Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Teoria Chaosu

10. Odpowiednia cena

Autor:erravi
Serie:Slayers
Gatunki:Dramat, Fantasy, Mroczne, Przygodowe, Romans
Dodany:2015-12-31 08:32:05
Aktualizowany:2020-08-20 10:37:05


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabraniam kopiowania treści bez mojej wcześniejszej zgody.


Wkoło panowała upiorna cisza, tylko z oddali słychać było dziwne majaczenie i brzdęk podzwaniających łańcuchów. Nikt nie rozmawiał, jakby bali się, że każdy zbyt głośny dźwięk może sprowadzić coś groźnego. Szli równym krokiem, a cienie obwieszczające nadejście zmroku ślizgały się im pod stopami. W końcu Kirei zatrzymał się i spojrzał na swoich towarzyszy.

- Czas zatrzymać się gdzieś na noc - powiedział rzeczowo i było to pierwsze pełne zdanie, które Zelgadis usłyszał po wyjściu ze świątyni.

- Daiki… - zaczął nagle Tamaki zwracając się do czarnowłosego przyjaciela. - Nie sądzisz, że to dziwne? Idziemy cały dzień i jak do tej pory nie spotkaliśmy nawet żadnego Nieumarłego? - wypowiedział na głos pytanie, które tak samo dręczyło wszystkich.

- Hmm… - czarnowłosy zamyślił się na chwilę - Na twoim miejscu raczej by mnie to cieszyło, a nie martwiło - odpowiedział i skręcił z głównej drogi. - Nie powinnyśmy zbyt długo zostawać na otwartej przestrzeni - wyjaśnił.

Reszta bez słowa podążyła za nim. Zelgadis spojrzał na Linę i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Coś było nie tak. Szybko rozbili mały obóz w gruzach jednego ze starych budynków, rozpalili wątłe ognisko i postanowili przeczekać do rana. Zelgadis usiadł obok Liny i przyglądał się piątce nieznajomych. Ta nowa, okropna dziewczyna - Lillya usiadła z dala od wszystkich razem z Daikim, który oglądał jej rany. Im dalej od nich tym lepiej, pomyślał Zel i spojrzał na Kireia, który zarzucił Amelii na ramiona swój płaszcz i usiadł koło Mayi. Jednak jego uwagę najbardziej przykuła opaska, którą Tamaki nosił na prawym oku.

- Co się stało z twoim okiem? - zapytał nie zastanawiając się nawet nad grzecznością swojego pytania. Tamaki spojrzał na niego zaskoczony spod czupryny rudych włosów, ale po chwili uśmiechnął się przyjaźnie.

- Ach to? - wskazał palcem na opaskę wciąż z rozbawieniem na twarzy. - Wymieniłem się - odpowiedział po prostu.

- Wymieniłeś się? - zdziwiła się Lina. - Jak można wymienić się za oko? - zadrwiła.

- Cóż, myślę że była to odpowiednia cena za to, o co prosiłem, ponieważ tego nie dało się kupić za żadne dobra - wyjaśnił spokojnie.

- Więc co było tego tak warte? - zapytała ruda.

- Przyjaciel - odpowiedział z uśmiechem, a Zelgadis kątem oka dostrzegł grymas na twarzy Kireia.

- Tamaki zrobił to dla Reia - wyjaśniła nagle Amelia.

- Wciąż nie rozumiem - powiedziała Lina.

- Pół roku temu, na jednej z naszych misji… - zaczął Tamaki.

- Przestań opowiadać bzdury! - przerwał mu nagle Kirei.

- Rei możesz gadać co chcesz, ale dobrze wiesz, że Silva, ta starucha do której teraz idziemy, jest czarownicą! To, że nie chcesz tej myśli do siebie dopuścić, to nie znaczy, że to nie prawda! W każdym razie… - kontynuował Tamaki - pół roku temu Rei stracił oko podczas jednej z walk. W sumie to stało się przeze mnie, nie posłuchałem rozkazu… Rei obronił mnie, gdy byłem o włos od śmierci, ale za to zapłacił wysoką cenę - stracił oko. Czułem się strasznie winny z tego powodu i jedyne rozwiązanie jakie znalazłem to udać się do Silvy. Powiedziała, że może przywrócić mojemu przyjacielowi oko, ale tylko wtedy, gdy sam zapłacę odpowiednią cenę… No i poprosiła o moje oko, a ja stwierdziłem, że tak będzie sprawiedliwie i zgodziłem się. Następnego dnia Rei obudził się i miał tylko tą bliznę na twarzy, a ja, no cóż…

- Tamaki ty… - zaczął Kirei, ale ton jego głosu był już łagodny, a wzrok pełen wyrzutów sumienia.

- Rei skończ! - zaprotestował chłopak. - Przerabialiśmy już ten temat i powiedziałem ci już, że chciałem to zrobić. Zresztą to nie ważne, mówię wam to po to… - zwrócił się do Zelgadisa i reszty - Ponieważ wy także chcecie o coś prosić Silvę. Powinniście być świadomi, że nie ma u niej nic za darmo i nie wiadomo jakiej zażąda od was zapłaty - dokończył.

Tego im tylko brakowało, pomyślał Zelgadis. Skoro to polega na równoważnej wymianie, to co może mieć taką samą wartość jak przywrócenie im mocy magicznych?

- Dobrze, że nas o tym uprzedziłeś - powiedziała Lina. - A ty co o tym myślisz Gourry? - odwróciła się w kierunku, w którym siedział jej przyjaciel, ale… - Gourry? Gourry! Nie ma go! - poderwała się z miejsca przerażona, a w ślad za nią wszyscy pozostali.

- Nie mógł odejść daleko! - zdenerwowała się Maya.

- Och! Powinnam go była lepiej pilnować! - krzyknęła Lina i nagle Zelgadis pomyślał o sobie. Czuł to samo, gdy zniknęła Amelia…

Nie miał jednak czasu dłużej się zastanawiać, bo Lina już biegła do wyjścia z budynku, więc szybko podążył za nią.

- Czekajcie! - usłyszał gdzieś za sobą wołanie Mayi, ale był już wystarczająco daleko.

Gdy wypadł na ulicę zobaczył Linę, która dosłownie zamarła w bezruchu. Zdziwiony podążył za jej spojrzeniem i zobaczył Gourry’ego, który powoli podchodził do skulonej postaci.

- Stój! - krzyknął bez zastanowienia Zel. Gourry odwrócił się i uśmiechnął do niego.

- Spokojnie to tylko mała dziewczynka - powiedział łagodnie i w tym samym momencie dotknął ramienia nieznajomej.

Zelgadis usłyszał jak Lina głośno odetchnęła z ulgi. Faktycznie, to było tylko małe, nieszkodliwe, zapłakane dziecko. Gourry wziął ją za rękę i ruszył powoli w ich kierunku. Zelgadis już miał zawrócić, gdy nagle…

- To Nieumarła! - krzyknęła Maya wybiegając na ulicę zdyszana.

Dalej Zelgadis widział wszystko w zwolnionym tempie. Grymas na twarzy Gourry’ego, który puścił rękę dziecka, małą wyciągającą nóż, przerażenie w oczach Liny i zmieniającą się twarz dziewczynki, która z ludzkiej stawała się coraz bardziej zwierzęca. Nim ktokolwiek się zorientował Lina była już przy Gourry’m i pchnęła go na ziemie sama otrzymując potężny cios nożem. A później wszystko zwolniło jeszcze bardziej, każda chwila wydawała się dłużyć w nieskończoność, gdy Zelgadis obserwował rozbryzg krwi i znikający z oczu Liny naturalny blask, gdy ta upadała na ziemię. I nagle znowu wszystko nabrało oszałamiającej prędkości. Wściekły Gourry bez zastanowienia wyciągnął miecz i zadał cios dziewczynce, chwycił Linę i biegł w jego stronę.

- Rusz się! - krzyknął zdenerwowany przebiegając obok niego.

Zelgadis natychmiast ocknął się ze swojego dziwnego letargu i ruszył na nim, ale gdy Gourry wbiegł już do budynku…

- Nie radzę… - usłyszał za sobą kobiecy głos i poczuł jak ktoś przykłada mu ostrze do szyi.

- Więc to wszystko było zaplanowane? - zapytał szyderczym tonem sam nie mogąc uwierzyć, że dał się tak podejść.

- Oczywiście - zadrwiła dziewczyna. - Co prawda nie udało nam się wyciągnąć tej małej od bramy filarów, ale zawsze mogę zadowolić się tobą - szepnęła złowieszczo.

Zelgadis nie czekał długo, korzystając z szybkości chimery odwrócił się, wyciągnął miecz i zamachnął w stronę dziewczyny, która na jego nieszczęście zdążyła uniknąć ciosu. Wtedy chłopak zobaczył ją…

- To ty? - powiedział oszołomiony.

Była to ta tajemnicza dziewczyna z jego snów, w długim czarnym płaszczu i spływającymi na ramiona kosmykami białych włosów. Kaptur zakrywał jej twarz.

- Ja? Wybacz kochaniutki, ale nie wydaje mi się żebyśmy wcześniej mieli okazję się poznać - zakpiła.

- Kim jesteś? - zapytał ściskając rękojeść mocniej w dłoni.

- Myślę, że nie zdążę odpowiedzieć na to pytanie - szyderczy uśmieszek wciąż pozostawał na jej twarzy.

- A to niby czemu?

- Bo będziesz już martwy! - krzyknęła i rzuciła się na niego.

Gdy po raz pierwszy zabrzęczała stal zetkniętych ostrzy stało się coś naprawdę dziwnego - ostrza obu mieczy rozjarzyły się oślepiającym blaskiem. Zelgadis czuł jak powietrze wokół niego zawirowało, a po chwili miecz w jego dłoni zrobił się lekki jak piórko. Poczuł, że może nim operować z zawrotną szybkością i precyzją, która wcześniej była dla niego niedostępna. Spojrzał na to zdziwiony i to samo zdziwienie zobaczył w oczach przeciwniczki. W jej oczach… Dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się jej twarzy. Nie widział w swoich snach jej twarzy, ale mimo wszystko wydawała mu się teraz bardzo znajoma. Gdy tak spoglądał w jej błękitne oczy czuł, że widział ją już wcześniej. Najdziwniejsze było jednak to, że dziewczyna patrzyła na niego z takim samym wyrazem twarzy i zaskoczeniem. Nim zdążył zrobić coś więcej ona szybko oderwała swój miecz od jego i zniknęła w mrocznych zakamarkach okolicy. Dopiero po chwili dotarło do Zelgadisa, że blask zniknął, a jego miecz stał się znowu ciężki. Stał przez chwilę oszołomiony całą tą sytuacją, gdy nagle przypomniał sobie o czymś jeszcze, o czymś znacznie ważniejszym - Lina! Natychmiast pobiegł w stronę ich kryjówki. Miał nadzieję, że nie jest za późno…

Kiedy Zelgadis wbiegł do ich kryjówki pierwsze, co zauważył to słodkawy zapach unoszący się w powietrzu. Krew, pomyślał z obrzydzeniem i po raz kolejny w życiu przeklął swoje zmysły chimery. Był pewien, że inni nie czuli tego tak wyraźnie jak on. Wtedy zobaczył Linę, która leżała nieprzytomna na ziemi i Gourry’ego usilnie starającego się zatrzymać krwawienie z jej świeżo powstałej rany.

- Błagam zrób coś! - krzyknął do niego blondyn przez łzy, gdy tylko go zobaczył - Ona się wykrwawi!

Jednak Zelgadis nie ruszył się. Co miał niby zrobić? Bez magii był przecież tylko zwykłym człowiekiem, nie był w stanie uleczyć tak poważnej rany. Boleśnie dotarło do niego, że jest bezsilny… Gourry chyba to zauważył, bo powiedział tylko ‚spróbuj chociaż’ i to właśnie te słowa zadźwięczały w umyśle Zelgadisa i zmusiły go do ruchu. Usiadł obok przyjaciółki i przyłożył dłonie do krwawiącej rany. Dopiero po chwili zorientował się, że jego ręka drży. Przycisnął dłonie mocniej do ciała dziewczyny i zamknął oczy.

- Możesz coś zrobić? - usłyszał za sobą załamany głos Amelii.

Nie mógł odpowiedzieć, poczuł że własne słowa mogłyby go zadławić. Im bardziej docierało do niego, co się dzieję tym bardziej był przerażony. Nie wiedział czy może coś zrobić, ale czuł że musi spróbować. Wziął głęboki wdech i skoncentrował całą swoją energię. W swojej głowie zobaczył obrazy jeszcze z dawnych czasów, kiedy on, Lina, Amelia i Gourry podróżowali razem, a wszystko wydawało się takie proste. Później wszystko się zepsuło. Krew, ból, łzy… Najpierw stracił Amelię, całe szczęście zdołał ją odzyskać, jednak jeśli teraz straci Linę już nigdy nie będzie mógł przywrócić jej życia. To będzie dla nich wszystkich ostateczny koniec, zawalenie mostu do starego życia. Nie mógł tego przyjąć do wiadomości. To jakby stracił dom.. rodzinę, której nigdy nie miał… Nie wiedząc czy jego słowa coś zdziałają, z determinacją wyszeptał…

- Iacturam facere… - to nie było zwykłe zaklęcie, to były słowa wyrażające największe poświęcenie…

Otworzył oczy, ale… nic się nie zmieniło. Patrzył tak przez długą chwilę na swoje dłonie ubrudzone krwią, aż nagle poczuł dziwne mrowienie w palcach, a zaraz za nim przeszywające uczucie, zupełnie jakby ktoś łamał mu kości. Wrzasnął, a jego źrenice rozszerzyły się z bólu. Czuł jak jego cała energia życiowa wypływa z niego i nie był już do końca pewien czy uda mu się to przeżyć. Spróbował się ruszyć, jednak było to niemożliwe. Wtedy zrozumiał, że nie może już się wycofać, jego świadomość opuściła go w dziwnej próbie ucieczki od doznawanego cierpienia…

- Zróbcie coś! - krzyknęła przerażona Amelia i podbiegła do Zelgadisa. Próbowała oderwać go od Liny jednak on nawet nie drgnął. Był w dziwny sposób przywiązany do niej. - Zel! Zel! Obudź się! Błagam!

- Czekaj! - powiedział nagle Kirei i odciągnął Amelię za ramię. - Spójrz na jej ranę!

Amelia odwróciła załzawione spojrzenie, przetarła oczy i spojrzała na Linę. Po chwili jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy zdała sobie sprawę, że w miejscu, w którym powinna być krwawiąca rana był tylko mały ślad po niej.

- Jak to możliwe, że udało mu się zrobić coś takiego? - wydusił zaskoczony Tamaki.

- To chyba jakiś inny rodzaj magii… - zaczął Gourry, jednak nim zdążył dokończyć dłonie Zelgadisa ponownie stały się wolne, a on sam osunął się na posadzkę nieprzytomny.

- Zel! - Amelia poderwała się na nogi, jednak Kirei szybko ją zatrzymał.

- Czekaj! Nie wiemy przecież, co się stało! Daiki obejrzyj ich - polecił szybko.

Daiki ostrożnie podszedł i nachylił się nad Liną. Na pierwszy rzut oka zauważył, że jej oddech stał się dużo spokojniejszy i regularny. Powoli przyłożył palce do jej szyi i sprawdził puls.

- Nic z tego nie rozumiem - powiedział cicho. - Ona powinna już nie żyć, a tymczasem wygląda na zupełnie zdrową.

- A co z Zelgadisem?! - przypomniała się Amelia wciąż trzymana mocno przez Kireia.

Daiki otrząsnął się ze zdziwienia i zwrócił w kierunku Zelgadisa. Nie wyglądał dobrze. Czarnowłosy dokonał szybkiego badania i pokręcił przecząco głową.

- Nie ma żadnych większych obrażeń zewnętrznych, ale wszystkie objawy wskazują jakby był poważnie ranny. Nierówny puls, kołatanie serca, przerywany oddech, to wygląda… - urwał. - To wygląda jakby umierał… - dokończył z wahaniem i spojrzał na Reia.

- Jego aura jest bardzo słaba… - dodała cicho Maya. - To wyglądało jakby przekazał ją Linie.

- Nie! - wrzasnęła Amelia. - Nie możecie mu pozwolić umrzeć! - trzymana wciąż w silnym uścisku osunęła się na ziemie i rozpłakała.

- Ciii… - Gourry usiał koło dziewczyny i delikatnie pogłaskał ją po głowie. - Zelgadis jest silny, poradzi sobie - powtarzał jakby próbując przekonać nie tylko Amelię, ale i samego siebie.

- Jego aura słabnie, Rei jeśli chcemy coś zrobić to teraz - powiedziała stanowczo Maya.

- Co masz na myśli mówiąc „zrobić coś”? - zapytał Gourry. - To znaczy, że możecie mu pomóc? - podchwycił z nadzieją.

Rei przygryzł nerwowo swoją wargę, już miał coś odpowiedzieć, ale gdy spojrzał na zapłakaną Amelię ponownie zamilkł.

- Stary, nad czym się zastanawiasz! Musimy mu pomóc! - wtrącił nagle Tamaki.

- Zgoda - odpowiedział w końcu Rei. - Daiki, działaj.

Daiki wyciągnął ze swojej kieszeni kawałek białej kredy i zaczął szybko nakreślać na posadzce jakieś nieznane symbole. W samym środku okręgu, który naszkicował ułożył bezwładne ciało Zelgadisa, po czym uniósł nad nim swoje dłonie. W ciszy, która zapanowała zaczął mruczeć słowa swojej tajemnej inkantacji, a po chwili wszystkie narysowane symbole rozświetlił błękitny blask.

- On jest magiem? - Gourry poczuł się nagle zupełnie zdezorientowany.

- Nie zupełnie… - mruknął w odpowiedzi Rei.

- Jego aura wraca - stwierdziła Maya i delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy Daiki skończył swój rytuał.

- To znaczy, że wyjdzie z tego? - zapytał niepewnie Gourry.

- Wszystko powinno być dobrze - odpowiedział Daiki wstając i ponownie chowając kawałek kredy do kieszeni płaszcza.

- Zel! - Amelia w końcu wyrwała się z uścisku Reia i podbiegła do wciąż nieprzytomnego chłopaka. Delikatnie położyła dłoń na jego skroni i zaczęła głaskać go po twarzy. Sama nie wiedziała do końca dlaczego to robi, po prostu czuła, że to właściwe. Tymczasem Gourry usiadł przy Linie, wziął ją na kolana i mocno przytulił do siebie. Kirei spojrzał na nich i nagle poczuł dziwne ukłucie zazdrości w piersi…

- Spokojnie Rei - Maya położyła mu dłoń na ramieniu. - Postąpiłeś właściwie.

- Teraz będą musieli poznać naszą tajemnicę - stwierdził gorzko.

- To nic - odpowiedziała mu dziewczyna. - I tak by się dowiedzieli.

- Maya… - zaczął cicho - Tak się boję, że nie będę mógł być przy niej - dokończył patrząc smutno na Amelię.

- Postępujesz właściwie - powtórzyła pocieszająco i wzmocniła uścisk na jego ramieniu.


***


Delikatny dotyk na twarzy i ciepło czyichś objęć, to było pierwsze co zarejestrował Zelgadis w przebłyskach powracającej świadomości. Powoli otworzył oczy chcąc sprawdzić owe źródło ciepła.

- Amelia? - zachrypiał cicho zaskoczony.

- Jesteś… - powiedziała z ulgą i uśmiechnęła się promiennie, gdy nagle z innej strony dotarł do niego głos Liny.

- Gourry daj mi coś więcej do jedzenia - zaskomlała ruda. - Jesteś mi w końcu coś winien! Ja tu umieram z głodu!

- Ale Lina nie mogę ci dać więcej, jeśli teraz zjesz to wszystko nie starczy ci na dalszą podróż… - wyjaśnił spokojnie blondyn.

- Jak możesz, jesteś taki nie czuły! Ja dopiero co tu umarłam i to przez ciebie, a ty żałujesz mi jednej, małej kromeczki… - ale nie dokończyła, bo Zelgadis roześmiał się głośno.

- Nie wierzę! - powiedział rozbawiony. - Nawet bliskie spotkanie ze śmiercią nie jest w stanie zmniejszyć twojego apetytu! - zażartował czując w głębi siebie ogromną radość, że nic jej nie jest.

- Zel! Jednak nie tak łatwo się ciebie pozbyć - odpowiedziała rozbawiona, a po chwili zobaczył jej piegowatą twarz nad sobą. Spróbował się podnieść z kolan Amelii, ale przy pierwszym uderzeniu bólu zrezygnował z tej próby.

- Nie wstawaj - poleciła Amelia przyciskając dłoń do jego piersi. - Jesteś jeszcze bardzo słaby, musisz odzyskać siły - Zelgadis spojrzał w górę w jej piękne błękitne oczy i zarumienił się lekko. Wciąż nie wyglądała najlepiej, była zbyt chuda, jej twarz naznaczona była śladami zmęczenia, a pod oczami kreśliły się duże sińce, ale mimo to musiał przyznać… była piękna…

- Ehm… - odchrząknęła głośno Lina, a zażenowany chłopak spuścił wzrok. - Zel to może teraz wyjaśnisz mi, co ty właściwie do cholery zrobiłeś? Jak udało ci się użyć jakiegokolwiek zaklęcia?

- Sam nie jestem całkiem pewny - odpowiedział z namysłem. - Lina ile znasz rodzajów zaklęć leczących?

- Są przecież tylko dwa, Recovery i Resurrection - odpowiedziała zmieszana.

- Nie do końca, jest jeszcze trzecie zaklęcie leczące. Kiedyś natrafiłem na nie w jakiejś starej księdze, podczas poszukiwań leku na bycie chimerą. Każde z tych trzech zaklęć różni się od siebie. Recovery przyśpiesza proces leczenia, ale czerpie energię z ciała poszkodowanego. Byłaś zbyt poważnie ranna i zbyt słaba żeby użyć tego czaru na tobie. Jak dobrze wiesz mogłoby cię zabić zużywając twoje resztki energii do wyleczenia rany zamiast utrzymania życia. Resurrection natomiast czerpię energię z otoczenia, jednak jak na mój gust w okolicy jest za mało żywych organizmów, aby mogło zadziałać. No i trzecie Iacturam facere… Działa podobnie jak Recovery z jedną małą różnicą, że energię pobiera z ciała osoby rzucającej zaklęcie, w tym wypadku ze mnie… Poza tym nie da się go przerwać. Raz rzucone będzie czerpało z mojej energii życiowej aż do wyleczenia twojej rany.

- Czy masz na myśli, że gdybyś był zbyt słaby i miał za mało energii na wyleczenie mnie, nie przeżyłbyś? - zapytała oszołomiona.

- Prawdopodobnie - odpowiedział sucho.

- Zel ty głupcze, dlaczego to zrobiłeś? Mogliśmy oboje zginąć… - zaczęła Lina, jednak jej głos nie brzmiał tak karcąco jak zamierzała.

- Nie wiem… - przerwał jej. - Po prostu nie mogłem siedzieć bezczynnie i patrzeć na twoją śmierć - wyjaśnił starając się zachowywać jakby to co zrobił było czymś zupełnie normalnym.

Przez chwilę zapanowała między nimi niezręczna cisza. W głębi serc oboje dobrze się rozumieli. Tak jak Lina była gotowa poświęcić się za Gourry’ego, tak teraz Zelgadis zrobił to dla niej. Był to ich własny język przyjaźni i oddania. Porozumienie wykraczające poza zwykłe słowa.

- Dziękuje… - było to najprostsze, a jednocześnie najwłaściwsze ze wszystkich słów, jakich mogła użyć Lina, uśmiechnęła się lekko i dodała - Poza tym myślę, że rozumiem już zasadę używania czarów w tym świecie. Ta dziwna blokada dotyczy czarów, które mają swoje źródło energetyczne w czymś zewnętrznym, inaczej to się ma do Lighting czy tego, co dziś użyłeś. Oba te zaklęcia pochłaniają energię bezpośrednio od maga.

- Hmm… - zastanowił się Zelgadis - Tak to dość logiczne - dokończył po chwili. - Jednak mało przydatne, ponieważ lista takich zaklęć jest praktycznie zerowa.

- A moim zdaniem bardzo przydatne - wtrąciła Amelia. - W końcu dzięki takiemu zaklęciu Lina wciąż żyje. Ale teraz chyba nadszedł czas na wyjaśnienia kogoś innego… - zaczęła groźnie i spojrzała w kierunku grupy swoich przyjaciół. Rei, Maya i Tamaki rozmawiali o czymś szeptem, tymczasem Daiki zajmował się Lillyą, która ciągle wyglądała jak wegetujące warzywo o pustym wzroku.

- Wyjaśnienia? - zdziwił się Zelgadis. - Co masz na myśli?

Amelia i Gourry opowiedzieli dokładnie o wszystkim, co wydarzyło się podczas gdy Zelgadis i Lina byli nieprzytomni.

- Wiedziałam, że coś mi tu śmierdzi - podsumowała Lina. - Więc co, jesteście jakimiś magami czy jak? - wypluła z drwiną zwracając się do grupy po przeciwległej stronie pomieszczenia.

- I czemu do cholery nie mogliście nam o tym powiedzieć? - zirytował się Zelgadis.

- Nie jesteśmy żadnymi magami… - zaczęła Maya. - Jesteśmy Kapłanami.

Zelgadis nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Kapłani? Pokręcił głową w odpowiedzi i poczuł jak na jego twarz wypełza uśmiech. Był to jednak skutek zdenerwowania, nie radości. Nagle ktoś, kogo uznali za sprzymierzeńca, okazał się zupełnie obcy. Zresztą, czego się spodziewał? Spróbował się poruszyć, ale od razu tego pożałował. Poczuł nagły, trudny do zniesienia ból w całym ciele i przez chwilę miał wrażenie, że boli go więcej części ciała, niż w ogóle ich posiadał. Zastygając na chwilę w bezruchu, aby okiełznać szalejące doznania, w końcu ostrożnie podniósł się z kolan Amelii i nie spuszczając oczu z Mayi, sięgnął po swój miecz. Miał wrażenie, że broń waży więcej niż wcześniej…

- Kapłani? Co mam przez to rozumieć? - wykrztusił z irytacją i z trudem skierował ostrze w ich stronę.

- Hej, hej spokojnie! - odpowiedział Tamaki rozkładając ręce w geście bezbronności.

- Ty każesz nam zachować spokój?! - krzyknęła Amelia stając za plecami Zelgadisa. - Kim wy w ogóle jesteście? Jacy kapłani? O co w tym wszystkim chodzi?! Cały ten czas mnie oszukiwaliście!

- Amelia… - zaczął nieśmiało Kirei.

- Milcz! - zawyła dziewczyna, a jej oczy zaszkliły się od tłumionych łez złości.

- Racja - dołączyła się Lina, popierając swoją towarzyszkę. - Dla waszego dobra, lepiej już przygotujcie sobie sensowne wytłumaczenie waszych kłamstw. Nie chcieliście nas zabrać do żadnej czarownicy, prawda?

- Ech.. - zaczął Tamaki drapiąc się z zażenowaniem po swojej rudej czuprynie. - Właściwie to… nie… Znaczy z początku mieliśmy taki zamiar, ale później Maya wpadła na pomysł, no i… Tego… - nie mógł dokończyć, zawstydzony odwrócił wzrok.

- Nie wiem jak wy, ale ja mam dość kapłanów jak na jakiś czas. - skwitowała Lina i z pomocą Gourry’ego podniosła się z ziemi. - Chodźcie, sami sobie poradzimy.

- Czekajcie! - wrzasnął Tamaki. - To wcale nie znaczy, że takiej czarownicy nie ma!

- Chyba sobie żartujesz? - zapytała ironicznie Amelia. - I jak ty w ogóle możesz myśleć, że wam zaufamy, że ja wam zaufam, po czymś takim? - głos jej zadrżał z wściekłości.

- Ale… - spróbował znowu Tamaki.

- Nie ma żadnego „ale”! - wrzasnęła czarnowłosa. - Ufałam ci… - spojrzała na byłego przyjaciela z pogardą w oczach. Amelia zdecydowała, że nigdy im nie wybaczy.

- Przestań to nie jego wina, nie mieliśmy wyboru - wtrąciła cicho Maya, odwracając uwagę Amelii od Tamaki’ego i Kirei’a.

- Jak to nie mieliście wyboru? Niby kto wam kazał wszystkich okłamywać? - zakpiła złośliwie czarnowłosa.

Amelia wcale nie zamierzała słuchać dalszych wyjaśnień. Nawet więcej - nic ją to nie obchodziło. Czuła narastający gniew, a na dodatek nadal wszystko było takie niejasne. Nie mogą dłużej znieść widoku byłych przyjaciół, szybko ruszyła w stronę wyjścia razem z Zelgadisem, Liną i Gourry’m. Poradzą sobie sami. Sami obmyślą nowy plan działania i jakoś wydostaną się z tego koszmarnego miejsca. Najważniejsze, że mogli działać razem. Kiedy znaleźli się już przy wyjściu usłyszała za sobą głos Rei’a.

- Amelio… - spróbował cicho chłopak. - Pozwól mi wyjaśnić!

- Wcale nie zamierzam cię słuchać, kłamca z ciebie i tyle! - odkrzyknęła z wściekłością Amelia. - Nie wiem, po co wciągnąłeś mnie w tą całą podróż, skoro nawet nie szliśmy do żadnej czarownicy. Myślałam, że cię znam, ale chyba popełniłam błąd - rzuciła na niego krótkie spojrzenie i błyskawicznie odeszła w stronę wyjścia.

Zel widział, że Kirei próbował coś jeszcze powiedzieć, ale Maya szybko uciszyła go gestem dłoni. Dopiero wtedy zrozumiał, że tak naprawdę to ona była ich przywódcą i miała ostatnie zdanie. W każdym razie teraz było to już nieważne, ich wyjaśnienia i tak by nic nie zmieniły. Nie musieli słuchać więcej kłamstw i polegać na oszustach, pomyślał gorzko i z tym nastawieniem podążył za swoimi przyjaciółmi, a nie było to łatwe, ponieważ czuł się koszmarnie. Wciąż był słaby przez zaklęcie, którego użył by uratować życie Liny. Kiedy z trudem wychodził ze zniszczonego budynku miał wrażenie, że z każdym krokiem zatapia się coraz bardziej w nieznanej, mrocznej głębinie, aż w końcu wątłe światło z ich wcześniejszego ogniska całkowicie zniknęło. Zupełnie jakby w odpowiedzi na jego myśli w panującej ciemności odezwał się głos Gourry’ego.

- Ciemno… Lina, nie myślisz, że powinniśmy jednak tam wrócić? - zapytał z wahaniem blondyn.

Mimo iż Zelgadis nie widział twarzy Liny, to wręcz poczuł jej uśmiech.

- Co Gourry boisz się? - zapytała prowokująco czarodziejka. - Co nas może spotkać gorszego niż siedzenie w jednym budynku z zakłamanymi szujami? Lighting… - mruknęła w czasie odpowiedzi i kontynuowała dalej - Jeszcze by nas zabili albo co? W sumie, to nawet nie wiadomo czy nie planowali, w końcu z takimi typkami to nigdy nic… - nagle urwała i spojrzała na Amelię.

Zelgadis podążył tym tropem. Przez chwilę spodziewał się zobaczyć ból, rozczarowanie, łzy, ale gdy światło zaklęcia padło na twarz Amelii, ta okazała się być całkowicie pozbawiona wyrazu. Chłopak sam nie był pewien, która z tych reakcji byłaby lepsza? Wpatrywał się w twarz przyjaciółki przez długą chwilę. Oczy Amelii były nieobecne, a spojrzenie przerażająco puste. Kiedy zorientowała się, że pozostali ją obserwują, szybko spuściła wzrok i poleciła:

- Idziemy - jej głos pozostał neutralny, wyprany z emocji. Ton nie był sarkastyczny. Nie był też gorzki, czego Zelgadis oczekiwał. Był pusty. Pusty jak głęboka, czarna dziura…

To uczucie „głębokiej dziury” stłumiło jego wcześniejszy gniew i irytacje związane z oszustwem jakiego właśnie doświadczyli. Zupełnie zapomniał jak przed chwilą ich okłamano. Zamiast tego pojawiły się dziwne, ambiwalentne emocje. Odrobina zmartwienia zmieszana z innymi uczuciami, których nie był do końca pewien. Ale strapienie stawało się coraz wyraźniejsze. Podszedł do Amelii, chociaż z powodu ogólnego osłabienia i utraty energii wiązało się to z zawrotami głowy i nudnościami. Mimo to chciał spojrzeć w jej oczy.

- Amelio, w czym problem? - zapytał poważnie i położył dłoń na jej ramieniu.

- Wszystko to nie ma znaczenia. - powiedziała dziewczyna tak cicho, że ledwo ją było słychać.

- Wszystko? Co masz na myśli mówiąc „wszystko”? - wtrąciła Lina i także podeszła do przyjaciółki.

- Życie. Moje życie… - odparła chłodno Amelia i strząsnęła rękę Zelgadisa ze swojego ramienia.

- Wiesz, że to nieprawda… - zaczął chłopak pocieszająco, nie zrażając się jej odtrąceniem.

- Wiem? - Amelia nagle zaczęła gorzko się śmiać. - Nie, Zel ja WIEM, że to prawda. Nie pamiętam niczego ze swojej przeszłości, poza jakimiś krótkimi przebłyskami w snach. Powiedziałeś mi, że mój ojciec niedawno zmarł, a nawet jego nie pamiętam! Wszystko, co miałam to byli właśnie ci ludzie, a teraz okazuję się, że cały ten czas mnie okłamywali! Więc powiedz mi Zel, jaki sens ma teraz moje życie? Co ja mam?

Zelgadis nie odpowiedział od razu, szukał w głowie słów na to, co zamierzał wyrazić. Najgorsze było, że nie potrafił znaleźć żadnych właściwych. Jęknął w duchu, przeklinając sam siebie, ale niespodziewanie rozbrzmiał pewny głos Gourry’ego.

- Masz przecież nas Amelio…

Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Z początku wciąż targało nią poprzednie rozżalenie i niechęć, jednak szczerość odpowiedzi blondyna najzwyczajniej w świecie je przebiła. Twarz Amelii rozpogodziła się, a ustach pojawił się cień uśmiechu.

- Nie powinniśmy zbyt długo zostawać na dworze. - odezwała się nagle Lina. - Lepiej znajdźmy jakieś miejsce na odpoczynek i obmyślmy nowy plan - oświetlając drogę zaklęciem, powoli ruszyła wzdłuż gruzowisk.

Zelgadis wziął głęboki oddech i postawił pewny krok, ruszając powoli za Liną. Czuł, że jego własne ciało mu ciąży. Stwierdził, że minie jeszcze parę godzin zanim odzyska dawną sprawność.

Szli powoli, praktycznie nie odzywając się do siebie, blade światło zaklęcia wydobywało z mroku wąską drogę i zniszczony krajobraz. Zelgadis mógłby przysiąc, że w mętnym powietrzu wyczuwalny był odór krwi. Ciszę raz po raz przerywały groźne podzwaniania łańcuchów, ich głuche jęki roznosiły się echem po całej okolicy. Zelgadis starał się pozostać czujny, używając zmysłów chimery obserwował wszystko wokół, jednak ból powoli i skutecznie rozchodził się po jego ciele, zagłuszając wszelkie próby koncentracji. Wszystko bolało… Kiedy uratował życie Linię, przekazał jej znaczną część swojej energii, której nie miał okazji jeszcze zregenerować. Nie wiedział jak długo jeszcze zdoła utrzymać takie tempo wędrówki. Lina najwyraźniej zauważyła jego zmęczenie, bo w końcu powiedziała:

- Musimy odpocząć, tu powinno być dobrze. - wskazała na wejście do najbliższego budynku. Jego wschodnia część była całkowicie zawalona, a reszta cudem trzymała się w pionie, główne wejście pozostało jednak nietknięte. Z pewnością nie wyglądał „dobrze”, ale nie mieli nic lepszego. - Przydałoby się więcej światła… - mruknęła spoglądając na Zela.

- Na mnie nie licz, wstyd się przyznać, ale na obecną chwilę nawet tego zaklęcia nie rzucę - odpowiedział skrępowany. - Ale Amelia powinna dać sobie z tym radę, prawda? - spojrzał na czarnowłosą znacząco, w końcu sam ją tego nauczył kilka dni temu.

Po krótkim przypomnieniu z lekcji zaklęć, w dłoni dziewczyny zajaśniała niewielka kula światła. Zadowolona Lina i Gourry przytaknęli głowami z aprobatą, po czym wszyscy bez słowa wśliznęli się do budynku, tylko gruz zgrzytał pod ich stopami.

- Dość tu przestronnie… - stwierdził Gourry zatrzymując się w wejściu i rozglądając dookoła.

Znaleźli się w dużej sali, przypominającej bardziej sale balową niż pomieszczenie mieszkalne. Na wprost wejścia znajdowały się szerokie schody prowadzące na piętro, a na dole, po obu stronach, odbiegały korytarze prowadzące w różne części starej willi. Zalgadis sądził, że kiedyś musiał mieszkać tu ktoś bardzo bogaty i wysoko postawiony. Teraz jednak, z niegdyś pięknej posiadłości, pozostało zaledwie to, co mieli przed sobą. Odlatujący ze ścian tynk, kilometry pajęczyn i zgnilizna wyczuwalna w powietrzu.

- Powinniśmy sprawdzić budynek… - zauważyła Amelia ruszając w kierunku schodów.

- I znaleźć coś do jedzenia! - dodał Gourry. - Zostawiliśmy wszystkie zapasy…

- Jasne, więc zabierzmy się do roboty, proponuje ten korytarz! - zawołała Lina entuzjastycznie i szybkim krokiem ruszyła w stronę ciemnego przejścia po prawej stronie. Zelgadis już otworzył usta, aby zaprotestować, ale wtedy Lina stanęła jak wryta. Opuściła dłoń z zaklęciem i powoli, bardzo powoli zaczęła wycofywać się z korytarza. Z ciemności przed nią dobiegły dziwne pomruki. Zelgadis spojrzał w tamtym kierunku, ale niczego nie mógł zobaczyć, Gourry odruchowo schwycił za rękojeść swojego miecza i obserwował uważnie każdy ruch rudowłosej. Lina była już kilka kroków od złowrogiego przejścia, gdy jej stopa natrafiła na kawałki potłuczonego szkła, które głośna zazgrzytało pod naciskiem. Tymczasem pomruk w korytarzu nasilił się i zaczął przybliżać w stronę czarownicy…

- Wiej! - wrzasnęła Lina i nie czekając ani chwili dłużej rzuciła się ucieczki w stronę przeciwległego korytarza po lewej stronie.

Dwa razy nie trzeba było tego powtarzać. Gourry natychmiast pobiegł za rudą, natomiast Zelgadis, mimo silnego bólu, pociągnął za sobą jeszcze Amelię. Już mieli wbiec we wschodni korytarz za Liną i Gourry’m, gdy niespodziewanie strop nad ich głowami zaczął się walić. Z sufitu poleciał tynk, a zaraz za nim runął cały strop. Przez walące się kawałki gruzów, nie mogli przebiec. Ze strachem spojrzał na Linę i Gourry’ego po drugiej stronie przejścia, które po chwili było całkowicie zasypane przez pozostałości tego, co jeszcze przed chwilą było sufitem i meblami z górnego piętra.

Szybko odwrócił się w poszukiwaniu innej drogi ucieczki i wtedy zobaczył zmierzającą wprost na niego grupę Nieumarłych. Dopiero teraz chłopak miał szanse zobaczyć ich z bliska. Na pierwszy rzut oka wyglądali niby jak ludzie, ich ciało, sylwetki były zupełnie normalne. Jednak ich ich twarze, ruchy nie miały w sumie nic ludzkiego. Oblicza bardziej przypominały wygłodniałe zwierzęta. Zelgadis szybko przypomniał sobie, co usłyszał wcześniej na ich temat. Byli to ludzie pozbawieni duszy, stworzenia, które teraz zamierzały zapolować na jego dusze. Przełknął ślinę, zastanawiając się nad możliwymi opcjami ratunku, ale nie mógł znaleźć żadnej. Nieumarli podchodzili spokojnym krokiem, zupełnie jak drapieżnik do swojej ofiary, a na ich twarzach błąkał się szaleńczy, wygłodniały uśmiech. Szermierz z przerażeniem odkrył, że wielu z nich trzyma normalną broń. W akcie desperacji, popychając przed sobą Amelię, rzucili się do ucieczki na schody. Wiedział, że pędzą wprost w pułapkę. Jakie inne wyjście mogło być z piętra budynku? Ale teraz nie mieli wyboru…

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.