Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Ich hab' dich lieb

Rozdział 2/3

Autor:Darya
Serie:Axis Powers Hetalia
Gatunki:Obyczajowy, Romans
Dodany:2013-10-30 20:42:33
Aktualizowany:2013-10-30 20:42:33


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Autorem Hetali jest Hidekaz Himaruya i to on stworzył postaci Erzsi i Rodricha. Nie jestem absolutnie wierna jego wyobrażeniom, bardziej trzymam się wiedzy o kulturze obu krajów.

Beta: Masahuku, Kitty.


Trzeba było przyznać, że w kwestii pogody naprawdę im się poszczęściło. Było chłodno, ale słońce świeciło, wprawiając w dobry humor i dając temat do rozmowy. Erszébet nie chciała użyć komunikacji miejskiej, argumentując, że trochę ruchu dobrze zrobi jej gospodarzowi. Popierała to jeszcze stwierdzeniami, że kapitalizm prowadzi do lenistwa i problemów z nadwagą. Jako że Austriak był naturalnie innego zdania, sporą część drogi zajmowała im dyskusja o wpływie gospodarki wolnorynkowej na stan fizyczny personifikacji państwa. Podśmiewali się pod nosem, ale rozmowa nie należała do prostych. Pilnowanie, by nie przekroczyć pewnych granic przyzwoitości politycznej, odbierało znaczą część radości z rozmowy i w pewnym momencie stało się wręcz męczące.

Szukając innego tematu, Roderich zaczął się przyglądać wystawom butików, których w tej części miasta nie brakowało. Zauważywszy, że jej rozmówca traci wątek, Węgierka także zwróciła uwagę na sklepy.

- Ale śliczne - westchnęła na widok wystawionych ubrań.

Austriak poczuł, że to jego szansa. Po paru długich wiekach życia zdołał zauważyć, że nic tak nie poprawia humoru kobietom jak zakupy. Mimo bycia po części chłopczycą, Erzsébet nie stanowiła tutaj na szczęście wyjątku.

- Chcesz coś kupić? - spytał ją kusicielsko.

- Ale... Ale co ja powiem w domu, jak pokażę się w zachodnich ciuchach, a w ogóle to tutaj drogo... - rozsądek podjął próbę walki.

- Mają promocję - Roderich wymówił najgroźniejszą z klątw i wskazał na odpowiednią wywieszkę. Klamka zapadła.

- Tylko rzucę okiem... To potrwa dosłownie chwileczkę...

Chwileczka zajęła im dobrze ponad godzinę. Jeden sklep zamienił się w pięć butików, dwóch jubilerów, pasmanterię i antykwariat. Nie kupiła dużo (jak na świadomą swoich wdzięków kobietę, która trafiła z socjalizmu do kapitalistycznego raju konsumpcji), ale za każdym razem podchodziła do kasy, jakby popełniała ciężki grzech. Mimo to widać było, że nowe nabytki sprawiały jej radość.

- Dobra, to już było ostatnie, koniec, zasznuruje portfel i... - zaczęła mówić, pakując bluzkę do reklamówki, gdy jej wzrok przykuła sukienka obok kas. Czerwona, zakończona pasem czarnego materiału, z szeroką spódnicą do kolan, wiązana na szyi, sznurowana z tyłu... - Nie mam już pieniędzy, nie będę miała gdzie w tym chodzić, Boże, w którego oficjalnie nie wierzę, czemu mnie tak kusisz? Nie, to było retoryczne pytanie, wiem za co, ale to mi teraz nie pomaga, ale nie, ja się nie dam...

Roderich uśmiechnął się widząc jej zachowanie.

- Rozumiem, że teraz jest dobry moment, by sprawić ci prezent? - spytał.

- Co? Ja nic od ciebie nie chcę! - Węgierska duma dała o sobie znać.

- Spójrz na tą sukienkę jeszcze raz i powtórz, to co powiedziałaś. Czy moja towarzyszka może przymierzyć? - spytał sprzedawczynię, która, czując pewny biznes, poszła po inne rozmiary.

- Ale, ale...

- Powiedzmy, że to za wszystkie urodziny, rocznice i święta z ostatnich pięciu lat?

- Mhm... - zgodziła się w końcu, po czym podekscytowana poszła przymierzać swój prezent.

Nawet po zobaczeniu paragonu, Roderich nie pożałował swojej decyzji. Erzsi i sukienka stanowiły cudowną parę. Bez problemu namówił ją, by w niej została, nawet jak miała trochę zmarznąć. Dla pełni swojego zadowolenia, Austriak dokupił jeszcze spinkę z dużym, czerwonym kwiatem i wpiął go dziewczynie we włosy.

- Idealnie - podsumował swoje dzieło.

- Ech - westchnęła Węgierka przeglądając się w jednym ze sklepowych luster. - Czy to jakiś ogólnoeuropejski fetysz... euroazjatycki, niech dupkowi będzie... by mi kwiatki we włosy wsadzać? Wszyscy mi mówią, że wyglądam z nimi dobrze, to już sama zaczęłam tak chodzić i na co dzień...

- Wyglądasz pięknie. I dodaje ci kobiecości.

- Haha, rozumiem aluzję, dzięki - prychnęła. - Dobra, nie tłumacz się. Głodna jestem...

- Tak? - niby się zdziwił. - Po tym śniadaniu...

- Kiedy one było...!

- Dwie i pół godziny temu...

- Wystarczająco dawno, by zapomnieć, szczególnie po tych emocjach!

Roderich nie ciągnął tematu, tylko uśmiechnął się, co oburzyło Erzsébet, doszukującej się w tym zachowaniu jakieś teorii spiskowej. W dużo lepszych nastrojach znaleźli jakąś miłą i niedrogą restaurację.

Porozmawiali chwilę o wystroju i menu, lecz szybko znów dotarli do tego krępującego momentu, gdy chce się coś powiedzieć, ale żaden wątek nie wydaje się odpowiedni. Bo tak naprawdę nie mieli zbyt wiele wspólnych tematów. Żyli, prawie dosłownie, w dwóch innych światach, a węgierska propozycja, by poudawać ludzi, dodatkowo narzucała ograniczenia. Można oczywiście było wspominać, ale jak na złość, każdemu z nich nie przypominały się żadne anegdotki pasujące na słoneczne popołudnie i nie będące zbyt drażniące dla drugiej strony...

Rodericha naszła myśl, że w tym momencie są sobie jak obcy.

- A co tam u ciebie? - spytała w końcu Erzsébet pytaniem, która od wieków ratowała takie sytuacje.

- W sumie to nic... - Roderich szybko zreflektował się, że to może być szansa na jakąś normalną rozmowę. - Sąsiadka przygarnęła nowego kota...

- O, jakiego? Mów dalej.

Jak wiadomo istniały tematy, które zawsze i z każdym można było poruszać. Tak jak pogoda. Albo właśnie zwierzęta. Od nich można przejść do dzieci, nawet jak nie własnych to znajomych. Potem ponarzekać na dzisiejszą młodzież. Dojść do sportu. Skomentować zaserwowany kotlet z ziemniakami i znów kontynuować o najbliższych rozgrywkach. Wspomnieć co tam w pracy, ale nie o polityce, tylko o jakimś zabawnym zdarzeniu, a potem zażarcie dyskutować, nad sensem dokarmiania gołębi resztkami z drugiego śniadania. I jakoś się okazało, że można ze sobą porozmawiać.

Gdy zjedli, zapłacili (Erzsébet nalegała, że nie da sobie postawić) i ruszyli znów na miasto wspominając obsługę. Rodericha zajmowała jednak pewna kwestia. Obserwował ukradkiem swoją towarzyszkę i próbował rozstrzygnąć: znał ją jeszcze czy dopiero poznawał na nowo? Ciągłe zmiany nastrojów w ich rozmowach nie ułatwiały mu oceny...

- I co teraz? - spytała go, wyrywając z zamyślenia. - Po jedzeniu zawsze łapie mnie melancholia, więc sugeruję coś spokojnego...

- Hm... A może teatr? Znaczy nie teraz, ale tak na wieczór.

- Wieczór? Myślałam, że zostaniemy w domu.

- Właściwie możemy, ale tutaj na rogu jest rozwieszony program teatrów. - Położył jej rękę na ramieniu i zaprowadził pod plakat. - Może akurat coś ciekawego będzie. Którego dzisiaj?

- Daj spokój - powiedziała ostro.

Nie zdążył zareagować na jej zmianę tonu, bo chwyciła go za rękę i pociągnęła w ciemną uliczkę. Szła szybko, szarpiąc go.

- Gdzie idziemy? - spytał, gdy skręciła.

- Do domu.

- To dokładnie w odwrotnym kierunku.

Erzsébet przystanęła gwałtownie tak, że prawie w na nią wpadł. Spojrzała na niego ze złością.

- A skąd wiesz? Masz gorszy zmysł orientacji ode mnie!

- Równie zły jak ty, nie przeceniaj mnie. A wiem dlatego, że mieszkam kawał dalej od Dunaju, do którego właśnie zmierzasz. - Owszem, na końcu ulicy widać było ulicę i po jej drugiej stronie migotała rzeka.

- Zamknij się - fuknęła i puściła jego rękę.

- Dobrze, już dobrze. Tędy też da się spokojnie wrócić. Ty mi lepiej powiedz, co w ciebie wstąpiło.

- Nic.

- Ale...

- Nic! - ucięła rozmowę i ruszyła znów uliczką.

Austriaka zirytowało jej zachowanie. Nie odzywali się, aż nie doszli do murku oddzielającego chodnik od wybrzeża.

- Kurna, milicja - niedaleko zauważyła parę funkcjonariuszy.

- Policja - poprawił ją.

- I to złe, i to. Jeszcze by brakowało, że się do mnie przyczepią. Nie mam paszportu...

- Co? - zdziwił się Roderich. - Ostatnio jak przyjechałaś miałaś...

- Teraz nie zdążyłam załatwić nawet fałszywki... Oj, nie będzie wesoło, jak mnie który zgarnie. Afera na całego. Ogólnoświatowa może nawet. Hej, jak myślisz, tym by szło wojnę wywołać, co?

- O czym ty mówisz? - w głosie Rodericha było słychać wyraźną irytację.

- No, przedstawicielka wrogiego państwa, nawet dość znacząca, bo robiąca za ich naród, przyszła na przeszpiegi do swojego odpowiednika... Może nie zauważyłeś faktu, ale mamy zimną wojnę i jakby jesteśmy wrogami.

- Nie do końca - odpowiedział jej już spokojniej. - Po wojnie kazano mi przysiąc wieczystą neutralność, jak Szwajcarii. Nie jestem w NATO i nie będę...

- Stratatata. Wiesz o co mi chodzi. - Nie odrywając wzroku od mundurowych, Erzsébet usiadła na murku. - Nie powinno mnie tu być.

- Jednak jesteś...

- Bystra uwaga. Ale fakt, jestem. - Chwila milczenia. Policjanci poszli w drugą stronę. - Ale wiesz, co? Wtedy by mnie Słowianie mogli oficjalnie przyjąć do rodziny.

- Co? Zgubiłem się.

- No bo... Gdybym wywołała wojnę światową. Cała ta banda wariatów szczyci się prawem na wyłączność do powodowania takich imprez. Według słowiańskiego twierdzenia o wywoływaniu wojen światowych. - Erzsébet skierowała teraz wzrok na Dunaj.

- Jak ono brzmi?

- Słowianin wnerwia Austriaków.

- Co...? - spytał po chwili wahania, czy dobrze ją zrozumiał.

- No sam pomyśl. Działa, z pewnym naciąganiem, na wojnę trzydziestoletnią, pierwszą i drugą. Czechy, Serbia, Polska. W ładnych gronie bym się znalazła, nie?

Roderich nie wiedział, co na to odpowiedź. Fakt, jak się uprzeć... Defenestracja praska, zamach na arcyksięcia w Sarajewie, wszystko co doprowadziło do kampanii wrześniowej... Nie był jednak szczególnie dumny z tego spostrzeżenia. Konkretnie tego, że to on... Albo ktoś, kto przypadkowo miał (podobno) austriackie korzenie, ale zajmował się praniem mózgu Ludwigowi... Był w tym przypadku agresorem.

- Piękny, modry Dunaj... - mruknęła w zadumie Erzsébet.

- Dla ciebie to chyba nie jest obcy widok? - z ulgą przyjął zmianę tematu.

- Niby nie, ale... U ciebie ta rzeka jest jakby czystsza.

- Wydaje ci się... Nie mieszkamy, aż tak daleko od siebie, żeby było widać różnicę.

- Ech, ty tego nie zrozumiesz. U ciebie rzeka nie jest jeszcze zanieczyszczona naszą szarością...

- Czym? - zdziwił się.

- No... Naszością... U nas wszystko jest bardziej szare. A w ogóle to po drodze jest Bratysława, nie chcę nawet wiedzieć co tam Słowacy, cholery, w nią wrzucają...

Nie odpowiedział, za to delikatnie chwycił ją w pasie, co ułatwiał fakt, że murek na którym siedziała, sięgał mu do pępka.

- Uważaj, bo spadniesz - upomniał ją łagodnie.

- Jak myślisz, ile metrów nad wodą jest ten most? - zignorowała jego gest i słowa, wskazując głową na konstrukcję nad rzeką, która znajdowała się niedaleko.

- Trudno mi oszacować... Pięć albo sześć?

- Nurt jest całkiem bystry, a i na pewno jakieś wiry będą. Jak ktoś stamtąd skoczy to się na pewno zabije, nie?

- No wiesz... - wzdrygnął się lekko. - Pewnie tak, ale nie próbuj.

- Czemu? - Brzmiało to całkiem szczerze.

- To chyba jasne, nie?

- Nie.

- Bo się zabi... - urwał. - Człowiek by się zabił - skończył ostrożnie, zrozumiawszy do czego zmierza. - Nie myśl nawet o tym.

- Czemu? - Znowu to niewinne pytanie...

- Bo to nie byłoby przyjemne. Woda jest zimna. Połamałabyś sobie masę kości. Szpitale nie są miłym miejscem. Szczególnie, gdy nie ma się dokumentów.

- Owszem, gdybym skoczyła. Ale co złego jest w myśleniu?

Odwróciła się i wbiła w niego wzrok. Nie umiał odczytać jej emocji. Była jakby... pusta.

- Przestań - odpowiedział po prostu.

- Czemu? - spytała po raz kolejny.

- Bo mnie to przeraża.

Parsknęła śmiechem, ale jej twarz nie zmieniła wyrazu.

- Kiedyś, dawno, dawno temu mieliśmy, my Węgrzy, nasze własne wierzenia. Do raju trafiały tylko dusze wojowników. Wiesz, że samobójców też tam wpuszczano? Bo traktowano odbieranie sobie życia jak akt męstwa i odwagi.

- Bezsens. Znaczy... Z całym szacunkiem, dla twoich korzeni. Jednak jako tysiącletni chrześcijanin, nie mogę tak myśleć...

- Twoja wiara potępia samobójstwo. Uznaje ją za tchórzostwo.

- To też twoja wiara.

- A ja wiem... - spoglądała gdzieś za niego. - Komunizm gryzie się z religią. Konflikt funkcyjny czy co. Starczy w końcu, że to partia wyznacza nam przykazania, słucha naszych próśb i się nami opiekuje. Nie potrzebują konkurencji.

- Nie wierzysz już w Boga?

- Nie wiem. Naprawdę. To nie jest dla mnie pytanie... Kiedyś i wierzyłam, ale w tym stuleciu, po tych dwóch wojnach i teraz, siedząc w tym szambie... Trudno jest. Zdaje się, jakby Bóg jakoś o mnie zapomniał...

- Nie zapomniał, on...

- Ma w tym swój cel i musimy mu zaufać, bo choć trudno w to teraz uwierzyć, jeszcze nas wynagrodzi? Zapominasz, że przyjaźnię się z Feliksem, ten to ma na takie tematy gadane. Wydaje się, jakby nie miał w ogóle w takich sprawach wątpliwości.

- Pewnie ma, tylko stara się ich nie pokazywać... - mruknął Roderich. W pewnym momencie zaczął gładzić Erzsébet po plecach. Ta wzdrygnęła się, gdy ją połaskotał, jednak wciąż zachowywała powagę.

- W ogóle to mi się trafiło. Jedyne dwie istoty, takie jak ja, do których mogę się obecnie bez obaw zwrócić, to akurat takie świętoszki. A ja, samozwańczy Chrystus Narodów, zachowuję się jak niedogotowany klops... Nawet się człowiek, no, istota niby ludzka, zabić nie może, bo mu od razu z wątami jadą...

- Przestań wreszcie o tym mówić! - Roderich podniósł na tyle głos, że spacerująca niedaleko rodzina się na nich obejrzała. Poczekał, aż przejdą i kontynuował już ciszej. - To nie pasuje do ciebie.

Erzsébet znowu parsknęła śmiechem. Wzięła w ręce jego dłoń i zaczęła jej się przyglądać.

- Pasuje, oj pasuje. Już mnie nie znasz, Roderich. Zmieniłam się przez ostatnie pięćdziesiąt lat bardzo - odpowiedziała tym na jego wcześniejsze wątpliwości.

- Nie tylko ty się zmieniłaś. Wszyscy jesteśmy inni. To taki dziwny wiek... - spróbował ukryć, że jej słowa go dotknęły. Niby myślał o tym, ale co innego słyszeć to z jej ust.

- Wiem. Niestety wiem...

- Ale przecież nie mieliśmy o tym mówić. Sama chciałaś, by dzisiaj nie zajmować się historią i polityką, a cały czas nam te tematy wracają. Chodź już. - Pomógł zejść z murka. - Idziemy do domu.

Skinęła głową na zgodę. Rozmowa popsuła mu dobitnie humor, ale ucieszył się, że wciąż trzymała go za rękę, gdy szli.

Po drodze nie odzywali się. Erzsébet wydawała się zamyślona. Dopiero, gdy przechodzili obok kina, okazała zainteresowanie.

- Co grają? - spytała.

- Chyba nowego Bonda. Nie widziałem go jeszcze, ale mówiłaś, że nie chcesz już nigdzie iść...

- Nie mówiłam tak.

- Nie chciałaś do teatru...

- Idźmy! - Roderich zamrugał, ale wzrok i słuch, go nie myliły. Ktoś podmienił depresyjną Węgierkę na model z podekscytowania podskakujący i wbijający w niego błagalny wzrok. - Proszę! U mnie w tego w życiu nie zobaczę, a się o tym tyle nasłuchałam!

- Nie ma sprawy, możemy zobaczyć o której go puszczają - odpowiedział ostrożnie, nie pewny jej dalszych reakcji. Wydawało się jednak, że dziewczyna była szczerze uradowana perspektywą filmu i niecierpliwie pociągnęła go do kas. Mieli szczęście, bo seans akurat się zaczynał.

cdn

••••********••••

Węgry, a Chrystus Narodów - Patrz: http://jezwegierski.blox.pl/2008/06/Polska-nie-jest-Chrystusem-narodow.html

Węgrzy, a samobójstwo - Oprócz jednych z najwyższych wskaźników samobójstw, Madziarzy mają też długą tradycję takich praktyk (życie zakończyli tak m.in. Pál Teleki, premier w czasie II wojny światowej albo István Széchenyi działacz niepodległościowy w XIX wieku). Polecam poszperać na ten temat po internecie. Za podrzucenie informacji o stosunku pierwszych Madziarów do tych praktyk, dziękuję Maśce Wisience.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.