Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Teoria Chaosu

8. Kosztowny błąd

Autor:erravi
Serie:Slayers
Gatunki:Dramat, Fantasy, Mroczne, Przygodowe, Romans
Dodany:2015-12-11 21:04:44
Aktualizowany:2020-08-20 10:36:44


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabraniam kopiowania treści bez mojej wcześniejszej zgody.


Zelgadis obudził się wcześniej niż planował, mimo to nie zamierzał dłużej spać. Powoli zwlekł się z łóżka i skierował w stronę toaletki. Z niechęcią spojrzał w duże, popękane lustro. Z odbicia jego oczy spojrzały na niego zmęczone, ale nie potrafił znaleźć w nich pocieszenia. Był kiedyś człowiekiem. Był ciałem z krwi i kości, duszą, ambicją. Chorą ambicją. A teraz? Minęło za dużo czasu by mógł pamiętać, choćby w marzeniach poczuć ten cudowny stan. Ślady, które w nim pozostały pozwalały tylko doznawać bólu, złości. Pamiętać twarze bliskich i wrogów. Wszystko było takie zagmatwane. Westchnął głośno i odwrócił wzrok. Dopiero teraz zauważył czyste ubrania leżące na krześle obok. Pomyślał, że najwidoczniej ktoś przyniósł mu je wczoraj, gdy już spał. Nie zastanawiając się długo, naciągnął na siebie białą koszulę i ciemne spodnie. Jak stwierdził lepsze to niż jego zniszczone ubrania, których bez magii nie potrafił doprowadzić do porządku. Gdy skończył, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, wyjrzał przez malutkie okno w izbie. Zza brudnej szyby zobaczył rozpościerającą się przed nim na wiele kilometrów, martwą przestrzeń. Zdziwił go fakt, że wśród zniszczonych budynków dostrzegał ślady podobieństwa z miastem Saillune. Szybko jednak odpędził tę myśl… Niebo nad nim było szare i spowite kłębami ciemnego pyłu, a w dole, w uliczkach prześlizgiwała się gęsta mgła. Najbardziej intrygujące były jednak ogromne łańcuchy, które spowijały całą okolice i trzymały w morderczym uścisku. Chłopak przypomniał sobie bezdenną otchłań, którą widział pierwszego dnia. To niewiarygodne jak całe miasto mogło być nad nią zawieszone! Zelgadis przypuszczał, że to na pewno sprawka magii. Zmęczony odwrócił się i opadł ciężko na łóżko. Przeciągnął się, zamknął oczy i pozwolił swoim myślą płynąć swobodnie po torach przeszłości. Wiedział, że to niebezpieczne. Po chwili zalała go fala wspomnień,co jak przypuszczał wpędziło go w jeszcze gorszy nastrój, lecz mimo złego samopoczucia i wewnętrznego bólu, nie potrafił uronić ani jednej łzy. Czasem myślał, że gdyby mógł poczuć ich gorycz to w jakimś sensie ukoiłoby ból. Ale… Musiał pozostać twardy. Nie mógł przecież pozwolić żeby jego życiem kierowały nagłe przypływy emocji. Jęknął głośno i wtedy poczuł jakby jakaś obca świadomość wtargnęła do jego umysłu. Potok jego wspomnień zatrzymał się i zobaczył przed sobą postać odzianą w długi, czarny płaszcz. Obszerny kaptur starannie skrywał jej oblicze, a spod niego na czarną szatę, opadały tylko smużki białych włosów. Po chwili wyciągnęła szczupłą dłoń i dotknęła kaptura, a gdy już miała go zdjąć, odwróciła się i zniknęła. Zelgadis otworzył oczy i w osłupieniu usiadł na posłaniu. Bolała go głowa. Kryjąc twarz w dłoniach pomyślał chwilę, po czym doszedł do wniosku, że z pewnością musiał zasnąć. Ciche pukanie do drzwi odwróciło jego uwagę.

- Otwarte! - zawołał ochrypłym głosem.

Drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem i wyjrzał zza nich Gourry.

- Już wyruszamy? - zapytał Zelgadis sięgając po swój miecz.

- Obawiam się, że z tym może być problem - odpowiedział posępnie blondyn.

- Jak to?

- Chodź, najlepiej jak sam się przekonasz - wyjaśnił i zniknął za drzwiami.

Dziwne, pomyślał Zelgadis. Jakoś nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz Gourry miał taką minę? Zdziwiony wpatrywał się jeszcze przez moment w miejsce, w którym chwilę temu stał jego towarzysz, po czym szybko wstał i wyszedł z pokoju. Weź się w garść, powtarzał sobie idąc korytarzem w stronę wąskich schodów. Gdy stanął na pierwszym stopniu do jego uszu dotarł zdenerwowany głos Kireia.

- Nic z tego! - krzyknął wściekły. -Nie pozwolę ci nigdzie iść w takim stanie, no popatrz tylko na siebie! Myślisz, że utrzymasz się samodzielnie na nogach? Nie bądź śmieszna!

- Poradzę sobie - odpowiedziała cierpliwie Amelia, jednak jej głos był tak słaby, że gdyby niewyostrzony słuch chimery, Zelgadis nie usłyszałby jej.

- Cóż, faktycznie nie powinniśmy zwlekać… - odezwała się z wahaniem Lina.

- Ty to nazywasz zwlekaniem?! - wybuchnął Kirei.

Zelgadis nie czekając na dalszy rozwój sytuacji, zbiegł po schodach i skierował się w stronę głównej sali, z której dochodziły krzyki. Cicho wszedł do środka…

Po drugiej stronie sali, Lina stała oparta o ścianę i przygryzała nerwowo wargę, z wyrazu jej twarzy promieniował wewnętrzny rozłam. Gourry przykucnął przy niej i patrzył wyzywająco na Kireia, który wciąż prawił rudej uwagi. Jednak największą uwagę Zelgadisa przyciągnęła Amelia. Siedziała cicho pomiędzy kłócącą się trójką. Gdy echo kroków chłopaka dotarło do niej, podniosła głowę i spojrzała na niego. Wyglądała okropnie. Mętny wzrok nie odwrócił uwagi od głębokich sińców i cieni pod oczami, a ciałem raz za razem wstrząsały pojedyncze drgawki. Teraz Zelgadis zrozumiał dlaczego Kirei nie chciał zgodzić się na podróż. Sam się nie zgadzał! Bojąc się dostrzec kolejne przerażające zmiany w wyglądzie Amelii, zmusił się i podszedł bliżej.

- Co się stało? - zapytał siląc się na stanowczy ton głosu, a tym samym przerywając monolog Reia. Starał się nie patrzeć na Amelię.

- Akama… to znaczy Amelia - sprostował szybko pod jej szorstkim spojrzeniem. - Znowu miała koszmar, ale tym razem było gorzej niż ostatnio! - dokończył histerycznie.

- Nie możemy zabrać jej w takim stanie - potwierdziła rzeczowo Lina.

- Nie możecie iść bez niej? - w pytaniu Kireia zabrzmiało błaganie.

- Cóż… - zawahała się Lina. - Może i tak byłoby lepiej, ale nie możemy - odpowiedziała w końcu. - Nie wiemy czy będziemy mieli okazje po nią wrócić, a musimy jak najszybciej dostać się do naszego świata. To zbyt duże ryzyko…

- Dam radę iść! - spróbowała ponownie Amelia. Nie chciała by wszystko było jej winą.

- Ech… - westchnęła Lina. - I tak ci na to nie pozwolimy i dobrze o tym wiesz. Odpocznij, a kiedy dojdziesz do siebie, wyruszymy. Myślę, że skoro jesteś tu już prawie rok i świat się od tego nie zawalił, to kilka dni nie zrobi różnicy - uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Kilka dni?! - krzyknęła oburzona, albo raczej starała się krzyknąć, bo wyszło to bardziej jak ochrypły warkot. - Nie żartuj! Będę gotowa już jutro -powiedziała z dumą.

- Jaaasne - ruda uśmiechnęła się złośliwie.

Amelia widząc, że tę bitwę już przegrała, zrezygnowana osunęła się na krześle.

- Więc, co teraz? - zapytała obojętnie.

- Ty odpoczywasz - odpowiedział surowo Kirei. - A ja muszę zająć się przygotowaniami.

- Przygotowaniami? - zainteresował się Zelgadis.

- Tak, zresztą wy też możecie - jego twarz złagodniała. - Dziś rebelianci urządzają zabawę na cześć wojowników, których wczoraj widzieliście. Tych co wrócili razem z Mayą i resztą - wyjaśnił. - Cieszą się, że ich bliscy wrócili. Podobnie jak ja - dodał z uśmiechem.

- Nie wszyscy wrócili - stwierdził Zelgadis, na co twarz Reia ponownie stężała.

- Mieli godną śmierć i zginęli w słusznej sprawie, za swoich bliskich. Powinniśmy być raczej dumni, a nie zatroskani. A pozostałym nie można odbierać prawa do radości. Nie mogę odbierać im nadziei…

- Ciekawe podejście… - burknął Zelgadis.

- Oj Zel daj spokój! Tak, tak Rei masz rację - powiedziała Lina podchodząc do chłopaka i biorąc go pod ramię. - Zdecydowanie nie powinniśmy pozwolić, aby to całe jedzenie i w ogóle się zmarnowało - jej twarz rozpromieniała. Cóż dawno nie mieli w ustach nic porządnego…

- Nie mów do mnie Rei! - obruszył się chłopak.


***


Dla Zelgadisa cały dzień był tylko ciągiem mglistych zdarzeń. Z bezpiecznej odległości obserwował ludzi krzątających się we wszystkie strony i szepczących z podnieceniem. Nawet jego przyjaciele zaginęli gdzieś w tym całym zgiełku. Tylko Maya co jakiś czas przechodziła obok udając, że go nie widzi, chociaż Zel dobrze wiedział, że zerka na niego przy każdej możliwej okazji. Cóż, najwyraźniej wciąż nie mogła zrozumieć jego aury. Trochę go to nawet bawiło. Nim się zorientował półmiski z jedzeniem pojawili się na dużych stołach, a w sali zaczęli zbierać się ludzie. Może nie było to coś do czego przywykli w ich świecie, ale w tym momencie nie pogardzi żadnym posiłkiem. Wstał i ruszył w stronę jednego z wolnych miejsc. Kiedy mijał kobietę w długiej jasnej sukni, ta niespodziewanie odwróciła się i krzyknęła na jego widok.

- Demon! - patrzyła na niego ze strachem, a w sali wszyscy ucichli.

Zelgadis już chciał otworzyć usta, aby coś powiedzieć, ale w końcu ponownie zagryzł wargi. Po co?

- Hej, hej! Co to za afera! - zupełnie znikąd przybiegła Lina. - To nie żaden demon tylko przyjaciel! Człowiek! No, może wygląda trochę dziwnie, ale… To nie zmienia faktu,że…

- Daj spokój Lina - przerwał jej chłopak. - To i tak nie ma sensu - odwrócił się i odszedł czując na sobie spojrzenie wszystkich zebranych.

- Czekaj! - ruda pobiegła za nim. -Nie mów, że będziesz się tym przejmował? - zapytała wyzywająco. Nie odpowiedział. - Chodź napijmy się - zaproponowała z rezygnacją, zmieniając temat.

Długo siedzieli przy jednym ze stołów, a Zelgadis tylko spijał wciąż podawane mu przez Linę trunki. Nawet nie zauważył kiedy jego towarzysze się upili. Uśmiechnął się szyderczo widząc rudą przytulającą się do Gourry’ego. Ciekawiło go czy będą o tym pamiętać? On ze swoim ciałem potrzebowałby dużo więcej żeby być w takim stanie. Nie chcąc dłużej przeszkadzać dwójce przyjaciół wstał i cicho ruszył w stronę schodów. Z początku zamierzał po prostu pójść spać, jednak gdy znalazł się na schodach zobaczył stopnie prowadzące w dół. Jeśli dobrze pamiętał to powinny prowadzić do kuchni? Czemu by trochę nie pozwiedzać, pomyślał idąc już na niższe piętro. Miał rację, pierwszym pomieszczeniem, do którego prowadził korytarz była kuchnia, jednak ów korytarz zagłębiał się dalej w zakamarki budynku. Bez wahania ruszył tą drogą używając zaklęcia lighting, aby cokolwiek widzieć. Minął kilka opuszczonych, starych pokoi i nim się zorientował znalazł się na końcu korytarza. Nie chcąc jeszcze wracać wszedł do najbliższego pomieszczenia. Musiało teraz służyć jako spiżarnia, ponieważ wszędzie stały pudła z jedzeniem. Usiadł na jednym z nich i podniósł butelkę wina. Szybko ją otworzył i zamoczył wargi w boskim napoju, gdy nagle usłyszał czyiś krzyk. Zerwał się gwałtownie z miejsca, wypluwając wszystko, co miał w ustach. Krzyk powtórzył się i wtedy chłopak zdał sobie sprawę, że dźwięk dochodzi dokładnie zza ściany. Cicho podszedł do tego miejsca i dotknął zimnego kamienia. Przesuwał palcami wzdłuż ściany, aż natrafił na kilka desek, które pod naciskiem jego dłoni odsłoniły niewielką dziurę w murze. Bez zastanowienia przecisnął się przez otwór. Gdy znalazł się po drugiej stronie natychmiast otoczyła go gęsta mgła. Starał się cokolwiek zobaczyć, jednak za nic nie mógł przebić się przez białą barierę.

- Nie! Pomocy! - krzyk powtórzył się,a Zelgadis szybko pobiegł w tamtym kierunku.

Gdy był dostatecznie blisko z mgły wyłoniły się dwie postacie. Wszędzie rozpoznał by, że to była Amelia. Wiła się z bólu na ziemi, trzymając się kurczowo za głowę. Druga zaś stała obok w długim czarnym płaszczu. Zel od razu wyciągnął wniosku z sytuacji.

- Ty! - wskazał mieczem na postać w płaszczu. - Coś ty jej zrobił?! - nie uzyskał odpowiedzi.

Zmarszczył brwi, wytężając wzrok. Serce tłukło się jak oszalałe. Oddech przyspieszył. Już po tobie demonie, mruknął do siebie i ruszył wprost na postać w płaszczu z wyciągniętym mieczem. Już miał się zamachnąć by zadać ostateczny cios, gdy nagle…

- Przestań! - usłyszał za sobą ostry głos.

Ostrze miecza drgnęło niebezpiecznie i z trudem zatrzymało się w powietrzu. Dlaczego kazano mu przestać?! Zelgadis zacisnął wargi ze złości, podniósł głowę i spojrzał na swojego przeciwnika.

- Dz… dziewczyna?! - wyszeptał zszokowany, jednocześnie tracąc całe swoje skupienie i opanowanie. Miecz wyślizgnął mu się z dłoni i uderzył tępo o kamień. Więc on? On o mało co nie zabił…?

Spod obszernego kaptura na Zelgadisa spoglądała para przerażonych, załzawionych oczu. To spojrzenie miało w sobie jakąś dziwną moc, jednak nim chłopak zdążył wyczuć, co to było, pojawiła się Maya. Zasłoniła tajemniczą postać swoim ciałem i odepchnęła Zelgadisa z taką siłą, że ten, wciąż otępiały, upadł na ziemię.

- Idioto! - krzyknęła wściekła. -To człowiek!

- Widzę przecież! Skąd mogłem wiedzieć?! Sama powiedziałaś, że demony przybierają ludzką postać… - próbował wytłumaczyć.

- Zamknij się! - złość sączyła się z jej słów. - Kim ty jesteś, że myślisz iż możesz łamać nasze zasady? - wysyczała zaciskając pięści. - Idioto! Łatwo byś rozróżnił, gdybyś chociaż spojrzał w twarz osoby, którą zamierzasz zabić! - wybuchła. - Jako mag napewno dobrze wiesz, że demon nie może płakać!

Cóż, to była prawda, a on wiedział o tym. Maya też miała racje, gdyby tylko spojrzał w twarz tej dziewczyny wcześniej… Ale dlaczego Amelia…?

- Nie ważne - powiedział oschle i podniósł się z ziemi. - Lepiej się nią zajmij, zamiast się na mnie wyżywać - wskazał na zapłakaną dziewczynę w czarnym płaszczu.

- Porozmawiamy sobie jeszcze o tym… - dokończyła wciąż zła Maya.

Zelgadis wzruszył tylko ramionami z obojętną miną i odwrócił się w stronę nieprzytomnej Amelii. Delikatnie wziął ją na ręce i ruszył w stronę starej świątyni. Zatrzymał się przed głównymi drzwiami. Ostatnie na co miało chotę to znaleźć się w tym tłumie ludzi po drugiej stronie, z nieprzytomną dziewczyną w ramionach.

- Lepiej chodź za mną, w innym wypadku Kirei dostanie szału - zabrzmiał za nim głos Mayi, już nieco spokojniejszy.

W duchu podziękował jej za te słowa i ruszył za nią. Szli wąską ścieżką na tyły budynku.

- Co miałaś na myśli mówiąc o zasadach? - zaczął nagle Zelgadis.

Przez długą chwilę odpowiedziało mu tylko milczenie, jednak w końcu Maya odezwała się cichym głosem.

- Mówiłam ci już Zelgadisie, że mogę widzieć ludzką aurę, aurę której nie moją pozbawione duszy demony. Dzięki temu łatwo ich rozróżniam, a ponieważ nikt z nas nie chce śmierci niewinnych ludzi, powstała jedna fundamentalna zasada. Nikt z nas nie zabije nikogo, dopóki ja tej osoby nie zobaczę, chyba, że demon już się ujawni i zaatakuje. Właśnie dlatego podróżuję z wojownikami, mimo że sama nie walczę.

- Rozumiem… - mruknął. - To dość wygodne rozwiązanie.

- Racja, ale teraz nie czas na to - ucięła rozmowę, jednocześnie się zatrzymując. - Te drzwi - wskazała - to tylne wejście do świątyni.

Zelgadis schwycił mocniej wciąż nieprzytomną Amelię i otworzył ciężkie wrota.

- Tymi schodami dojdziesz do swojego pokoju - wyjaśniła Maya. - Zajmij się tam proszę Akamą… yy to jest Amelią. Zrobiła bym to sama, ale muszę dopilnować tej panienki - spojrzała na stojącą obok dziewczynę w płaszczu.

Najwyraźniej nie minął jej jeszcze szok, ponieważ wyglądała jak otumaniona lalka. Maya westchnęła ciężko na ten widok.

- Współczuję - skwitował Zelgadis i ruszył w górę schodów.

- Nie ciesz się tak - zachichotała za nim Maya. - Przed tobą też nie łatwe zadanie - teraz to Zelgadis westchnął spoglądając na Amelię.

- Naprawdę powinienem się zatrudnić jako jej ochroniarz… - mruknął z rezygnacją, na co odpowiedział mu tylko kolejny chichot.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.