Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

04. Płaszcz i tyran

Autor:Killall
Serie:Saga: Freezer, Dragon Ball
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2013-05-16 20:41:54
Aktualizowany:2018-03-03 19:03:54


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Długo tej nocy nie mogłam zasnąć. Może to dlatego, że była pełnia? Księżyc w pełnej okazałości na Vegecie następował co osiem lat. Tego dnia nie wolno było patrzeć na księżyc nikomu, kto nie potrafił kontrolować swojej przemiany, a jak wiadomo mi było bardzo mało osób potrafiło to uczynić. Nawet ci co posiadali tę umiejętność nie mogli w pierwszych chwilach się oprzeć destrukcyjności. Dlatego też ten czas był przeznaczony na odpoczynek. Zawsze dookoła panowała niemal bezwzględna cisza i tylko ci, których los pozbawił ogonów mogli spokojnie przechadzać się po planecie. Dziwnie się czułam i miałam ochotę spojrzeć na tę pełnię! Nawet nie wiedziałam jak wyglądała naprawdę. Jedynie z obrazka, który pokazywał mi nauczyciel. Sama jeszcze nie przeszłam transformacji w Oozaru i rodzice mówili, że raczej nie byliby w stanie powstrzymać czterolatki przed nieposkromioną bestią… Miałabym wtedy wybierać: wyrwać ogonek lub unikać pełni. Może i byłam małą, głupią dziewczynką, ale to w życiu nie pozwoliłabym sobie na pozbawienie jakiejkolwiek części swojego ciała. Nie byłam najgorsza w nauce więc ćwiczenia nie zajęły mi dużo czasu przez co nie miałam już nic do stracenia. Miałam ochotę potrenować trochę z kamieniem Mandaru jednak nie mogłam robić tego w posiadłości, zwłaszcza w swoim pokoju, gdzie w razie co każdy mógłby mnie przyłapać. Wstałam powoli z łóżka i podeszłam do stolika zapalając blado żółtą jarzeniówkę. Pomieszczenie nabrało przytłumionej szarości. Wyciągnęłam książkę i zeszyt. Mama każdego dnia kazała mi się dużo uczyć gdyż chciała bym była wykształcona, bym znała się na pobliskich planetach, kulturze i zwyczajach, bo to miałoby mi pomóc w przyszłości w panowaniu gdyby jednak Vegety z jakiś powodów zabrakło, a sam nie posiadałby potomka. Książę na przykład się nie musiał uczyć bo w jego naturze i każdego faceta była najważniejsza walka. Chociaż ten zdradził mi, że spędzał z ojcem godziny nad postanowieniami dyplomatycznymi. Nie lubiłam tego, jednak co miałam innego do roboty w nocy i do tego podczas całego blasku księżyca.

- Co my tu mamy - Zaczęłam się przyglądać.

Nie byłam najgorsza w nauce więc ćwiczenia nie zajęły mi dużo czasu przez co nie miałam już nic do roboty.

- Ciekawe co u Vegety - Zamyśliłam się - Minął miesiąc odkąd poleciał na Ziemię. Nie daje żadnych wieści...

Spod koszuli nocnej wyciągnęłam łańcuszek, na którym zawieszony miałam pierścień z wygrawerowanym imieniem Vegety. Mój brat miał w posiadaniu taki sam tyle, że z moim imieniem. Dostałam go w dniu narodzin od niego. Choć często się kłóciliśmy i awantur nie ma końca to bardzo był mi bliski, wiedziałam, że nawet niedbały mnie żadnemu robalowi skrzywdzić.

- Muszę zabić nudę - Mruknęłam.

Schowałam książki i ruszyłam w stronę skrzyni gdzie schowaną miałam płachtę od Gartu. Zarzuciłam ja na siebie troszkę się przy tym plątając, z racji jej długości następnie wyciągnęłam Mandarkerę. Chwilę wpatrywałam się w jej zieleń, aż w końcu zobaczyłam własne odbicie.

- Potrenujmy.

Przypięłam ostrożnie kamień do guzika i wzięłam głęboki wdech. Powoli i stopniowo zaczęłam wypuszczać powietrze z płuc czekając na rychły, powalający przypływ mocy świecidełka. Ciarki mnie przeszły na sama myśl. Przypomniało mi się w momencie jak pierwszy raz użyłam płaszcza i czym to się skończyło.

- Tym razem będzie lepiej - Dodawałam sobie nadziei - Musi!

Powoli przywdziałam kaptur na głowę. Nagle zrobiło się zimno, a zaraz okrutnie gorąco. Ponownie poczułam silny napływ energii, która wręcz przeszywała moje ciało. Tym razem była odrobinę przyjemniejsza jednak nie uniknęłam jej powalającego ciosu i upadłam na posadzkę.

- Nie pokonasz mnie - Syknęłam - Nie tym razem.

Zaczęłam więc toczyć walkę z kamieniem. Po bardzo długim czasie z ledwością podniosłam się przybierając pozycję klęczącą. Byłam okrutnie przemęczona tym dokonaniem i zaczynałam coraz ciężej oddychać i trząść się z bezmocy, jednak nie chciałam się poddać, nie teraz kiedy tak wiele udało mi się osiągnąć.

- Jeszcze trochę! No, dalej…

Wstałam. Udało się, stałam na nogach w pozycji mocno zgarbionej, bo za nic w świecie nie byłabym w stanie się teraz wyprostować. Nogi miałam zgięte w kolanach i dygotały odmawiając posłuszeństwa. W myśli powtarzałam sobie, że jestem silna i nic mnie nie powstrzyma w dążeniu do celu. Postanowiłam się przejść po pokoju. Obrałam sobie najdalszy punkt w pokoju czyli łóżko. Dlaczego łóżko? Ponieważ w razie co mogłam od razu się w nim położyć. Mimo wszystko nim zdążyłam cokolwiek zrobić padłam na twarz boleśnie. Byłam tak wykończona, że musiałam zrobić sobie przerwę zanim ponownie przywdzieję magiczną rzecz i ruszę na podbój pomieszczenia. Gdy udało mi się zdjąć kaptur obróciłam się na plecy ciężko dysząc. Kręciło mi się w głowie, bolał mnie nos i chyba miałam sporo szczęścia, że go nie złamałam, bo musiałabym iść do sali medycznej zażyć kąpieli uzdrawiającej po raz kolejny w tym tygodniu, co matkę poważnie zdenerwowało. Chociaż nie wiedziałam ile czasu zajął mi odpoczynek postanowiłam tym razem rozpocząć zaprawę w pozycji siedzącej. Ponownie okryłam głowę czarnym materiałem głośno wypuszczając powietrze. Na sam myśl tego co za chwile nadejdzie robiło mi się niedobrze. Tak samo jak poprzednimi razy energia klejnotu spadła na mnie jak grom z nieba przytłaczając swoją wielkością. Tym razem było mi łatwiej dźwignąć się na kolana, a następnie na nogi. Gdy tego dokonałam wypuściłam z sykiem zawartość płuc myśląc nad następnym krokiem tej trudnej wyprawy. Powoli zaczęłam przesuwać bose stopy po zimnej podłodze. Praktycznie wcale ich nie unosiłam. Odpowiednie pojęcie, które by pasowało to pełzanie jednak nie jestem żadną formą, która się tak poruszała. Nie mogąc oprzeć się o ścianę starałam się unosić nogi coraz wyżej.

- No dalej Saro - dopingowałam się - I tak wyczymałaś dużej niż za piersym razem.

Zajęło mi to około dziesięć minut, jednak dotarłam do upragnionego celu. Najszybciej jak tylko byłam w stanie zdjęłam kaptur z głowy. Odetchnęłam z ulgą. Dyszałam ze zmęczenia, w sumie to padałam na pysk. Serce najwyraźniej z ogromną ulgą powoli wracało do normalnego rytmu.

- Zobaczysz Vegeta, jestem...

Padłam bezwładnie na łózko. Nie zdążyłam o niczym pomyśleć gdyż zapadłam w głęboki, ciężki sen. Wraz ze wschodem słońca ocknęłam się zupełnie przemęczona jakbym wcale nie zapadła w sen, albo przynajmniej trwał maksymalnie godzinę. Z zewnątrz dobiegały krzyki i wybuchy, czy właściwie, to mnie wybudziło? W takim razie pytanie nasówało się samo, czy ja faktycznie dopiero co poszlak spać, czy może jednak byłam tak wyczerpana, że przegapiłam imprezę?

- Co tu się dzieje?

Otworzyłam okiennice i wyjrzałam na zewnątrz. Budynki były w opłakanym stanie. Wszędzie się coś paliło, żup łnienjakby została na miasto zrzucona bomba, albo potężna armia ostrzelała te budynki. Był to obraz nędzy i rozpaczy, sama nie wiedziałam co mam myśleć, czy się bać?

- Ruszać się! - Wrzasnął dziwny stwór - Znaleźć mi wszystkich żywych Saiyan! Sprowadzić!

Nie wiedzieć czemu ogarnęła mnie panika. Ubrałam się w swoje ulubione ciuchy najszybciej jak tylko potrafiłam, z resztą w innych nigdy nie miałam zamiaru chodzić. Założyłam także płaszcz i powłucząc nim po podłodze wybiegłam z komnaty prosto do rodziców. Nagle do moich uszu wdarł się przeraźliwy dźwięk.

- Mama… - Stanęłam jak wryta.

Co się tam właściwie stało? Biegłam ile sił w nogach było mi dane w stronę, z której dobiegł krzyk. Już miałam wbiec do środka jednak coś mnie powstrzymało i stanęłam w progu zaglądając do środka nie chcąc być zauważona.

- Zapłacisz mi za to Freezer! - Warknął ojciec.

Stał nad ciałem swojej królowej, która kąpała się w powiększającej się czerwonej kałuży. Zamarłam. Nie wiedziałam co robić, czy stać, czy może rzucić się na stwora siedzącego w latającym fotelu.

- Nie sądzę małpo - Odpowiedział mu zimnym tonem.

Łzy zaczęły mi napływać do oczu i zaczynałam się trząść ze strachu, a Vegety nie było kiedy był potrzebny. Dlaczego?!

- Ty co tu robisz? - Warknął głos zza plecy.

Obróciłam się a moim oczom ukazał się obrzydliwy potwór! Miałam ochotę płakać. I jednocześnie uciekać, jednak ten stwór złapał mnie w pół i wprowadził do sali tronowej, którą dopiero co obserwowałam z ukrycia. W której leżała martwa matka a nad nią ubolewający ojciec. Zaczęłam krzyczeć jak oszalała mając skromną nadzieję, że dryblas o czterech oczach mnie wypuści.

- Mamy tu szpiega - Powiedział ten co mnie trzymał.

- Ja chcę mamę!!! - Krzyczałam w niebogłosy ze łzami w oczach.

- Podejdź bliżej - Rzekł jego pan ściągając czarne wargi.

W oczach ojca zobaczyłam cierpienie i strach. Właśnie stracił kobietę swojego życia, a teraz miała zginać jego córka. Vegeta gdzie jesteś? Dlaczego nas nie chronisz?

- Czyje to szczenię? - Zapytał Changeling - Twoje?

- Nie - Skłamał wyeilając się na pogardę w głosie - To dzieciak jednej ze służących.

Na te słowa zamknęłam rozwydrzoną gębę. Ojciec właśnie się mnie wyparł nie chcąc spojrzeć mi w twarz, co było dla mnie niewyobrażalnie bolesne.

- Nasza córka zmarła kilka miesięcy temu, został nam tylko Vegeta, którego wysłałeś na Ziemię w celu weryfikacji czy planeta jest już do odbioru i dalszej procedury sprzedaży - Pospiesznie wymamrotał prawie plącząc się w zeznaniach.

- Czyli nie przeszkadza ci to, że zabiję tego szczeniaka? - Zapytał ozięble.

- Nie, panie - Zacisnął wargi niemal je zagryzając, ale starał się kontrolować swój gniew.

- W takim razie zabij ją - Rzekł krótko do swojego podwładnego.

Władca tej planety z wyższością wpatrywał się na mnie i mojego oprawcę wyczekując ostatniego tchnienia swojej córki, której w tej chwili świat się całkowicie załamał. Zabrakło mi słów orz powietrza. Klęczałam na umazanej krwią posadzce świdrując ojca swoim spojrzeniem. Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu i gdy miał już nastąpić mój koniec tyran zmienił zdanie i kazał zabrać mnie do reszty pojmanych. Wtedy dostrzegłam w oczach króla, że wierzy w to, że dam sobie radę bez tytułu który mógłby przyczynić się do mojej rychłej śmierci, której właśnie uniknęłam z powodu jakiegoś kaprysu obleśnego jaszczura. Zostałam jedną żyjącą kobietą, a raczej dziewczynką z rodu królewskiego Saiyan na świecie i on tego nie wiedział. W milczeniu wymieniliśmy ostatnie spojrzenia zanim żołnierz Changelinga mnie wyprowadził

Kiedy spałam w głębokim śnie po wyczerpującym, nocnym treningu wojska tyranów zaatakowały Vegetę, zabili kobiety, dzieci i każdego kto stawiał opór. Freezer dopuścił się zdrady i niemalże uśmiercił naszą rasę i to zaraz po pełni, gdzie wiedział, że mieszkańcy planety siedzą w domach i odpoczywają, a za razem chronią się przed niepotrzebną przemianą i poważnymi stratami w królestwie. Z każdą sekundą nienawidziłam tych istot. Gardziłam nimi tak bardzo, że jedyną moja zemstą zostało wyszkolenie się na doskonałego zabójcę i zadośćuczynienie.

Do jednego z pomieszczeń na okupacyjnym statku zostałam wrzucona jak śmieć. Uderzyłam głową w posadzkę, a przed oczami zatańczyły gwiazdy.

- Saro, Ty żyjesz? - Uradował się Natto, syn Nappy, który wyruszył na Ziemie z Vegetą.

- Tata skłamał, że ja nie jestem ja - Zaszlochałam w jego ramię.

Wszyscy którzy przetrwali, a było nas niewielu przyrzekli milczenie co do mojej osoby. Mieli tylko nadzieję, że nie wyda to się ani prędzej ani później. Moje marzenie o kosmosie i wojowniczych przygodach się spełniło, ale jakim kosztem? Czy byłam skazana o końca swych dni na posługę mordercy mych rodzicieli?

- Mamo… Tato… - Załkałam cicho.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.