Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 32: Nie płacz, moja Basetko

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2015-07-28 08:00:12
Aktualizowany:2015-07-15 22:32:12


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Fragment łączący zatokę, do której przybiła "Gracja" z Boheme City był miejscem częstych wycieczek pieszych i rowerowych. W tygodniu przychodzili tu wagarowicze, a w weekendy rodzice z dziećmi. Sporadycznie pojawiali się tu także rowerzyści oraz irytujący trenerzy poszukujący przeciwników wśród podróżnych.

- Na pewno nie chcesz odpocząć? - zapytał po raz kolejny Kyle.

- Nie - odparł zdecydowanie.

Jimmy nie mógł doczekać się spotkania z ojcem. Pomimo marzenia jakim była podroż po regionie Jhnelle bardzo odczuwał brak rodziców. Poniekąd cieszył się, że już wkrótce spotka się z tatą i mamą, ale żałował, że zakończy swoją wyprawę w połowie drogi. Ominą go spotkania z liderami, nowe pokemony i kolejne spotkania z regulatorami. Był jeszcze dzieckiem. Pozostawało mu czekać dziesięć lat do chwili, kiedy będzie mu dane odebrać starter i wyruszyć.

- Myślisz, że mama będzie na mnie zła za tę ucieczkę? - spytał ostrożnie.

- Na pewno już jej minęło - machnął ręką starszy z braci. - Poza tym nic złego ci się nie stało. Za moment Diana odzyska swojego "synusia" - zaśmiał się.

- Przynajmniej jeszcze zobaczę twój pojedynek z tatą - zmienił temat. - Jesteś przygotowany?

- Niespecjalnie - wzruszył ramionami.

Ostatnią rzeczą jaką przejmował się Kyle była walka z Henrym. Myślami wybiegał w dalszą przyszłość. Zastanawiał się, z jaką pozycją zakończy się turniej Jhnelle i w jaki sposób Henry zareaguje na wieść o tym, że jego syn w przyszłym roku zacznie współpracę z Kawą.

- Jak zawsze...

- Co masz na myśli mówiąc: "jak zawsze"? - zdenerwował się Kyle.

- To, że dupa z ciebie nie trener!

Starszy brat zamilknął na moment.

- Uważaj na słowa! - wykrztusił wreszcie.

- Po co mam uważać?! Za moment pozbędziesz się mnie i będziesz mógł być kiepskim trenerem, albo dennym aktoro-muzykiem!

Przez ostatnie tygodnie nie dochodziło do spięć pomiędzy braćmi. Jimmy wydawał się posłuszniejszy i grzeczniejszy w stosunku Kyle'a. Również starszy z braci zdawał się mieć większą cierpliwość.

Kyle nie miał zamiaru się hamować. Już chciał wygarnąć wszystko młodszemu bratu, z czym wstrzymywał się przez ostatnie miesiące, gdy nagle zaskoczony Jimmy rzucił:

- O jasna! Coś się dzieje.

Nie czekając na reakcję towarzysza zajrzał do swojego plecaka. Szybkim ruchem wyrzucił zawartość torby na ziemię. Jajo, które otrzymał od Harpera drżało. Na skorupie pojawiły się pęknięcia.

- Wykluwa się! - zaczął alarmować Jimmy. - Za moment z pomocą mojego nowego pokemona udowodnię ci, że jesteś kiepskim trenerem - zdążył jeszcze syknąć.

Skorupa pękła, odsłaniając nowo narodzonego pokemona. Na rękach Jimmy'ego pojawiła się dzidzia-pokemon. Był to zielony stworek mający dużą głowę, na której znajdował się przerażony pyszczek i błękitne oczy szklące się pod wpływem nadchodzących łez, a oklapłe uszka opadały po jego różowych policzkach.

- Jesteś słodki! - zawołał Jimmy.

Po ciemności panującej wewnątrz jajka pierwszy raz zobaczył świat, który wydał mu się jeszcze potworniejszy od mroków w jakich przesiedział ostatnie tygodnie. W maluchu rosło przerażenie.

- Ba-aa-aaa-a - zaczął szlochać.

- Uspokój się! - poklepał go po łebku sześciolatek.

"Przyjacielskie pocieszenie" pokemon zinterpretował jako uderzenie w celu wyrządzenia mu krzywdy. Płacz momentalnie nasilił się.

- Co to za krzykacz? - zawołał Kyle zatykając uszy.

Pytanie Danielsa zniknęło pomiędzy głośnymi lamentami płaczliwego pokemona.

- Kyle... - jęknął Jimmy. - Jak mam go uspokoić? - spytał, próbując zatkać głośny pyszczek ręką.

- Mnie się pytasz? - odkrzyknął trener.

Bezradny Jimmy wstał na równe nogi z pokemonem na rękach i raz jeszcze spróbował go uspokoić, mówiąc cicho:

- W porządku, maleństwo. Nikt nie chce ci zrobić krzywdy - zapewniał.

Pokemon nie był tego taki pewien. Wpadł w histerię. Znajdował się na rękach u nieznajomego, który w dodatku trzymał go nad ziemią. Maluch czując, że ma lęk wysokości zaczął płakać jeszcze głośniej.

Nie mogący dłużej słuchać wrzasków Kyle sięgnął po pokedex i zeskanował nowo narodzonego zwierzaka.

- Aaaaaa! - zaczął wrzeszczeć wielki mistrz D.

- Następny - mruknął Kyle. - Mistrzu, co robisz?

- Próbuję zagłuszyć Basetkę, który jest niezwykłym histerykiem - wyjaśnił. - Aaaaa!

- Zamknij go w pokeballu! - oznajmił, po chwili zastanowienia Daniels.

- Zamknąć? Ale miałem ci udowodnić, że jesteś słabym trenerem - sprzeciwił się Jimmy.

- Ty matole! - wydarł się Kyle. - Zamknij go w pokeballu zanim eksploduje mi głowa od tych jego wrzasków!

Basetka była przerażona. Strach przed ludźmi zmusił ją do podjęcia ucieczki. Walczący stworek wyrwał się z rąk mniejszego z "napastników" i skoczył na ziemię. Nie czekając na ich reakcję zaczął biec przed siebie.

- Basetka! Zaczekaj! - wołał Jim ruszając w pogoń za pokemonem.

Po chwili młodszy z Danielsów zniknął, gdzieś w krzakach. Kyle'owi opadły ramiona. Czuł, że dzisiejszego dnia nie dotrą do Boheme City, a stracą czas na opanowanie histerii pokemona, który nie potrafi zachować spokoju.

- Co za bezsens - westchnął, sięgając do plecaka po pokeball.

Z wnętrza kuli wyłonił się Falcon.

- Falcon, znajdź mojego brata - nakazał.

Pokemon wzbił się w niebo, a jego trener ruszył wolnym krokiem przed siebie.

Basetka wbiegła na wzgórze, gdzie mogła spokojnie złapać oddech. Płacz wyczerpał ją w zupełności, ale na całe szczęście udało jej się zgubić tego dziwnego chłopczyka-tenera. Dopiero teraz mogła rozejrzeć się wokoło i zastanowić się, co dalej? Ze wzgórza roztaczał się widok na pobliskie łąki, plażę i miasto. Basetka była zupełnie sama. Po policzkach pokemona zaczęły płynąć łzy. Czuła ogromny smutek wywołany brakiem kogokolwiek. Usiadła na brązowym kamieniu i zaczęła pochlipywać.

- Beeeeeeeee! - rozległo się.

Kamień, na którym siedziała zaczął trząść się i brzydko pachnieć. Pokemon zeskoczył na ziemię i spojrzał na wyrastającą przed nią górę tłuszczu. Bek właśnie odsypiał wczorajszy dzień zakochanych i nie spodziewał się niczyich odwiedzin. Z nieznanych mu przyczyn pokemony unikały jego towarzystwa. Nie zjawiały się gdy je zapraszał na urodziny, święta czy pikniki. Dlatego też widok roztrzęsionej Basetki wywołał u niego zdziwienie o zapachu zgniłego jaja.

- Bek? - spytał miło.

Basetka miała dylemat. Rozpłakać się, czy uciekać? Gdy Bek zażądał od niej przywitania w postaci przytulenia wiedziała, że musi ratować się poprzez ucieczkę.

- Baaaaaaaaa! - krzyczała, zbiegając ze wzgórza.

- Beeeeek! - zawołał za nią mając nadzieję na ponowną wizytę Basetki, po czym wrócił do przerwanej drzemki.

Histeryczka wpadła prosto w ramiona Jimmy'ego, który właśnie wdrapywał się na wzgórze. Pokemon zamilkł. Nie miał siły dłużej krzyczeć. Nie mogąc dłużej opierać się zmęczeniu zasnął na rękach sześciolatka. Po chwili z nieba sfrunął Falcon informując tym samym, że znalazł młodszego z Danielsów.

- Złapałeś Basetkę? - zaczął na wstępie Kyle.

- Tak.

- To zamknij ją w pokeballu zanim...

- Zanim piękni i młodzi! - w połowie zdania przerwał mu głos Brendana.

- Do akcji gotowi! - dodała Brenda.

- I tak dalej i tak dalej - przerwała motto Britanny.

- Jak śmiesz psuć nasze motto? - wrzasnęła siostra.

- Oni słyszeli je tyle razy, że z pewnością nie chcą usłyszeć go ponownie - wyjaśniła.

- Akurat! Jesteś po prostu zazdrosna o to, że nie masz swojego fragmentu motta - wytknęła jej Brenda.

- Możecie ciszej? Basetka dopiero usnęła. Jak ją obudzicie znowu zacznie płakać - wyszeptał Jimmy.

- Przejdźmy do rzeczy! Oddajcie nam Falcona i Basetkę! - nakazała Brenda.

- Falcon i Basetka? - powtórzyła z niedowierzaniem Britanny. - I to jest ten podstępny plan?

- Brendo, to jest genialny pomysł! - oświadczyła entuzjastycznie męska część zespołu.

- Chcesz powiedzieć, że uganiamy się po tych wertepach za tymi dwoma, bo tobie zachciało się Basetki i Falcona? Mogłaś coś powiedzieć wcześniej. Mogłabym złapać ci takie pospolite dziadostwo...

- Jakie pospolite dziadostwo? - Kyle oburzył się krytyką swojego pokemona. - Falcon jest bardzo dobrze wytrenowany!

- Właśnie! - zawtórował mu Jimmy. - A ja swoją Basetkę dostałem od samego mistrza Harpera!

- Widać jak mało wiesz o złych zespołach. My kradniemy, a nie łapiemy - Brenda objaśniła złożoność organizacji.

- To nie zmienia faktu, że chcesz okraść przeciętniaków.

- Zaraz możemy to sprawdzić - odparł szybko Kyle.

- Pojedynek, tak? - uśmiechnęła się Britanny. - Niech wam będzie, ale jak przegrasz to nie płacz. Aubrey, walcz!

Na polu pojawiło się okrągłe stworzonko o dużych zielonych oczach, czerwonych policzkach w kształcie serduszek i postrzępionych uszach.

- Nie wygląda na silnego - ocenił pokemona Kyle.

Skinąwszy głową w porozumieniu z młodszym zawołał:

- Falcon, powinieneś sobie poradzić z nim.

Sokół podniósł się do lotu. Rozpoczęła się walka.

- Aubrey, różowe serduszka, białe uszka!

Z policzków i uszów przeciwnika wystrzeliły kolorowe światełka. Jedno mocniejsze uderzenie skrzydeł Falcona wystarczyło, aby zniszczyć dziwaczny atak.

- Takim czymś nie powstrzymasz Falcona - powiedział pewnie Kyle. - Teraz, użyj dziobania.

Sokół ruszył w kierunku Aubrey. Britanny tylko się uśmiechnęła. Gdy przeciwnik był wystarczająco blisko wydała komendę:

- Użyj seksapilu!

Aubrey otoczył krąg serduszek, który niespodziewanie przeniósł się na Falcona. Różowe serduszka rozprysły jak mydlane bańki pozostawiając na polu zdezorientowanego jastrzębia.

- Falcon, co z tobą? - zawołał zdenerwowany trener. - Kontynuuj atak!

Pokemon nie odpowiadał. Przycupnął na ziemi i wpatrywał się w swoją przeciwniczkę ignorując komendy swojego trenera. Kyle sięgnął po pokedex w nadziei, że dowie się jak postępować.

- Aubrey - zaczął wielki mistrz D. - Najseksowniejszy pokemon Jhnelle, ale według mnie to bardziej sprawa gustu i zboczeń, bo jak wam ludziom mogą się podobać pokemony?

- Nie wiem.

- Ja też nie, ale ponoć tacy są!

- Mistrzu jak z nią walczyć?

- Ładnym wyglądem i bezpruderyjnością!

- Czym? - zmarszczył brwi w zdziwieniu.

- Wystaw do walki ładniejszego pokemona pozbawionego pruderii!

- Tak się załatwia przeciwnika! - zaśmiała się Britanny.

- Wygram z tobą tak czy inaczej - warknął Kyle. - Koli, użyj ostrego liścia!

Trawiasty kot wyskoczył z pokeballa i niemal od razu przeszedł do ofensywy. Nagle Falcon poderwał się do lotu i osłonił Aubrey własnym ciałem.

- Koi! - kot przestraszył się reakcji sokoła.

Osłabiony ochroną Aubrey, Falcon rzucił się na Kolego. Zaskoczony jego reakcją kot był przygotowany na najgorsze. Pokemony Kyle'a zderzyły się ze sobą upadając na ziemię.

- Cholera! - przeklął ich trener.

- Aubrey to bardzo przydatny pokemon. Rozkochuje w sobie każdego pokemona przeciwnej płci. Twoje pokemony prędzej będą walczyły ze sobą, niż z nią - wyjaśniła Britanny. - Mało tego - dodała - energia, którą wydziela Aubrey może obezwładnić nawet człowieka.

Brenda i Brendan spojrzeli po sobie. Powoli zaczynali rozumieć na czym polegał fenomen perfum.

- Poddajesz się? - spytała wyraźnie znudzona.

- Jeszcze nie... Marshily, pora na twój wielki debiut! - wybrał następnego pokemona wycofując tym samym z pola walki Koliego i Falcona.

- Grrr... - zawarczał pokemon na widok Aubrey.

- Jesteś monotematyczny - westchnęła zawiedziona przeciwnikiem Britanny. - Aubrey, raz jeszcze użyj seksapilu.

Pokemon wypuścił z siebie "sercowy atak". Marshilly stał obojętnie i wpatrywał się w przeciwnika. - Marśi?

- Atak nie zadziałał na Marshilly! - zdenerwowała się Britanny.

- Czyli... Marshilly to dziewczyna! - wywnioskował Jimmy. - Masz przewagę!

- Racja - skinął głową Kyle. - Piana morska!

Marshilly otworzyła pyszczek wypuszczając z niego spienioną wodę. Aubrey chciała uniknąć uderzenia, ale spieniona woda otoczyła ją ze wszystkich stron. Pokemon Britanny oberwał strumieniem wody. Jeszcze przez moment starał się walczyć z atakiem Marshilly, aby ostatecznie poddać się.

- Tak jak myślałem - ucieszył się Kyle. - Aubrey nie jest tyle silna, co ma ciekawą strategię.

- Marśi! - ucieszyła się podopieczna Kyle'a.

Marshilly była zazdrosna o względy innych pokemonów. Od zawsze uważała się za wyjątkowego pokemona. Najpierw powtarzali jej to rodzice, a potem inne Marshilly z jej stawku. Nawet piraci musieli dostrzegać jej wyjątkowość skoro porwali ją z innymi, równie wyjątkowymi (choć nie tak wspaniałymi jak ona) Marshilly. Jednak nic bardziej nie denerwowało błotnego pokemona od żeńskich przeciwników. Nie lubiła konkurencji, która używała tanich sztuczek.

- Ja ci... - zaczęła się złościć pokonana dziewczyna.

Bek obudził się. Nieco zaspany spojrzał na ludzi walczących na polanie. Wśród trenerów rozpoznał swoich przyjaciół z festynu. Jego radość była ogromna. Nie zwlekając przeczłapał ze wzgórza chcąc się przywitać.

- Beek! - zawołał uradowany.

- Znowu ten śmierdziel - rozdrażniła się Britanny.

- Wygląda na to, że Zespół Witamina C musi się zwijać! - ogłosił chłopak.

- Dokończymy naszą walkę innym razem! - mruknęła na odchodne przegrana trenerka.

Żadne z członków zespołu nie miało ochoty na ponowną konfrontację z Bekiem. Nim Kyle i Jimmy się spostrzegli Brenda, Brendan i Britanny zniknęli im z pola widzenia, a wraz z nimi śmierdzący pokemon.

***


Leniwe słońce powoli znikało za horyzontem. Bracia Daniels zmierzali w stronę Boheme City. Szesciolatek trzymał w prawej dłoni pokeball Basetki. Co jakiś czas podnosił go na wysokość oczu i przypatrywał mu się z wielką uwagą.

- Trochę treningu i mazgajstwo Basetki stanie się jej największym atutem - oświadczył.

- Przypominam ci, że jeszcze żadnego pokemona nie udało ci się wytrenować.

- Ale...

- Beeeek! - rozbrzmiało echem.

Na drodze siedział Bek. Po tym jak Zespół Witamina C uciekł postanowił pożegnać się chociaż z braćmi Daniels.

- Bek! Bek! - charczał człapiąc w stronę ludzi.

- Jim? Mam nadzieję, że uciekasz szybko - rzucił Kyle.

Siedmiolatek skinął głową. Danielsowie zaczęli uciekać.

- Będzie za nami biegł?

- Miejmy nadzieję, że szybko się zmęczy!

***


Dochodziła północ. Blady księżyc zwisał nad Corella Town oświetlając swymi nikłymi promieniami uliczki, chodniki i ogrody.

Carie Allen wyszła przez pokój gościnny na balkon. Było zimno, zapięła różową kurteczkę pod samą szyję i sięgnęła przez szklane drzwi po tackę z ciasteczkami. Ustawiła ją na stoliku, a sama oparła się o krzesło stojące obok. Przez moment spoglądała na podwórze niknące w ciemnościach, a potem na zgliszcza domu pana Hammonda.

- Przyniosłam ciastka - rzuciła wreszcie.

Dziękuję, ale wiesz, że nie potrzebuję ludzkiego pożywienia - odparł myślami.

Na dachu nad balkonem siedział Underpierot. Lubił przychodzić tutaj i obserwować wieczór z domu Allenów. Miał wrażenie, że gwiazdy nad ich dachem są większe, jaśniejsze i piękniejsze. Przyzwyczaił się także do obecności Carrie.

- To co w takim razie jesz?

Smutek.

Carrie skwasiła się jedynie.

- Pewnie ohydnie smakuje - widząc powagę na twarzy rozmówcy dodała: - Martwisz się czymś?

Nie - odparł krótko kot.

- W przyszłym tygodniu mają pojawić się ludzie z ekipy budowlanej. Będą sprzątać, a potem wybudują nowy dom - poinformowała go.

Nic nadzwyczajnego - odparł. - Wy ludzie zawsze ukrywacie przeszłość pod nowymi ścianami, solidniejszymi drzwiami i nieprzeciekającym dachem.

- To znaczy? - zmarszczyła brwi.

Maskujecie pewne rzeczy, kiedy ich się wstydzicie - wyjaśnił pokrętnie. - Kiedyś na miejscu areny treningowej stał inny budynek, ale też poświęcony pokemonom. Eksplozja, która zniszczyła wtedy laboratorium ukryła wiele rzeczy, o których nie masz prawa wiedzieć.

- Dlaczego nie mam? - oburzyła się.

Underpierot uśmiechnął się.

Jesteś za młoda - wyjaśnił. - Muszę już lecieć - dodał, lewitując nad balkonem.

- Wpadniesz jeszcze?

Nie, dzisiejszy wieczór traktuj jako pożegnanie - odparł stanowczo. - Mam jeszcze dwie sprawy do załatwienia... - powiedział ciszej. - Żegnaj, Carrie.

Po tych słowach uniósł się wysoko nad ziemię i zniknął gdzieś pomiędzy granatowymi chmurami. W progu stanęła Mandisa.

- Dlaczego jeszcze nie śpisz? Wiesz która godzina? - zapytała stanowczo.

Dziewczynka spojrzał na matkę momentalnie bladnąc. Mandisa podbiegła do dziecka i natychmiast je przytuliła.

- Carrie, boli cię? - spytała drżącym głosem.

Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Jedynie pokiwała głową.

Tej samej nocy matka z córką znalazły się na ostrym dyżurze w miejscowym szpitalu, gdzie opanowano sytuację. Dla pani Allen było oczywiste, że Carrie potrzebuje lekarstwa.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.