Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

One Piece: Alternative Version - Shin Sekai

11. Obserwując z bezpiecznej odległości

Autor:barry13
Serie:One Piece
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2014-03-03 20:41:50
Aktualizowany:2014-03-03 20:41:50


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.


W jednej chwili pirat na usługach Światowego Rządu, Klaun Buggy przypomniał sobie cały strach jaki towarzyszył mu dwa lata temu, kiedy został mianowany jednym z Shichibukai. Co prawda, dzień w którym otrzymał propozycję dołączenia do grona Siedmiu był jednym z najlepszych dni w jego życiu, a odbyta tydzień później wizyta w Mariejois podczas której oficjalnie otrzymał tytuł Shichibukai przebiegła bez zarzutu, jednak sam fakt spotkania z Dogmą wystarczył, by Buggy do dziś drżał ze strachu za każdym razem gdy go zobaczył. Szybko jednak się opanował - jego załoga, do której dołączyło przeszło stu więźniów z Impel Down i kilka pomniejszych załóg pirackich z Grand Line nie mogła zobaczyć że on, żywa legenda, “Gwiezdny Klaun” Buggy czegoś się boi.

- Cabaji, postaw wszystko na “Czarnego Proroka” - rzucił, udając obojętność. Nie miał kłopotu z pieniędzmi odkąd został Shichibukai i z rozkazu Rządu łupił żółtodziobów którzy ledwie zdążyli wpłynąć na Grand Line, ale i tak nie marnował żadnej okazji do zarobku.

- Rozkaz, kapitanie - odpowiedział Cabaji. Odkąd do załogi dołączyła masa silnych kolesi, nierzadko z nagrodami oscylującymi w granicach stu milionów, pierwotny skład piratów Buggiego poszedł w odstawkę, więc akrobata był zadowolony z każdego słowa które mógł wymienić z kapitanem. - Ale czy nie chciałeś obstawić wygranej Słomianego?

- To prawda, ale nie wiedziałem że Dogma też weźmie udział w turnieju. Słomiany jest moim przyjacielem, to prawda - można by powiedzieć że gdyby nie ja nie uszedłby cało z Impel Down - ale nawet tak sentymentalny człowiek jak ja wie, że gdybym na niego postawił popełniłbym największą głupotę w życiu! Dogma wygra, to pewne. Wiem co mówię, w końcu jako Shichibukai dobrze go znam.

- To właśnie nasz kapitan!

- Człowiek który pływał z Rogerem!

- Kumpel Czerwonowłosego Shanksa!

- Prawie zabił Białobrodego!

- Kapitanie, jesteś taki czadowy!

Buggy uśmiechnął się z wyższością. Uwielbiał słyszeć komplementy z ust swoich załogantów. A póki nie wypływał dalej niż na Archipelag Sabaody nie musiał się obawiać że będzie musiał udowodnić swoją siłę. Jak dotąd jego motto “Nie walczę z nikim kto nie pokonał mojej załogi” sprawdzało się w stu procentach. Jeszcze nikt nie pokonał jego prawie półtysiecznej załogi.

***


- Właśnie dlatego X wywalił cię z Xcution, Chinjao. Przez twoją nieudolność Słomiany wymknął nam się z rąk.

- Xcution zajmuje się takimi żółtodziobami? Wcale nie żałuję że X mnie wyrzucił. Czekaj, nie mogę tak biec bez przerwy - zasapał się Chinjao. Jego sędziwy wiek zdecydowanie nie sprzyjał biegowi na przełaj przez gęsty las pokrywający Green Bit. W dodatku jego towarzysz, Kuba Rozpruwacz używał środka transportu za którym wybitnie trudno było nadążyć. Piła łańcuchowa, której zwykle używał do walki, wbita w ziemię i działająca na pełnych obrotach poruszała się szybciej niźli jakikolwiek pojazd jaki w życiu widział Chinjao. Kuba zaś siedział na niej i jak gdyby nigdy nic zajadał się kanapkami.

- Wiesz jak jest. Kasa zawsze się przyda, a coraz więcej piratów staje się niebezpiecznych nawet dla nas. Ale to nie jest powód dla którego przybyłem na Dressrosę. Corazon się odezwał… och, chyba powiedziałem za dużo. - Jednym ruchem zapiął swoje usta na zamek błyskawiczny.

Ale Chinjao i tak go nie słuchał. Jego myśli zaprzątał słomiany kapelusz. Ten sam który nosił Gol D. Roger, człowiek który zniszczył jego rodzinę. W dodatku Luffy jest wnukiem Garpa, człowieka który na dwadzieścia lat wtrącił Dona do najgłębszych czeluści Impel Down. Początkowo planował zdobyć i zniszczyć owoc syna Rogera, ale skoro Słomiany tu jest, takiej okazji nie można przepuścić. Nie teraz, gdy Chinjao zostało tylko kilka dni życia.


***


- No już, już. - Kanjuro od kilku minut przytrzymywał włosy Rebecci gdy ta wymiotowała. - Pierwszy raz widziałaś jak ludzie giną w walce? To co chciałaś osiągnąć na Igrzyskach?

- Ja… muszę wygrać i kogoś zabić… - wybełkotała dziewczyna.

- No cóż, jeszcze trochę i może przyzwyczaisz się do widoku krwi - odparł samuraj. - Uspokoiłaś się już? Muszę do kogoś zadzwonić.

- Tak… tak. - Rebecca otarł usta rąbkiem płaszcza. - Dlaczego mi pomogłeś? Myślałam że…

- Że jestem jak oni? - Kanjuro spojrzał na leżące nieopodal zwłoki piratów. - Właściwie to masz rację. Nie pomogłem ci z dobroci serca, to tylko biznes. O, chyba się dodzwoniłem.

- Halo? To ty, Kanjuro? - Usłyszeli cichy głos dochodzący z małego ślimakofonu w ręce samuraja. - Jak idzie zadanie?

- Wszystko zgodnie z planem, Diamante. Dziewczyna jest cała i zdrowa.

- Doskonale. Nie znam szczegółów, ale Doffy byłby bardzo niezadowolony, gdyby coś jej się stało.

- Mam nadzieję, że ty również wywiążesz się z umowy.

- Oczywiście. Rodzina Donquixote zawsze dotrzymuje słowa. Ale póki co, masz bezpiecznie doprowadzić Rebeccę do krańca Green Bit. Aha, złapaliśmy samuraja o imieniu Kinemon. Czy to imię nic ci nie mówi?

- Nie. Nigdy o nim nie słyszałem - odparł Kanjuro zimnym głosem. - Słyszałaś, będę musiał cię niańczyć jeszcze przez jakiś czas. Coś taka przerażona?

- Ty… pracujesz dla rodziny Donquixote!? - krzyknęła dziewczyna z przerażeniem w głosie. Szybko wycofała się pod najbliższe drzewo i wycelowała mieczem w samuraja.

- Cii, nie tak głośno - uciszył ją Kanjuro. - To sekret.


***


- Patrzcie, budzi się!

- Najwyższy czas. Myślałem że będzie twardszy.

- Ej, nie lekceważ Usoppa-samy! To przecież najlepszy przyjaciel Sogekinga!

- Co? Gdzie? Jak? - Usopp zbudził się zupełnie zdezorientowany. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, co zdarzyło się na plaży Green Bit. - Gdzie jestem? I kim jesteście!? - wykrzyknął, gdy zauważył grupkę przyglądających mu się z zaciekawieniem miniaturowych ludzi.

- W końcu się obudziłeś, Usopp - powiedział Sogeking - witaj w kraju Lilliput. A to są, jak nietrudno się domyślić, liliputy.

- Albo skrzaty. Mogą być tez gnomy, choć wolimy krasnale. Niektórzy nazywają nas też wróżkami, co jest bardzo miłe. Zwykle nie pokazujemy się Dużym Ludziom, ale wy jesteście przyjaciółmi Sogekinga więc nie ma problemu! Witajcie w Lilliput! - Mierzący zaledwie kilkanaście centymetrów człowieczek noszący żółtą, papierową koronę z uśmiechem wyciągnął rękę w kierunku Usoppa. - Jestem Leo, książę tego kraju a także dowódca armii Lilliput, działającej obecnie dla celów rewolucjonistów. Miło mi poznać, panie Usopp. Wiele o panu słyszałem. O pana przyjaciołach też.

- Mnie też… miło cię poznać - odparł z wahaniem długonosy, po czym zwrócił się do swojego alter ego - O co tu w ogóle chodzi!

- Nie krzycz tak, Długi-nosie.. Przeszkadzasz w operacji.

- Ten głos… - Usopp ze strachem odwrócił się a jego serce zatrzymało się na chwilę tak jak w Enies Lobby. - CP-9! CP-9! Ratuj się kto może! - krzyknął gdy ujrzał agentów Cipher Pol, stojących tuż obok jak gdyby nigdy nic.

- Bez paniki, oni są po naszej stronie. - Uspokoił go Sogeking.

- Właśnie, gdybyśmy nie byli to nie wyciągałbym twojego kumpla z oceanu - burknął Kumodori.


***


- Więc Luffy naprawdę bierze udział w Igrzyskach. Ciekawe co na to Dragon? - Czarnowłosy mężczyzna poprawił okulary przeciwsłoneczne i wrzucił kilka kostek lodu do szklanki z alkoholem, po czym wypił drinka jednym haustem.

- Chwila, rachunek! - zakrzyknął właściciel pubu gdy klient lekko utykając zmierzał do wyjścia.

- Racja, sorki że zapomniałem. - Czarnowłosy wyjął z kieszeni kartkę papieru i pospiesznie coś na niej nabazgrał. - Wyślij rachunek na ten adres. I jeszcze jedno - dodał - lepiej nie wychodź z domu przez najbliższe dwa dni. A najlepiej wyjedź zanim na Dressrosie zrobi się naprawdę gorąco.

Właściciel był tak zaskoczony zachowaniem tajemniczego klienta, że dopiero po chwili zerknął na kartkę z adresem.

- Proszę zaczekać! - krzyknął, ale człowiek Dragona zdążył się już oddalić. - Jak to mam wysłać rachunek do kwatery głównej Marynarki?


***


- Shurorororororo!!! Kto by pomyślał że fauna Green Bit tak szybko zareaguje na Tears? - Caesar z ekscytacją obserwował przebieg pierwszego etapu Igrzysk. Zbliżała się północ i większość zmutowanych zwierząt opuściła swoje leże i zajęła się polowaniem. - Na początku nie sądziłem, że odpady z produkcji Smile do czegoś się przydadzą, ale jak widać mój geniusz nie ma końca!

- Gratulacje, Caesar-sama. - Młoda dziewczyna w białym lekarskim fartuchu właśnie skończyła mocować mechaniczną protezę ręki do ramienia naukowca. - Gotowe.

- Co zamierzasz, Caesar? Luffy już raz obił ci mordę, i zrobi to znowu, tylko poczekaj! - Odgrażał się Franky. W jego położeniu tylko to mógł zrobić.

- Jeszcze nie zauważyłeś, panie pseudo-pacyfista? Przegraliście. Mówiłem wam, żeby nie zaczynać z Jokerem! Nie myśl że któryś z twoich przyjaciół cię uratuje - ci którzy jeszcze żyją gniją w lochach! Shurororororo! - Roześmiał się Caesar, a po chwili zawtórowała mu jego asystentka, choć nie dało się nie zauważyć że jej śmiech był wymuszony.

Franky nie chciał uwierzyć w jego słowa, ale gdy naukowiec przyprowadził Momonosuke i oznajmił, ze chłopiec był szpiegiem Doflamingo na Sunnym, cyborg stracił resztki nadziei. Skoro nawet Sanji i Law nie zdołali powstrzymać ludzi Jokera…

- Jak tylko skończą się Igrzyska i Joker prześle moje Smile do Kaidou, zajmę się tobą. Porozkręcam cię do ostatniej śrubki i wydobędę wszystko co zabrałeś z laboratorium Vegapunka!

- Caesar-sama, możesz tu zajrzeć na chwilę? Mamy spory problem przy systemie filtracyjnym! - zawołał ktoś z głównej hali fabryki.

- Niekompetentni głupcy, nic nie potraficie? Idziemy, Koala. Machvise, pilnuj go.

- Spokojnie - szepnęła dziewczyna o imieniu Koala, przechodząc obok klatki w której przetrzymywany był Franky - twoim przyjaciołom nic nie jest. Słowo rewolucjonistki.


***


Zoro zatrzymał się po kilkunastu minutach biegu. Znów zgubił drogę, a był pewien że obrał ten sam kierunek co Gaban. Cóż, do wschodu słońca zostało jeszcze kilka godzin, przez ten czas z pewnością znajdzie właściwą drogę. Póki co, postanowił spróbować zdać się na szczęście.

- Więc znów się spotykamy, Roronoa Zoro. - Nim mechowłosy zareagował, drogę zablokował mu jeden z agentów CP-9. Rob Lucci nosił ten sam garnitur i cylinder co w Enies Lobby, a na jego ramieniu jak zwykle siedział Hattori.

- Pamiętam cię. Jesteś z Enies Lobby, nie? Wybacz, ale się spieszę. - Zoro zrobił krok do przodu, ale Lucci błyskawicznie się przemienił i kopniakiem posłał szermierza kilkanaście mietrów w głąb lasu.

- Co prawda nie jesteś moim celem, ale nie mogę pozwolić abyś spotkał się ze Słomianym. - Pół-człowiek pół-lampart spojrzał w niebo. - Do świtu wciąż kilka godzin, ale nie martw się - taki pirat jak ty zajmie mi mniej niż pięć minut.

- Zabawne - odparł Zoro, wyciągając wszystkie trzy katany z pochew - właśnie miałem powiedzieć to samo.

***


- Wasza Wysokość, Nico Robin właśnie się obudziła.

- Doskonale - odrzekł Doflamingo - przyprowadź ją.

Po chwili do loży królewskiej w Koloseum wszedł Pandaman wraz ze skutą kajdanami z morskiego kamienia Robin.

- Co to za maniery, Panda-chan? - zrugała go młodsza siostra Jokera - przyprowadzasz mojemu bratu Nico Robin skutą jak zwierzę? Rozkuj ją natychmiast.

- Swanney ma rację - roześmiał się król Dressrosy - nawet jeśli weźmiemy pod uwagę jej przeszłość, nie sądzę żeby miała złe zamiary. Mylę się, Miss All-Sunday?

- Nawet gdybym chciała, w obecnej sytuacji nic by to nie dało - powiedziała zgodnie z prawdą Robin.

- Słyszałeś, możesz być spokojny. A teraz wyjdźcie - dodał, gdy Pandaman zdjął kajdany z rąk piratki.

- Jeśli mogę spytać, czemu zawdzięczam tą wątpliwą przyjemność spotkania z tobą? - spytała ironicznie Robin gdy ludzie Doflamingo już wyszli, zostawiając ją samą z władcą Dressrosy i jego siostrą.

- Urocza jak zwykle - odparł z uśmiechem Doflamingo - ale porozmawiajmy jak ludzie. Usiądź, napijesz się czegoś? - Wskazał miejsce na kanapie obok siebie.

- Jestem Donquixote Swanney, księżniczka Dressrosy. Miło mi cię poznać - przywitała się jasnowłosa dziewczynka z niewinnym uśmiechem na twarzy. Wyglądała na nie wiecej niz dwanaście lat, co więcej, wydawała się zwyczajnym dzieckiem. Naprawdę jest siostrą Doflamingo? - Mam nadzieję że zostaniemy przyjaciółkami.

- Wiesz już pewnie że schwytałem większość twoich przyjaciół. - Doflamingo podał jej kieliszek wina. - Spokojnie, nie licząc Czarnonogiego i Króla Soula, wszyscy mają się dobrze.

- Sanji i Brook… Co z nimi?

- Oh, to teraz nieistotne, ale wierz mi, nie chciałabyś być teraz w ich skórze.

- Brook przecież nie ma skóry… - mruknęła pod nosem, ale najwyraźniej ani Joker, ani Swan jej nie usłyszeli.

- Jeśli nie chcesz by twoja załoga podzieliła ich los, lepiej żebyś przyjęła propozycję którą ci zaraz przedstawię.

- Mianowicie? - Robin upiła spory łyk wina. W duchu musiała pochwalić pirata za dobry gust, dawno nie piła nic równie dobrego.

- Chcę ciebie w mojej załodze.

- Mnie? - zdziwiła się młoda archeolog - sądziłam że twoim celem był Luffy.

- To prawda, ale on to tylko jeden z elementów układanki. Zanim dotrę na Raftel potrzebny mi będzie ktoś, kto odczyta tekst z Poneglyphów. I tym kimś będziesz właśnie ty. Nie musisz odpowiadać teraz, masz kilka godzin na przemyślenie swojej decyzji. Póki co oglądajmy - wygląda na to, że twój kapitan właśnie ukończył pierwszy etap Igrzysk.

- Jesteś bardzo pewny siebie, Joker. Jeśli mogę spytać, co zamierzasz zrobić, gdy Luffy wygra i nie będzie chciał zostać w twojej załodze?

- Każdego można kupić. Jego brat też nie chciał dołączyć do mnie po dobroci.


***


Na statku, gdzie zbierali się uczestnicy Igrzysk pojawiało się coraz więcej osób i Pandaman ledwo nadążał z zapisywaniem kto i w jakim momencie ukończył pierwszy etap. Poza tym, musiał tez pilnować aby zawodnicy nie wszczynali miedzy sobą bójek. Gdyby któryś z faworytów został ranny i nie mógłby walczyć w Koloseum, Doflamingo z pewnością by się wściekł.

- Ty jesteś…? - spytał krępego ryboluda ubranego w tradycyjne białe kimono do karate.

- Rybolud Obi. Numer czterysta pięćdziesiąt cztery, o ile dobrze pamiętam.

- Tak, jesteś na liście. Jedno pytanie: jak się tu dostałeś? Nie widziałem jak wychodzisz z lasu.

- Bo nawet do niego nie wchodziłem, po prostu przepłynąłem dookoła wyspy. To chyba nie jest wbrew zasadom?

W tej samej chwili na pokład wszedł pirat uważany przez wielu za faworyta turnieju - Monkey D. Luffy. Twarze wszystkich obecnych w jednej chwili zwróciły się ku niemu. Z jednym wyjątkiem. Sternik piratów Czarnobrodego, Jesus Burguess nie zwrócił najmniejszej uwagi na Słomianego i dalej rozmawiał przez ślimakofon.

- Jesteś pewien, kapitanie? Bądź co bądź to jeden z najbezpieczniejszych ludzi na świecie.

- Zehahahahahaha! To samo powiedział Shiliew, ale już go przekonałem.

- Czarnobrody… - Luffy stanął tuż przed Czempionem, wpatrując się gniewnie w ślimakofon z wizerunkiem Teacha. Po ślimakofonie widać było jak zmienił się były Shichibukai. Jego broda urosła na tyle długa, że Marshall zaplatał z niej warkoczyki a w miejscu dawnych ubytków lśniły złote zęby. Najdziwniejszy był jednak wzór pokrywający lewą stronę twarzy Imperatora, wyglądający jak ten z diabelskich owoców.

- Zehahahaha! Kopę lat, Słomiany! Mogłem się spodziewać że przybędziesz po owoc swojego brata, ale to na nic. Nieważne co robiłeś przez ostatnie dwa lata, nie ma mowy żebyś pokonał Burguessa! Już wkrótce owoc Mera Mera będzie mój… To tak jakby Ace dołączył do mojej załogi! Bo wiesz, kiedy mu to proponowałem, odmówił.

- Nie ma mowy żeby taka szumowina zdobyła owoc Ace’a!

- Dobrze powiedziane, Słomiany. - Z masztu zeskoczył młody mężczyzna ubrany raczej jak arystokrata a nie jak pirat. Na głowie nosił spory granatowy cylinder, a twarz chował pod parą gogli i kraciastą chustką. - Tym który zdobędzie moc Portgasa D. Ace’a będę ja.

- Chyba cię już gdzieś widziałem...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.