Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Kroblam

Rozdział 9

Autor:Pazuzu
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fikcja, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2014-08-30 08:00:51
Aktualizowany:2014-08-15 21:35:51


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Tydzień po powrocie do domu stwierdziłam, że jeżeli w ciągu kilku najbliższych dni coś się radykalnie nie zmieni, to albo się wyprowadzę, albo do końca zwariuje. I muszę przyznać, byłam dużo bliżej tej drugiej opcji. Atmosfera była nie do wytrzymania. Nikt się nie odzywał, do biblioteki czy jadalni aż strach było zejść, salon omijałam szerokim łukiem. Tak samo jak Lucjusz.

Matka zachowywała się, jakby w ogóle nie miała dzieci, a my odpłacaliśmy jej tym samym. Ja nie miałam brata, Lucjusz zapomniał, że ma siostrę. Na korytarzach mijaliśmy się bez słowa, w czasie posiłków nie patrzyliśmy na siebie, jeżeli przez przypadek spotkaliśmy się w jakimś pomieszczeniu to tylko po to, by rozminąć się w milczeniu. Jak ktoś czegoś potrzebował, nie prosił nikogo o pomoc. Po pierwsze, i tak najprawdopodobniej by jej nie uzyskał, po drugie, żadne z nas nie chciało się zniżyć do rozpoczęcia rozmowy jako pierwsze. Matka znikała na całe dnie w gabinecie albo wychodziła na spotkania, Lucjusz zamykał się w swojej pracowni w piwnicach. Początkowo nawet mi to odpowiadało, po kilku dniach stało się to krępujące, wreszcie wkurzające.

Na szczęście nie trwało to długo, sytuacja unormowała się już w trzeci czwartek lipca, a dokonała tego najmniej spodziewana osoba.

Za oknem lało. Nie była to jakaś wielka, malownicza ulewa, ale drobna irytująca mżawka, która skutecznie zniechęcała do spacerów, latania na miotle czy jakiejkolwiek innej działalności.

Vikanna siedziała w bibliotece, na sofie z kilkusetstronicową analizą powstania goblinów z 1453 roku. Pochłaniała strona za stroną, zupełnie nieświadoma otaczającego ją świata.

Doszła właśnie do porywającego opisu przemowy Goedryka Smutnego przed Radą Stu, gdy do środka wszedł Lucjusz. Nie zauważył jej tylko podbiegł do jednego z regałów, przesunął palcem po grzbietach zupełnie jakby czegoś szukał. Dziewczyna obserwowała go w milczeniu znad książki. Po chwili odnalazł to, co chciał, zabrał i wyszedł równie szybko, jak wszedł. Vikannie nie udało się dostrzec, jaką książkę zabrał. Nie zdążyła jednak wstać i sprawdzić, ani dokładnie się zastanowić, bo do biblioteki wkroczyła Imperia. Od razu zwróciła uwagę na córkę.

- Dobrze, że cię widzę, Vikanno. Szukałam cię.

- Czemu matko?

- Za trzy dni będziemy mieli gościa na obiedzie, życzyłabym sobie, byś nie tylko zachowywała się odpowiednio, ale i pomyślała o swojej garderobie.

- Tak, matko.

- Najlepiej, byś kupiła sobie odpowiedniego, wszystkie twoje ubrania wyglądają jak z mugolskiego śmietnika.

- Rozumiem matko.

- I patrz na mnie, gdy rozmawiamy.

- Będę matko - powiedziała, ostentacyjnie przewracając kolejną stronę książki i wpatrując się w tekst.

Kobieta przez chwilę chciała coś powiedzieć, ale w końcu wzruszyła ramionami i odeszła. Dziewczyna przez chwilę próbowała wrócić do lektury, ale nie mogła się skupić. W końcu wstała i podeszła do regału, z którego jej brat zabrał książkę. Zaczęła przyglądać się tytułom na półce.

- Czegoś szukasz?

- Odzywasz się do mnie?

- Bo muszę.

- Naprawdę?

- Naprawdę. Matka z tobą rozmawiała?

- Trochę.

- Powiedziała, że będziemy mieli gościa w niedzielę?

- Coś wspominała - przyznała, siadając z powrotem na fotelu i udając, że znów zaczyna czytać. - Ale nie zwróciłam na nią specjalnej uwagi.

Chłopak podszedł i wyszarpnął jej książkę z ręki.

- Uspokój się do cholery! I posłuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru powtarzać. Jedź do Hogsmeade, czy na Pokątną, kup coś porządnego i choć raz w życiu wyglądaj jak kobieta. A przynajmniej próbuj tak wyglądać i się zachowywać. Bardzo proszę, to będzie dla mnie ważna kolacja i gdybyś…

- A co, Voldemort znów przyjeżdża?

- Nie - wzdrygnął na imię Czarnego Pana, - ale… To ktoś, na kim mi zależy…

Urwał, uciekając wzrokiem w bok. W końcu rzucił jej na kolana wcześniej zabraną książkę.

- Proszę Vikanno, tylko przez jedno popołudnie zachowuj się jak przystało na czarownicę z naszej rodziny.

- Tobie chyba naprawdę musi zależeć, co braciszku?

- Odmawiam odpowiedzi, ale ponawiam swą prośbę.

Stwierdził i wyszedł.

Przy takiej współpracy Lucjusza z Matką nie pozostało mi nic innego, jak zignorowanie ich prośby. Nie pojechałam ani do Londynu, ani Hogsmeade, z resztą miałam dobrą wymówkę, bo strasznie lało i wyjście na dwór oznaczało przemoczenie do suchej nitki w ciągu kilku sekund. Oczywiście zawsze mogłam się aportować, czy użyć kominka, ale po co? Zwłaszcza, że to pierwsze niezbyt mi wychodziło. Tak więc na obiad zeszłam ubrana w pierwszą lepszą szmatę znalezioną w szafie. No, może nie pierwszą lepszą, ale nie było to nic specjalnego.

Właściwie to wcale nie zeszłam, tylko zjechałam po poręczy. Wprost na nieznaną mi dziewczynę.

Mogę się założyć, że i Lucjusz i Matka nie spodziewali się tego w najczarniejszych snach. Byli skamieniali ze strachu, gdy z absurdalną prędkością zjeżdżałam po łukowatej poręczy. Wprost na ich gościa. Pewnie żadne z nich nie zdążyło pomyśleć o sięgnięciu po różdżkę. Nie zrobili nic, by zapobiec katastrofie.

Dopiero kiedy leżałam już na gościu, rozciągnięta jak mątwa, Matka odzyskała mowę. Pamiętam jej niesamowite opanowanie i twarz, zastygłą w uprzejmym uśmiechu.

- Panno Black - powiedziała, jakby nic się nie stało - oto moja córka, Vikanna. Vikanno, to Narcyza Black, córka mojej drogiej przyjaciółki. Właśnie wróciła z Francji i była na tyle uprzejma że przyjęła zaproszenie na obiad.

Myślisz, że po tym było gorzej? Wręcz przeciwnie. Byłam wręcz przerażona, że tak dobrze się bawię. I to wcale nie dla tego, że coś się cały czas sypało. Narcyza okazałą się być szalenie sympatyczną i miłą osobą. Jej wdzięk osobisty i urok działał na wszystkich. Była spokojna, uprzejma, delikatna i subtelna. Lekko uśmiechnięta, cały czas żartowała, umiała nawet obrócić na dobre nieszczęsną wpadkę na początku. Zdawała się być zupełnie niezdolną do złości, czy pamiętliwości. Do tego jej manierom nawet Matka nie miała nic do zarzucenia i z przyjemnością prowadziła niezobowiązującą rozmowę. A do tego była oszałamiająco piękna. Trochę przypominała nas, Malfoyów: wysoka, smukła, postawna, o platynowych włosach i niebieskich oczach. Do tego miała nieskazitelną, porcelanową cerę i symetryczne rysy twarzy. Poza moją matką, i Esmeraldą, była jedyną skończoną pięknością jaką poznałam. Nawet odrobina próżności tylko dodawała jej uroku.

Szybko okazało się, że jest niewiele ode mnie starsza, a przez ostatnie dwa lata podróżowała po Europie, zwiedzając i się ucząc. Miała specyficzny sposób zachowania - mimowolnie chciałam się pokazać jej z jak najlepszej strony, zasłużyć na jej uznanie i sympatię. Do tego było w niej dużo ciepła i pogody. Wiesz, wyobraź sobie ładniejszą wersję Iwony. Tak więc, sam rozumiesz, że mój brat wpatrywał się w nią jak domowy skrzat w swego pana. Przechodził samego siebie: był czarujący, miły, niemal nadskakujący i pełen kurtuazji. Zachowywał się zupełnie jakby… był zakochany. A na pewno zauroczony.

Poznali się jeszcze w Hogwarcie, potem w trakcie jego ostatniej podróży na kontynent przez wspólnych znajomych. A kilka dni temu na Pokątnej, a że miło im się rozmawiało, zaprosił ją na obiad. Taka była oficjalna wersja. Zgadnij, dla czego mi to śmierdziało?

Lucjusz odwiedził ją wieczorem. Gdy ze zdobycznym kieliszkiem wina, zasiadła do dalszych losów powstań goblinów. Wszedł do jej pokoju bez pukania, spięty niczym uczniak. Nerwowo skubał koronkowe mankiety koszuli.

- I co o niej myślisz Sis? - spytał cicho. W odpowiedzi pokazała mu kciuk do góry. Nie widziała jego twarzy, ale usłyszała jak oddycha z ulgą. - Dzięki. Miłych snów, sis.

Zamknął za sobą drzwi, zostawiając ją w ciężkim szoku. Właśnie, bodajże po raz pierwszy od pięciu lat zachował się jakby miał siostrę.

Obserwowanie Lucjusza przez następny tydzień było nie tylko pouczającym, ale wręcz porywającym zajęciem. Zachowywał się jakby mi brata podmienili. Był wręcz miły, uczynny i słodki, a do tego jeszcze bardziej o siebie dbał. No i znikał na całe dnie. Nie było w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nie znikał w pracowni, za to wracał zupełnie rozpromieniony.

Zaczęło się, gdy przyłapałam go jak z pilniczkiem do paznokci w dłoniach przyglądał się jakimś kwiatom. Zauważyłam go w czasie popołudniowej przelotki na miotle nad naszą posiadłością, i spędziłam pasjonujące dwie godziny obserwując go spomiędzy liści klonu. Wyglądał jakby ktoś cisnął na niego Imperiusa. Kiedy wreszcie skończył pediciure zniknął w pokoju. Siedział tam tak długo, że dałam sobie spokój z jego dalszym śledzeniem.

Potem było tylko gorzej…

Następnego dnia niemal zemdlałam z wrażenia, gdy rano uśmiechnął się do mnie, uściskał i powiedział, że pięknie wyglądam. W końcu dewizą naszej rodziny było: traktuj bliźniego swego jak śmiecia. Mniej więcej.

Na następne śniadanie nie przyszedł. Wyszedł z pokoju koło południa i dosłownie mnie zamurowało. Wiesz, byłam przyzwyczajona do tego, że wygląda jak wygląda, ale tym razem przeszedł sam siebie; po prostu blask z niego bił: szmaragdowa szata, śnieżnobiała koszula z żabotem i złote spinki do mankietów, od tego starannie ufryzował włosy. Nawet Imperia zwróciła na niego uwagę, a przecież tego dnia miała mieć spotkanie w sprawie zdobywania funduszy na leczenie dzieci magów poszkodowanych przez mugoli. Oczywiście zaraz po lunchu Lucjusz gdzieś znikł i nie wrócił do później nocy.

I tak dalej, albo przez pól dnia siedział w bibliotece i wzdychał nad koszmarnie egzaltowanymi, romantycznymi wierszami (Zaufaj mi, jak je później czytałam płakałam ze śmiechu), albo wył do księżyca obejmując drzewa. Albo włóczył się po wrzosowiskach. Albo biegał na spotkania z Narcyzą. Mogę się też założyć, że wieczorami pisywał jakieś potwornie sentymentalne koszmarki.

Po kilku dniach byłam pewna, że nie spotkałam drugiego takiego kretyna. Zachowywał się jakby żył w latach 70, ale XIX wieku. To już nawet nie było zabawne. Zamiast normalnie, złapać Narcyzę za kark, zaciągnąć w krzaki, zrobić co trzeba i się oświadczyć, on zachowywał się jak jakiś czternastolatek. Bałam się, że Black w końcu wścieknie się na to jego niezdecydowanie i zacznie chodzić z kimś innym. Przynajmniej ja tak by zrobiła. Na szczęście Narcyza była damą, czyli pojęciem dla mnie abstrakcyjnym. No, co rżysz? Nie mam złudzeń, co do siebie.

Tak, czy inaczej byłam naprawdę zdumiona, gdy w którąś sobotę zobaczyłam przez okno, jak Narcyza aportuje się przed naszym domem. Towarzyszyła jej wysoka, ciemnowłosa kobieta.

Przyszykowała się błyskawicznie. Na dole okazało się, że w domu byli sami: Imperia wyjechała w czwartek, na kilka dni na wybrzeże, do pani Crouch. Biedaczka znów zachorowała i pani Malfoy postanowiła jej pomóc. Przynajmniej tak tłumaczył Lucjusz zaproszonym.

Chrząknęła nieznacznie by zaznaczyć, że też tu jest.

- Lucjuszu, - uśmiechnęła się, gdy młodzieniec odwrócił się w jej stronę, - szkoda, że mi nie powiedziałeś, że mamy mieć takich gości. Kazałabym przygotować coś szczególnego na obiad, a tak będziemy musieli zadowolić się czym chata bogata.

- Widzę, że dziś zrezygnowałaś z jazdy po poręczy - odciął się.

- Raz wystarczy, prawda Narcyzo?

- Najzupełniej - uśmiechnęła się uroczo, a jej bladą twarz przysłonił lekki rumieniec. - Oczywiście znasz moją siostrę, Bellatrix.

- A powinnam?

Wysoka, czarnowłosa kobieta rzuciła jej posępne spojrzenie spod ciężkich powiek. Była bardzo piękna, ale w odróżnieniu od siostry sprawiała wrażenie zimnej i nieprzystępnej. Jednak kiedy zwracała się do Narcyzy, jej głos brzmiał miękko.

- Nie, Cyziu. Nie miałyśmy przyjemności. Skończyłam Hogwart, zanim… - zawahała się - zanim siostra Lucjusza zaczęła do niego uczęszczać.

- Wiem, ale myślałam, że spotkałyście się w trakcie jakiejś uroczystości…

- Jakoś się nie złożyło.

- Naprawdę? Dziwne, znasz przecież i Lucjusza i panią Malfoy. Nie możliwe, by Vikanna nie była zapraszana na przyjęcia.

- Moja siostra nie jest zbyt towarzyska - wtrącił się Lucjusz, posyłając dziewczynie błagalne spojrzenie ponad ramieniem Narcyzy. Również Bellatrix wyglądała, jakby czegoś od niej oczekiwała.

- Nie mówiłeś… - zaczęła zaskoczona.

- To typ naukowca.

- Jest z tego znana - podchwyciła Bellatrix. - Imperia nie raz wspominała, że jej córka nie jest rozrywkowa.

- Jak ją coś zajmie, na nic nie zwraca uwagi.

- Prawda. Całe dnie przesiaduję w bibliotece.

- Naprawdę? - zdumiała się - Nie wyglądasz…

- Pozory mylą - Lucjusz rozpaczliwie próbował ratować sytuację.

- Wiem, ale w bibliotece potrafię zapomnieć o bożym świecie.

- Poza tym rzadko kiedy jest gdzieś zapraszana.

- Bo i nie korzysta z zaproszeń - dodał pośpiesznie chłopak. Narcyza spoglądała niepewnie na całą trójkę. Widać było, że raczej jej nie przekonali.

- Imprezy mnie nudzą.

- Ale nie przyszłyśmy rozmawiać tu osobowości Vikanny - Bellatrix złapała siostrę za rękę. - To mi przypomniało, że obiecałeś mi kiedyś pokazać waszą bibliotekę, Lucjuszu. Miałam sprawdzić jedną klątwę…

Niby mówiła do chłopaka, ale wzrok miała utkwiony w jego siostrze. W końcu do Vikanny dotarło.

- Ja pokarzę. Znam ją najlepiej, tędy Bellatrix.

- Zna ją najlepiej - powtórzył jak echo Lucjusz. Objął Narcyzę ramieniem. - Chodźmy…

Vikanna z ulgą zamknęła drzwi, odcinając się od pary. Ciężko odetchnęła, przesuwając dłońmi po twarzy.

- Chwała… - urwała, kobieta obserwowała ją z pogardliwym wyrazem twarzy. - Dobra, Bellatrix, czy jak cię tam matka zwała, o co w tym chodzi?

- Nie jesteś zbyt uprzejma.

- Ty też nie. Ale jesteś w moim domu, na moim gruncie.

- Naprawdę, przeurocza - Black lekko skrzywiła piękne wargi. - Może zaprowadzisz mnie do tej biblioteki? Ta historyjka jest naciągana do bólu, ale trzymajmy się jej. Dobrze?

Dziewczyna nieznacznie skłoniła głowę, nie spuszczając z gościa czujnego spojrzenia. Poprowadziła ją do biblioteki, przepuszczając w drzwiach.

Bellatrix zajęła kanapę, nawet nie zaszczycając księgozbioru spojrzeniem. Nawet nie próbowała ukryć pogardy.

- To co z tą książką?

- Litości. Dałaś się nabrać?

- A jeżeli postanowią sprawdzić, to co zrobimy? I nie odpowiedziałaś na moje pytanie, Black.

- Nikt cię nie nauczył szacunku dla starszych, Malfoy?

- Ominęłam jakoś tę lekcję - podeszła do kominka, trąciła zdobiącą gzyms płaskorzeźbę. Bazyliszek ożył.

- Tak panienko?

- Przygotujcie herbatę na cztery osoby. Dla nas podajcie tutaj, może być na zwykłej zastawie, do salonu dajcie najlepsze srebra. Na obiedzie będą dodatkowe dwie osoby, więc macie się postarać.

- Rozkaz, panienko.

- Aha, co wiecie o mojej matce?

- Nic panienko. Powiedziała tylko, że nam wszystkim uszy poobcina, jeżeli cokolwiek zniszczy się do jej powrotu w piątek.

- Aha.

- Zaraz wszystko przygotujemy panienko - zaskrzeczała płaskorzeźba i znów znieruchomiała.

- Masz ciekawy sposób traktowania gości, Malfoy.

- Racjonalny - uśmiechnęła się zimno. - Może wreszcie mi powiesz, co i jak?

- Z przyjemnością, Malfoy. Pewnie zauważyłaś, że moja siostra jest mocno zainteresowana twoim bratem. Jest też, na swoje nieszczęście, czarownicą uczuciową, dość naiwną i wrażliwą. Do tego przez długi czas była we Francji i nie jest świadoma twojego… - zawahała się, uśmiechając się jadowicie - położenia. Nie chciałabym zbyt szybko rozwiewać jej złudzeń.

- Proszę - rzuciła jej książkę na kolana. Zajęła miejsce na fotelu, naprzeciw gościa.

- Klątwy dla początkujących. Urocze - Black odłożyła podręcznik na półkę. - Wracając do tematu, Cyzię, Narcyzę łatwo zranić. A tego nie chcę.

- Więc stąd ta tragifarsa…

- Nazwałabym to raczej „rozpaczliwą próbą tuszowania”. Mówiłam, nie chcę zrażać Cyzi do całej twojej rodziny. Zwłaszcza, że Lucjusz jest rozsądnym młodym czarodziejem. O Imperii nie wspomnę.

- Tylko ja nie pasuję do idealnego obrazka?

- Sama to powiedziałaś.

W tym momencie usłyszały głuchy trzask aportacji i na stole pojawiła się taca zastawiona dla dwóch osób. Imbryk, mlecznik, cukiernica ze srebrnymi szczypczykami, dwie filiżanki ozdobione godłem rodowym i talerz z ciastkami z płatków owsianych. Vikanna momentalnie przerwała rozmowę, podeszła i nalała gościowi herbaty.

- Słodzisz? - spytała uprzejmie.

- Dwie łyżeczki i mleko.

Wrzuciła dwie brunatne bryłki do filiżanki, dolała mleka i podała dziewczynie. Sama nalała sobie herbaty bez dodatków. Usiadła na fotelu, wygodnie opierając się o wysoki zaplecek.

- Widzisz, Bell, wybacz, że będę cię tak nazywała, wyjątkowo ja też lubię twoją siostrę.

- To bardzo dobrze, więc może porozmawiamy jak cywilizowane czarownice. A przynajmniej mogłabyś poudawać klasę, dziewczynko - uśmiechnęła się ciepło.

- Mogę spróbować. Nadal jesteś Black?

Skinęła głową.

- Tak się złożyło.

- To naprawdę przykre, zwłaszcza biorąc pod uwagę twój wiek. Choć trzymasz się nad podziw dobrze.

- Staram się. Pewnie sama wiesz, że nawet najczystsza krew bez ciężkiej pracy się marnuje.

- Znam ten problem, choć mnie na szczęście ominął.

- Masz szczęście, choć nawet najczystsza krew nie ratuje przed byciem boleśnie banalną.

- Kiedyś zrozumiesz, że na taki wygląd trzeba ciężko zapracować. A teraz przepraszam, chcę zająć się lekturą. Masz chyba domowe skrzaty do skontrolowania?

- Nasze nie wymagają pilnowania. Należą do lepszego gatunku.

- Macie szczęście.

Uśmiechnęła się do Vikanny, choć jej ciemne oczy pozostały martwe.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.