Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

83.Czas Pogody...

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, saga: Kosmiczni przeciwnicy
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2016-09-25 14:18:08
Aktualizowany:2016-09-25 14:20:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka

Ku mojemu zdumieniu wszystko odbyło się bez mojego udziału. Doskonale pamiętałam chwilę gdy Gohan mnie tulił i prosił bym nie odchodziła, choć nic na to nie mogłam poradzić. To, po prostu się działo i nikt na to nie miał wpływu. Trucizna pożerała mnie doszczętnie. Z tego co słyszałam i tak byłam prawdopodobnie jedyną istotą, która tak długo wytrzymała z przeciwciałami. To musiała być sprawka insini. Isibo, byli zarażeni dużo krócej ode mnie. Jednak chwila gdy Gohan ze łzami w oczach błagał mnie bym nie odchodziła… Rozdzierała mi serce. Wiedziałam, że byliśmy przyjaciółmi, ale takiego czegoś się po prostu nie spodziewałam. Nikt jeszcze tak bardzo nie bał się o moje życie. To było wstrząsające przeżycie. A później była już ciemność…

Jeśli chodziło o Vitani, cóż oddałam pierścień smoków matce Iset, która postanowiła obalić Starców. Szykowała się szybka wojna, z naszą pomocą oczywiście. Bez nas mogłoby trwać to lata, wszak nie byli doskonałymi wojownikami jak my. Wszystko zajęło nam noc. To był idealny czas na zemstę.

Zebraliśmy się w trzech miejscach, gdzie przebywali Starcy: Pod świątynią gdzie na czele grupy stałam ja, Son Gohan był w wiosce starców, a C18 propagowała pod podziemnymi świątyniami piasków, o których my nic nie wiedzieliśmy. Każde z nas było otuchą dla tych zwykłych mieszkańców, którzy za wszelką cenę chcieli wieść normalne życie. Prowadziliśmy ich do zwycięstwa. Nie powiem, prawie jedną nogą spałam, ale jeszcze miałam na tyle energii by pokazać światu, że sprawiedliwość istnieje, tym bardziej, że byłam ich legendą, byłam ich insini. Nie mogłam ich zawieść. Po raz pierwszy w życiu czułam się dla kogoś wyjątkowa. Czułam się jak prawdziwa księżniczka!

Każdy, kto się przeciwstawił naszym poglądom w agresywny sposób zginął jak i jego isibo. Ci którzy poddali się pozostawali pod nadzorem, a starców bez wyjątku traktowali trucizną, tak dla przypomnienia czym jest Lyang i jakie są jego objawy oraz skutki. Gdy mieli przybrać ostateczną formę Meiwa mogła ich odczarować za pomocą pierścienia Echulusa - ostatniego ze smoków. Oczywiście, jeśli zdania by nie zmienili czekać miało na nich kolejne serum, a tym razem mogliby pospać naprawdę długo.

W końcu spokojnie mogliśmy wrócić do domu, do swojego życia. Owszem, to była dla mnie zabawa, ale Gohan nalegał byśmy tych ludzi nie zostawiali samym sobie, wszak potrzebowali naszej pomocy. Tak więc Vitani było wolne.

W drodze na Ziemię przed odlotem połączyliśmy się z Bulmą. Jaka była jej radość, że jesteśmy cali i zdrowi, z naciskiem na zdrowi. Kiedy Osiemnastka poszła spać, co czasem było zadziwiające, że jako pół człowiek odczuwała jeszcze w takim stopniu zmęczenie. Gohan postanowił dać mi trochę prywatności na rozmowę z bratem. Choć miał naburmuszoną minę wiedziałam, że jest zadowolony. Kto jak kto, ale ja znałam swojego starszego brata.

- Dobrze, że jesteś sobą - oznajmił posępnie.

- W prawdzie sobą byłam, Vegeto - mruknęłam kwaśno - Dziękuj Gohanowi, to on mnie uratował kiedy nie było już ratunku - przewróciłam teatralnie oczami - Gdyby nie on stałabym jak ten słup soli, a powiem ci straszna tam dziura!

Saiyanin wykrzywił się zastanawiając się co właśnie powiedziałam. Rozbawiła mnie jego mina i nie mogąc się powstrzymać parsknęłam krótkim śmiechem.

- Zadupie jakich wiele we wszechświecie - mrugnęłam do niego.


***


Leżąc w łóżku w swojej kajucie rozmyślałam nad tym co ujrzałam zanim spotkałam Son Gohana. Spotkałam smoka! Tak mi się zdawało, ale ten obraz był taki rozmyty… Ogromnego złotego gada o niewiarygodnie wielkich skrzydłach, który porozumiewał się ze mną za pomocą myśli. To było takie magiczne, nawet jak dla mnie. Mówił mi, że mimo wyginięcia ich duchy wciąż istnieją. Rozumiałam przez to, że ten jeden, w artefakcie. Powiedział również, że mój lud odpokutował za swoje zbrodnie i nie będziemy nękani przez nich, a potem upadłam. To doprawdy było dziwne…

Z wiru myśli oderwał mnie stukot, pukanie do drzwi. Gdy je otworzyłam ujrzałam zmartwionego Gohana. Zaprosiłam go machnięciem ręki z powrotem gramoląc się do łóżka.

- Jestem diabelnie wyczerpana - ziewnęłam - To pewno przez ten piach.

- Jeśli przeszkadzam, wyjdę - oświadczył pospiesznie.

- Nie, Gohan - szepnęłam - Zostań, chcę mieć pewność, że to koniec.

- Koniec? - Zdziwił się chłopak - Koniec czego?

- Jak to czego? - Zrobiłam głupią minę - Wszystkiego złego.

Czarnowłosy położył się obok zamykając oczy. Choć nic nie mówiłam byłam mu wdzięczna za opiekę i ratunek. Nikt inny nie zrobiłby tego lepiej, prawda? Dla mnie bez skrupułów zabił Starców byleby wyciągnąć od nich jakąkolwiek informację. Podziwiałam go za to. Chwyciłam go za dłoń szybko zapadając w sen. To były wyczerpujące chwile.


***


Muzyka

Zostaliśmy ciepło powitani, w szczególności litościwym widokiem był płacz matki Gohana. Zupełnie jakby nie było go z dziesięć lat! Pomimo naszych protestów pospiesznie zabrała go do domu. Cóż się on miał z tą kobietą.

Bulma podziękowała Osiemnastce za podróż z nami a ta mrugnęła mi okiem byśmy nie zdradzali, że tak naprawdę to Gohan był naszym opiekunem. Gdyby nie on…

Dni stawały się coraz dłuższe i cieplejsze, a nauki było od groma. Bulma pomimo iż urodziła niedawno córkę nie odstawała od mojego kształcenia. Bardzo zależało jej na tym by mnie ucywilizować i posłać do ziemskiej szkoły bym zaczęła obcować z tutejszymi nastolatkami. W nosie miała moje protesty i nie zważała na moje zachowanie wobec ludzi, którzy próbowali mnie czegoś nauczyć. Uparła się i tyle, zawzięła się bardziej niż ja. Chyba musiałam dać za wygraną. Płaciła grube pieniądze by dopuścili mnie do liceum. Vegeta każdego dnia śmiał się gdy przychodziła pora na naukę a ja krzyczałam na cały dom, że w nosie mam swój status społeczny, wszak miałam ważniejsze priorytety.

Od czasu naszego powrotu Son Gohan się zmienił. Wydoroślał i to ja przy nim uchodziłam za dzieciucha. On był nie dość, że poważniejszy to jeszcze wykształcony, a ja jedynie siłą mogłam mu dorównać. Każdą wolną chwilę poświęcał mi. Widziałam jak stara się utrzymywać ze mną znakomity kontakt. Zastanawiałam się czasem dlaczego nie denerwuję go jak kiedyś. Dało się zauważyć, że na wiele rzeczy przymykał oko. Bywało też tak, że kiedy Chi-Chi nie pozwalała wychodzić mu z domu prosił bym przyleciała, a on pomoże ogarnąć mi jakiś trudny dla mnie temat w ziemskim szkolnictwie. Na pewno to było lepsze niż użeranie się z tymi profesorami od siedmiu boleści. On był nad wyraz uprzejmy, czasem też miałam wrażenie, że jest czymś zasmucony szczególnie gdy znajdowaliśmy się twarzą w twarz. Nie był mi obojętny ale nie potrafiłam obchodzić się z nim tak, by go czasem nie zranić, choć nie potrafiłam pojąć jak to właściwie zrobiłam. Przecież był moim najlepszym, jedynym przyjacielem i za nic nie chciałam go stracić. Czasami też miałam wrażenie, że patrzy na nas Chi-Chi tajemniczym wzrokiem. Nie wiedziałam czego mam się po niej spodziewać. Czy aby w głowie roiły się jej pomysły odnośnie odciągnięcia jej nastoletniego syna od nauki? Bądź co bądź nie raz próbowałam, ale czy miałam szansę kiedy i mnie popychano do tego uczynku? Wiadomo, Bulma nie stała nade mną z batem, nie mniej jednak również usiłowała sprawować nade mną kontrolę. Każdego dnia wmawiałam jej, że robi to tylko dlatego by nie wyjść na gorszą matkę od żony Goku. Ona nie była moją matką, ale starała się mi ją przypominać.


***


Wieczorem siedzieliśmy na dachu Capsule Corporation spoglądając w gwiazdy. Było miło póki nie wróciliśmy wspomnieniami do czasów Lyang. Syn Goku ponownie dopytywał się o tamte chwile. Tak naprawdę to nie wiedziałam do czego zmierza ta rozmowa. Czy chciał sprawić nam chwilę smutku i rozgoryczenia? A może niechcący rozdrapywał stare rany by coś zrozumieć? W każdym bądź razie udało mu się mnie zezłościć.

- Wiem, że nie pamiętasz nic z okresy przed wylotem na Vitani, co jest nawet zrozumiałe, ale naprawdę chciałbym wiedzieć coś więcej o twoim przebudzeniu w płomieniach - Próbował wysilić moje wspomnienia - Jakie były twoje myśli i czy w tamtej chwili nie byłaś przez chwilę isibo? Co pamiętasz? A jak byłaś posągiem? Słyszałaś coś, czy po prostu spałaś?

Tej nocy zadawał mnóstwo pytań, a na niektóre wcale nie miałam ochoty odpowiadać. Z resztą nie wiedziałam od czego mam zacząć, a z każdą chwilą miałam mentlik w głowie więc próbowałam wywinąć się od niechcianych pytań jednak skoro byliśmy przyjaciółmi to czy nie powinnam na nie odpowiedzieć?

- Przede wszystkim, Gohan - Spojrzałam na niego bez wyrazu - Znęcasz się nade mną, takie mam odczucia i nie lubię tych wspomnień - Spojrzałam w niebo jakbym czegoś szukała - Te głównie przypominają mi o śmierci Vegety, wiem, że on żyje i ma się dobrze. Nawet ma dziecko!

Chłopak spojrzał na mnie wielkimi oczyma, które pociemniały jeszcze bardziej. Wyglądał jak zbity pies! Czy to nie on zaczął tę rozmowę?

- Te chwile, w których chciałam was pozabijać… - Westchnęłam - Tego też wolałabym nie pamiętać, ale na szczęście są to tylko przebłyski.

Zerwałam się na równe nogi marząc by ta rozmowa się skończyła. Czy on właśnie chciał mnie w jakiś sposób ukarać? Za to kim byłam?

- Saro! - Krzyknął łapiąc mnie w nadgarstku - Nie pytałem o to. Też nie chcę wracać do tamtych wspomnień! - Jego oddech przyspieszył - Nie myśl sobie, że było mi łatwo, kiedy jedynym wyjściem w tamtej chwili było zabicie ciebie!

Wzięłam głęboki wdech prawie zapominając by go wypuścić. Czy on właśnie na mnie krzyknął? Doprowadziłam go do złości. Opanowując nerwy ponownie zajęliśmy wygrzane miejsca na blaszanym dachu domu a zarazem fabryki pomysłów państwa Brief.

- Tylko Vitani - Westchnęłam - Tylko to cię interesuje?

- Tak!- Ożywił się - Nawet nie wiesz jak się o ciebie bałem! Ja…

Spojrzałam mu głęboko w oczy. Były one smutne, a za razem kryła w nich się jakaś nadzieja, jakby czegoś szukał, a może oczekiwał? Tego nie byłam w stanie odszyfrować.

- C18 mówiła, że walczyłeś jak osa, że dla mnie zabiłeś tych narwanych staruchów i to bez mrugnięcia okiem, że byłeś…

- Mordercą - Skwitował ponuro.

- Och Gohan! - Chwyciłam go za ramiona mając ochotę nim potrząsać - Nie mów tak! Myślisz, że gdybyś był na moim miejscu nie rozszarpałabym wszystkich dookoła by wydobyć prawdę?

Czarnowłosy uśmiechnął się blado. Było w nim coś innego, jakby… Jakby się zmienił także jego tok myślenia, choć nie do końca. Nie chciałam pytać. Jakby coś mnie przerażało.

- Pamiętaj. Jesteśmy jak brat i siostra - Uśmiechnęłam się - Razem jesteśmy niepokonani.

Zamiast dostrzec ten perlisty uśmiech na jego twarzy jak to zawsze było miałam wrażenie, że tym razem nie trafiłam do jego serca. Starałam się jak mogłam by być godną przyjaciółką. Czułam się jakbym powiedziała coś niestosownego, ale przecież od zawsze używałam tego typu określenia i nigdy nie wywarło to na nim takiego smutku. Nie chciałam by moje zachowanie przypominało to, którym go raczyłam po śmierci Yonana. Wtedy odwracałam się plecami od podanej dłoni by samotnie przejść ścieżkę niedoszłego zabójcy przyjaciela. Chciałam mu teraz pokazać, że warto darzyć mnie zaufaniem mimo, że sama byłam mało ufna, ale Bulma powiedziała mi kiedyś, że jeśli nikomu nie zaufam nikt nie obdarzy mnie wiarą. A on pierwszy wyciągnął do mnie dłoń.

- Zacznij lepiej obawiać się nadchodzącego roku - Zaśmiałam się próbując załagodzić sytuację - Będziesz musiał chronić całą szkołę przede mną i moim temperamentem.


***


Muzyka

Jakże zaskakującą wieścią było przybycie Trunksa z przyszłości! Przybył do nas z cudowną wieścią, że w jego świecie zapanował pokój, a cyborgi zostały unicestwione. Nawet ten przeklęty android o numerze dwadzieścia jeden. Wspomniał także o C16, który przyczynił się u nas. To dzięki niemu Son Gohan uwolnił swoją potężną moc. Gdyby się dało pewno ktoś by mu za to podziękował. W okrutnym świecie Trunksa był on pomocną dłonią przy odbudowie miast i zaleczeniu ran.

Bulma oczywiście postanowiła zrobić wspaniały - jej zdaniem, bankiet powitalny. Nie powiem, mnie i Vegete nie bardzo uradował ten pomysł. Ta kobieta nieraz była niemożliwa! Zamiast w spokoju zjeść obiad zaplanowała niemal imprezę na całe miasto. Tak przynajmniej wyglądało to w moich oczach. Zaprosiła wszystkich znajomych, którzy w jakiś sposób byli powiązani z nią i Goku. Jedynie co mi odpowiadało to fakt iż Gohan się pojawił i nie był napiętnowany przez swoją matkę. Wieczorem gdy już wszystkie huczne libacje się zakończyły, a większość gości opuściła nas oznajmiła iż niebawem rozpocznie się wielki turniej sztuk walk organizowany przez najbogatszego człowieka świata i miała nadzieję, że weźmiemy w nim udział.

- Chyba oszalałaś, kobieto - Warknął Vegeta - To będzie jakiś teatrzyk.

- Ja niczego nie muszę udowadniać - Poparłam brata - Nie licz na mnie.

Porozumiewawczo spojrzeliśmy po sobie. Bulma się wściekła, lecz wciąż miała nadzieję, że któreś z nas wygra dla niej ten idiotyczny turniej by mogła wybrać się do jakiegoś SPA?

- Ja wystartuję - Zgłosił się Trunks - To będzie rozrywka przed moim powrotem do domu. Chętnie się rozerwę.

Wraz z księciem spojrzeliśmy posępnie na młodzieńca z przyszłości. W chwili gdy saiyanin prychnął ja poparłam ten pomysł. Przynajmniej miałam pewność, że nikt mnie nie zmusi do pseudo walki z jakąś bandą debili.

W dniu tegoż turnieju Son Gohan poinformował mnie, że także bierze w nim udział. Nie powiem, byłam zaskoczona, tym że Chi-Chi mu pozwoliła, a nawet, że sama to zaproponowała. Prawdopodobnie chodziło jej także o wygraną tych stu milionów zeni. Jak na ironię prosił mnie bym chociaż z nim poszła by się tak nie denerwował.

- A czym chcesz się denerwować? - Zdziwiłam się - Twoim przeciwnikiem będzie tylko Trunks, a on jest od ciebie słabszy.

- Ja… - Zmieszał się - Chciałem tylko byś poszła ze mną.

- Poczekam aż wrócisz - Odparłam wymijająco - Wolę potrenować naprawdę.

Nie specjalnie spodobała się mu moja decyzja, ale co ja bym właściwie tam robiła? Umarłabym z nudy, a skoro Vegeta uważał, że to będzie piekielnie nudne to i ja miałam do tego powody. Oczywistością było to, że gdyby Goku żył Vegeta paliłby się do walki chcąc udowodnić wszystkim, iż jest silniejszy. Jasne, wiedziałam swoje. Ku mojemu zaskoczeniu kiedy turniej się zaczął książę włączył telewizję by popatrzeć na, jak to stwierdził? Bandę idiotów. Leżał na łóżku niespecjalnie interesując tym co pokazywali w urządzeniu. Gdy pokazali krótkie urywki walki Gohana, Szatana, Trunksa i Kuririna prychnął i wyłączył TV za pomocą pilota. By w chwilę później obrócić się na bok chcąc zapaść w drzemkę.

- Vegeta - Zaczęłam powoli - Czy kiedy wiesz, umarłeś spotkałeś Goku?

Mężczyzna odwrócił się w moją stronę patrząc zdziwiony. Nie spodziewał się mojego pytania. Siedziałam niemalże niespokojnie na krześle wyczekując odpowiedzi.

- Nie - Odparł krótko.

Ponownie odwrócił się do mnie plecami nie chcąc ze mną rozmawiać. Ponowiłam próbę. Może wcale nie chciał ze mną rozmawiać, ale czy nie mogłam zapytać?

- Nie? A szukałeś go? - Zadałam kolejne pytanie.

- Oczywiście, że go szukałem! - Warknął - A myślisz, że co? Poszedłem na lody?

- Nie to miałam na myśli - Westchnęłam.

- Nie zdążyłem, OK? - Burknął już spokojniej - Kiedy miałem już trop, tak mi się zdaje, że czułem go całkiem niedaleko zostałem ożywiony.

- Ach, nie pomyślałam - Mruknęłam chcąc już zakończyć niezręczny temat.

- Nie dość, że nie udało mi się spotkać tego błazna i z nim stoczyć walkę, to jeszcze dowiedziałem się, że lecisz na tę przeklętą planetę - Zerwał się z poduszki - To, że mnie nie ma nie oznacza, że możesz robić co ci się podoba! Jesteś jeszcze dzieckiem!

Wkurzona zerwałam się na nogi uderzając pięścią w stół, ten niestety nie wytrzymał mojej siły i roztrzaskał się na kawałki. Nawet nie pomyślałam, że mogłabym wkurzyć Bulmę tym czynem. Patrzyłam gniewnie na starszego brata chcąc by odwołał swoje słowa. Nie byłam już małym dzieckiem!

- Daruj sobie te kazania - Wycedziłam - Nie jesteś moją niańką, a poza tym nie jesteś w stanie nade mną zapanować!

Nie czekając na kłótnie, która była nie do uniknięcia wybiegłam na balkon by w chwilę później szybować w przestworzach. Musiałam odreagować swój gniew. Postanowiłam więc wybrać się do Niebiańskiego Pałacu. Przed odlotem na Vitani byłam tam praktycznie codziennym gościem, a od powrotu na Ziemię ani razu. Niemal żałowałam, że nie zgodziłam się iść popatrzeć na ten głupi turniej, ale skoro odmówiłam nie zamierzałam nawet teraz tam lecieć. Kiedy niemal dotarłam do wierzy Karina, gadającego kota moją drogę przeszyła torpeda. Zatrzymałam się spoglądając w kierunku, w którym leciała. To był nameckanin. Gdzie mu tak było spieszne? Na górze nikt na mnie nie czekał. Czyżby Dende nie obserwował w tym czasie Ziemi? Wkroczyłam do pałacu szukając jego właściciela. Czarny jak smoła dżin jak co dzień podlewał swoje barwne kwiaty pogwizdując wesoło.

- Dende? - Zawołałam - Jesteś tu?

Nie musiałam długo czekać. Z jednego z wielu pomieszczeń jakie się tu znajdowały wyłonił się młody zielonoskóry twórca kryształowych kul.

- To ty, Saro - Uśmiechnął się życzliwie - Co cię do mnie sprowadza?

Zamyśliłam się na chwilę wciąż na niego patrząc. Czy powinnam powiedzieć mu o kłótni z Vegetą? Podeszłam bliżej jakby wszystkie troski odeszły w dal. Ten chłopak działał na mnie jak środek uspokajający. Czy to była sprawka jego uzdrawiających mocy? Możliwe.

- Dawno mnie tu nie było - Zaśmiałam się sztucznie - Pomyślałam, że wpadnę na chwilę. Co prawda nie ma tu mojego brata, ale jakoś tak. Chyba się przyzwyczaiłam.

- Proszę bardzo - Uśmiechnął się szczerze.

- Ale za co? - Zdziwiłam się - Nie rozumiem.

- Chciałaś podziękować - Wciąż się uśmiechał.

To nie prawda! Pomyślałam zaskoczona. Wcale nie przybyłam dziękować mu za opiekę nad moim bratem. No może przeszło mi to przez myśl, ale wcale nic takiego nie powiedziałam. Ten młodzieniec był zaskakujący. Niemal wprowadził mnie w zakłopotanie.

- Skąd możesz…?

- Znam cię, Saro - Patrzył na mnie tymi wesołymi oczyma - Nie powiedziałaś tego wprost, ale wiem.

- Niech ci będzie - Burknęłam odwracając się od jego wzroku.

Głupio wyszło, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. On mnie skanował choć wcale tego nie chciałam. Nie potrzebowałam tego! Nie musiał robić ze mnie wrażliwej istoty. Odeszłam kawałek spoglądając w przejrzyste niebo. Tutaj było spokojnie. Nic dziwnego, że Szatan przebywał tutaj całymi dniami, choć przecież był to jego dom, więc gdzie indziej mógłby przesiadywać? Cisza, ostoja oraz idealne miejsce do medytacji. Szatan… ?

- Gdzie leciał Piccolo? - Zapytałam z lekką ciekawością - Strasznie się spieszył. O mało mnie nie staranował.

- Nie wiem, nie widziałem się z nim teraz - Wyjaśnił - Byłem zajęty, ale jeśli chcesz sprawdzę dokąd zmierza.

- Nie trzeba - Machnęłam ręką - Przecież wszystko w porządku.

Zielonoskóry zaczął mi się uważnie przyglądać jakby ponownie próbował mnie odczytać, czego oczywiście nie chciałam. Nie potrzebne mi to było, wiedziałam kim jestem i co myślę, a już na pewno nie miałam ochoty dzielić się tym z osobą, która i tak może mnie śledzić każdego dnia jeśli tylko zechce.

- Co? - Zapytałam w irytacji.

- Zastanawiam się tylko…

- To przestań - Przerwałam mu gniewnie - Nie skanuj mnie.

- Nic takiego nie robię - Bronił się nameckanin - Chciałem tylko zapytać o Gohana.

- O niego? A niby dlaczego? - Zdziwiłam się.

- No wiesz… Nie znam się na tym, ale ty i on…

- Do czego zmierzasz? - Mruknęłam zniecierpliwiona - To źle, że jestem jego przyjaciółką?

- N-nie to miałem na myśli, wybacz - Był wyraźnie zdezorientowany.

Sapnęłam jakbym została kopnięta w kostkę. Czy to było nienormalne, że Gohan się ze mną przyjaźnił? Bo co? Byłam jego powierniczką marzeń i strachu, ale czy to było złe? Czy on nie miał prawa mieć kogoś bliskiego? A może chodziło o mnie? Więc czy ja nie zasługiwałam na jego uwagę? Było to jak szpila lodu w serce. Czy tego dnia wszyscy mieli do mnie jakieś pretensje? Czyżbym powinna zginąć z resztą saiyan w tej przeklętej masakrze Freezera? No co za…

- Gohan? - Zawołałam niedowierzając.

Czy właśnie wyczułam jego nagły skok i ogromny spadek energii? Niemal balansował jakby…

- Saro nie jest dobrze - Pisnął Wszechmogący - Zostaliśmy zaatakowani przez…

- Do diabła! Teraz mi to mówisz?! - Warknęłam - On słabnie!

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.