Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Kroblam

Rozdział 3

Autor:Pazuzu
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fikcja, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2013-09-25 07:24:50
Aktualizowany:2013-09-25 07:24:50


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

To była niezapomniana kolacja. Oczywiście, początkowo strasznie sztywna. Moja matka zachowywała powściągliwą uprzejmość. Może nawet się starała, ale i tak wychodziła z niej pogarda dla niższych urodzeniem, i ciągle była wściekła. Lucjusz był nerwowy, wstrząśnięty i zmieszany. Co prawda ni razu nie pomylił sztućców, choć raz prawie nie wziął złego widelca, ani się nie zakrztusił, jednak cały czas starannie patrzył w obrus. I odzywał się tylko gdy już nie miał wyboru. Ja natomiast bawiłam się świetnie. Przynajmniej do połowy. Założyłam jakieś okropne, zniszczone, mugolskie ciuchy, brałam po trzy dokładki i piłam na umór.

Czy go pamiętam? Jasne, pół kolacji patrzyłam się tylko na niego. Jeżeli musisz wiedzieć, to robił wrażenie. Nie, był dla mnie za stary; ile wtedy miałam? Osiemnastkę? On ponad pięćdziesiątkę. I na pewno nie nadawał się na okładkę „Czarnoziela”. Jednak miał sobie to coś, co sprawiało, że przyciągał do siebie magów. Potęgę, siłę, jakiś wewnętrzny żar, błysk w oczach… Po prostu nie sposób było przejść obok niego obojętnie. I zachowywał się czarująco. Zdawał się nie zauważać lodowego spokoju matki i zdenerwowania Lucjusza. Nie reagował nawet na moje prowokacje. A zaufaj mi, naprawdę się starałam.

Początkowo nic się nie kleiło i rozmowa była wymuszona. Ale koło pieczystego zaczęło się rozkręcać. Okazało się, że Voldemort ma kilka wspólnych tematów i poglądów z Matką. Dyskutowali więc o pogodzie, rozwydrzeniu domowych skrzatów, stanie dróg, złej organizacji ministerstwa, niedawnym słońcu, kłopotach z mugolami, słabych drogach, przyjmowaniu szlam do Hogwartu, ostatnim deszczu, nieodpowiedzialnych decyzjach w sprawach nieludzi, rozmiękłym podjeździe, zakazywaniu niektórych zaklęć, jutrzejszym załamaniu pogody i tak dalej, i tym podobne. Pamiętam, że gdzieś koło wywodu matki, czemu charłaki powinny być topione przed ukończeniem trzeciego roku życia, do rozmowy wtrącił się wreszcie mój brat. Wkrótce Voldemort przekonał matkę, że zasługuje jednak na jej uwagę i zrobiło się nudno. Z trudem wytrwałam do deseru.

W końcu nie wytrzymałam i palnęłam, że przepraszam że muszę wyjść, bo jako charłak, i to z nieprawego łoża, muszę więcej spać. Matka uziemiła mnie do końca roku. Brat mało co nie zabił, a Voldemort… Voldemort zakrztusił się koniakiem. Wtedy sądziłam, że warto było.

Właściwie, nadal tak myślę…

Zegar wybił pierwszą w nocy. Jadalnia była już pusta. Wyglądała niesamowicie, niczym w nawiedzonym domu, oświetlona tylko dopalającymi się świecami i blaskiem księżyca. Śnieżnobiały obrus, niedojedzone resztki, kryształowe naczynia załamujące światło i odbijające ponure zajączki na ciemne ściany. I do tego przerażająca, wręcz idealna cisza. Vikanna aż zadrżała, gdy przestępowała przez próg.

Bezgłośnie przemknęła do stołu i powoli, metodycznie zaczęła przetrząsać zawartość karafek. Nie było tego wiele, ale udało się jakoś zebrać kieliszek dobrego, złocistego Tokayu. Pociągnęła nosem, wciągając delikatny z lekka kwiatowy zapach, przemieszany z wonią owoców. Łyknęła odrobinkę, mrużąc z zachwytu oczy.

Nagle zamarła. Obróciła się w miejscu. Gdzieś rozległ się na wpół słyszalny, nie możliwy do zidentyfikowania dźwięk, dosłownie w dolnej granicy słuchu. Szept? Ludzki? Skrzatów? Głos jakiegoś zwierzęcia? Może ducha? Chwilę nasłuchiwała, ale wkoło nadal panowała idealna cisza. Wzruszyła ramionami, uspokojona. Nagle zamarła, dźwięk się powtórzył. Niewiele wyraźniejszy i ciągle tak samo nierozpoznawalny, jednak na pewno realny.

Nie wypuszczając kieliszka z dłoni, jak umiała najciszej raczej przesunęła się niż przeszła w stronę bocznych drzwi. Otworzyła je jedną ręką. Doskonale naoliwione zawiasy nie wydały najmniejszego skrzypnięcia. Grube dywany, na wschodnią modę pokrywające wszystkie korytarze, tłumiły jej kroki. Niczym duch przemknęła do drzwi prowadzących do biblioteki. Te były nieznacznie uchylone, przez szczelinę na podłogę padał mętny, ciepły blask z kominka. Szepty stały się wyraźniejsze.

Niemal wstrzymując oddech zbliżyła się do futryny, przywarła plecami do ściany. Zaczęła nasłuchiwać.

- A twoja matka? - głos był niski, z lekka syczący, rozpoznała Voldemorta.

- Nie przepada za tobą, Panie.

- To oczywiste. Ale czy będzie przeszkodą?

- Nie, Panie. Na pewno nie - zapewnił szybko, aż za szybko, Lucjusz. - Ona… moja matka może i rzadko zmienia zdanie, może ma liczne uprzedzenia, których nie do końca rozumiem, ale potrafi nad nimi zapanować, jeśli uzna to za konieczne. Bądź korzystne.

- Jeżeli tak, to dobrze. Świadczy to tylko o jej rozsądku - zamilkł. - Odważna, charakterna i rozsądna… Wszystkie plotki na temat Imperii Malfoy okazały się prawdziwe. Dobrze, że nie będę musiał jej zabijać.

W ostatniej chwili zdusiła krzyk.

- Panie? - sądząc po tonie, jej brat również z trudem panował nad emocjami.

- Nie obawiaj się, sługo. Byłem pewien, iż nie będę musiał jej skrzywdzić. Ale chciałem poznać ją osobiście, w końcu to żywa legenda czarodziejskiej arystokracji i potężna kobieta. Warto by mieć ją po swojej stronie.

Zamilkł. Rozległo się, co mogło być odgłosem kroków, zduszonym przez grubo strzyżony kobierzec. Towarzyszył mu szelest szaty.

- Dlaczego, Panie?

- Wkrótce zobaczysz, mój drogi, wierny sługo - ciepło w głosie Voldemorta zaskoczyło ją.

Znów musiała zwalczyć odruch, tym razem niesamowicie silną potrzebę zerknięcia do środka. Silniejszą tym bardziej, że cisza jaka teraz zapadła była najmniej intrygująca.

- Tak, Panie? - odezwał się w końcu chłopak.

- Wkrótce musisz wyruszyć w drogę. Daleką i trudną; odważny, mądry Lucjuszu… - w tym momencie nie wytrzymała i, przywarłszy do podłogi, ostrożnie zajrzała.

Widok był kiczowaty, ale wart ryzyka. Mężczyźni stali przed kominkiem, oświetleni płomieniami. Widziała ciemne zarysy ich sylwetek. Mimo to potrafiła stwierdzić iż Lucjusz jest przejęty i zmieszany. Voldemort wpatrywał mu się w oczy. Nagle nachylił się i coś szepnął, nie usłyszała co. Potem odsunął się nieznacznie, chwycił młodzieńca za rękę. Odwinął rękaw jego szaty, aż za łokieć. Przytrzymał nadgarstek, dotknął różdżką skóry. Coś zaczął szeptać. Przedramię Lucjusza rozbłysło błękitnym, zimnym światłem. Nagle Malfoy zbladł, po jego twarzy przemknął skurcz bólu, potem cicho syknął. Szarpnął się, ale Voldemort trzymał go mocno i puścił dopiero jak skończył.

- Mój wierny sługo, - powiedział cicho, muskając palcami policzek chłopaka, - tylko tobie mogę powierzyć tę misję. Przedtem jednak odczekaj dwa, trzy dni. Nie wzbudzaj podejrzeń, nie pozwól by ktokolwiek dowiedział się o twoim zadaniu.

- Wiem, Panie - westchnął. Wyglądał na skrajnie wyczerpanego. Głos mu się łamał.

- To dobrze, idź. A potem ruszaj i wracaj szybko.

- Wrócę, Panie - skłonił się nisko.

Szybko się wycofała i przemknęła w stronę wielkiego, stojącego zegara. Skryła się w cieniu, owijając się ciemnym szlafrokiem. I zauważyła, że zostawiła przy futrynie kieliszek. Kryształ połyskiwał tęczą barw. Bezgłośnie zaklęła. Już chciała po niego wrócić, gdy drzwi się otworzyły. Lucjusz kurczowo trzymał się za ramię, sprawiał wrażenie, jakby z trudem trzymał się na nogach. Przy schodach na piętro zatoczył się, niemal upadł. Wchodząc przytrzymywał się ściany. Dopiero gdy straciła go z oczu pozwoliła sobie na głębszy oddech.

Jak umiała najszybciej i najciszej dopadła do naczynia. Podniosła je, a potem zaryzykowała ostatnie spojrzenie do biblioteki. Voldemorta nigdzie nie widziała. Mimo to ostrożnie zaczęła się wycofywać w stronę jadalni.

- Panno Malfoy… - cichy, spokojny głos zjeżył jej włosy na karku. - Proszę się nie czaić, tylko wejść.

Wyprostowała się, zabrała kieliszek, niemal miażdżąc nóżkę, i spełniła prośbę. Voldemort wyglądał przez okno na pogrążony w ciemności ogród.

- Nie myślałam, że zostaniesz tutaj na noc.

Powoli obrócił się w jej stronę.

- Aj, gdzie moje maniery - uśmiechnął się łagodnie. - W końcu to twój dom, a ja zachowuję się niczym gospodarz. Mam nadzieję, że cię nie uraziłem…

- Vikanno - dokończyła. Odstawiła kieliszek na stolik. - Nie, Voldemort, nie uraziłeś. Tylko na przyszłość uprzedzaj, gdy chcesz nocować. Skrzaty potrzebują czasu na przygotowanie sypialni.

- Przecież nie o to ci chodzi, prawda panno Malfoy? - powiedział cicho, nie spuszczając z niej bacznego spojrzenia. - Jesteś ciekawa co planuję, kim naprawdę jestem, kim jestem dla twego brata i kim on jest dla mnie, dlaczego tu przybyłem i gdzie wysyłam mego wiernego sługę? Nie mylę się, panno Malfoy? Odpowiedz…

Krew pulsowała jej w skroniach. Czuła uderzenia własnego serca. Ale nie odwróciła wzroku, zafascynowana tymi czarnymi, zimnymi oczyma. Stali naprzeciw siebie, a ona nie była w stanie nic zrobić. W końcu powoli skinęła głową.

- Tak.

Powiedziała chrapliwie, zupełnie nie swoim głosem. Czarny Pan złożył ręce na piersiach.

Gdybym mogła spędzić tak całą wieczność! Stojąc i patrząc się w niego. Czułam dziwną lekkość, radość z tego, że jest tuż obok, że mam go na wyciągnięcie ręki. Nigdy wcześniej i nigdy później nie wydawał mi się tak wspaniałym, tak pociągającym. Chciałam zawsze być blisko niego. Słuchać się go. Sprawić, by i on był szczęśliwym…

- Wiesz, panno Malfoy, że ciekawość zabiła kota? Powinnaś już spać, panno Malfoy, a nie podsłuchiwać rozmowy starszych od siebie. Przecież nie tak cię wychowywano, mam rację? A może powinienem cię ukarać za brak manier?

Dziewczyna spuściła wzrok. Wyraźnie chciała potwierdzić, ale coś ją powstrzymało. Zamiast skinąć głową, tylko wtuliła ją w ramiona. Drżała.

- Co o tym myślisz, panno Malfoy? - spytał z lekkim ponagleniem.

- Że jak na gościa, nie zachowujesz się uprzejmie - stwierdziła, nagle się prostując. - Mam gdzieś, jak jesteś silny. Nie pozwoliłam, i nie pozwalam wpychać mi się do głowy z różdżką.

Voldemort drgnął zaskoczony. Widać, nie był przygotowany na to, że mu się oprze. Przez chwilę przyglądał jej się z niejaką ciekawością, może z lekka zmieszaną z gniewem czy zaskoczeniem. Nagle uśmiechnął się.

- Widać, nie doceniłem twoich możliwości, panno Malfoy - powiedział miękko. - Nie jesteś charłakiem.

- Widać, nie jestem. A teraz…

- Niewielu czarodziei i czarownic potrafi przełamać me czary. Twój brat na przykład, ale jest wyjątkiem.

- Najwyraźniej ten jeden talent mamy wspólny - mruknęła - a skoro…

- Jesteś do niego bardzo podobna.

- To się zdarza wśród rodzeństwa. Może byś wreszcie…

Znów zupełnie ją zignorował.

- Jednak brakuje ci jego ogłady, panno Malfoy. Choć przyznaję, ja również nie zachowałem się jak na gościa przystało. Powinniśmy to chyba naprawić - uśmiechnął się lekko, składając jej pokłon. - Cruccio.

Odruchowo rzuciła się na ziemię. Przeturlała się w stronę fotela. Był na to gotowy. W połowie ruchu zwaliła się na ziemię. Zawyła. Dziko, rozpaczliwie zaskowyczała, kuląc się z bólu.

Voldemort przyglądał się jej z uprzejmym zainteresowaniem.

- Możesz krzyczeć do woli, panno Malfoy, wygłuszyłem bibliotekę. Nie musisz się obawiać, że przeszkodzisz swojej rodzinie - poinformował ją gdy już zdjął klątwę. Mówił łagodnym, uprzejmym tonem. Dziewczyna dygotała skulona na ziemi. - Zapomniałem cię uprzedzić, że bardzo nie lubię, gdy nie traktuje się mnie z szacunkiem. A w twoim zachowaniu nie było nawet jego śladu. Przeciwnie. Naprawdę bardzo starałaś się mnie zdenerwować.

Jeden z foteli przesunął się w jego stronę. Usiadł, obserwując jak z trudem dochodzi do siebie. Dygocząca, blada jak ściana jakoś dźwignęła się na łokciach.

- Wiedźma miała rację… Kundel pozostanie kundlem.

- Cruccio.

Tym razem nawet nie spróbowała się uchylić. Szarpnęło ją w górę, a zaraz potem z powrotem opadła. Jej wrzask świdrował w uszach.

Cofnął czar równie nagle, jak poprzednio, choć po dużo dłuższym czasie. Vikanna zachłysnęła się powietrzem. Skulona, rozdygotana nie miała nawet siły by podnieść głowę. Zwinęła się w kłębek. Cicho ni to płakała, ni popiskiwała. Voldemort mechanicznie wręcz sięgnął po stojący obok kieliszek.

- Przyznaję, kiczowate. Niczym w sentymentalnej powieści. Ale nie chciałbym marnować tak przedniego wina, to byłaby obraza dla twojej matki. Lucjusz nie kłamał, mówiąc, że wasze piwnice są niezwykle bogate. Muszą być naprawdę imponujące, skoro takie wino wasza matka traktuje jako poślednie - opróżnił kieliszek. - Widzisz, panno Malfoy, zrobiłaś wszystko, by mi ubliżyć. Zapamiętaj sobie, że każda następna kara będzie gorsza.

W między czasie dziewczyna jakoś podniosła się na kolana. Miała błędne spojrzenie, na policzkach ślady łez, na czole zaczął się tworzyć malowniczy siniak.

- Doskonałe… Dałaś radę uklęknąć, panno Malfoy, jestem pod wrażeniem.

- Lucjusz…

- Twój brat jest zbyt mi oddany, by cokolwiek zrobić. Gdybym cię zabił, to nie kiwnął by nawet palcem.

- …to palant.

Aż się skuliła, gdy ponownie wycelował w nią różdżkę. Ale tym razem ból nie nadszedł.

Siedział pod stołem, z przodu widział rąbek czarnej szaty. Podniósł głowę i lekko się wychylił poza blat. Kobieta była smukła, oszałamiająco piękna i zimna niczym lód. Dokoła niej na kanapach zasiadało kilka dystyngowanych czarownic. Niemal wszystkie trzymały w dłoniach porcelanowe filiżanki z złotym godłem Malfoyów.

„Tak mi przykro, Imperio. Na szczęście masz jeszcze dzieci.”

„Dziękuję, Luizo. Ale marna to dla mnie pociecha.”

„Jak to?”

„Mam wrażenie, że nie są moje.”

„Co ty mówisz?”

„Same oceńcie, Lucjusz jest zupełnym zaprzeczeniem swego nieodżałowanego ojca. Może jest zdolny, może nawet ma dużą moc, ale zupełnie tego nie widać. Brak mu samozaparcia i chęci do nauki. Można wręcz pomyśleć, że podmienili go w dzieciństwie.”

„Ale przecież to twój syn!”

„Natomiast Vikanna…” kontynuowała kobieta, nie słysząc oburzonego głosu przyjaciółki „…już teraz mam z nią same kłopoty, a będzie jeszcze gorzej. Pytałam się o przyszłość Kasjopei i potwierdziła moje obawy; ta dziewczyna zostanie zakałą rodziny. Wykazuje niemal zerowe podporządkowanie się zasadom, jest krnąbrna i bezczelna. Do tego ma za grosz talentu. Wręcz żałuję, że…”

W tym momencie stały się dwie rzeczy: pierwszą była dłoń chłopaka, mniej więcej dziesięcioletniego i śmiertelnie bladego, położona na jego ustach. Drugą, nagłe szarpnięcie do tyłu.

Vikanna bezwładnie pokładała się na ziemi. Ciężko dyszała, śliniąc się na dywan.

- Wara ode mnie… - warknęła szeptem.

Uśmiechnął się zimno.

- Widać, niczego cię nie nauczyłem, panno Malfoy - brutalnie chwycił ją za szczękę. Zmusił by spojrzała na niego. - Na dzisiaj wystarczy lekcji, ale jeszcze raz tak się zachowasz, to cię zabiję. Pamiętaj o tym, gdy się znów spotkamy, Malfoy - zapowiedział i deportował się.

Dopiero po powrocie do Hogwartu zrozumiałam, że przeżyłam, bo mój pogrzeb wstrzymałby misję Lucjusza. I tak wyjechał dopiero po tygodniu. Przynajmniej tyle dowiedziałam się od domowych skrzatów.

Następnego dnia zachorowałam i do końca ferii leżałam niemal nie przytomna. Nie wiem do dziś jaką klątwę Voldemort na mnie rzucił, a wierz mi, przekopałam wszystko co się dało, ale nie mogłam dojść do siebie. Rzygałam krwią, nie miałam siły wstać, bolały mnie wszystkie mięśnie, miałam drgawki. Matka wezwała do mnie uzdrowiciela i wykazując niesamowity chart woli, jej określenie, wyjechała na miesiąc na Południowe Wybrzeże. Jak wspomniałam, uzdrowiciel nic nie odkrył, kazał mi leżeć i podawać eliksiry wzmacniające. Początkowo zajmował się mną Lucjusz, ale tylko dla tego, że skrzaty bały się wejść do mojego pokoju. Czemu? Jak miałam jakieś piętnaście, może czternaście lat zakazałam im, pod groźbą przybicia za uszy. Jeszcze kilka lat później miałam ślady gwoździ i nawet fragment ucha na drzwiach. Och, nie patrz się tak zgorszony, i tak nie byłam najgorsza z rodziny. Moja daleka ciotka odcinała im głowy. Tak, czy inaczej, dopiero gdy mój braciszek przekonał je, że nie mam dość siły by podnieść różdżkę, co dopiero młotek, zgodziły się mnie pielęgnować.

Były na tyle skuteczne, że jakoś dałam radę wrócić do Hogwartu na czas.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.