Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 10: Trzęsawisko

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-08-25 08:00:36
Aktualizowany:2014-08-15 14:31:36


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Mgła utrudniała widoczność, a grząska ziemia zapadała się pod jego stopami. Nim się spostrzegł brnął po kolana w błocie. Każdy następny krok wymagał większej siły niż poprzedni. Z wielkim trudem przesuwał się do przodu.

Po opuszczeniu Darea Josh Allen kierował się w stronę miasteczka Lakeside. Jedyną drogą prowadzącą od Skalnego Potoku do celu jego podróży były bagna. Nie mógł pozwolić sobie na zmianę trasy i utratę kilku dni.

Z wielkim wysiłkiem dotarł do drogi porośniętej lepką trawą.

Jakie to przyjemne, gdy droga nie zapada się pod tobą - pomyślał.

Usiadł, a obok siebie rzucił plecak. Zabrał się za ściąganie grudek błota ze spodni. Przez moment zastanawiał się, czy nie warto byłoby przebrać się. Z drugiej strony ścieżka przez bagna mogła ciągnąć się jeszcze długo. Spojrzał przed siebie. Nadal nie potrafił dostrzec drogi przed sobą. Wysokie, pozbawione gałęzi i liści drzewa bardziej przypominały słupy wystające z bagna niż żywe rośliny. Pomiędzy nimi wiła się droga.

Wyjął z plecaka mapę i rozłożył ją przed sobą.

- Droga numer... - zaczął przesuwać palcem po mapie. - Lakeside Town... Lakeside Town... Którędy? - pytał samego siebie. - To nie ma sensu.

Zdenerwował się i odłożył mapę. Wziąwszy głęboki oddech postanowił prześledzić trasę raz jeszcze. Spokój mu nie pomógł. Ściągnął z paska pokeball i wyrzucił go w powietrze. Z mgły wyłonił się przerażony Biri. Jakimś cudem udało mu się zachować zimną krew i nie umrzeć.

- Biri! Spróbuj znaleźć miasto nad tym "mlekiem"- określił mgłę.

- Biri... - wyraził swoją niechęć do wykonania polecenia.

- Nie guzdraj się! - popędził pokemona.

Ptak wzbił się w powietrze i zniknął w gęstej mgle. Josh czekał przez moment. Wkrótce zaczął się niecierpliwić.

Gdzie on się podział? - zastanawiał się.

Mgła jakby rozrzedziła się. Josh wstał i spojrzał na bagna wokoło niego. Z głębi lasu wyłoniła się jakaś niewyraźna sylwetka. Z oddali postać przypominała falującą górę. W rzeczywistości była to starsza kobieta. Jej głowę i plecy przykrywała ciemnoszara chusta. Na plecach dźwigała brudny koc związany rogami. Z jego wnętrza wystawało drewno. To ciężar niesionego opału sprawiał, że garbiła się i bujała na boki.

Staruszka minęła Josha, jakby go nie zauważyła.

- Przepraszam panią - zaczepił kobietę.

Ta puściła swój worek i wyprostowała się.

Była to szczupła sześćdziesięciolatka. Spod żółtej chustki wystawały kosmyki szarych włosów. Miała na sobie workowaty sweter i czerwoną spódnicę, wokół której zawiązana była chusta. Chusta służyła za pasek.

- Nie wie pani jak dostać się do Lakeside Town? - spytał.

- Wiem, wiem.

Cisza.

- A więc?

- Co?

- Którędy do Lakeside? - ponowił pytanie.

- Prosto... - mruknęła niepewnie. - Droga jest prosta jak drut. - dodała z większym przekonaniem. - Trafisz, o ile mgła opadnie.

- A kiedy opadnie? - spytał.

- Nie wiem... - wzruszyła ramionami staruszka. - Kiedyś na pewno.

Trener skrzywił się.

Kobieta ponownie narzuciła prowizoryczny worek na plecy i ruszyła przed siebie.

- Co tak stoisz? Chodź. Przeczekasz mgłę w moim domu - zarządziła. - Idziesz, czy nie? - spytała raz jeszcze.

Tym razem jej pytanie brzmiało jak rozkaz.

- Nie mogę. Zgubiłem Biriego. Muszę na niego zaczekać.

- Może dostał ataku serca i bagna mu grobem się stały?

- Nie - odrzucił taką możliwość.

Chłopak włożył wiele wysiłku w trenowanie Biriego. Nie dopuszczał do siebie myśli, aby ten postanowił sobie umrzeć na moment przed ewolucją.

Josh niechętnie ruszył za staruszką. Droga zniknęła w gęstej mgle.

***


Sektor A2 wrzał. Setki osób biegały między salami wymieniając się dokumentami i informacjami. Najgłośniej huczało w dziale danych. Z przyjściem nowych wytycznych rozdzwaniały się telefony, a pracujące za biurkami kobiety podnosiły słuchawki i zaczynały prowadzić rozmowy z innymi działami.

W sercu A2 zbierali się najwyżsi rangą pracownicy instytutu oraz ich podwładni. Do zebrania zostało kilka minut, a mimo to wszystkie miejsca zostały zajęte przez ludzi w lekarskich kitlach. Michael wdrapał się na stół, z którego miał lepszy widok na salę.

Na środek wyszedł Thomas.

- Możemy zaczynać? - upewnił się.

Zaczął, gdy siedząca w pierwszym rzędzie Angela skinęła głową.

- Pierot. Pokemon uważany za boga głupoty, radości oraz szczęścia. W niektórych mitach przedstawiany także jako patron dnia głupca. Jedyne materiały przedstawiające Pierota - powiedział, kierując wzrok na siedzącego przed komputerem asystenta.

Na ekranie pojawiło się zdjęcie wypłowiałego dywanu z wyhaftowanym na tle gwiazdy pajacykiem.

- Oraz...

Drugi ze slajdów przedstawiał czarną statuetkę pajacyka. Figurka przypominała tą, którą w Górach Mglistych zniszczył Sequel.

- To jedyne wyobrażenie Pierota. Przedstawiona statuetka istnieje i posiada ogromną moc. Zakładamy, że na terenie całego Jhnelle znajduje się takich piętnaście. Każda w dawnym centrum. Centra stanowią budowle megalityczne. Były one budowane na cześć Pierota - ciągnął dalej Tom.

- A to pamiętamy z wizyty w muzeum w Ortario City - Angela zwróciła się do Michaela.

- Pan McIntyre wyraził się jasno. Chce dostać Pierota - zakończył wykładowca.

- Chce - parsknął Michael. - Możemy szukać i całe usrane życie, a nie znajdziemy.

- Niestety nie mamy tyle czasu. Termin wykonania zadania upływa za kilka miesięcy. Podejrzewamy, że miejsce pobytu Pierota wskazują punkty energii.

- Znaleźliśmy już trzy - zaczął sprzeczać się dwunastolatek. - I co? Nic! Pierot to legenda. Nie istnieje.

- Teoria Legendy - westchnął Tom. - Terminem "legenda" ludzie charakteryzują "niezwykle rzadkie pokemony, które częściej spotykamy w mitach, opowieściach, czyichś relacjach oraz jako motywy w sztuce i literaturze niż w naturalnym środowisku" - zacytował. - "Legendy" nie są wymysłem - podkreślił na zakończenie.

- To czym?

Tom westchnął z niezadowoleniem.

- Jeżeli nie ma więcej pytań to przejdźmy do mapy regionu. Czwarta budowla znajdowała się w pobliżu Lakeside Town...

***


Starsza kobieta mieszkała w drewnianym domu położonym na niewielkim wzniesieniu. Chatkę otaczał niewysoki płotek zbity z krzywych dech. Na terenie posesji poza domkiem znajdowała się sadzawka. Przez błoto woda w sadzawce była brązowa i gęsta. Nie nadawała się nawet do mycia rąk. Z drugiej strony rosła licha jabłonka. Jej długie gałęzie, które prawie dotykały ziemi, zdobiło kilka liści i jabłek. Wokoło drzewka leżało mnóstwo kwaśnych owoców, które zrzucił wiatr lub ich ciężar. Najwidoczniej klimat bagien nie służył ani jabłonce, ani sadzawce.

Josh siedział na parapecie i spoglądał przez okno. Przed nim rozpościerał się widok na bagna i wyrastające znad nich drzewa. Całość tonęła w białym dymie.

Do pokoju weszła gospodyni. Na stole postawiła kilka kubków i tackę z jabłkami. Josh zsunął się z parapetu i usiadł przy stole. Bez skrępowania podniósł kubek i napił się gorzkiej herbaty.

- Co za dzień - mruknęła gospodyni wyglądając przez okno. - Kolejni.

- Kolejni?

Josh wstał z miejsca i podszedł do okna. Początkowo nie widział tam nikogo, ale już po chwili z mgły wyłoniły się trzy znane mu postacie: Kyle, Alissa i Jimmy.

Kobieta wyszła przed dom z lampą. Chłopakowi od razu skojarzyła się z latarnią morską. Stała nieruchomo, a jasne światło dawało sygnał błądzącym w mgle.

- Hop! Hop! Kochani! Tutaj! - wprawiła w ruch ręce.

Po kilku chwilach Josha dobiegły znajome głosy. Gospodyni musiała wpuścić ich do domu. Allen odszedł od okna i zajął miejsce przy stole skąd miał doskonały widok na korytarz. Przybysze jeszcze przez moment rozmawiali ze staruszką w holu nie zauważając go.

- Josh? Ty tutaj? - zdziwił się Kyle przekraczając próg pokoju.

Zaraz za Danielsem do pomieszczenia weszli Alissa i Jimmy. Josh skinął głową na przywitanie.

- Co słychać? - spytał z grzeczności Kyle.

- Zabłądziłem, zgubiłem Biriego, spotkałem was... - westchnął.

W odpowiedzi Daniels przewrócił tylko oczyma.

Drzwi wejściowe ponownie trzasnęły.

- Dzisiaj niesie mi gościa za gościem - westchnęła gospodyni idąc do drzwi.

- Nie, niech pani się nie kłopocze - stawiał opór gość.

Josh przyglądał się komicznej scence. Gospodyni uwiesiła się na ramieniu mężczyzny próbując zatrzymać go.

- Nie odmawiaj gościny- powiedziała, ciągnąc go za sobą do salonu.

Zadowolona z siebie kobieta usiadła

Matt Novy stanął w progu i rozejrzał się po pokoju. Jakby wybudzony z letargu uśmiechnął się dopiero na widok braci Daniels.

- Siema.

- Matt? Cześć! - przywitał się Kyle. - Co tu robisz?

- Kręcę się tu i tam.

- Matt Novy, a to są Alissa, Josh, no i małego gnoma już znasz - przedstawił wszystkich Kyle.

- Sam jesteś trollem! - oburzył się Jimmy.

- Novy? Ten Novy? - spytała dla pewności dziewczyna.

Matt skinął głową. Usiadł na kanapie obok Jima i zaczął rozpakowywać swój plecak.

- Skąd się znacie? - warknął Josh.

W jego pytaniu znalazło się więcej wrogości niż ciekawości.

- Novy'ego? Poznaliśmy się w Ortario City... - wzruszył ramionami.

- I mówisz o tym od tak sobie? Jesteś poważny? To Matt Novy! Zdobywca czwartego miejsca w turnieju Jhnelle! - uświadomił go Josh.

- Rocznik 2000/2001 - dodał Matt. - Siedem lat temu.

Josh wstał z miejsca.

- To byłby... To znaczy... - formował swoją wypowiedź. - Czy mogę wyzwać pana na pojedynek?

Wyglądał jak przerażony pierwszoklasista wywołany do odpowiedzi na teorii pokemon.

- Po kolei, panie Joshu - odparł Matt. - Jakiś porządek musi być... Najpierw usiądziemy, porozmawiamy o życiu, piwko jakieś wypijemy, a potem zobaczymy...

Zbity z tropu trener wrócił na miejsce i już się nie odzywał.

- Skąd jesteście? - przerwała milczenie gospodyni.

Po czym na stole postawiła ciasto z jabłkami.

- Oni trzej są z Corella Town, a ja z Irina City - Alissa wskazała ręką najpierw na chłopaków a potem na siebie.

- A więc jesteście Corella Town - uśmiechnęła się staruszka. - Częstujcie się - dodała, widząc, że nikt nie rusza jej wypieku.

Przez bagna przechodziło bardzo wielu trenerów. Większość z nich zatrzymywała się w jej domku, aby przenocować, albo przeczekać mgłę. Już nie pamiętała kiedy w jej progach gościł ktokolwiek z Corella Town. Ostatnich trenerów przyjmowała kilkanaście lat temu. Zupełnie jakby miasteczko przestało istnieć.

- Dawno nie gościłam nikogo z Corella Town - westchnęła. - A jak się nazywacie?

- Ogólnie to jestem Kyle Daniels - przedstawił się trener. - To Josh Allen, mój gnom... brat - poprawił się. - Alissa Christeensen.

- Czas stanął w miejscu - zachichotała. - Nie tylko trener z Corella Town, ale w dodatku też Daniels.

- Chodzi o Henry'ego? Mówi pani o ojcu?

- Znasz naszego tatę? - obudził się Jimmy.

- I sprawa wyjaśniona. Synowie Henry'ego. Mój drogi... - westchnęła. - To, że mieszkam na odludziu i dziwaczeję sobie, nie znaczy, że nie kojarzę finalistów turnieju Jhnelle. Tym bardziej, jeżeli poznałam ich osobiście. Znałam"trójkę" z Corella. Byłam wtedy młoda. Piękne trzydzieści i kilka latek. Byłam wtedy namiętną kobietą... - rozmarzyła się staruszka. - Wołali na mnie "druga Marilyn Monroe". Wszyscy młodzi chłopcy, którzy tu przychodzili, chwalili moją urodę...

Josh i Kyle spojrzeli po sobie. W tym samym momencie Matt przechylił manierkę i wlał jej złotą zawartość do gardła.

- A ty? Twój ojciec także jest trenerem? - zwróciła się do Josha. - Nie... - odpowiedziała sama sobie. - Masz inny cel niż zachcianka rodziców.

***


- Dzień dobry!

Przywitanie podziałało na Dianę jak hamulec. Myśli o zmarłym przedwczoraj pacjencie uciekły. Pani Daniels zatrzymała się i cofnęła. W szpitalnym holu siedziała kobieta z córką.

- Dzień dobry - odwzajemniła przywitanie.

Szczupła brunetka o krótkich włosach nazywała się Mandisa Allen. Kobiety poznały się na zajęciach dla "maluchów", na które chodzili Carrie i Jimmy. Jednak Mandisa znała rodzinę Danielsów znacznie dłużej. Jej starszy syn, Josh, był w wieku Kyle'a.

- Czeka pani na doktora? - spytała pielęgniarka.

- Córka - skinęła na Carrie.

Dziewczynka wyglądała na zdrową, a co więcej na zaprzyjaźnioną z miejscem. Swobodnie poruszała się po korytarzu, nie odstręczał ją zapach ścian, ani widok białych kitli lekarskich. Dzieci w jej wieku obawiały się tego wszystkiego. Nawet Jimmy czuł się nieswojo na widok matki w białym uniformie. Carrie zbyt wiele czasu spędzała w szpitalach i ośrodkach, aby ich się bać. Szpital stanowił dla niej codzienność.

Częstoskurcz... - rzucił pierwszą diagnozę lekarz.

Potem lekarze tłumaczyli dziewczynce, że jej serce: "niekiedy... bije zbyt wolno". Sześciolatka nie rozumiała tego, a więc nie specjalnie się o to martwiła. Bardziej denerwowali się rodzice i Josh. Jej pozostawało nie przejmować się i "unikać silnych emocji".

- W nocy mieliśmy mały kryzys - westchnęła pani Allen. - Serce się zatrzymało. Wezwałam karetkę... - mówiła z mechanicznym spokojem. - Musiała się zdenerwować naszym sąsiadem.

- Panem Snu... panem Hammondem - poprawiła się i usiadła na krześle obok.

- Tak, jego dom spłonął - westchnęła. - Może przejdziemy na ty? - zaproponowała. - Jestem Mandisa.

- Czemu nie... W końcu długo się znamy. Diana - podała jej rękę.

Dosiadła się.

- Przy okazji pana Hammonda. Mogę zadać ci pytanie?

Mandisa skinęła głową.

- Znałaś poprzednią żonę Henry'ego?

- Jasne... Nasi synowie chodzili do tej samej klasy - pokiwała głową.

- Jaka była?

Kobieta poszukała w pamięci obrazu poprzedniej pani Daniels.

- Betty lubiła scenę. Występowała w miejscowym kółku teatralnym. Była żywiołowa i energiczna. Potrafiła wyrazić własne zdanie. Zapamiętałam ją jako asystentkę w dawnym laboratorium. Pracowała tam do urodzenia syna.

- Kyle'a - dopowiedziała.

- Tak. Potem zajęła się domem. W międzyczasie zamknięto laboratorium, a Betty wyjechała z Corella w poszukiwaniu pracy jak mój mąż. Słuch po niej zaginął. Resztę znasz.

- Jeszcze jedno... Skąd pan Hammond mógł ją znać?

- On także pracował w laboratorium - Mandisa odsłoniła ostatnią niejasność.

***


- Mieszkałam tu z mężem - opowiadała gospodyni. - Właściciel tych lasów wynajął mojego chłopca, aby pilnował lasu przed kłusownikami. Ile to czasu minęło? Dwunasty rok żyję tutaj sama. Zmarł dwanaście lat temu, a oszczędny był nawet na łożu śmierci - westchnęła z uśmiechem. - Powiedział: "Celine! Oszczędź na pogrzebie! Zakop mnie pod jabłonką".

W tym momencie Jimmy wypluł jabłko.

- Dobry dowcip - zaśmiała się Alissa.

Gospodyni jednak nie wyglądała na rozbawioną. Pod jej groźnym spojrzeniem dziewczyna przybrała grobową minę.

***


Samochód zaczął gwałtownie hamować. Wpadając w poślizg zmiótł krzywy płot. Kawałki ogrodzenia poszybowały w powietrze. Jeden z nich uderzył w drzwi domu. Po chwili na ganek wybiegła gospodyni oraz jej goście.

Drzwi samochodu otworzyły się z jego wnętrza wysiedli Tom, Angela i Michael.

- Jesteś pewien, że to tu? - Angela pokręciła głową z niedowierzaniem.

Mężczyzna skinął głową.

- Czarna gwiazda nie myli się - odparł, przyglądając się szaremu kamieniowi zawieszonemu na szyi.

- Kto to? - zapytał Kyle.

- Regulatorzy - mruknął pod nosem Josh. - Tom, Angela i Michael.

- Znacie nas? - zdziwi się Thomas.

Lider regulatorów nie miał pamięci do twarzy. Kojarzył nazwiska i imiona, ale nie potrafił przyporządkować ich odpowiednim twarzom. Opisy wyglądu, które czasami składał w raportach były na bardzo niskim poziomie. Największym problem sprawiało mu rozróżnienie koloru oczu.

Piwne? Orzechowe? - dziwił się. - Jakby nie można było powiedzieć: ''brązowe''.

Zaś niebieski, szary i zielony kolor oczu zmywały się dla niego w jeden mętny odcień szarości.

- Tak! Spotkaliśmy ich w muzeum! - przypomniał sobie Michael. - A tamci dwoje dostali ode mnie i od ciebie łomot w Górach Mglistych - wskazał na Josha i Alissę.

Wydawało się, że wszyscy poza Michaelem zapamiętali pojedynek w górach nieco inaczej.

- Tak... Coś sobie przypominam... - pokiwał głową Tom.

- Chcecie tu czegoś? - wtrącił się milczący do tej pory Matt.

- Szukamy pewnej figurki - oznajmiła Angela. - Takiej samej jaką zniszczyliście w górach - dodała, spoglądając na Alissę.

- Tu nie ma żadnej figurki - odparła Celine.

- Energia Czarnej Gwiazdy nie kłamie - oświadczył Tom. - To musi być to miejsce - powiedział, zawieszając sobie na szyi wisiorek z szarym kamyczkiem.

- Jakie znowu... - zaczął się irytować starszy z Danielsów.

Wydawało mu się, że jako jedyny nie jest wtajemniczony w całą sprawę.

- Używają tych figurek, aby wzmocnić swoje pokemony - przerwała mu Alissa swoimi wyjaśnieniami.

- Nie wydaje mi się, aby posiadali Pierota - przyznała Angela. - To co robimy?

- Nic tu po nas - odparł lider regulatorów.

- Chwila! - zatrzymał ich Josh. - Nie dokończyliśmy jeszcze naszej walki!

- Walki? - zdziwił się Tom. - Chodzi ci o "to coś" w górach? Mylisz się. Skończyliśmy ją.

Thomas liczył, że młody trener należy do osób, które nie akceptują własnej przegranej i zachowują się agresywnie wobec lepszych trenerów. Ku jego zdziwieniu Josh odpowiedział spokojnym głosem:

- W takim razie chcę rewanżu.

- Zgoda - skinął głową.

- Będę walczyła za ciebie - wtrąciła się Angela. - Teren jest grząski, a twój Cavesaur jest zbyt ciężki, aby swobodnie poruszać tutaj się. Zostaw smarkacza mnie.

Josh przewrócił oczyma. Była niewiele starsza od niego. Dwuletnia różnica wieku nie rzucała się w oczy, a mimo to Angela kuła w oczy swoją "niezwykłą dojrzałością".

Dziewczyna otworzyła torbę przewieszoną przez ramię. Po chwili szperania wyjęła zielony pokeball.

- Seacudda! Do dzieła! - zawołała, rzucając kulę przed siebie.

Przed trenerami pojawiła się granatowa ryba wielkości Koliego. Plamki przy ogonie lśniły na granatowej łusce. Stworzenie o długich, przypominających łapy płetwach i falistym ogonie wskoczyło do błotnistej sadzawki. Znikoma ilość wody najwidoczniej nie przeszkadzała jej.

- Seacudda - włączył się dexter Josha. - Pokemon ryba. Ostre zęby służą mu do polowania na większe stworzenia. Może żyć zarówno w wodzie jak i w jej pobliżu. W to, co wyewoluuje ma wpływ zbiornik wody, w jakim żyje.

Josh zdawał sobie sprawę, że Angela w przeciwieństwie do niego jest doświadczoną trenerką. Musiał od początku kontrolować przebieg pojedynku.

- Ringrock! - wyrzucił w powietrze pokeball. - Atak kamienny!

Pokemon przypominający Saturna uderzył w Seacudda. Jego twarde ciało nie pozostawiło nawet zadrapania na rybim łbie.

- Nie stać cię na więcej? - zachichotała Angela.

- Psycho-uderzenie! - podjął próbę kolejnego ataku.

- Seacudda! Błoto!

Ryba wzięła zamach płetwą i uderzyła grudkę błota. To poszybowało w powietrze zatrzymując się dopiero na Ringrocku. Oślepiony pokemon zaczął używać psychicznego ataku na wszystkie strony. W końcu zaatakował sam siebie.

- I jak z tym walczyć? Jakieś pomysły? - mówił do siebie Josh.

Walki w szkole były znacznie prostsze od tych tutaj. Nie posiadał jeszcze żadnego wodnego pokemona. Pojedynek z rybą za pomocą kamiennego, czy ognistego typu wydawał się z góry przegrany. Nie miał jednak zamiaru poddawać się.

- Sam sobie nie poradzisz - stwierdził Kyle.

- Daj mi pomyśleć. Ringrock...

- Koli! Nasza kolej! - oświadczył Daniels wypuszczając z pokeballa kota.

Stanął tuż obok Ringrocka.

- Chytre nasionka! - rozkazał trener.

Z futerka Koliego zaczęły strzelać drobne nasiona, które spadły tuż obok sadzawki. Z nich zaczęły wyrastać pnącza, które obezwładniły rybę.

- Ha! - zawołał Kyle. - I co? Opłaciło się wkuwać na pamięć ataki Koliego.

- Nie bądź taki cwany - odparła Angela. - Seacudda, gryzienie.

Ryba bez problemu poprzegryzała pnącza i wydostała się na wolność.

- Tego nie przewidziałem... - mruknął Daniels.

Seacudda była bliska tryumfu, gdy wydarzyło się coś niespodziewanego (oczywiście w Jhnelle było to jak najnormalniejsze). Przelatujący nad domem Celine Biri Josha poczuł niewyobrażalny strach. Gdy mgła ustąpiła silne emocje, które nim targały odebrały mu na moment przytomność. Nieprzytomny Biri spadł na ziemię z ogromną prędkością. Uderzył w człapiącą w stronę Koliego Seacuddę.

Rozległ się głośny huk.

Nieprzygotowana na taki atak ryba odwróciła wzrok od Koliego. Wyglądała jakby chciała zabić wzrokiem Birirego i gdyby nie fakt, że pokemon ptak leżał nieprzytomny, pewnie by to zrobiła.

- Teraz! Koli! Ostry liść! - Kyle wykorzystał moment nieuwagi przeciwnika.

Liście zepchnęły rybę z powrotem do sadzawki, z której już się nie wynurzyła.

- Seacudda - warknęła Angela. - To było beznadziejne!

- Magikarp lepiej by to załatwił - zaśmiał się Michael.

- Spokój - uciszył ich Tom. - Było miło, ale już pora na nas - ośznajmił, wsiadając do samochodu.

Michael i Angela posłusznie ruszyli za nim.

- Chwila - zaczął Kyle. - Może...

Nie słuchali go. Samochód ruszył.

- Kim oni byli?- spytał pozostałych Daniels.

- Regulatorzy? Ich styl walki cechuje duża zawziętość, pokemony są odporne na wiele ataków oraz są znacznie silniejsze od przeciętniaków. Ich strategia polega na partnerstwie. Są perfekcyjni jeżeli chodzi o podwójne pojedynki - powiedziała w skrócie Celine. - Znam te zasady bardzo dobrze. W przeszłości nie raz stawali nam na drodze.

- Nam? - zdziwił się Jimmy.

- Przepraszam... Źle się wyraziłam. Chodzi mi o innych trenerów. Wielu moich znajomych, w tym wasz ojciec, próbowało pokonać całą czwórkę.

- I co? - spytała zaintrygowana opowieścią Alissa.

- Jednym się udawało, a innym nie... Zależy kto w danym czasie był regulatorem. Kojarzę tę parę, a chłopiec musi być początkujący.

- Pokonam ich! - oświadczył Jimmy.

Kyle przewrócił oczyma. Nie wyobrażał sobie walki z Regulatorami. Nie wygrałby, gdyby nie Josh.

- Świetna walka - przyznał. - Twój Biri ma wyczucie czasu.

Josh schował Biriego i Ringrocka do pokeballi, po czym odparł:

- Daruj sobie ten sarkazm.

- Co? O czym ty mówisz? Jaki sarkazm?

- Ta walka to było jakieś dno! Przegrałem, a ty wtrąciłeś się w pojedynek. Ja jestem przegrany, a ty jesteś oszust! - powiedział krótko.

- Za przeproszeniem, ale o czym ty, kurwa, pierdolisz?

- Nie wcina się w czyiś pojedynek! Nie możesz tego pojąć, cholerny knypku? To wbrew regułom! - wrzasnął.

Alissie przypomniała się walka w Górach Mglistych. Drugie, co jej się nasunęło to, jak ktoś tak o buzi aniołka może być tak wielkim kretynem.

Mgła rozrzedziła się.

- Straciłem już dość czasu - oznajmił Josh. - Dziękuję za gościnę i na razie wam - powiedział, odchodząc.

Musiał zająć się ewolucją Bunny'ego i Biriego. Ponadto potrzebował pokemonów trawiastego i wodnego.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.