okazałem się nielojalnym przyjacielem. Że mnie nie pamiętałaś, choć sobie na to zasłużyłem - Choć miałaś przebłyski pamięciowe, tak mi się zdaje. Jednak podobasz mi się w swoich naturalnych czarnych oczach.

Zdanie, które wypowiedział praktycznie na jednym wdechu zadźwięczało mi donośnie w uszach niczym gong. Spojrzałam na niego wielkimi oczyma pospiesznie dławiąc zdanie:

- Podobam ci się?

Czarnowłosy zesztywniał, na moment opuszczając wzrok. Był zmieszany, a na policzkach zawitał lekki rumieniec.

- Ja - Podrapał się po ramieniu jakby szukał słów - Przecież nie jesteś brzydka! A poza tym jesteś moją przyjaciółką, więc poco niby miałbym cię okłamywać? Lubię, gdy się złościsz i podziwiam twój zapał do walki oraz odwagę, ale za nic nie zaakceptuję twoich oczu pełnych mordu, które śnią mi się po nocach.

Oniemiałam. Nigdy wcześniej nie usłyszałam tylu pochlebstw w moim kierunku. Nie pomyłabym też, że Gohan może odbierać mnie w ten sposób. Często zastanawiałam się też, dlaczego się ze mną przyjaźni. Myślałam, że dlatego iż jesteśmy rasową rodziną. Mój brat i jego ojciec się w swój dziwaczny sposób jakby dogadywali i miałam wrażenie, że on czuje, że wobec mnie nie ma wyjścia. Bo trzeba było się opiekować księżniczką z odległej galaktyki. A tu proszę! On naprawdę uważał, że jestem coś warta, że powinniśmy się wspierać wzajemnie. Jednak widząc jak bardzo trudno mu jest o tym mówić cieszyłam się w duchu, że nie zauważył, gdy sama zapłonęłam czerwienią.

- Masz koszmary? - Zapytałam - Opowiedz mi o nich. Ja także je mam, ale sama nie potrafię ich zrozumieć, bo nie pamiętam czy to się zdarzyło, czy jednak to tylko sen. Są nad wyraz okrojone.

- Na przykład: Gdy rozmawiamy tak jak dziś nagle twoje oczy zmieniają się na czerwone. Zapominasz o mnie i próbujesz mnie zabić.

- Czyli nic nowego - Westchnęłam niezadowolona - Wciąż usiłuję cię zabić. Tylko, że ja naprawdę nie chcę.

- Wiem, ale te koszmary… Większość z nich kończy się, nie w momencie gdy mnie zabijasz w ten sam sposób jak wtedy…

- A jak? - Zapytałam podenerwowana - Nie pamiętam, co się działo. Nawet nie rozumiem, dlaczego byłeś tak poważnie ranny. Dlaczego pozwoliłeś mi się tak zranić?

Syn Goku pobladł, choć rumieniec delikatnie gościł na jego policzkach. Miałam wrażenie, że czegoś nie rozumiem, że nie mówi mi wszystkiego. Lecz nim zdążyłam Zapytać z wody wyskoczył jego młodszy braciszek chwaląc się swoją zdobyczą. Chwilowo rozwiał napiętą atmosferę. W końcu wypowiedział krótkie „to ja cię zabijam”. Młody bardziej ziemski niż kosmiczny Saiyanin wyprosił ode mnie gonitwę w wodzie, co było mu ciężko odmówić. Uśmiechnęłam się do przyjaciela jak gdyby nic i zdjęłam podkoszulek, a następnie wskoczyłam do nagrzanej przez słońce wody. Son Gohan stał na brzegu i spoglądał na nas, choć miałam wrażenie, że to właśnie mnie obserwuje, a nie najmłodszego członka swojej rodziny.

- Choć do nas! - Zawołałam machając do niego ręką.

Marzyłam by się uśmiechnął. Kiedy na jego twarzy witała radość świat wydawał się piękniejszy? Nie rozumiałam go za dobrze, ale jego czyste serce było warte tej przyjaźni. Wparcie z jego strony było dla mnie nieocenione. Wciąż gestem ręki próbowałam zaprosić go do wspólnej kąpieli. Byliśmy młodzi i właśnie nastał kolejny pokój na Ziemi. Powinniśmy byli radować się z każdego dnia harmonii gdyż w chwili kolejnego zagrożenia mogliśmy nie wrócić do domu. Kiedy jedni trzęśli portkami bądź w ogóle sobie nie zdawali sprawy z niebezpieczeństwa my próbowaliśmy ratować świat.

Pół Saiyanin nie czekając już ani chwili dał nura w wodę jednak, gdy długo się nie wynurzał zastanawiałam się, o co mu chodziło.

- To nie jest śmieszne, Gohan - Burknęłam do Gotena - Gdzie jest twój brat?

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć poczułam uścisk na lewej kostce, po czym zostałam wciągnięta pod wodę. Jak każdy wystraszyłam się zapominając wziąć wdech przed zanurzeniem. Otworzyłam oczy gniewnie lustrując otoczenie. Chłopak unosił się za mną w przyjaznym uśmiechu. Odwzajemniłam go, ale w sposób wredny gdyż miałam zamiar oczywiście się odegrać. Chwyciłam go za nadgarstek i ruszyłam na powierzchnię najszybciej jak umiałam. Poza wodą moja prędkość znacznie wzrosła. W momencie, gdy brat Gohana przypominał ziarnko piasku szarpnęłam chłopaka wbijając go ponownie w taflę wody. W momencie zderzenia się z jeziorem puściłam delikwenta przyglądając się jego zabawnie zaskoczonej minie. Oczywiście gigantyczny plusk obmył nie tylko mnie, ale i młodego chłopca. Roześmiałam się, a Goten wraz ze mną. Kiedy Son Gohan się wynurzył także się zaczął śmiać. Dawno się tak dobrze nie bawiłam.

Późnym popołudniem wróciliśmy do nich do domku w górach z trzema ogromnymi rybami, które złapał młodszy syn Goku. Chi-Chi, co prawda specjalnie nie ucieszyła wiadomość, że zawitałam do nich ponownie, ale oznajmiła, że poinformuje Bulmę o mojej obecności i zjem z nimi obiad. Ona także miała opory by na mnie patrzeć, a raczej w moje oczy. Tylko Trunks i Goten wypowiadali się o nich z lubością. Sami by chcieli mieć oczy, które same w sobie potrafią kogoś nastraszyć. Mówili, że wyglądam jak czarny charakter. Cóż, wcześniej wcieliłam się w tę rolę, choć nieświadomie.

Jedliśmy, co prawda w ciszy jednak nie mogłam nie pochwalić potraw, jakimi uraczyła nas gospodyni. Kobieta Vegety ani jej matka, a na pewno nie roboty nie potrafili przyrządzić takich arcydzieł dla podniebienia. Czasami zdarzało się, że tu jadałam. Czasem częściej niż w domu, ale po inwazji zjawiłam się tu po raz pierwszy. Czułam się nieco skrępowana, a nigdy nie miałam z tym problemów.

- Goten pomożesz mi przy zmywaniu - Oznajmia twardo kobieta - A wy macie godzinę, później Gohan powinieneś iść się uczyć.

Bez sprzeciwów potaknęliśmy wstając od stołu.

- Też muszę - Westchnęłam - Za miesiąc egzaminy.

- To dobrze - Jej srogi wzrok lekko zelżał, prawie niezauważalnie - Po wakacjach oboje powinniście iść do liceum jak normalni uczniowie i zachowywać się tak samo.

- Wie pani, że nigdy nie będziemy tacy jak Ziemianie - Odrzekłam - W naszych żyłach płynie wojownicza krew.

Chi-Chi westchnęła zbierając brudne naczynia ze stołu. Oczywiście, że była tego świadoma. Przecież poślubiła jednego z nich.

- I czasem mnie to przerasta.


***


Staliśmy pod drzewem spoglądając na zachód słońca. Son Gohan do tej pory nie odpowiedział na zadane przeze mnie pytanie. Nie wiedziałam czy się zastanawia, czy też nie wie jak powiedzieć mi, że się nie zgadza.

- To jak to w końcu będzie? - Zapytałam spoglądając w niebo - Lecisz ze mną?

- Chyba nie sądzisz, że puszczę cię samą?

Spojrzałam na niego. Delikatnie się uśmiechał do mnie, jakby wiedział, że musi przy mnie być bez względu na wszystko. Jak do tej pory mnie nie opuścił.

- A matka?

- Jakoś to przeżyje - Wzruszył ramionami - Ma Son Gotena, nie będzie sama.

- Ok. - Uśmiechnęłam się - Dam znać gdy wszystko będzie gotowe.

Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o kryształowych kulach, które cierpliwie czekają w pałacu Wszechmogącego na przebudzenie Boskiego Smoka. Plan był taki, że wskrzeszą księcia po naszym odlocie by nie ruszył za nami w pościg. Nie chciałam by ponownie wylądował na tej planecie, która wszystko zapoczątkowała. To byłoby ponad moje siły.

Nie mogąc powstrzymać radości, jaka we mnie pałała przytuliłam się do przyjaciela. Jednak ciut za mocno, gdyż poczułam jak napina mięśnie, byleby nie krzyknąć z bólu. Następnie cmoknęłam go w policzek dziękując za to, że jest. Wciąż racząc go swoim uśmiechem pożegnałam się i ruszyłam w drogę. Do miasta Zachodu.


***


- Ty chyba sobie nie zdajesz sprawy? - Warknęła Bulma - Nie pozwolę wam lecieć samym w kosmos! Jesteście nieletni! Chi-Chi w życiu się na to nie zgodzi!

Wykrzykiwała różne preteksty mając nadzieję, że może tym razem odwiedzie mnie od tego szalonego pomysłu.

- Pełnoletni? - Zdziwiłam się - Jestem kosmicznym wojownikiem, jestem już dorosła.

Kobieta pokręciła głową ze zniecierpliwienia. Zaciągnęła się papierosem głaszcząc olbrzymi brzuch. Przez te kilka ładnych miesięcy nasłuchałam się od jej matki i żony Goku, że źle robi paląc w ciąży. Że to jest szkodliwe dla dziecka i takie tam. Jednak to była jej sprawa czy komuś szkodzi. Jednak nie lubiłam, kiedy paliła w pomieszczeniu. Dym nikotyny drażnił mój nos oraz gardło.

- Tu na Ziemi, moja droga pełnoletnia będziesz w wieku osiemnastu lat. I bez dyskusji.

- Niech ci będzie - Burknęłam pod nosem - Ale jak kogoś znajdę, to nie będziesz miała nic do powiedzenia? Może tak być?

- Jeżeli ktoś zechce… - Szepnęła z rezygnacją.


***


Wylądowałam na piaszczystym terenie jednej z wysp oceanicznych. Wiedziałam, że tutaj mogę zastać zawsze, któregoś z wojowników, a przecież musiałam któregoś przekonać by wyruszył ze mną w przestrzeń kosmiczną, by Bulma nie urwała mi głowy. Nawet oznajmiła, że jeśli postanowię złamać jej zakaz sprowadzi Vegetę, a ten na pewno się ze mną odpowiednio rozprawi… Co do opiekuna wyprawy miałam tylko i wyłącznie dwa typy. Nie mogła być to przecież istota o bardzo niskim poziomie KI. Nie miałam zamiaru robić za niańkę.

Nie pukając weszłam do środka blado różowego domku. W salonie, przed telewizorem drzemał starzec z kolorowym czasopismem dla dorosłych, jak to kiedyś określiła Brief. W domu jednak był ktoś jeszcze, a dźwięki dochodziły z kuchni toteż tam ruszyłam. Rozglądając się dookoła dostrzegłam niesamowity porządek, co było rzadkością z uwagi na brak kobiet w tym miejscu. No chyba, że mieszkał tu Chaoz pozostawiony przez Tiena. A ten lubował się w czystości. Jednak moim oczom ukazał się zupełnie inny widok - Kuririn i C18. Nie spodziewałam się jej tutaj za żadne skarby. Czyżby oni? Nie…

- Przeszkadzam? - Przerwałam im.

Stali przy blacie kuchennym i przygotowywali jakąś potrawę. Zdawało się, że dobrze im się razem współpracuje. W chwili gdy zabrałam głos mężczyzna podskoczył.

- S-Sara? - Jęknął z duszą na ramieniu - Co tu robisz? Jak się czujesz? Kiedy…

- Dajże spokój - Przerwała mu pani android - Nie wszystko na raz.

Mimowolnie roześmiałam się. Nie do końca wiedziałam czemu postawa Kuririna mnie tak rozbawiła, ale wyglądał jakby usilnie próbował coś zataić.

- Ok., odpowiem - Machnęłam ręką - U mnie ok., nie narzekam. Mam już wszystkie siedem kul by wskrzesić Vegetę, ale potrzebuję przysługi. Co prawda nie spodziewałam się, że was oboje tu zastanę, ale cieszę się, że cię widzę Osiemnastko.

- O co chodzi? - Zapytała sucho.

- Czy możesz towarzyszyć nam, to znaczy mnie i Gohanowi na Vitani? - Spytałam bez ogródek - Bulma nas nie puści bez osoby dorosłej, a ty wydajesz się być odpowiednia.

- Ja? - Była zaskoczona moją prośbą.

- No… Ty, albo Szatan. Nikt inny nam by się nie przydał.

- A gdzie jest to całe Vitani? - Zapytała nie wyrażając jeszcze zgody.

- A bo ja wiem? Daleko w przestrzeni kosmicznej - Wzruszyłam ramionami.

Oboje wybałuszyli oczy ze zdumienia. Nie spodziewali się, że będę planować odwiedzić planetę Yonana. W ogóle nie wiedzieli o naszym odkryciu, więc im opowiedziałam o wszystkim. Kobiety długo nie musiałam prosić. Sama była w jakimś stopniu podekscytowana, że może się stąd wyrwać. Może ruszyć w drogę i nie oglądać się za siebie. Z opowieści Gohana wiedziałam, że kobieta nie ma wobec nas złych zamiarów, a nawet w jakiś sposób była miła. Pomagała mu, gdy byłam przeciw swoim i to ona dodawała mu odwagi by nie upadł i nie poddał się moim krwiożerczym atakom. Tak, więc wszystko było ustalone. Jedynie, co nam pozostało to czekać na dzień, w którym pojazd kosmiczny skonstruowany przez Bulmę Brief ruszy w świat do odległej galaktyki. Tylko nie wiedzieć, czemu Gohan miał jakieś dziwne przeczucie, że może coś się wydarzyć. Ja niczego takiego nie odczuwałam. Nie pozostało nam nic innego jak być gotowym.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.