Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

One Piece: Alternative Version - Shin Sekai

14. Interwencja

Autor:barry13
Serie:One Piece
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2014-05-28 21:14:28
Aktualizowany:2014-05-28 21:14:28


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.


- Zejść mi z drogi, gnoje! - Sanji przedzierał się przez kolejne fale strażników pałacu Doflamingo. Na szczęście bliżej niż do siły Trebola czy Arlekina było im do poziomu szeregowych marynarzy, toteż pirat nie miał większych problemów by dostać się na teren posiadłości. Z Trebolem policzy się później, teraz najważniejsze było uwolnienie Nami i Robin.

- Gdzie się niby wybierasz? - Z bujanego fotela tuż stojącego tuż przed wejściem do pałacu wstał średniego wzrostu starszy mężczyzna ubrany w dres i bluzę z napisem “SWAG”. Podeszwy jego trampek świeciły przy każdym jego kroku. - Czego tu szukasz, młody?

- Jeden z twoich kumpli porwał dwie bardzo ważne dla mnie osoby. - Sanji zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. - Przybyłem je uwolnić.

- Panie Lao, proszę uważać! To jeden z piratów Słomianego Kapelusza, Czarna Noga Sanji! - krzyknął jeden ze strażników. Najwidoczniej Sanji potraktował ich zbyt łagodnie, bo kilku zaczęło już odzyskiwać przytomność.

- Byłem pewien że nie żyjesz, tak powiedział Trebol. Ale wygląda na to że jesteś twardszy niż przypuszczaliśmy. A co do ciebie, to per “pan” możesz mówić do mojego ojca! - Mimo że dzieliła ich odległość kilku metrów, kopniak Lao G wyrzucił jego podwładnego w powietrze. Nie była to żadna z dziwacznych technik CP ani też fala uderzeniowa jak w przypadku Kumy, wszystko wyglądało tak jakby Lao po prostu stał obok. - Nawet jeśli pokonałeś tych żałosnych dupków, to dalej nie przejdziesz.

- Spodziewałem się tego - odparł Sanji. - W takim wypadku, mogę zrobić tylko jedno.

- Dokładnie. Dawaj na solo, leszczu!


***


Nami obudziła się, słysząc odgłosy walki. W pierwszej chwili pomyślała że chłopcy z załogi znów wdali się w jakąś awanturę, jednak zaraz potem przypomniała sobie że została porwana i jest więźniem w lochach Jokera. Jednak bez wątpienia na zewnątrz pałacu toczyła się walka, słychać to było nawet tutaj, kilka metrów pod ziemią.

- Nie myśl że ktoś przyszedł cię uwolnić, dzierlatko - Mildred, lekko otyła kobieta pełniąca obowiązki kogoś w rodzaju sekretarki w załodze Doflamingo szybko rozwiała jej wątpliwości. - Twoi towarzysze nie żyją, albo gniją w lochach jak ty i ten samuraj. Nawet twój kapitan przeszedł na naszą stronę! - roześmiała się, lecz dźwięk bardziej przypominał gdakanie kury.

- Kłamiesz! Luffy nigdy by nas nie zostawił!

- Tak myślisz, Panno Młoda i Śliczna? - Kobieta wyłączyła ekran na którym oglądała przebieg Igrzysk i podeszła do celi nawigatorki. - Gdybyś nie spała, wiedziałabyś że twój cudowny kapitan wręcz błagał o przyjęcie do rodziny, gdy tylko dowiedział się że panicz ma w posiadaniu owoc który należał do Ace’a. Sprzedał was za pamiątkę po zmarłym bracie!

- To nie prawda! - krzyknęła Nami, jednak w głębi duszy miała wątpliwości. Przez chwilę rzeczywiście widziała Luffy’ego pośród innych uczestników Igrzysk. Czyżby kobieta z załogi Doflamingo mówiła prawdę? Może Luffy uznał, że nie da rady spełnić swojego marzenia z obecną załogą i po prostu znalazł silniejszych towarzyszy? Zaraz jednak zrugała się w myślach. Jej kapitan, chłopak który myśli tylko o przygodach i jedzeniu miałby być tak wyrachowany? - Nie jesteśmy zwykłymi piratami jak wy. Jeśli ktoś z załogi ma kłopoty, nigdy nie zostawimy go samego. I teraz też tak będzie. Wiem, że Luffy nas uratuje.

- Wierz w co chcesz, głupia. Ale nawet jeśli ktoś by przyszedł, to tak długo jak na straży stoi Lao, nie ma opcji żeby choćby wejść do pałacu.


***


- Swanney, nie jesteś zmęczona? - spytał z troską w głosie Doflamingo. - Powinnaś się przespać zanim zaczną się walki w Koloseum.

- Nie, ani trochę - odpowiedziała dziewczynka i niemal natychmiast głośno ziewnęła. - Może troszeczkę.

- Idź odpocząć, dobrze? Każę cię obudzić zaraz przed rozpoczęciem Battle Royale.

- Dobrze braciszku. - Swan podeszła do brata i pocałowała go w policzek. Gdyby ktoś pokazał Robin podobny obrazek a potem powiedział, że ten oto mężczyzna jest jednym z najgroźniejszych ludzi na świecie, wybuchnęłaby śmiechem. Bo kto mógł przypuszczać że w głębi duszy Donquixote Doflamingo jest opiekuńczym bratem?

Swan udała się w stronę swojego pokoju. Jak zwykle towarzyszył jej Spade, który swoje obowiązki strażnika siostry króla wykonywał z nadzwyczajną starannością. Nie byłoby to nic dziwnego biorąc pod uwagę fakt, że Swanney była oczkiem w głowie Doflamingo i jego ojca, grubej ryby na najwyższych szczeblach władzy Światowego Rządu, i gdyby spadł jej choć włos z głowy wielu ludzi mógłby pożegnać się z życiem. Jednak Spade miał ważniejszy powód. Ta dwunastoletnia dziewczynka uratowała mu życie, mimo że on nie był w stanie jej ochronić.

Po paru minutach weszli do pokoju księżniczki. Było to miejsce o jakim większość dziewczynek w jej wieku mogła tylko pomażyć - kolorowe ściany, jednorożce, kucyki, motyle i tęcze malowane przez najlepszych artystów na świecie, najdroższe mebelki i pochodzące z najdalszych i najbardziej egzotycznych krajów zabawki, które natychmiast się ożywiły widząc księżniczkę Dressrosy.

- Życzy sobie panienka czegoś? Może ciasta, albo herbatki?

- Chcesz żebym opowiedziała ci bajkę na dobranoc, księżniczko?

- Och, uciszcie się wszyscy! - Zirytowała się Swan. - Muszę się wyspać, żeby ładnie wyglądać gdy Luffy będzie walczył. Idę się wykąpać, pościelcie mi łóżko.

- Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość - odparły zabawki.

Gdy Swanney kładła się spać, Spade siedział pod drzwiami i mogłoby się wydawać że zasnął podobnie jak zabawki. Jednak Swan wiedziała że Czarny Rycerz nigdy nie śpi, przynajmniej od chwili gdy jego serce się zatrzymało.

- Panie Spade, gdy będzie walczył w Koloseum, nie poturbuj za bardzo Luffy’ego, dobrze?

- Jak sobie życzysz, księżniczko - odpowiedziała zbroja.

- Dzięki. To dobrze że mój brat ma w załodze takich dobrych ludzi jak ty. Dobranoc, Spade.

- Dobranoc, Wasza Wysokość.


***


- Nie powinienem nic ci mówić, Luffy! Same przez to kłopoty!

- Nie kumam, czym się tak przejmujesz? - spytał z właściwą sobie naiwnością gumiak.

- Czy to nie oczywiste!? - Zdenerwowanie Sabo sięgnęło zenitu. Kiedy usłyszał że spotka się z Luffym początkowo nie posiadał się z radości, jednakże szybko przypomniał sobie jaki naprawdę jest jego brat i dlatego nie chciał ujawnić swojej tożsamości. - Teraz wszystko się skomplikowało! Wciągnąłeś w plan tę dziewczynę a nic o niej nie wiesz! Co jeśli jest szpiegiem Doflamingo?

- Jest spoko, mówiła że go nie lubi - odparł z szerokim uśmiechem jego brat.

- Nie wierz we wszystko co mówią ludzie! Zwłaszcza tacy, których znasz pięć minut! - Rewolucjonista trzepnął brata po głowie, dzięki czemu nieco się uspokoił. - Słuchaj, Luffy, nie mów już nikomu o planie, ok?

Anie Sabo, ani kapitan Słomianych Kapelusz nie zauważył kryjącego się w cieniu rozciągniętego kształtu. Dziwaczna istota była rozciągnięta niemal przez cały statek, kończąc się na najniższym pokładzie, tam gdzie przebywał Bartolomeo.

Kanibal siedział pośród ludzkich szczątków, leniwie wysysając przez słomkę móżdżek z trzymanej w dłoni ludzkiej głowy.

- Rewolucjoniści, co? - mruknął jakby sam do siebie. - To może skomplikować zlecenie. Jeśli Jack o tym wie, lepiej żeby dorzucił odpowiednią sumkę.

- Bartolomeo! - Drzwi do pomieszczenia zostały wyważone kopniakiem, a przed zabójcą stanął wysoki, staromodnie ubrany mężczyzna w meloniku. - Znalazłem cię!

- Czy to nie aby mój stary znajomy, Kuba? Kto by pomyślał że spotkamy się akurat tutaj?

- Nie próbuj grać durnia, śmieciu! Dobrze wiem że to ty zabiłeś tamte kobiety! Wrobiłeś mnie!

- Tak, wrobiłem cię. I co zamierzasz z tym zrobić?

- To samo, co ty zrobiłeś z moją siostrą! - wrzasnął Kuba, a piła w jego rękach zawarczała niczym dzika bestia.

- To będzie trudne, jako że obaj jesteśmy mężczyznami. Ale spróbuj. - Bartolomeo odrzucił najwyraźniej już pustą głowę i wstał, wyciągając zza pasa dwa długie noże. - Pokażę ci, jak kończy się przerywanie ludziom posiłku.


***


- Naprawdę pokonał pan pięćdziesiąt tysięcy ryboludzi, panie Usopp?

- No ba! - odpowiedział z wyższością długonosy. - To dzięki mojemu Królewskiemu Haki! I nie jestem żaden pan. Możecie mi mówić… Kapitan Usopp!

Wśród łatwowiernych gnomów snajper Słomianych czuł się jak ryba w wodzie. Nawet Leo, będący szefem rewolucjonistów na Green Bit bez wahania wierzył w każde jego kłamstwo. Byli agencie Cipher Pol początkowo nie reagowali, jednak gdy Usopp posuwał się coraz dalej i dalej w swoich łgarstwach, musieli zainterweniować by chronić swoje dobre imię.

- I tak właśnie pokonałem tysiąc agentów CP. - Zakończył kolejną kłamliwą opowieść Usopp.

- Wow, to naprawdę niesamowite, kapitanie Usopp! - powiedział z podziewm Fukuro.

- Ty idioto! - wrzasnął na niego Jabra - Jak możesz w to wierzyć, skoro byłeś w Enies Lobby i wiesz jak było naprawdę!

- Wy też się wstydźcie! - zganiła skrzaty Kalifa. - To przecież ewidentne kłamstwa, daliście się nabrać jak małe dzieci! Jesteście zbyt łatwowierni!

- Hej! - krzyknął na fali rosnącej pewności siebie Usopp. - To nie żadne kłamstwa tylko stuprocentowa obiektywna prawda!

W tym momencie część stropu jaskini urwała się i spadła dokładnie pomiędzy Usoppa i agentów CP.

- Widzicie! Kapitan Usopp się zdenerwował i podświadomie użył Haki!

- Ej, ale to nie ja - powiedział cicho snajper.

Wszyscy w napięciu patrzyli na dwie sylwetki wyłaniające się spośród gruzów. Jedną z nich, o wiele większą od drugiej okazał się być nieco otyły mężczyzna w średnim wieku, jednak jego strój wskazywał raczej na dziecko. Człowiek miał na głowie dziecięcy czepek a tors zakrywał, choć nie do końca, różowy podkoszulek. Ostatnim elementem stroju była wielka biała pielucha, trzymająca się zapewne tylko dzięki samotnej agrafce. Mężczyzna powolnym ruchem wyjął z ust diamentowy smoczek, założył ciemne okulary, splunął pod nogi i powiedział:

- No, to chyba tutaj.

- Pink! Więc Joker nie odpuszcza, co? Ale najwyraźniej zapomniał, że to ja mam serce Caesara.

- Mówisz o tym? - W jednej chwili za plecami Lawa znalazł się towarzysz Pinka. Na pozór zwyczajny chłopiec trzymał w dłoni o kilkucentymetrowych paznokciach bijące serce. Gdy Trafalgar zaatakował go mieczem ten tylko ze śmiechem pojawił kilkanaście metrów dalej.

- Zapomniałeś że jestem człowiekiem-pociskiem? Mogę poruszać się tak szybko, jak kula wystrzelona z karabinu! Nigdy mnie nie trafisz, Law!

- Skoro masz już to po co przyszliśmy, Dellinger, to lepiej wracaj na Dressrosę - powiedział Pink.

- Tak jakbyśmy pozwolili wam się gdziekolwiek ruszyć! - Wszyscy agenci CP-9 jak jeden mąż skoczyli do ataku.

- Tak jakbyśmy pozwolili wam ich zatrzymać! - Kilkoro ludzi, którzy pojawili się znikąd przyjęło na siebie atak skierowany w ludzi Doflamingo. Jednak gdy opadli na ziemię, nie wyglądało jakby odnieśli jakiekolwiek rany.

- Blueno, nie możemy walczyć tutaj z CP-0! - Kaku jako pierwszy pojął powagę sytuacji. - Przenieś wszystkich na Dressrosę!

- Panie Kaku, to za wcześnie, mieliśmy zaatakować podczas finałów! - zawołał Leo, ale Kaku bez wahania złapał go i wrzucił prosto do otwartego w ziemi portalu.

- Ewakuujcie się wszyscy! Zatrzymamy ich jak długo się da, ale nie możemy dłużej zapewnić wam bezpieczeństwa.

Spanikowane skrzty rzuciły się do ucieczki. Niektórym nawet udało się dotrzeć do drzwi stworzonych przez Blueno, ale większość zapadła się w błoto dookoła niego.

- Uważajcie, Pink zmienia w ciecz wszystko co nieożywione! - zdołał ostrzec resztę Law, gdy potężne uderzenie wbiło go w ścianę jaskini.

- Vergo! Nie sądziłem że się jeszcze spot - urwał, uderzony metalową rurką.

- Dla ciebie, gnojku, pan Vergo.


***


Usopp mógł zrobić tylko jedno: schować się. Ledwie kilka sekund zabrało mu skalkulowanie szans i zrozumienie, że największe szanse na przeżycie będzie miał ukryty jak najdalej od walczących. Skoro nawet Trafalgar odpadł na samym początku, to na co przydałby się taki tchórz jak Usopp? Tak, najlepiej zrobi jak da działać zabójcom z CP i zaszyje się gdzieś. Wykorzystując zamęt wziął więc nogi za pas i ukrył się za jednym ze skrzacich domów, tak daleko od trwającej walki jak to tylko możliwe. Choć nazywanie tego walką było błędem. Pirat znał trafniejsze określenie - rzeź. Długonosy doskonale słyszał krzyki i wołania o pomoc gnomów, ale nawet gdyby chciał, nie mógłby się ruszyć. Siedział cicho jak mysz pod miotłą i drżąc jak osika, ale w głębi serca czuł że to nie w porządku.

- Daj spokój, Usopp - powiedział sam do siebie mocniej ściskając butelkę z katchupem przygotowaną gdyby musiał udawać trupa - nic nie zdziałasz. Poradzą sobie bez ciebie, prawda?

Kłamstwo.

- To że nawet nie próbuję walczyć i tak nic nie zmieni.

Łżesz.

Nagle Usopp poczuł coś mokrego na karku. To ściana o którą się opierał roztapiała się jak lody w upalny dzień.

- Sorka, ale panicz kazał zabić wszystkich, nawet takich bezwartościowych słabeuszy. - Pink złapał Usoppa i wepchnął głową do przodu w bezdenne błoto. Snajper wyrywał się na wszystkie sposoby, ale został wepchnięty głębiej, aż w końcu z ziemi wystawały tylko jego stopy.

- Kapitanie Usopp! - Kilka skrzatów rzuciło się na pomoc swojemu idolowi, ale wszystkie zginęły pod stopami Pinka.

- Usopp, musimy wiać! - Chopper wyciągnął ledwo żywego snajpera. - Wstawaj, szybko!

- Nie tak prędko, gnojku! - Pink błyskawicznie przepłynął dzielący ich dystans.

- Uciekaj, Usopp! - krzyknął renifer, gdy Pink uderzył go swoją grzechotką. Eksplozja wstrząsnęła całą bazą skrzatów.

- Przesadziłem? - zastanawiał się Pink, patrząc na płomienie szybko rozprzestrzeniające się po kraju Lilliput. Kilka kawałków naruszonego wybuchem stropu z głośnym hukiem spadło na ziemię. - No nic, przynajmniej nie będą już sprawiać kłopotów. Hej, poradzicie sobie?

- Jasne - odparł ciemnoskóry chłopak w turbanie. Wyciągnął rękę w stronę szalejącego pożaru, przyciągając do siebie płomienie, które następnie zostały wchłonięte przez jego skórę. - Pożyczam na chwilę.

Tymczasem Usopp leżał w agonii pod stertą gruzów. Wybacz, Luffy. Wybacz, Chopper. Wybaczcie, skrzaty. Przepraszam że jestem taki tchórzem.

- Usopp! - zawołał ktoś grzmiącym głosem.

- Kto to? - wyszeptał ledwo żywy pirat.

- To ja, Sogeking! - Przed twarzą Usoppa pojawiła się maska króla snajperów. - Nie umieraj Usopp!

- Heh… Mam zwidy, po uderzyłem się w głowę. Więc to tak się umiera? Chyba słyszę anielskie trąby…

- Weź się w garść, Usopp! Staw czoła swoim lękom! Inaczej nigdy nie będziesz dzielnym wojownikiem mórz! Nie zawiedź swojej załogi! Walcz, kapitanie Usopp!

- NIE ODPUSZCZĘ!!! - Spod gruzów dobiegł pełen determinacji krzyk. Po chwili na najwyższą stertę skał wdrapał się zamaskowany mężczyzna niosący na plecach omdlałego Choppera. - NIE ODPUSZCZĘ!!!

- Wciąż żyje? - Pink odwrócił się w stronę krzyczącego.

- To Sogeking? Przecież miał być na Igrzyskach! - warknął Jabra.

- Nie! Przypatrzcie się dobrze! To kapitan Usopp!

- Dokładnie! - Usopp zdjął maskę Sogekinga i założył swoje gogle. - To ja, król snajperów, kapitan Usopp!

- Brednie. Że niby jesteś Sogekingiem? Musiałbyś być jeszcze Pandamanem, żeby być w dwóch miejscach naraz.

- Cisza! - krzyknął Usopp, a od echa jego głosu włosy Pinka na całym ciele stanęły dęba. To nie był ten sam tchórz, którego prawie zabił. - Żeby zmazać moją hańbę! Żeby zostać dzielnym wojownikiem mórz, pokonam cię jednym strzałem! Zabójcza Zielona Gwiazda! - Nim ktokolwiek zareagował, snajper wystrzelił z procy. Pink, będąc bez szans na unik zdąży jedynie utwardzić swoje ciało, jednak to nie w niego celował Usopp. Pocisk mknął coraz wyżej, aż w końcu znalazł się tuż nad Pinkiem.

- I ty niby jesteś królem snajperów? Z marnowałeś strzał, a następnej okazji ci nie dam. - Gdy tylko skończył mówić, spadła na niego olbrzymia dynia.

- Zabójcza Zielona Gwiazda - Pumpkin Jupiter!

- Nie... tak... szybko… - Dynia zaczęła się unosić. Pink siłą mięśni podniósł gigantyczną roślinę, ale widać było, że wyczyn ten okupił olbrzymim wysiłkiem. - Jedna dynia… to za mało. - Druga dynia, równie wielka co poprzednia, spadła na Pinka, tym razem na dobre eliminując go z dalszej walki.

- Kto niby powiedział, że wystrzeliłem tylko jedną? - spytał Usopp, schodząc ze sterty skał. - No, teraz trzeba się zmywać - dodał ciszej.

- Tyy… - Głos dobiegał spod ogromnych warzyw. - Powiedziałeś że… pokonasz mnie.. jednym strzałem - powiedział cicho Pink, i były to jego ostatnie słowa.

- Kłamałem.


***


- Kim ty do cholery jesteś? - Pandaman nie spodziewał się że ze wszystkich miejsc w których obecnie się znajdował, to akurat w fabryce Smile będzie miał największe kłopoty. Jakim cudem ktokolwiek wszedł niezauważony?

- Powiedzmy że jestem dalekim członkiem rodziny. - Mężczyzna kilkoma ruchami grzebienia ułożył długie, jasne włosy w stylu pompadour. - Nawet nie masz pojęcia, jak często to się dzieje - powiedział z uśmiechem.

- Sonido. - Nie wydając żadnego dźwięku, Pandaman z nadludzką szybkością znalazł się obok intruza, gotów zabić jednym ciosem. Poruszał się znacznie szybciej niż przy użyciu Soru, jednak mimo to jego przeciwnik zdążył zareagować i z łatwością odparł atak.

- Za blisko - mruknął. - Jak nie będziesz trzymał dystansu, zabawa skończy się zanim się zacznie.

- Cholera! - warknął Pandaman. - Mam wystarczająco dużo problemów na Green Bit, żeby jeszcze męczyć się z tobą. Chyba będę potrzebował posiłków - powiedział, a za tajemniczym mężczyzną pojawiła się idealna kopia agenta CP.

- Co za ciekawa i niebezpieczna umiejętność - stwierdził z podziwem intruz. - Ale chyba wiem, jak użyć jej na swoją korzyść.


***


- Szybciej, panie Kostek! - popędzała Brooka skrzatka. - Pana przyjaciele są w wielkim niebezpieczeństwie!

- Jeszcze raz dzięki, że mnie wykopałaś, ale czy to na pewno dobra droga?

- Tak, to najszybszy skrót! Już jesteśmy!

- Zaraz, przecież tu nic nie ma, tylko klif - Brook urwał, gdy zorientował się że spada, a odległość od ziemi wcale się nie zmniejsza. - Spaaadamyyy! Umrę!

- Czy pan już nie umarł? - spytała jego przewodniczka. Jeśli bała się upadku z wysokości, to absolutnie nie dawała tego po sobie poznać.

- Tak, racja. Ale wciąż mogę umrzeć jeszcze raz! W tym wypadku… czy mogę zobaczyć twoje majteczki?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.