Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 12: Piątek trzynastego

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-09-02 08:00:13
Aktualizowany:2014-08-15 14:34:13


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Friday siedział do połowy zanurzony w wodzie. Bystry wzrok pokemona szukał jakiegoś punktu odniesienia. Nie pamiętał którędy przypłynął, ani w którą stronę powinien udać się dalej. Przez moment zastanawiał się nad wyjściem na ląd. Szybko odrzucił takową możliwość. Wolał nie ryzykować spotkania z zapalonym mistrzem pokemon, który myśli pokeballem, a nie rozumem. Z lądu dobiegły go czyjeś głosy. Odruchowo zanurkował.

Na plaży pojawiły się dwie postaci ubrane w identyczne uniformy.

- Brendanie! - zdenerwowała się blondynka. - Popełniłeś głupotę!

- Szanuję twoją opinię, ale Zespół Witamina C nie popełnia głupot!

- Działamy w drużynie! - przypomniała mu. - Wymagam od ciebie profesjonalizmu. Twój stosunek do ważnych spraw może zaważyć na zniechęceniu ewentualnych kandydatów do zespołu.

- Przesadzasz - machnął ręką.

- Nie! Jako zorganizowana szajka przestępcza musimy na sobie polegać! Nie mogę ci ufać jeśli popełniasz tak rażące błędy - krzyczała. - Jak mogłeś podczas recytacji naszego motta przedstawić nas jako Zespół Witamina B6? - powiedziała z żalem.

Friday wypłynął na powierzchnię i jeszcze przez moment przyglądał się kłócącej parze. Nie potrafił pojąć jak głupi mogą być niektórzy ludzie.

***


"Nie ma problemu. Musi się udać" - powtarzał to zdanie w kółko. Z każdym następnym wypowiedzeniem formułki nad jego spokojem górę brała złość. Zgrzytając zębami powtórzył po raz ostatni:

- Nie ma problemu... Musi się udać - powiedział. - Cholera! - wydarł się wreszcie.

Rozzłoszczony rzucił wędkę przed siebie.

- To całe łowienie jest do kitu! "Zachowaj spokój i cierpliwość". Co to za denna porada? - pytał samego siebie. - Równie dobrze mógł powiedzieć, za który koniec wędki mam trzymać!

Alex jeszcze przez moment próbował zrozumieć o co mogło chodzić sprzedawcy wędki z Darea Town, mówiąc o spokoju i cierpliwości. W końcu doszedł do wniosku, że sprzedawca nie znał się na łowieniu ryb. Tym bardziej, że chwilę przed wciśnięciem mu wędki, sprzedawca próbował wcisnąć mu także jakiś "mistyczny kamień".

- Mogłem kupić ten kamień - przyznał. - Prędzej ogłuszyłbym nim jakąś rybę niż coś złowię na ten szmelc - wściekał się.

W końcu dał za wygraną. Spokojnie odłożył sprzęt wędkarski i wstał z miejsca. Zrobił kilka kroków po drewnianym pomoście i rozejrzał się dookoła. Droga przed nim wydawała się częściowo zalana. Fale morskie wylewały się na drewnianą kładkę, aby po chwili spłynąć z niej z powrotem do oceanu. Most z drewnianych szczebli nie wyglądał na bezpieczny, ale stanowił jedyną, krótką drogę do Boheme City.

Sam nie wiedział dlaczego chce iść akurat tam. Kilka dni temu ktoś opowiadał mu o "megalitach błazna", które kiedyś znajdowały się właśnie w tym miejscu. Podświadomie czuł chęć zobaczenia miejsca, gdzie kiedyś stały budowle hołdujące Pierota. Odruchowo wyjął z kieszeni łańcuszek z gwiazdą, aby przejrzeć mu się w słońcu.

- Od kiedy cię ukradłem mam wiecznego pecha - stwierdził.

Jeszcze nigdy nie chciał się pozbyć jakiegoś przedmiotu, tak bardzo jak "czarnej gwiazdy" w tym momencie. Alex Wolfberg nie wierzył w przesądy i gusła, ale wolał być ostrożny. Nie bał się czarnych kotów, a to że ich unikał tłumaczył alergią na sierść. Jak powszechnie wiadomo czarne koty uczulają bardziej od tych czarno-białych. Nie przechodził pod drabiną tylko z racji, że było to mało wygodne. Omijał pechowe liczby, bo... Bo w rzeczywistości był przesądny jak mało kto. Będąc włamywaczem nauczył się ufać intuicji i nie kusić losu.

Ścisnął błyskotkę w dłoni i wziął zamach. Drewniany most zadrżał, zdradzając tym samym, że na kładce znalazła się jeszcze jedna osoba. W stronę chłopaka zmierzała Alissa Christeensen. Na jej widok momentalnie opuścił rękę. Medalik po raz kolejny został ocalony przez wyrzuceniem.

- Możesz mi powiedzieć, którędy do Boheme City? - spytała dziewczyna od razu przechodząc z nieznajomym na ty.

Alex wskazał palcem przejście przez pomost. Droga ginęła gdzieś pomiędzy dużymi falami, które od czasu do czasu uderzały w prowizoryczne molo.

Alissa spojrzała na rudzielca z niedowierzaniem.

- Ale czy to nie jest niebezpieczne? - spytała po chwili zawahania.

- Jest - odparł. - Podobno tylko w tym roku zginęło tam sześciu trenerów.

- Już to widzę... - westchnęła. - Siostra lidera z Irina City ginie zmyta z lipnego mostu. Co za dramatyzm - mówiła jednostajnym głosem.

W końcu usiadła na mostku, a wzrok skierowała w ziemię.

Zastanawiała się czy nie warto byłoby zawrócić w stronę Esari Town. Przejście prowadzące do Boheme City wyglądało jakby za moment miało się rozpaść. Z drugiej strony została w tyle za Joshem i Kylem. Zmiana trasy tylko powiększy dystans pomiędzy nimi. Chociaż nigdy nie uważała, że rywalizuje z Kylem, z Joshem - być może, ale Daniels był jej kolegą i czuła w stosunku do niego sympatię, a nie chęć pokonania. Nie chciała jednak, aby profesor Harding postrzegał ją jako "tę ostatnią".*

- Gdybym miała kartę surfowania... - mruknęła. - Wtedy razem z Sequelem pokonalibyśmy drogę w miarę bezpieczny sposób.

- Karty... - zaśmiał się Alex. - Nie chcę cię wybudzać ze świętych przekonań na temat potęgi kart, ale dla mnie ta cała ich moc - podkreślił ostatnie słowo - to zwykła lipa dla początkujących i naiwnych trenerów, od których producenci kart chcą zwyczajnie wyłudzić pieniądze.

- Nie do końca - sprzeciwiła się dziewczyna.

- Jasne! - Wolfberg zaśmiał się po raz drugi. - Bo bez ich pomocy pokemon nie potrafi pływać, ani latać.

- Pewnie, że potrafią - zgodziła się Alissa. - Karty nie uczą ich ataków, a jedynie wspomagają siłę pokemona. Przykładowo mój Sequel jest za słaby, aby przeprawić się ze mną przez wodę. Karta to takie chwilowe doładowanie.

Z przerażeniem musiała stwierdzić, że zaczyna mówić jak Josh.

Alex już chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język. Z natury nie lubił się kłócić z tymi, którzy nie mają racji, a w jego wypadku oznaczało to wszystkich. Zaczynał być zły na siebie. Gdyby nie jego komentarz dotyczący "dodatkowych doładowań mocy" mógłby oszukać trenerkę i wcisnąć jej jakąś podróbkę karty.

Wysoka fala uderzyła w mostek. Alex zdążył się odsunąć, Alissa miała mniej szczęścia. Przemoczona wstała z miejsca i wypluła z ust słoną wodę.

- Zgroza! - zawyła.

- Fri! - przytaknął jej pokemon.

- Jezu! Co to? - wystraszyła się dziewczyna.

Obok niej stał dużych rozmiarów szary szczur z rybim ogonem. Stwór budził respekt. Jego oczy błyszczały jak czarne kryształy. Przednie łapy sprawiały wrażenie silnych i ciężkich, a kończyły się płetwami. Płetwa grzbietowa ciągnęła się od grzbietu do ogona.

- Friday - przemówił Dexter. - Drapieżnik mogący żyć zarówno w zbiornikach wodnych jak i w ich pobliżu. Do poruszania się w wodzie używa płetw i silnego ogona przypominającego syreni. Występuje w pobliżu miast Boheme i Darea.

- Boheme City? Darea Town? - zdziwił się Alex. - To szmat drogi. Może się zgubił?

- Fri dej! - powiedział pokemon.

- Jest uroczy - stwierdziła Alissa. - Chcę go w drużynie - dodała wyciągając pokeball.

Nie przeszkadzało jej, że miała już wodnego pokemona. Friday wyglądał na szybkiego, silnego, a co najważniejsze doświadczonego w walce pokemona.

Kolejna fala wylała się na przejście. Drewniany mostek zaskrzypiał pod jej ciężarem jakby z bólu.

- Piękni i młodzi - rozległo się.

Alex, Alissa i Friday spojrzeli przed siebie. W odległości kilku metrów od nich stały dwie postaci. Na widok Brendana i Brendy, Christeensen opadły ręce. Początkowo bawiło ją zachowanie oraz motto wrogiego zespołu, ale z czasem zachowanie pary złodziei stało się dla niej irytujące.

- Do akcji gotowi - zawołała Brenda.

- Złodziejskiemu kodeksowi honorowi - dodał Brendan.

Rudzielec spojrzał na stojącą obok dziewczynę.

- Czy oni są poważni? - spytał.

- Powinieneś zapytać raczej, czy mają wszystko dobrze z dekielkiem - stwierdziła Alissa.

- Nic nam nie zaszkodzi - kontynuowała członkini zespołu.

- Nie wiesz kto przybył.

- Nie wiesz z kim masz do czynienia.

- Za pomocą palca skinienia.

- Obrócimy ziemię w pył.

Wypowiedziawszy ostatnie zdanie Brenda westchnęła i całą uwagę skierowała na Brendana, który przemówił:

- Zespół Witamina C!

- Od razu zaznaczam!- wtrąciła dziewczyna. - Nie mamy nic wspólnego z działalnością Zespołu Witamina B6!

- Brendo! Ile razy mam cię jeszcze przepraszać? - westchnął jej towarzysz. - To z tą witaminą B6 to zwykłe przejęzyczenie. Wiesz przecież, że dla mnie liczy się jedynie rozbudowa Zespołu Witamina C.

- Zbierajmy się stąd - oznajmiła Christeensen.

- Znasz ich?

- Tak i bardzo tego żałuję - stwierdziła, wycofując się.

Zatrzymana przez złowrogi zespół para zaczęła dyskretnie oddalać się. Friday wzruszył ramionami i podążył w ślad za nimi.

- Zaczekajcie! - zawołał za nimi Brendan.

- Nie miej do nich pretensji Brendanie! - stanęła po ich stronie dziewczyna. - Są przerażeni spotkaniem z największym i najpodlejszym zespołem z regionu Jhnelle.

Alex odwrócił się w stronę "szajki przestępczej" i parsknął śmiechem.

- Ona mówi poważnie?

Christeensen skinęła głową.

- Oddajcie pokemony, odznaki, pieniądze i wszystko inne! - zażądała Brenda.

- To złodzieje? - wolał się upewnić Alex.

- Można ich tak nazwać.

- Salameon! Wybieram cię! - zawołał Brendan.

W powietrze poszybował pokeball. Z wnętrza kuli rozbłysło czerwone światło. Po chwili przed Alissą i Wolfbergiem zmaterializował się sporych rozmiarów jaszczur.

- Salla!

- Okej. Chcecie walki - przyznała trenerka. - Będziecie ją mieć.

- Salameon! Uderzenie ogonem! Nie możesz dopuścić do tego, aby przeszli do ataku - Brendan poinstruował pokemona.

Jaszczur zamachnął się i z całej siły uderzył w drewniany most. Cała konstrukcja zaczęła kołysać się jak statek na wzburzonym morzu. Drewniany most wydał z siebie ostatnie tchnienie. Po środku utworzyła się wielka wyrwa, przez którą zaczęła wlewać się woda. W tym samym momencie Alex i Alissa stracili równowagę i zniknęli, gdzieś w dziurze. Friday siedział i spoglądał na Salamoena. Nie miał zamiaru walczyć z nim dopóki ten nie sprowokuje go do tego jakimś nieprzemyślanym atakiem. W końcu uznał, że bezpieczniej będzie jeśli zaczeka w morzu i bez większego oporu zsunął się do powstałego w pomostku "krateru".

Jako pierwsza na powierzchnię wypłynęła Alissa. Jedną ręką chwyciła się kawałka mostu, a drugą próbowała znaleźć pokeball w plecaku. Po chwili z pomocą Friday'a wynurzył się także Alex.

- Sequel! - zawołała Alissa, rzucając na rozerwany pomost pokeball.

- Gosia! - zawołała Goseberry.

- I to ma być Sequel? - zaśmiała się szyderczo Brenda. - Żałosne.

- Może to remake Sequela? - wtórował jej Brendan.

- Musiałam pomylić pokeballe - stwierdziła. - Goseberry! - zwróciła się do pokemona. - Atak pyłkiem paraliżującym.

Z małej agrestki wydobył się żółty proszek. Chmurka paraliżującego pyłku utworzyła kształt gwiazdki, która spokojnymi ruchami parła w stronę przeciwnika.

Salameon wziął głęboki wdech i dmuchnął. Ładnie wyglądający atak Gosebarry został rozdmuchany, zaś pokemon agrest pod wpływem podmuchu wylądował w wodzie obok swojej trenerki.

- Gosia! - zaskomlała.

Owocka miała dwie możliwości - rozpłakać się, albo walczyć najpotężniejszym ze swoich ataków. Po krótkiej chwili zastanowienia wybrała drugą z możliwości. Na słodkiej twarzyczce pojawiły się rumieńce, w oczkach zagościła nienawiść równa złości Honey z lasu Ortario.

- Gocha! - wydarła się.

Nie czekając wyskoczyła z wody i wylądowała na mostku obok przeciwnika. Jaszczur zamachnął się na nią ogonem, ale agrestka zdążyła zrobić unik.

- Brendanie, nie podoba mi się ta sytuacja - stwierdziła ze stoickim spokojem Brenda.

- Myślę, że zapowiada się klasyczna porażka zła nad siłami jeszcze większego zła. Mimo to musimy uwierzyć w potęgę Salameona i szansę jedną na milion, że akurat wygra.

- Kontynuuj! - zawołał Brendan.

Salameon spróbował trafić Goseberry jeszcze kilkakrotnie, ale chybił za każdym razem. Na jego atakach cierpiał jedynie most stanowiący arenę walki.

- To mi się nie podoba... - mruczał pod nosem Brendan.

W międzyczasie Alissa, Alex i Friday wydostali się na pomost, gdzie od dłuższej chwili trwała walka Goseberry z Salameonem. Dziewczyna skierowała pokedex w stronę pokemona - agrestu.

- Goseberry korzysta z ataku Wkurw...nia się. Ataku używa w wyjątkowych sytuacjach, jak na przykład zranienie jej uczuć - przemówił Dexter.

Goseberry odbiła się od ziemi i z całą siłą uderzyła przeciwnika w pysk. Salameonowi pociemniało przed oczyma. Jeszcze przez moment stał na dwóch łapach niebezpiecznie chybocząc się, aż w końcu uderzył o pomost. Kruche deski zapadły się i pod nim. Pokemon wylądował w wodzie.

- Brendanie, pora na naszą akcję ostatniej szansy! - stwierdziła członkini złego zespołu.

Brendan skierował pokeball w stronę pokonanego pokemona. Nieprzytomny Salamoen zmienił się w wiązkę czerwonego światła, a następnie zniknął w kuli.

- Masz rację! Gotowa?

- Tak!

- To w nogi! - zawołał.

I tyle ich widzieli.

- Gosia! - zawołała Goseberry.

Jej chwilowa furia zdążyła minąć, a na okrągłej buzi znowu pojawił się radosny uśmiech.

- Fra aj aj... - stwierdził Friday.

Nie wiedział, czy bardziej przeraziła go głupota Zespołu Witamina C, czy atak Wkurw...nia się w wykonaniu Goseberry.

Alissa rzuciła wzrokiem na rozerwany most.

- No, to droga mostem odpada... - westchnęła Christeensen. - Którędy idziesz? - zwróciła się do Alexa.

- Do Townview - oznajmił, schodząc z pomostu.

- Do Townview? Zaczekaj, ale...

- Straciłem już wystarczająco dużo czasu na łowienie ryb, a potem na tych pajaców. Na razie! - powiedział na pożegnanie.

- Czyli zostaliśmy we trójkę? - westchnęła dziewczyna.

Ukucnęła nad Friday'em i pogłaskała go po łbie. Widząc jednak niezadowoloną minę Goseberry przeniosła rękę na nią.

***


5 lipca rok 1983

Dla wielu mieszkańców Corella Town była to szczególna data. Założona przez Cynthię Jenness, Akademia Pokemon obchodziła swoje piąte urodziny, a absolwenci szkoły odnosili swoje pierwsze sukcesy. Dyrektorka szkoły, Rebecca Soler chwaliła się osiągnięciami Jamiego, który dotarł do grona 24 półfinalistów ligi Jhnelle oraz Christophera, który zakończył ten sam turniej z trzynastym miejscem.

Robin siedział na ławce przed szkołą. Wzrok chłopaka był tempo utkwiony w kawałku deski, który pokrywały jego rysunki. Przez te pięć lat nauki w akademii nie zdarzyła się przerwa, na której nie narysowałby czegoś na ławce. W tym momencie uświadomił sobie, że nauka w szkole dobiegła końca.

"Dwadzieścia lat i ruszam w świat" - zapisał na ławce.

- No, co tak długo... - mruknął sam do siebie.

- Przepraszam za spóźnienie - usłyszał.

Robin oderwał się od rysunku. Nad ławką pochylał się Henry.

- Awaria w domu. Musiałem... - zaczął się tłumaczyć.

- Nie spóźniłeś się - powiedział chowając flamaster do kieszeni. - Poza tym i tak musimy czekać na grubasa - stwierdził wstając z ławki. - Mam tylko nadzieję, że przez Danny'ego nie spóźnimy się do Poplara.

- Zdążymy - uspokoił go Henry.

- Tak? Jest za dziesięć, a my powinniśmy od kilku dobrych minut być u profesora.

Po chwili dołączył do nich Danny Harding. Trójka chłopaków ruszyła do laboratorium położonego na obrzeżu miasta.

Posępny budynek otoczony niewysokim płotem przypominał jakąś fabrykę, a nie laboratorium. Szare ściany sprawiały wrażenie ciężkich i niedostępnych. Kontrastowały z nimi ogromne okna wpuszczające do wnętrza światło.

Chłopcy stanęli przed głównym wejściem. Danny zadzwonił. Zapadła cisza.

- Mówię wam - szepnął Robin. - Nie przyjmie nas. Spóźniliśmy się dwadzieścia minut.

- Czyli tyle, co studenci zwykle się spóźniają - wzruszył ramionami Henry.

Jednak towarzysze nie zrozumieli jego poczucia humoru.

- Studenci spóźniają się kwadrans, a nie dwadzieścia minut - powiedział dość poważnie Danny.

Drzwi otworzyła młoda dziewczyna. Szczupłą sylwetkę ukrywała pod białym kitlem. Blond włosy spinała w niechlujną kitkę. Kilka kosmyków opadało na policzki, z których co jakiś czas je odgarniała.

Robin kojarzył dziewczynę ze szkoły. Była jedną z pierwszoklasistów, którzy rozpoczynali praktyki w laboratorium profesora Poplara.

- Cześć - zaczął niepewnie Robin. - Jesteśmy umówienie z panem profesorem.

- Tak, wejdźcie - zaprosiła ich do środka.

- Chodzisz do naszej szkoły, prawda? - zaczął Henry. - Jestem Henry Daniels - przedstawił się.

Dziewczyna podała mu rękę i odwzajemniła się własnym imieniem i nazwiskiem:

- Betty Welborn.

Przyszli trenerzy ruszyli w ślad za praktykantką do pokoju "głównego". Przy biurku siedział profesor Cornelius Poplar. Nieco dłuższe, siwe włosy zaczesywał do tyłu, odsłaniając tym samym wysokie czoło. Sprawiał wrażenie osoby zamkniętej w sobie i niezadowolonej. Jego asystenci uważali, że była to wina rysów twarzy oraz kości policzkowych, które odstawały. Ubierał się elegancko, ale nigdy służbowo. Biały kitel zakładał tylko na wyjątkowe okazje, jak na przykład wizyta dyrektorki Akademii Pokemon, czy goście z innych instytutów badawczych. Na co dzień zakładał białą koszulę, krawat i czarną marynarkę, która współgrała z kolorem spodni.

- Profesorze... - zaczęła Betty.

Staruszek oderwał się od notatek obdarowując mroźnym wzrokiem trójkę trenerów.

Danny poczuł się nieswojo. Nie wiedział, czy naukowiec budzi w nim większy respekt i szacunek, czy strach.

- Ci panowie chcieli się spotkać z profesorem - powiedziała Betty.

Po tych słowach wyszła.

- Teraz? - spytał. - Nie, umawialiśmy się na spotkanie trzydzieści minut temu. Spóźniliście się. Żegnam - powiedział stanowczo.

- Przepraszamy - zaczął Robin. - Bo pracujemy jeszcze w zakładzie stolarskim u ojca kolegi - wskazał na Henry'ego. - Nie chciał nas zwolnić i...

Henry i Danny westchnęli z ulgą. Robin był wygadany i zawsze potrafił obrócić sytuację na swoją korzyść. Nawet, jeśli w grę wchodziło kłamstwo.

- Nie ważne - przerwał mu Cornelius. - Miejmy to już za sobą - powiedział wstając od biurka.

Chłopcy ruszyli szybkim krokiem za Poplarem do bocznego pokoju. Był to salon, w którym pracowali jego asystenci oraz praktykanci. Na środku pokoju znajdował się stół, na którym grzecznie siedziały Koli, Bunny i Sequel.

- Panie Hammond - Poplar zwrócił się do swojego asystenta.

- Tak?

- Czy pokemony "starterowe" - użył dziwacznego określenia, które wywołało uśmiech na twarzy Henry'ego. - Są już przygotowane do odbioru?

- Tak - odparł pan Hammond.

Szybkim ruchem sięgnął po notatki leżące na stole, a następnie ogłosił:

- Koli. Pokemon trawiasty zarezerwowany dla Henryego Danielsa. Ognisty zajączek, Bunny dla Danny'ego, a Sequel dla Robina.

- Możecie stanąć wszyscy razem? - zaproponowała Betty. - Zrobię wam zdjęcie pamiątkowe.

W ten sposób powstała fotografia, którą za kilkanaście lat w piwnicy pana Snubulla miała odnaleźć Carrie Allen.

Danny i Robin opuścili laboratorium w towarzystwie swoich nowych podopiecznych. Stali przed bramą i rozmawiali o jutrzejszym wyjeździe z Corella Town. Henry jeszcze chwilę zwlekał z opuszczeniem laboratorium.

W końcu opanował zakłopotanie i zwrócił się do Betty:

- Spotkamy się jeszcze? - spytał.

- Jasne- odparła z uśmiechem.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.