Opowiadanie
Awatar. Legenda Korry. Sezon 2, Księga Druga: duchy - recenzja serii
Autor: | Sulpice9 |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Recenzja, Animacja |
Dodany: | 2014-03-24 13:49:19 |
Aktualizowany: | 2014-10-18 20:42:19 |
Tytuł: Avatar. The Legend of Korra. Book two - Spirits
Inne tytuły: Awatar. Legenda Korry. Księga Druga - Duchy
Reżyseria: Ian Graham, Colin Heck
Scenariusz: Michael Dante DiMartino, Joshua Hamilton, Tim Hedrick
Liczba epizodów: 14x24 min.
Rok: 2013
Producent: Tim Yoon
Muzyka: Jeremy Zuckerman
Dwa zdania o:
Nowy sezon Legendy Korry oferuje jeszcze więcej walk, jeszcze więcej akcji, jeszcze więcej konfliktów i intryg… Tylko czy twórcy w tym całym zamieszaniu o czymś nie zapomnieli?
Recenzja:
Długo musieliśmy czekać na pierwszy sezon Legendy Korry. I, sądząc po opiniach krążących w Internecie (także i w mojej recenzji) większość widzów była zadowolona. Ponieważ fanom Legendy Aanga przybyło kilka latek, bohaterami są już nastolatki (a nie dzieci). I choć historię, którą twórcy powinni rozpisać na trzy sezony upchnięto w kilkanaście odcinków, całość oglądałem z prawdziwą przyjemnością, głównie dzięki inteligentnie napisanym bohaterom, dobrej animacji i wspaniałej muzyce.
Nawet jeśli krytyka była podzielona, widzowie przyjęli serię niezwykle ciepło, o czym świadczy rekordowa w 2012 roku oglądalność (3,8 miliona widzów na odcinek, najlepszy wynik wśród animacji w USA). W tym wypadku stworzenie następnych trzech serii było kwestią czasu i już piętnaście miesięcy później mogliśmy obejrzeć pierwszy odcinek drugiego sezonu.
Skoro twórcy dostali zielone światło i wiedzieli, że powstaną następne trzy sezony, można było się spodziewać, że skończą z eksperymentami i stworzą zgrabną, rozbudowaną historię, która będzie się ciągnąć przez lata? No właśnie nie…
Możecie być fanami lub wrogami pierwszego sezonu, jednak nie można mu zarzucić niekonsekwencji działania. Twórcy mieli do opowiedzenia określoną historię z całkiem ciekawym morałem, psychologicznie prawdopodobnymi postaciami i logicznie postępującymi po sobie. Wszystkie odcinki miały tę samą dwójkę reżyserów i scenarzystów, a animację do wszystkich zrobiło to samo studio. Tymczasem w drugim sezonie dwóch całkowicie nowych reżyserów podzieliło się nimi na zasadzie parzyste-nieparzyste, trójka scenarzystów przekazywała sobie projekt co odcinek, a producenci uznali, że fantastycznym pomysłem będzie podzielenie pracy nad serią na dwa studia.
Dlaczego tyle piszę o etapach tworzenia Księgi piątej? Ano dlatego, że teraz będzie wam łatwiej zrozumieć, dlaczego ten sezon to prawdziwa jazda na kolejce górskiej, gdzie z odcinków genialnych zjeżdżamy do poziomu nędznej kreskówki z Disney Channel, by znów wznieść się ku wyżynom. Nawet jeśli tych dobrych momentów jest zdecydowanie więcej, a producenci doskonale wiedzą jaką historię chcą sprzedać widzom, czuć wyraźnie, że produkt był obrabiany przez zbyt wielu twórców.
Bardzo poważną wadą tego sezonu jest prawie całkowite zignorowanie wydarzeń z Księgi czwartej. Jeśli chcecie się dobrze bawić podczas seansu Księgi duchów, powinniście zapomnieć o tym, czego dowiedzieliście się o charakterze, motywacjach oraz planach na przyszłość bohaterów i potraktować pierwszy sezon Korry jako pilota do czegoś większego.
Z powodu powyższych zmian ucierpieli sami bohaterowie, zwłaszcza Korra. O ile broniłem jej jak lew po pierwszym sezonie, o tyle jej działania w nowej serii udowadniają, że absolutnie niczego się nie nauczyła: przez większość sezonu jest równie impulsywna, bezmyślna i niecierpliwa jak w sezonie pierwszym. O ile wydawało się, że pod koniec pierwszej serii przezwyciężyła swoje słabostki, o tyle w drugim sezonie ciągle i ciągle popełnia te same, znane nam błędy. Choć przyznam, że Korra wciąż ma w sobie mnóstwo determinacji i temperamentu bliższego Narodowi Ognia niźli magowi wody (co akurat bardzo mi się podoba), jej kolejne huśtawki nastrojów rodem z zeszłego sezonu coraz bardziej mnie nużyły.
Postać, która najbardziej straciła na wprowadzonych zmianach to bez wątpienia Lin. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego twórcy poddali ją procesowi ogłupiającemu, ale na pewno nie wyszło im to na dobre. Jedna z moich ulubionych postaci, z przedsiębiorczej, twardej oficer przeobraziła się w skretyniałą szefową policji, pokroju komisarza z serialu Simpsonowie lub generała Melchetta z Czarnej Żmii. Miejmy nadzieję, że twórcy zajmą się tym niedopatrzeniem w następnym sezonie.
Z kolei Bolin ma tym razem o wiele większą rolę do odegrania niż bycie komediowym dodatkiem do swojego brata. Czy to znaczy, że jest ciekawszą postacią niż w pierwszym sezonie? Niestety nie - choć ma naprawdę dużo zabawnych kwestii, a jego życie uczuciowe jest przekomiczne, pozostał postacią płytką i jednowymiarową. Podobnie sytuacja ma się z Asami - jest bystra, twardo stąpająca po ziemi, zasługuje nie tylko na szacunek, ale i współczucie (jej ojciec siedzi w więzieniu, jej firma jest w kiepskiej sytuacji finansowej). Tylko, że jej postać również nie oferuje nic nowego - w ciągu całego sezonu zatoczyliśmy koło, wracając do charakteru z końca pierwszej serii.
No i ostatnia postać, która mnie nie zachwyciła - czarny charakter. W recenzjach nie powinno się zdradzać fabuły, ale naprawdę ciężko mi uwierzyć, że ktoś na widok naszego łotra nie krzyknie „O, patrzcie - on/a pewnie będzie Tym Złym!”. Motywacje tej postaci są słabe, a kolejne działania przewidywalne. Choć nie należę do wielkich fanów Amona, to był on przynajmniej czymś więcej niż bondowskim jednowymiarowym łotrem. Co prawda twórcy próbowali pod koniec serii nadać mu/jej trochę głębi, niestety - z marnym skutkiem.
Oczywiście nie wszyscy bohaterowie wypadli tak źle. Biję się w piersi, bo Mako, którego haniebnie pominąłem w recenzji sezonu pierwszego, stał się jedną z ciekawszych postaci w serii. Owszem, można mu zarzucić chłód i przesadne przekładanie obowiązków nad uczucia, z drugiej strony jako jeden z nielicznych nastoletnich bohaterów nie traci trzeźwego i realistycznego spojrzenia na poszczególne sytuacje. Szczęśliwie twórcy obdarzyli go kilkoma słabostkami dzięki którym uniknął łatki wyrachowanego i zimnego outsidera w pierwszej połowie sezonu, i tchórzliwego amerykańskiego nastolatka w drugiej części. Niestety, i w jego przypadku twórcy nie ustrzegli się przed kilkoma błędami. Znów musimy użerać się z trójkątem miłosnym, którego nikt nie oczekiwał i (przede wszystkim) nikt nie chciał oglądać. Ponadto jego relacje z bratem zostawiają wiele do życzenia i nie wyszły poza kreskówkowy schemat.
Przyznam się, że polubiłem dziwaczne rodzeństwo - Desnę i Eskę. Co prawda wpisują się w poczet prostych i schematycznych postaci rodem z kreskówek sprzed kilkudziesięciu lat, ale zostali stworzeni głównie jako element komediowy i w tej roli spełniają się znakomicie. Nawet jeśli pojawiają się na krótko, potrafią ukraść scenę - są rozbrajająco zabawni, cyniczni i cudownie wręcz przesadzeni w chłodnych reakcjach.
Mimo że zawiódł mnie sposób poprowadzenia postaci nastoletnich w serii, nie mogę przestać zachwycać się wspaniałym bohaterem zbiorowym - Tenzinem i jego rodziną. Ich wzajemne relacje są chyba jedynym przypadkiem, gdzie scenarzyści postępowali spójnie nie tylko z poprzednim sezonem, ale też z wydarzeniami z serii o Aangu. Zarówno Tenzin (który już w pierwszej serii był dobrze napisaną i zagraną postacią), jak i jego rodzeństwo zachowują się bardzo naturalnie, a ich konflikt wynika z rzeczy bardzo prawdziwej: co mogą zrobić „zwyczajni” ludzie ze swoim życiem, jeśli ich ojciec był Awatarem, który przywrócił światu równowagę? Także dzieci Tenzina dostały o wiele większą rolę i ich wątki przypomniały mi wspaniałe odcinki z Legendy Aanga. Świetna robota i w przyszłym sezonie chcę ich jeszcze częściej widzieć.
Ale nawet oni przegrywają w starciu z Varrickiem, niewątpliwie największą gwiazdą tego sezonu. Twórcy serii mieli dość odwagi by wziąć na swoje barki tak często przerabiany schemat ekscentrycznego milionera i wywiązali się z tego na szóstkę. Jednego z najbogatszych obywateli uniwersum Awatara można określić jednym słowem: nieprzewidywalny. Nikt nigdy nie wie co mu siedzi w głowie, nikt nie może odgadnąć, jaki ma plan, a gdy komuś się wydaje, że już nadążył za jego tokiem myślenia, to ten radośnie zmienia swoją opinię na praktycznie każdy temat. Przypomina mi trochę Eda z Kowboja Bebopa - ktoś z jego kreatywnością i przebiegłością mógłby dawno podbić świat, gdyby tylko wszystkie jego myśli podążały w jednym kierunku choć przez pięć minut. Tak chaotyczna postać powinna rozsadzać ramy konstrukcyjne fabuły, ale jakimś cudem efekt jest dokładnie odwrotny: Varrick napędza fabułę, dodaje jej lekkości i często motywuje bohaterów do podjęcia decyzji. I choć niektóre postacie go nienawidzą, inne szanują, to z pewnością zaintryguje i rozbawi każdego widza.
Fabuła trzyma bardzo nierówny poziom. Sam początek historii (nie licząc oczywistego i oklepanego czarnego charakteru) prezentuje się całkiem dobrze. Niestety, już podczas trzeciego odcinka pogrążamy się w morzu szaleństwa, gdzie każdy bohater zaraził się impulsywnością Korry i podejmuje decyzje nieprzemyślane, głupie i sprawiające wrażenie parodii Legendy Korry niż jej kontynuacji. Mako w pewnym momencie mówi „Ludzie, czy wyście oszaleli?” i to zdanie pasuje zarówno do zachowania większości bohaterów, jak i samych scenarzystów. Gdyby wrzucić końcową scenę z szóstego odcinka na sam początek serii, dostalibyśmy o wiele ciekawszy i mniej przewidywalny sezon.
Zdecydowanie najmocniejszą kartą drugiego sezonu są odcinki od siódmego do dziesiątego. Zaczynając od tego, że wszyscy wreszcie zaczęli myśleć i zachowywać się jak postaci pretendujące do posiadania psychologicznej głębi, przez wzlatujący się na wyżyny scenariusz (ale tu nie chcę niczego zdradzać), fantastyczny humor (początek odcinka dziewiątego zwalił mnie z nóg) i tę magiczną atmosferę, typową dla Legendy Aanga. I choć w finałowych odcinkach twórcy poszli na łatwiznę i mogli doszlifować kilka elementów, poziom nie spadł już poniżej pierwszego sezonu.
Osobną kwestią jest odcinek siódmy i ósmy, który różni się znacznie od całości, zarówno w przypadku bohaterów, jak i oprawy wizualnej. Ten dość dziwny i nietypowy wątek, pod względem fabuły, bohaterów i animacji jest jednym z najlepszych epizodów w całej marce Awatara.
Choć elementy związane z bohaterami i fabułą pozostawiają wiele do życzenia, seria wciąż trzyma bardzo dobry poziom od strony audiowizualnej. Wybór innego studia stworzył kilka problemów (między innymi walki w pierwszej części były niezbyt efektowne i brakuje im oryginalności), ale też wprowadził kilka udogodnień (np. efekty komputerowe mniej biły po oczach). Serii dobrze zrobiło wyprowadzenie historii poza granice miasta: wraz z bohaterami przemierzamy lodowate pustkowia, znów zamieszkałe świątynie powietrza i, przede wszystkim, fascynujący świat duchów. O ile pierwszy sezon był raczej ponury (jeśli chodzi o paletę kolorów), tym razem skaczemy przez wszystkie kolory tęczy - mamy skąpane w jasnych, łagodnych barwach świątynie powietrza, gdzie nikomu nic nie grozi, duszne, brudne i posępne miasto Republiki, zimną i surową północ (gdzie poza zielenią i błękitem dominują barwy achromatyczne). Wszystko to składa się na pięknie rozbudowane uniwersum, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Oczywiście należy też wspomnieć o krainie duchów - z jednej strony bardzo sobie cenię kreatywny, dziwnie narysowany świat, gdzie upiory wyglądają jakby wycięto je z innego serialu animowanego i wklejono tutaj, z drugiej strony kilka z nich przypominało stwory z tandetnych amerykańskich kreskówek. Lecz ta niedogodność to tylko niewielka rysa na wielkim i fascynującym świecie, któremu wcześniejsze sezony poświęcały zdecydowanie zbyt mało uwagi.
Muszę koniecznie poświęcić choć kilka linijek na finałową walkę i, powiem szczerze, tu byłem ciut rozczarowany. Wiem, że ta scena ma swoich zagorzałych fanów, ale dla mnie za bardzo kojarzyła się z głupawymi filmami Michaela Baya. Cóż, niewiele mogę powiedzieć by nie zdradzać fabuły, ale uznajmy, że jest zbyt przesadzona, a nawiązanie kulturowe do popkultury amerykańskiej tak biją po oczach, że ciężko na to patrzeć.
Nie mogę natomiast choćby pisnąć złego słówka o muzyce. Jeremy Zuckerman oddał prym wiolonczeli, starając się budować podniosły i zimny nastrój. Motywy przewodnie przywodzą na myśl lodowate, klifowe wybrzeża na północy Europy i krainy zapomniane przez Boga i ludzi, jednak całość brzmi wystarczająco miękko, by nie przestraszyć najmłodszych widzów. Podoba mi się też fakt, że orkiestra nieraz bardzo skutecznie buduje napięcie, a po kulminacji milknie jak zaklęta, by scenarzysta mógł wprowadzić zabawną i niespodziewaną pointę. Co prawda w kilku momentach muzyka bardziej pasuje do gry komputerowej niż serialu, ale nie jest to powód, bym przestał się nią zachwycać.
Księga Duchów doczekała się polskiego dubbingu i na obecną chwilę (jak dotąd wyemitowano siedem odcinków) średnio mi się podoba. Pochwalić muszę płeć brzydką, czyli świetnego Grzegorza Pawlaka jako Tenzina, bardzo dobrego Leszka Zdunia jako Mako i Roberta Tonderę jako wuja Korry. Ponadto całkiem dobrą robotę wykonują Janusz Zadura (Bolin) i Jakub Wieczorek (ojciec Korry). Jarosław Domin początkowo mi nie pasował do roli Varricka, ale szybko się do niego przyzwyczaiłem. Natomiast wybór Mirosława Wieprzewskiego jako Bumiego to według mnie kompletna pomyłka. Z paniami sytuacja wygląda nieciekawie: nie wiem, czy Aleksandra Domańska (Korra) i Anna Bojara (Asami) przechodzą jakiś kryzys, czy reżyser zapomniał im udzielić jakichkolwiek wskazówek, ale ograniczają swój udział do czytania swoich kwestii i stosowania w kółko tego samego zestawu emocji. Szczęśliwie, od czwartego odcinka reżyser zorientował się, że nie poświęcił im dostatecznie dużo czasu i potem jest już całkiem nieźle. Nie jestem też fanem Kyi (Ewa Serwa - to dobra aktorka, ale gra tutaj dwie role i zbyt łatwo rozpoznać, że Kya i Lin są dubbingowane przez tę samą aktorkę). Wśród pań mogę pochwalić Katarzynę Tatarak jako Pemę (żonę Tenzina) i jak zawsze świetną Mirosławę Krajewską (Katara). Dzieciaki (jak na naszą średnio zdolną młodzież) spisują się nieźle, wybija się tu przede wszystkim Zuzanna Galia jako Ikki. W sumie, podobnie jak w przypadku wychodzących w tym samym momencie Tajemniczych złotych miast, nasi artyści mogliby się bardziej postarać. Osobiście jednak proponuję oglądać tę serię w oryginalnej wersji językowej.
Twórcy Księgi Duchów mieli wielkie apetyty i wiedzieli jaką ambitną i ciekawą historię chcieli nam opowiedzieć. Jednak wszystko poszło za szybko, po łebkach i, przede wszystkim - ignorując ewolucję, jaka zaszła w bohaterach w pierwszym sezonie. I choć po nie najlepszej pierwszej połowie serial wrócił na właściwe tory, jest to na obecną chwilę najsłabszy sezon serii uniwersum Awatara. Czy to znaczy, że nie da się go oglądać? Oczywiście, że nie, pewne elementy wciąż są spójne, humor jest pierwszorzędny, świat przedstawiony i klimat wciąż zachwycają, oprawa audiowizualna to ścisła światowa czołówka, a nawet jeśli bohaterów nie przedstawiono tak dobrze jak w poprzednich sezonach, to wciąż są to solidnie napisane, dające się lubić postaci.
Na koniec, warto nadmienić, że twórcy zostawili nas ze wspaniałym zakończeniem, które zapowiada wyjątkowo intrygujący trzeci sezon. Pytanie tylko, czym tym razem wystarczy im polotu i wyobraźni by w końcu nas zachwycić?
Ocena:
Postaci - 6/10
Fabuła - 6/10
Animacja - 8/10
Muzyka - 9/10
Ogólna ocena 7/10
___________________________
Kadry:
___________________________
___________________________
___________________________
___________________________
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.