Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Kroblam

Rozdział 12

Autor:Pazuzu
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fikcja, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2014-12-09 22:53:54
Aktualizowany:2014-12-09 22:53:54


Poprzedni rozdział

List z Hogwartu był krótki, napisany dobrze mi znanym szmaragdowym atramentem, na grubym pożółkłym pergaminie, choć oczywiście krój liter był inny. Ozdobne litery informowały mnie, że Dumbledor spotka się ze mną w swoim gabinecie w Hogwarcie w następny piątek, w celu przedyskutowania mojej propozycji. Łączy wyrazy szacunku, data, podpis.

W wyznaczonym dniu, wystrojona niczym grzeczna uczennica w czarną szatę z dekoracyjnymi guzikami, stawiłam się w opustoszałej szkole. Wrażenie było przybijające. Hogwart, nawet pełen uczniów wydaje się wielki, a z jednym Filchem oraz Hagridem sprawiał przygniatające wrażenie. Kiedy szłam, prowadzona przez tego pierwszego, miałam ciarki na plecach i dominujące wrażenie zagrożenia. To było coś zupełnie nierealnego. Gigantyczne puste korytarze, pozbawione ludzi sale, wieżyczki w których szumiał tylko wiatr, hole i dziedzińce na których nic się nie działo.

Aż przeklinałam swoją próżność, by podkreślić swoją dorosłość założyłam trzewiki na obcasach, zamiast noszonych przez wszystkie lata nauki butów na miękkiej podeszwie. W nich poruszałabym się bezgłośnie, a tak każdemu mojemu krokowi towarzyszył stukot, zwielokrotniony przez echo.

A jednak nie to było najgorsze. Jak tylko weszliśmy na korytarze otoczyły nas szmery szeptów. Dziesiątki prowadzonych półgłosem rozmów nie będących dziełem żywych. Obrazy, duchy, zbroje… Wszyscy rozprawiający ze sobą, wymieniający plotki, pokazujący sobie mnie palcami. Najwyraźniej rzadko kiedy w Hogwarcie pojawiali się w wakacje goście i byłam czymś w rodzaju miejscowej atrakcji. Nawet nie zniżali głosów gdy przechodziłam. Czułam się jak towar na wystawie - komentowany i oceniany przez wszystkich. To było równie nieprzyjemnie uczucie, jak zdanie sobie sprawy, że na korytarzu rozbrzmiewającym gorączkową dyskusją nie ma nikogo.

W gabinecie Dumbledora nie było dużo lepiej. Co prawda portrety dawnych dyrektorów darowały mi wścibskie komentarze o moim wyglądzie czy pytania co do brody Merlina tu robię, ale wszyscy rzucali mi bardziej lub mniej jawne ciekawe spojrzenia.

Sam Dumbledor był wyjątkowo uprzejmy. Wcześniej nie miałam za specjalnie z nim do czynienia, na dywaniku byłam tylko za tego Lastragea, zrzucenie zbroi o którym ci wspominałam oraz za podpalenie włosów pani Sprout jak byłam na trzecim roku. Poza tym byłam raczej nudnawą i nie rzucającą się w oczy uczennicą. Nie mniej dyrektor zachowywał się, jakby świetnie mnie znał. Z uwagą wysłuchał moich racji. Właściwie nie za bardzo nawet mu kłamałam. Naprawdę interesowała mnie historia różdżek i ich produkcja, a Hogwart miał najlepiej zaopatrzoną pod tym względem bibliotekę w Anglii. Naprawdę też miałam szczerze dość życia pod jednym dachem z matką i Lucjuszem i wizja mieszkania na zamku bardzo mnie pociągała. Nauka dzieciaków już mniej, ale byłam gotowa ponieść tą ofiarę dla wyższego dobra.

Przysięgam, że może nie ostatnią, ale jedną z ostatnich rzeczy o których myślałam rozmawiając z Dumbledorem było wypełnienie poleceń Czarnego Pana.

Tak, jak mówiłam, dyrektor uprzejmie wysłuchał mojej prośby, równie uprzejmie zadał kilka pytań, a potem stwierdził, że nic z tego. Binns, nasz profesor od historii magii za nic nie odda katedry, z resztą nawet nie wiadomo czy gdyby mu to kazano, zrozumiał by; a zwolnić go siłą rzeczy nie można. Dlaczego, się pytasz? A zapomniałam ci powiedzieć. Binns jest duchem. Został nim na moim drugim roku, któregoś dnia usnął przed kominkiem i już się nie obudził. Za to jego duch kontynuował pracę jakby nigdy nic i mogę się założyć, że nadal kontynuuje i będzie do końca Hogwartu.

Wracając do meritum, na moją propozycję, że mogę prowadzić zajęcia dodatkowe, przygotowujące do N.E.T.W. odpowiedział, że naprawdę wątpi, by wielu uczniów wybrało ten przedmiot na egzaminach, i że choć szanuje moją wiedzę, wątpi by kiedykolwiek znalazł się dla mnie etat. Na osłodę pozwolił mi raz na tydzień, do końca wakacji zaglądać do biblioteki i kontynuować moje badania. Zapewnił też, że napisze list polecający do Olivandera, najlepszego producenta różdżek w Anglii, by zechciał ze mną porozmawiać. Nie powiedziałam mu, że z Olivanderem koresponduję od dobrego pół roku.

Tak więc podziękowałam za wysłuchanir oraz okazaną pomoc i wyszłam.

Z dziewczynami nie utrzymywałam kontaktu. Tylko raz czy dwa wymieniłyśmy ze sobą sowy. Stąd wiedziałam, że Mincenta zakopała się w rodzinnej miejscowości, gdzie znalazła pracę w sklepie z biżuterią, a Esmeralda wyjechała do Francji. Pochodziłyśmy z tak różnych środowisk, że od razu wiadome było, że nasza znajomość po prostu się nie utrzyma. One żyły swoim życiem, ja swoim.

Voldemort również się ze mną nie kontaktował, co przyjęłam z ulgą. Nie śpieszyło mi się go poinformować, że zawiodłam i będę miała dostęp do Hogwartu tylko do końca wakacji. W przypływie czarnego humoru dochodziłam do wniosku, że moje szanse na przeżycie wynoszą jeden do dziesięciu. Może trochę więcej ze względu na Lucjusza. Wykorzystywałam więc każdą chwilę, by siedzieć w książkach, korespondować z specjalistami od historii i różdżek, oraz nie myśleć o przyszłości.

Matka też była zajęta, przyjęcie okazało się wielkim sukcesem, więc teraz następował cały maraton kontr wizyt i proszonych obiadów. Więc pomiędzy jednym obowiązkiem, a drugim niemal nie miała dla nas czasu. W domu pojawiała się tylko by spać, zajmować się korespondencją i się przebierać.

I tak było dobrze, bowiem nasze wzajemne kontakty jeszcze nigdy nie były tak oziębłe i pełne wrogości.

- Wkurzający typ - warknął głucho Severus - maglował mnie dobre trzy godziny. A to nie była nasza pierwsza rozmowa.

- I co mu powiedziałeś?

- A co miałem? Byłem na Nokturnie, nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nie mam o niczym pojęcia.

- Przynajmniej jesteś kryty - Lucjusz pociągnął z swojej butelki.

Snape poważnie skinął głową.

- Ale przez pierwsze dni wysłał za mną jednego takiego.

Malfoy wyraźnie drgnął, rozejrzał się do koła. Siedzieli w Hogsmade pod „Świńskimi Łbami”, oprócz nich w środku były trzy wiedźmy kłócące się o skład jakiegoś eliksiru oraz samotny czarodziej pogrążony w lekturze „Proroka Codziennego”.

- Spokojnie, już go zdjęli. Z resztą, kto będzie śledził szesnastolatka, powiedz? Połaził, poszwędał się, poniuchał, popytał i się poddał. W końcu nic nie zrobiłem, prawda?

- Ty nic.

- Ale na razie musimy przestać się spotykać - kontynuował. - Matkę wypuścili z Świętego Munga, muszę się nią zająć.

- Ale…

- Nie ma nic do gadania, Lucjusz. Słuchaj, jestem ci wdzięczny za to, co zrobiłeś. Za wszystko co zrobiłeś. Ponoć mój stary częściowo zbzikował i nie jest w stanie skrzywdzić nawet muchy. A to tylko twoja zasługa.

- O czym bredzisz? Przecież nie mam…

- Ależ oczywiście, że nie masz. Tylko ci tłumaczę, dlaczego lepiej by było, gdybyśmy już więcej się nie spotykali. Mam matkę na głowie, starego, a jeszcze ten auror wszędzie wścibia nos. Nie chcę ryzykować.

- A co z nami?

- Nic. Sam rozumiesz, pewnie będą mnie jeszcze przesłuchiwali, a ten jednooki jest cholernie mocny w Legimentacji. Nie wiem, czy mnie nie przejrzy, a przecież nie chciałbyś by nasze kontakty pojawiły się w śledztwie, prawda?

- Nie - przyznał grobowym tonem. Severus uśmiechnął się polubownie.

- Więc sam widzisz, lepiej byśmy się nie spotykali.

- Sam widzę… - powtórzył.

- Więc bez urazy.

- Bez urazy.

Chłopak jednym haustem opróżnił butelkę. Wstał.

- Więc…

- Czekaj, to wszystko?

- A co byś chciał jeszcze?

- To… To nic dla ciebie nie znaczyło? Nic mi nie powiesz?

- A co mam? Dzięki za naukę? Chyba już ci odpłaciłem. I to z nawiązką.

- A za ostatnie.

- O nic cię nie prosiłem, Malfoy. A nawet gdyby, to i tak za to też już ci zapłaciłem.

- Więc to wszystko, było tylko tym?

- Nie, ale teraz to nie ważne. Trzymaj się stary.

Machnął mu na dowidzenia i wyszedł. Lucjusz został sam.

To było kolejne milczące śniadanie w posiadłości Malfoyów. Nikt do nikogo się nie odzywał, wszyscy pogrążeni byli w własnych światach. Imperia czytała Proroka Codziennego, jak zwykle uważając, że nie warto strzępić języka przy rodzinie. Lucjusz, pogrążony w lekturze swojego egzemplarza gazety, również nie raczył otworzyć ust. Nawet, by skomentować któryś z artykułów. Vikanna jako jedyna nie miała gazety rozłożonej przed sobą. Z roztargnioną miną skubała tosta z konfiturą z gorzkich pomarańczy. Jeszcze nie upadła na tyle by zabierać na śniadanie „Wielkich magów średniowiecza - romanse w blasku stosów”, ale ten dzień nieuchronnie się zbliżał.

Przez uchylone okno do jadalni wleciały dwie sowy, każda z listem w dziobie. Imperia poderwała wzrok i zmarszczyła z niesmakiem nos. Nie lubiła gdy ptaki przeszkadzały w posiłku, psuło to, w jej opinii, nastrój i przeszkadzało w zachowaniu prawidłowych manier. Nie mówiąc o brzydkim zapachu i ewentualnych odchodach. Dla tego większość sów odbierała przed południem w swoim gabinecie. Złamanie rutyny zirytowało ją na tyle, że zdecydowała się zejść z wyżyn swojego pochodzenia i się odezwać.

- Mam nadzieję, że to coś ważnego Lucjuszu - stwierdziła lodowato. Młodzieniec zabrał leżącą przed sobą kopertę. Jakiś grymas przebiegł przez jego twarz gdy przyglądał się herbowi nadawcy, ale błyskawicznie nad sobą zapanował.

- Na pewno Matko. On nie pisze bez potrzeby.

- Szkoda tylko, że sowy wysyła w tak nieprzyzwoitych porach. Tylko nie zapomnij, że na jutro zaprosiłam kilka przyjaciółek na popołudniową herbatę. To się tyczy też ciebie, Vikanno.

- Postaram się, by mnie nie było - warknęła, łamiąc pieczęć swojego listu. Nie przejmując się zasadami dobrego wychowania wzięła się do czytania. Zajęło jej to zadziwiająco dużo czasu, zwłaszcza, że treść była bardzo lakoniczna. Znów ograniczył się tylko do daty i miejsca. Nie raczył nawet podpisać.

Imperia, uznawszy że wszystko co było do powiedzenia zostało powiedziane wróciła do gazety.

Ale nie to było ciekawe. Ciekawy był herb na kopercie którą dostał jej brat. Dziewczyna widziała go tylko przelotem, ale była gotowa przysięgnąć, że dokładnie taki sam zdobił list który dostała.

- Twoja siostra, panie Malfoy jest niezwykle irytująca.

- Zdążyłem zauważyć, Panie. Na szczęście, jest też niegroźna.

- Irytująca i męcząca. A do tego przemądrzała i dumna.

- Panie? - jego głos był ledwie słyszalny.

- Żyję dość długo, panie Malfoy, i zdążyłem zauważyć, że taka kombinacja cech wróży jedno: krótkie życie i często bolesną śmierć. Oczywiście, nie życzę tego twojej siostrze, ale musisz przyznać, że ona aż za często igra z ogniem.

- Lubi ryzyko.

- Irytująca, męcząca i ryzykantka. Takich spotyka najgorszy los.

Lucjusz nic nie powiedział, zrozumiał.

- Dawno cię nie widziałem, panno Malfoy. Zaniedbujesz się w obowiązkach.

- Nie wzywałeś mnie panie, więc nie chciałam przeszkadzać.

Żałuję, że się ciebie nie pozbyłam, gdy byłaś dzieckiem.

- Gładka odpowiedź, panno Malfoy. A może po prostu bałaś się ze mną rozmawiać?

- Tylko głupcy nie obawiają się silniejszych, Panie.

- Znów gładka odpowiedź.

- Tylko mówiłam prawdę.

- Nie udało ci się spełnić mojej prośby - stwierdził, nie spytał.

Głośno przełknęła ślinę. Na jego gładkiej twarzy gościł uśmiech, ale wiedziała, że nic nie znaczył. Znów spotkali się w Szkocji, tym razem na terenie jakiegoś na wpół zrujnowanego edwardiańskiego dworu leżącego pośrodku torfowiska. Niemodne już kominy wyraźnie odcinały się od jaskrawo niebieskiego nieba. Była wspaniała, niemalże letnia pogoda i w każdej innej sytuacji z przyjemnością powitałaby okazję do kilku godzin na świeżym powietrzu. Podskoczyła gdy za jej plecami rozległ się trzask. Ale to tylko dziki królik złamał jakąś gałąź. Poza nimi w promieniu kilku mil nie było żywej duszy.

- Próbowałam, nie moja wina, że się nie udało.

- Może starałaś się za mało?

Żałuję, że się ciebie nie pozbyłam, gdy byłaś dzieckiem.

Nie pokazuj mi przeszłości!

- Starałam się jak mogłam, Panie. Nie moja wina, że mogę nauczać tylko historii magii, a z tego przedmiotu chyba nigdy nie będzie wakatu.

- Zawiodłem się na tobie.

Żałuję, że się ciebie nie pozbyłam, gdy byłaś dzieckiem.

Mówiłam, nie pokazuj jej! Wyjdź z mojej głowy!

Żałuję, że się ciebie nie pozbyłam, gdy byłaś dzieckiem.

- Przykro mi to słyszeć, Panie.

- Znów gładka odpowiedź. Zdecydowanie poprawił ci się zmysł dyplomatyczny, Malfoy. Ale pozostałem z problemem, do czego cię zatrudnić, Malfoy. Bo nie jest problemem posiadanie pracownika. Problemem jest znalezienie dla niego zajęcia.

- Mógłbyś mnie zwolnić ze służby.

W odpowiedzi zaśmiał się krótko.

- Obawiam się, panno Malfoy, że to niewykonalne. Nie mam w zwyczaju zwalniać moich sług. Co najwyżej pozbywam się ich.

Dziewczyna pobladła, perlisty pot pojawił się na jej czole.

Żałuję, że się ciebie nie pozbyłam, gdy byłaś dzieckiem.

Powiedziałam wynoś się!

To była damska toaleta w Hogwarcie, ta z drugiego piętra nawiedzana przez Jęczącą Martę. Z jednej z kabin rozlegało się siorbanie. Przystojny, czarnowłosy chłopak rozejrzał się dokoła, jakby zaskoczony. Za nim, w miejscu kranów znajdowała się czarna dziura. W ciemności coś się poruszyło. Rozległ się syk.

Płacz z kabiny umilkł, skrzypnęły drzwi.

Upadła na kolana. Potworny ból rozdarł jej czaszkę. Zabrał wzrok, utrudnił oddech. Charkocząc konwulsyjnie zacisnęła pięści. Krztusząc się zwymiotowała żółcią.

- A więc, co dokładnie powiedziała o Czarnym Panu?

- Wiesz, nie pamiętam zbyt dobrze, to było dawno, ale coś w stylu: prędzej padnę trupem, niż ten półmugolski kundel, ten uzurpator tytułów, Voldemort, przekroczy próg mego domu. Tak to dokładnie brzmiało. Ciekawe co sprawiło, że wiedźma zmieniła zdanie?

- Nikt bezkarnie nie wejdzie do mojej pamięci, rozumiesz to Malfoy?! Nikt nigdy…

Wysyczał raczej, niż powiedział. Gdyby Vikanna podniosła wzrok, zobaczyłaby, że Voldemort zrobił się trupiosiny i ledwo co się trzyma na nogach. Że sam z trudem panuje nad oddechem. Ale była zbyt chora by to zauważyć.

Nie miałam dość siły by od razu wrócić do domu. Matka może nie nadawała się do startowania w konkursie na rodzicielkę roku, ale mogła coś zauważyć. Tego dnia wyprawiała proszony obiad, była więc wyjątkowo spostrzegawcza jeśli idzie o wszystkie odstępstwa od normy. Postanowiłam więc ukoić nerwy u Rosmenty, to popularny pub w Hogsmeade - jedynej zamieszkałej tylko przez czarodziejów miejscowości w Szkocji. W środku było pełno, jak zwykle zresztą. Może nie było to najmądrzejsze miejsce do odzyskania sił, ale tłum dawał bezpieczne poczucie anonimowości.

Dziwne jak po latach niektóre rzeczy potrafią do nas wrócić. Tydzień po tym pewnie nie potrafiłabym nic powiedzieć poza tym, że kremowe piwo było pierwszej klasy i odpowiednio schłodzone. Teraz pamiętam, że siedziałam w koncie najdalej od baru i obserwowałam tłum.

Po raz niewiadomo który w swoim życiu miałam wrażenie, że wszystko dzieje się dokoła mnie. Ja trwałam, nic nie robiłam, nie zmieniałam się. A świat galopował do przodu.

Coś było nie tak. Zrozumiała to, zanim jeszcze przekroczyła bramę rezydencji. Przed domem roiło się od czarodziejów, uzdrowiciele od św.Munga, kilku kuzynów o poszarzałych twarzach, oraz aurorzy. Zwłaszcza ci ostatni ją przerazili. Moody, jasnowłosy kuternoga którego zdążyła już poznać, rozmawiał podniesionym głosem z starszym magiem o zaniepokojonej twarzy. Nie rozumiała słów, ale nie było to ważne.

Niemal łokciami musiała się rozpychać by podejść do domu. Strzępy rozmów jakoś dobiegały do jej świadomości, ale nie zwracała na nie uwagi. Ktoś chwycił ją za ramię. Obróciła się w miejscu.

- Gdzie jest Lucjusz? Gdzie moja Matka? Co się tu dzieje?

- Biedactwo…

- Co się tu dzieje do cholery?!

- Nie idź tam. Nie…

Nie słuchała. Wyszarpnęła się i niemal biegiem wpadła w otaczający wejście tłumek. Łokciami rozpychała się wśród czarownic i czarodziejów. Nawet nie próbowali jej powstrzymać. Napięcie wyczuwało się w powietrzu. W hallu było jeszcze gorzej, a drzwi do jadalni były zupełnie zastawione ludźmi. Na ławeczce koło schodów siedziały jakieś dwie czarownice w średnim wieku. Blade niczym ściany nie płakały tylko dla tego, że nie wypadało im płakać. Ale przyciskały chusteczki do suchych oczu i opowiadały rwącymi się zdaniami na pytania białowłosego aurora.

- Co się tu dzieje? - powtórzyła. - Gdzie Matka? Lucjusz?!

Chłopak wypadł z salonu, chwycił ją za ramiona.

- Nie patrz. Nie patrz… - powtórzył, za wszelką cenę próbując odciągnąć ją od jadalni. Za nim zaraz wyszedł Doe.

- Ma rację, pójdź na górę panno Malfoy.

- Stul ryj! - ryknęła wyszarpując się. - Mamo?! Mamo!

Dopadła drzwi, zanim którykolwiek zdążył zareagować.

Ciało leżało za elegancko zastawionym stołem, jeszcze nie uprzątnięte. Martwe oczy nie wyrażały ani zdziwienia, ani bólu. Po prostu obojętnie wpatrywały się w Vikannę, zupełnie jak w trakcie ostatnich wspólnych śniadań czy obiadów. Tylko, że teraz naprawdę nie widziały dziewczyny.

Malfoy zemdlała.


***


I tu muszę przeprosić wszystkich czytelników. Co prawda napisałam ciąg dalszy "Kroblamu", ale po awarii twardego dysku straciłam większość rozwinięcia i całe zakończenie. I mimo starań nie udało mi się go odzyskać. A nie wiem, czy dałabym teraz radę odtworzyć je choć w jednej dziesiątej tej jakości, jaką ma reszta opowiadania. Tak więc tych, którzy dobrnęli do tego fragmentu i są ciekawi reszty przepraszam. Naprawdę nie chciałam, by tak to się skończyło.

Ale jeżeli polubiliście choć trochę najmłodszą latorośl rodu Malfoyów, lub spędziliście miło czas czytając te dwanaście rozdziałów jestem przeszczęśliwa. Jeżeli uważacie że straciliście czas, to jest mi przykro. Za wszystkie opinie i oceny, zarówno pozytywne jak i negatywne, dziękuję. Dają mi dużo do myślenia.

Jeszcze raz przepraszam. I mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś wrócę do rezydencji Malfoyów, by dopisać jakim cudem Vikanna stała się prostą nauczycielką historii magii w prowincjonalnej szkole.

Pazuzu

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.