Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 16: Co z ciebie wyrośnie?

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-09-18 08:00:08
Aktualizowany:2014-08-15 14:36:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Z przyjściem na świat nowego członka rodziny pojawiają się ogromne zmiany. Niektórzy mają wrażenie, że przestają być najważniejsi, dla innych to nowe zmartwienie, a jeszcze inni czują ciężar opieki nad nowo narodzonym dzieckiem. Nie inaczej jest, gdy na świat przychodzi pokemon. Każdy dzień i wyczekiwanie, aż maluch przebije twardą skorupkę jajka ciągnął się niemiłosiernie. Mikalah kazał na siebie czekać wyjątkowo długo. Gdy jego rodzeństwo wykuło się do połowy czerwca, on potrzebował jeszcze drugie tyle, aby ujrzeć świat. Jego "spóźnienie" dodało mu wyjątkowości i jako najmłodszy ze smoczej rodziny darzony był specjalnymi względami przez jego ludzkich opiekunów.

W smoczej wylęgarni dyżur przy maluchach pełnił major. Zaraz po wykluciu smoczątkami należało się starannie zajmować dopóki nie skończą czterech miesięcy. Po okresie niemowlęcym młody smok może dołączyć do stada. Wcześniej byłoby to zbyt niebezpieczne. Samice smoka nie czują instynktu macierzyńskiego. Po zniesieniu jaja porzucają gniazdo. Samce są agresywniejsze. Gdy nowo narodzony smok może liczyć na kompletny brak zainteresowania matki, tak dla ojca może stać się przekąską lub potencjalnym rywalem w przyszłości, którego lepiej się pozbyć od razu. Dlatego też smoki na wolności stanowiły rzadkość. Wylęgarnia w Novan City była dla nich jednym miejscem, gdzie spokojnie mogły przeczekać niebezpieczny okres. Po czterech miesiącach smocze dzieci przenoszono do strefy Safari.

Major z niecierpliwością czekał na wyklucie się siódmego jaja. Miał dość oczekiwania, ale jego intuicja podpowiadała mu, że to dzisiaj na świat przyjdzie ostatni z gniazda. Miał rację. Na białej skorupce pojawiły się pierwsze pęknięcia. W tym samym momencie drzwi do wylęgarni uchyliły się. Do środka wleciało duszne letnie powietrze. Przez szparę w drzwiach weszła młoda dziewczyna.

- Wchodź prędko i zamykaj drzwi! - pogonił ją.

- Cześć, wujku! - przywitała się, zamykając za sobą drzwi.

- W samą porę. Właśnie się wykluł.

- Ciotka mówiła... - nie skończyła zdania.

Podeszła do stołu. Na ladzie leżały kawałki skorupy. Pośrodku siedział mały Mikalah.

- Kochany... - pisnęła Sandra.

- Potrzebuje dużo ciepła. Przenieś go do akwarium obok innych - poinstruował dziewczynę.

Osiemnastolatka przełożyła Mikalaha ręcznik i przeniosła do akwarium. Był tak drobny, że mieścił się w jej dłoni. Nie mogła uwierzyć, że za parę tygodni będzie sięgał jej do kolana.

- Mogę zrobić coś jeszcze? - spytała.

- Nie - odparł wujek. - Poradzę sobie - dodał.

Odepchnął się od stołu na tyle, aby móc swobodnie nakręcić. Nim spostrzegł za rączki wózka pochwyciła Sandra. Przy użyciu siły poprowadziła go do wyjścia z wylęgarni.

Wszyscy znali majora, ale wbrew plotkom nie stracił on nogi na wojnie. Nawet nie był w wojsku. Mimo szczerych chęci zostania żołnierzem brak nogi przekreślał związanie planów z armią. Wraz z dawnymi marzeniami pozostał mu jedynie mundur, którego nie było mu dane nigdy założyć. W wieku dwudziestu lat major, a właściwie James pracował przy rozładunku wagonów kolejowych. Nikt nie miał pojęcia, co się stało. Hamulec zawiódł i wagon uderzył w chłopaka miażdżąc mu kości. Nogę można było tylko amputować. Od 1976 roku upłynęło sporo czasu. Żona Jamesa urodziła mu syna i wiedli szczęśliwe życie w Novan City, gdzie prowadzili wylęgarnię smoków.

- A czy mogłabym zajmować się tym Mikalah? - spytała nieśmiało jego siostrzenica.

Sandra była dla nich jak córka. Mieli syna, który był ich oczkiem w głowie, ale nie mogli nie kochać Sandry. Była przecież częścią ich rodziny. Po tym jak syn Jamesa opuścił dom, Sandra zapełniała pustkę po nim.

- Możesz - zgodził się.

***


Lipiec 2006

Mikalah miał już trzy miesiące. Niczym nie wyróżniał się od swoich braci i sióstr. Miał brązową barwę, pomarańczowy brzuch oraz ciemne jak węgielki oczy. Mimo to wzbudzał zazdrość wśród innych Mikalah z jego gniazda, gdyż był ulubieńcem Sandry. Był jedynym smokiem z gniazda, przy którego narodzinach obecna była dziewczyna. Dzięki temu mógł liczyć na specjalne traktowanie ze strony Sandry. To jemu dostawała się największa porcja karmy i to on był zabierany na wycieczki po Novan City. Mikalah zdawał sobie sprawę ze swojej pozycji i chętnie wykorzystywał słabość opiekunki, aby dostać jeszcze więcej. Największą z jego słabości były wizyty w sklepie ze słodyczami. Nie było siły, która mogłaby odciągnąć smoczka od "czwartkowego rytuału". Wiedział, że jagodowe babeczki, za którymi tak przepada pieczone są w dzień po dostawie karmy do wylęgarni. Dlatego zwykle uciekał z akwarium nocą, aby z samego rana ustawić się przed cukiernią w oczekiwaniu na świeże ciastka z jagodowym nadzieniem.

- Mikalah! Wszędzie cię szukałam! - mruknęła Sandra.

Bez ostrzeżenia podniosła stworka z ziemi i ruszyła przed siebie. Mikalah próbował się wyszarpnąć, ale rozumiejąc swoją bezsilność zaprzestał szarpaniny i pożegnał czułym spojrzeniem oddalające się drzwi sklepu ze słodyczami.

- Wujek James będzie na ciebie zły. Nie, będzie zły na nas obydwoje - mówiła do smoka. - Jakim sposobem uciekasz? Wszystko pozamykane na cztery spusty, przy biurku zawsze ktoś ma dyżur, a ty i tak wychodzisz niezauważony.

- Mi... - jęknął.

W swojej złości spróbował wyszarpnąć się raz jeszcze.

- Nie martw się. Potem przyjdziemy po te babeczki z jagodami - uspokoiła stworka, który momentalnie przestał się wyrywać.

- Ha lah!

- Nie ciesz się! Tylko dwie. Maksymalnie trzy - dodała poważnym tonem.

Przeszli przez jezdnię na pasach tuż obok Centrum Pokemon. Sandra uświadomiła sobie, że długo nie widziała się z Kią. Na dniach dziewczyna miała zmienić miejsce praktyk, więc istniało prawdopodobieństwo, że nie będą miały okazji spotkać się więcej.

- Zajrzymy do Kii? - Sandra zagadała do pokemona.

- E... - zaczął marudzić.

- No, co? Lubisz ją.

W drzwiach centrum minęli braci Daniels. Po wejściu do środka Sandra puściła Mikalah na ziemię. Stworek podbiegł do lady, za którą urzędowała siostra Joy.

- Dzień dobry! - przywitała się Sandra.

- Pokemony przenosimy w pokeballach - oznajmiła chłodno.

- Co? - uśmiechnęła się Sandra.

- Przepisy. Nie wnosimy pokemonów luzem.

- Ale... - chciała się sprzeciwić.

Jeszcze wczoraj żaden przepis nie istniał.

- Jakie "ale"? Przestań negować konstytucję tego centrum! Chamstwo szerzy się na każdym rogu! - wpadła w złość.

- Czy jest Kia?

- Jest.

Cisza. Sandra liczyła na to, że Joy poprosi swoją asystentkę. Jednak milczenie trwało.

- Może pani ją poprosić?

- Tak.

Krępująca cisza powróciła.

- Mogłaby pani ją poprosić? - powtórzyła prośbę.

Joy zniknęła na zapleczu, z którego po chwili wyłoniła się Kia.

- Cześć! - przywitała się Sandra.

- Hej, dziewczyno! - odparła pogodnie asystentka. - Widzę, że ktoś był u fryzjera!

Sandra nie zawsze miała krótkie, ciemne włosy. Jeszcze niespełna cztery miesiące temu była blondynką w warkoczach ciągnących się za pas.

- Nowy etap, nowa fryzura - uzasadniła z uśmiechem na twarzy zauważalną zmianę.

- Etap? - powtórzyła Kia. - Boże, nie mów! Spotkałaś faceta!

- Niezupełnie - rozczarowała ją. - Wujek pozwolił mi zatrzymać Mikalah. Czemu Joy jest dzisiaj taka... - zmieniła temat.

- Ona jest taka zawsze - wyjaśniła Kia. - Wyobraź sobie, że wczoraj podczas tej ulewy kazała mi iść odebrać ciuchy z pralni, a potem musiałam szorować toalety. Beznadzieja.

- Toalety? Musiałaś jej nieźle zajść za skórę.

- Powiedziałam prawdę, że ma w domu bezwartościowe śmieci - wzruszyła ramionami, a gdy upewniła się, że tym razem za jej plecami nie stoi Joy mówiła dalej:

- Ostatnio Brooksowie kupili sobie nowe meble i stare wystawiali przed chatę, a ta zaraz przyleciała, czy jej ich nie oddadzą. Całe szczęście, że w przyszłym miesiącu przenoszą mnie do Esari - westchnęła z ulgą.

- Mikejla... - zaczął marudzić znudzony pokemon.

Sandra wzięła pokemona na ręce.

- Zobaczy się jeszcze potem - oznajmiła. - Obiecałam zabrać małego do cukierni. Do zobaczenia - pożegnała się i wyszła przed budynek Centrum Pokemon.

Po drugiej stronie ulicy trwało zamieszanie. Spora grupka gapiów tworzyła mur wokoło środka placyku. Tłum dziwił tym bardziej, że rynek nie był niczym wyjątkowym. Wysadzany kostką, kilka ławek, fontanna, jakieś kwiaty i posąg pamiątkowy. Jej zainteresowanie nasiliło się z przyjazdem policji. Dziewczyna jeszcze przez moment zmagała się z własną ciekawością, aby wreszcie jej ulec i przejść przez ulicę. Drobnej postury trenerka i jej Mikalah bez trudu przecisnęli się przez tłum. Na widoku znajdował się gruz, który wcześniej był posągiem na pamiątkę założycieli miasta.

- Wandale - uznała.

- To nie wandale - wyprowadził ją z błędu stojący obok mężczyzna. - To co wyszło z jego wnętrza nie było człowiekiem... Nie widziałem takiego pokemona - mówił nieskładnie. - Przypominało kozę, albo barana. Miało rogi i... - próbował się wyrazić. - Jego ciało przeszywały błyskawice. Na ziemię wokoło niego spadły iskry. Był wściekły, ale patrząc na niego niczego się nie bałem. Tak jakbym był naćpany spokojem.

- Naćpany spokojem? - mruknął policjant przeszukujący kawałki pomnika. - Dobre... - zakpił z człowieka.

- Morty! - Sandra zawołała prawie teatralnie. - Awansowałeś z lizodupa na sprzątacza?

Wysoki trzydziestolatek w mundurze wstał z ziemi i zamachnął się na Sandrę.

- Na miejscu majora złoiłbym ci skórę, a racja... On przecież nie może wstać ze swojego krzesełka - dodał z uśmiechem.

Zielone oczy Sandry zeszkliły się. Chciała coś odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło jej na myśl. Zacisnęła pięść.

- Co tu się dzieje? - atmosferę rozładowało pojawienie się oficera policji.

Osobą, której Sandra nie cierpiała bardziej od Morty'ego był jego przełożony. Oficer policji Joey Finnie był ucieleśnieniem wszystkich negatywnych cech męskich jakie tylko sobie mogła wyobrazić Sandra. Był wulgarny, niechlujny i niegrzeczny. Nienawidziła jego czarnych oczu i wysokiego czoła. Nie znosiła go i dziwiła się jedynie jego żonie, która była związana z nim od jakichś sześciu lat. Miała z nim dwójkę dzieci i trzecie w drodze.

- Morty, masz coś? - zapytał swojego podwładnego.

- Jeszcze nie.

- To szukaj dalej - nakazał.

- I nawet panna Sandra Novy się zjawiła - ucieszył się.

Skoro zwrócił na nią uwagę postanowiła dalej pociągnąć rozmowę.

- Co tu się stało? - spytała tonem pozbawionym jakiegokolwiek zainteresowania.

- Wandale - wtrącił śmiało Morty.

- Nie - zaprzeczył jego szef. - Spójrzcie na rozrzut kawałków i ich wygląd. Zupełnie jakby figura eksplodowała od wewnątrz.

- Od wewnątrz? - uśmiechnęła się zdezorientowana Sandra.

Joey zignorował jej zainteresowanie.

- Znalazłeś coś?

- A czego mam szukać? - zakpił Morty. - Pirackich skarbów? Kupa gruzów i tyle.

- A może poszukaj nocnych dyżurów do końca miesiąca? A tabliczka? - syknął.

- Tabliczka? - zdziwił się.

- Tak, tabliczka! Prostokąt, a na nim wyryte słowa! - wrzasnął. - Kurwa... Z kim ja pracuję.

- Nie wiem... Nie znalazłem - odrzekł.

Nieistniejący posąg był w rzeczywistości kawałkiem skały, w którym wyryto podziękowania dla założycieli Novan City. Z tyłu znajdowało się coś na kształt oznaczenia, jakby podpis autora.

- Sandra - oficer Finnie zwrócił się do dziewczyny. - Możemy porozmawiać w cztery oczy?

Trenerka niechętnie zgodziła się. Wraz z policjantem znalazła wyjście z tłumu. Z nadmiernej ostrożności policjant odszedł z dziewczyną za fontannę, gdzie miał pewność, że są tylko we dwoje.

- Ta sygnatura, oznaczenie - próbował nazwać brakującą część. - Mówi się, że pieczęć utrzymywała coś wewnątrz skały. Myślałem, że to tylko takie tam gadanie starych bab, ale ten pomnik rozwalony od wewnątrz... - sam nie wierzył w to, co mówi.

- Nie znam się na legendach. Możesz powiedzieć coś więcej? - przyznała.

- Patronem miasta jest Dread i według mitów to został zamknięty w tej skale. Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale wszystko się zgadza. Świadkowie mówili, że na miejscu znajdowało się stworzenie przypominające barana - tłumaczył zażenowany.

- No i...? - pytała.

- Jeżeli to prawda to na wolności mamy bardzo wkurwione zwierze. Powinniśmy je jakoś zatrzymać.

- Niby jak? - pytała bez większego zainteresowania.

- Nie wiem - westchnął. - Może jeśli udałoby nam się odzyskać tę pieczęć... - myślał głośno. - Może wtedy to coś wróciłoby?

- Szukaj wiatru w polu. Nie masz najmniejszego pojęcia, kto za tym stoi - stwierdziła.

- Mamy podejrzenia. Słyszałaś o włamaniach w Novan City?

Sandra skinęła głową, a on mówił dalej:

- Od dłuższego czasu deptaliśmy mu po piętach. Nasz złodziej nazywa się Alex Wolfberg. Prawdopodobnie jest on odpowiedzialny także za kradzież pieczęci.

- Skoro wiedzieliście, kto stoi za tymi wszystkimi włamami, to dlaczego nic z tym nie zrobiliście?

- Nie mamy dowodów - wzruszył ramionami.

- Mordują, gwałcą, kradną, ale dowodów jak zwykle brakuje - zirytowała się.

- Daruj sobie! - warknął na Sandrę.

Miał dość ukrywania niechęci do trenerki, której nienawidził ze wzajemnością.

- Nie będę słuchał pouczeń tępej siksy, która pozuje na niezależną panią i boginię Novan. Wykonuję tą robotę od piętnastu lat! I doskonale wiem, co należy do moich obowiązków!

- Po co tracę czas - stwierdziła Sandra.

Porażała ją jego agresja i nieprzyjemny sposób bycia. Nie kontynuując rozmowy ruszyła. Joey szarpnął ją i przyciągnął do siebie. Nie miała dość siły, aby wyrwać się. Jej nadgarstek mieścił się w jego dłoni.

- Jeszcze nie skończyłem - szepnął jej do ucha. - Sprawa wygląda tak: ktoś ukradł pieczęć i teraz ktoś musi ją znaleźć. Na przykład ty.

- Ja? Z jakiej racji?

- Bo jesteś liderem stadionu w Novan City - mówił ze spokojem.

Po plecach dziewczyny przeszły ciarki, kiedy poczuła na policzku jego ciepły oddech.

- Liderem, a to sprawa dla policji. Ja przyjmuję wyzwania, oddaję odznaki.

- Nie tylko. Zasady bezpieczeństwa Jhnelle mówią wyraźnie: "Jeżeli regionowi grozi niebezpieczeństwo ze strony pokemona. Lider ma prawo, a nawet obowiązek pomóc organom bezpieczeństwa" - zakończył cytat.

Sandra wyszarpnęła się. Dobrze wiedziała do czego dąży Finnie. Chciał jej się pozbyć z Novan City. Nigdy nie zaakceptował jej nominacji na lidera. Joey Finnie był jej głównym kontrkandydatem na stanowisko lidera. Porażka była dla niego tym boleśniejsza, że przegrał z Sandrą jednym głosem, głosem należącym do majora. Major nie wybrał jej ze względu na pokrewieństwo. Wydawało mu się, że dziewczyna jest lepiej przygotowana do bycia opiekunką stadionu. Ukończyła z wyróżnieniem Akademię Pokemon w Corella Town, a potem odbyła trzyletnią praktykę na stanowisku pomocnika lidera.

- Dobrze - zgodziła się. - Znajdę Wolfberga, odnajdę pieczęć i odniosę ją na miejsce.

Mówiła z dumą, jakby chcąc pokazać swoją wyższość nad policjantem. Ten już się nie odezwał. Skinął głową i wycofał się. Dziewczyna usiadła na ławce i odetchnęła. Na ławkę dosiadł się Mikalah.

- Mikejla? - spytał stworek.

- Na to wygląda, że jutro opuścimy Novan City - powiedziała.

- Mikejla? - powtórzył pytanie.

O wiele bardziej niż misja jego trenerki, interesowała go obiecana wizyta w cukierni.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.