Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 37: Ciężka dola regulatora

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2016-03-08 08:00:28
Aktualizowany:2016-03-06 22:11:28


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Black Moon Island, rok 2005

Thomas uniósł kieliszek do toastu, wołając:

- Za moich przyjaciół!

Zgromadzeni na sali bankietowej goście wykonali ten sam gest. Z uśmiechami spoglądając na przemawiającego na scenie gospodarza oczekiwali na jego dalsze słowa.

- Za współpracowników i klientów, bez których nie byłoby mnie stać na wystawne życie - powiedział z delikatnym uśmiechem na ustach.

Kilka osób zaśmiało się głośniej, jakby chcąc pokazać, że rozumieją anegdotę. Większość gości zaproszonych do pałacyku Thomasa była inwestorami lub zleceniodawcami regulatorów. Mężczyzna nie kojarzył twarzy większości z nich. Z niektórymi rozmawiał wyłącznie telefonicznie, a inni zatarli się w jego pamięci. Ostatni rok oznaczał wielkie zmiany w szeregach regulatorów. Odszedł lider grupy - Cunningham, miejsce "czwartego" zajęła Angela, nowym przywódcą został Thomas. Długo oczekiwał przejęcia władzy. Nigdy się o nią nie upominał, ale marzył o dniu, w którym zostanie "tym pierwszym" w zespole.

Przez czterdzieści pięć lat działalności regulatorzy ulegali licznym zmianom i nie tylko personalnym. Nowi członkowie przychodzili i odchodzili, a z kolejnymi zmieniały się cele, metody pracy i efekty ich działań. Regulatorzy zostali stworzeni przez czwórkę studentów weterynarii, wśród których był dziadek Thomasa, John. Początkowo nie nazywali się organizacją, a jedynie czwórką przyjaciół chcącą zarobić poprzez wysokie umiejętności trenerskie i znajomość kieszonkowych stworów. Trenowali cudze pokemony, zdobywali odznaki dla słabych trenerów, łapali i sprzedawali rzadkie okazy. John nie uważał się za oszusta, a jedynie za wsparcie dla słabszych trenerów, którzy nie potrafili sprostać poziomowi narzuconemu przez ligę. Z czasem przylgnęła do nich nazwa "Regulator".

Po ukończeniu studiów jeden z regulatorów ruszył własną drogą. Szybko jednak jego miejsce zajął uzdolniony i bardzo młody trener o imieniu Wesley. Pierwsza "oficjalna" zasada regulatorów dotyczyła ich liczebności. W zespole musiały działać cztery osoby. Chociaż na zespół składał się cały sztab ludzi; trenerów, pomocników, naukowców to rangę regulatora mogły nosić tylko cztery osoby. Była to jedna z zasad jakie ustalił John. Uważał, że dwie podgrupy uzupełniają się pod względem siły i techniki. Po latach szeregi regulatorów zasilił Cunningham. Kiedy został liderem zdecydował się na wyjątkowo młodych członków; wybrał między innymi niespełna osiemnastoletniego Thomasa. Potem do regulatorów dołączyli Freddy i Jordan.

- Za was! - zawołał uroczyście Tom i jednym haustem opróżnił zawartość kieliszka.

Gdy rozbrzmiała orkiestra, a na parkiecie pojawiły się kobiety w sukniach wieczorowych oraz towarzyszący im mężczyźni we frakach, Tom dyskretnie zszedł ze sceny. Niezauważony wyszedł na taras, gdzie mógł odetchnąć od hałasu i tytoniowego dymu. Nie przeszkadzał mu nawet mroźny wietrzyk nadciągający z Mroźnego Świata. Dopiero po chwili zauważył, że oprócz niego na tarasie siedzi również Freddy. Czternastolatek wtapiał się w czarne tło i jedynie blada twarz pozwalała dostrzec go w ciemnościach.

- Co robisz? - zapytał Tom, podchodząc bliżej chłopca.

Freddy westchnął głośno.

- Nic. Patrzę.

- Nudzisz się, co?

- Trochę - przyznał wreszcie.

- Nie dziwię ci się. Też tego nie znosiłem, ale uodporniłem się na nudziarzy.

Freddy uśmiechnął się, po czym dodał:

- Trochę inaczej sobie wyobrażałem bycie regulatorem.

- To znaczy?

- Myślałem, że będzie bardziej... - próbował sprecyzować swoje wyobrażenia - dynamicznie. Że co chwila będziemy wyruszać na ważne misje, szukać rzadkich pokemonów, walczyć z najlepszymi trenerami w całym regionie, a tymczasem od roku mam poczucie bezczynności.

- Chcesz zrezygnować?

- Nie! - odparł zdecydowanie. - Po prostu chciałbym coś robić.

- Na przykład, co?

- Walczyć z lepszymi od siebie - powiedział Freddy.

- Wszędzie was szukałyśmy! - rozległo się donośne wołanie Jordan.

Od chłopaków dołączyła pozostała część zespołu.

- Co tu robicie? Jest potwornie zimno - mruknęła Angela.

- Musieliśmy... - zaczął najstarszy z regulatorów.

Jego głos zagłuszyła eksplozja wewnątrz domu. Siła uderzenia była na tyle silna, aby zrzucić regulatorów z tarasu. Freddy wylądował w krzakach. Nieco zamroczony wygramolił się i spojrzał na płonący pałacyk. Szyby w oknach wystrzeliły w powietrze. Na parkiecie już nikt nie tańczył, a jedynie języki ognia zwodniczo poruszały się, jakby próbując naśladować bawiących się tam jeszcze przed chwilą ludzi.

- Nic wam nie jest? - zapytał wreszcie Freddy.

- Nie - odparła Jordan, pomagając wstać Angeli.

Thomas stał jak słup soli i z przerażeniem w oczach przyglądał się pożarowi, łapczywie pochłaniającemu dom, w którym się wychował.

Wkrótce zjawiła się straż pożarna.

Trzy tygodnie później

Oszklony budynek laboratorium znajdował się w samym centrum Black Moon Island. Był on chlubą, a zarazem największym źródłem dochodów miasta. Pomieszczenia wewnątrz wynajmowały małe korporacje badawcze, których nie było stać na kupno własnych laboratoriów. Budynek przypominał małe miasto zamknięte w szklanych ścianach. Niczym akwarium, którego mieszkańcy żyją własnym rytmem i bez skrępowania przed obserwującymi ich z zewnątrz ludźmi.

Thomas pośpiesznie wszedł do środka, bez słowa minął recepcjonistkę i zniknął na schodach. Na piętrze czekał na niego młody mężczyzna w fartuchu lekarskim. Widząc regulatora, wstał z ławki i ruszył do pokoju oznaczonego trzynastką.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedział Thomas, idąc krok za nim.

- Nie ma sprawy - odparł.

Laboratorium numer 13 wynajmował doktor Jay Miles specjalizujący się w archeologii pokemon. Z Thomasem znali się od czasów studiów. Regulatorzy w swojej pracy często korzystali z pomocy naukowców i badaczy. Milesa nie interesowały cele, metody, ani klienci regulatorów. Sumiennie wypełniał polecenia, za które mu płacono, nie przejmując się niczym więcej.

- Wiesz już coś o tym pożarze w mojej rezydencji? - zaczął mężczyzna, przyglądając się klatkom z pokemonami.

- Niby wiem - mruknął naukowiec.

- Możesz jaśniej?

- Nie wiem wiele więcej od policji.

- Możliwe, tyle że policja niczego nie chce mi powiedzieć, a więc?

- W sali bankietowej znalazłem spaloną podłogę.

- Też mi odkrycie - westchnął regulator. - Jay, tam był pożar.

Miles wyciągnął z szafki fotografie i niedbale rzucił na stół. Tom oderwał się od klatek z pokemonami i rzucił szybkie spojrzenie na zdjęcia, przedstawiały one czarną podłogę.

- To jest sadza?

- Ślady sadzy - poprawił go. - Wystarczy zadać sobie pytanie, jaki pokemon zostawia takie ślady?

- Nie mam pojęcia - powiedział, biorąc fotografie do ręki.

- Magman - rzucił nazwę. - Ognisty pokemon specjalizujący się w podkładaniu ognia. Tylko on zostawia ślady z sadzy.

- Pożar w moim domu wzniecił Magman - skinął głową regulator.

- Tak, a co ważniejsze... - zaczął Jay. - Kto posiada hodowlę tych pokemonów? Billy Fatherein - odpowiedział sam sobie.

- Fatherein?! Przecież to...

- "Kolega z branży" - nazwał go złośliwie doktor. - Billy hoduje ogniste pokemony i podobnie jak wy stara się zarabiać na łapaniu rzadkich pokemonów. Jednak w porównaniu z regulatorami jest daleko w tyle. Chciał się pozbyć konkurencji i stąd atak na przyjęciu.

- Zabiję gnojka - stwierdził ze spokojem Tom. - Mam jeszcze jedną prośbę - zwrócił się do naukowca. - Możesz mi dać tego pokemona? - zapytał, wskazując na klatkę.

Siedział w niej dinozaur o pomarańczowej skórze. Na grzbiecie miał kawałek skały, a stał zaś na lekko ugiętych łapach.

- Scalesaur - Jay rzucił nazwę pokemona. - Kilka dni temu wskrzesiłem go dzięki skamienielinie.

- Przydałby się do walki z ognistymi stworami Billy'ego - stwierdził regulator. - Mogę go zabrać?

Naukowiec skinął głową.

***


Wraz z zachodem słońca regulatorzy wybrali się pod rezydencję Fathereina. Wnętrza posiadłości bronił ciężki i wysoki mur. Angela opierała się o jego ścianę, Jordan stała w bezruchu, czekając na jakieś polecenie ze strony szefa, zaś Freddy przykucał i co chwila poprawiał pokeballe przyczepione do paska od spodni. Thomas stał naprzeciw żelaznej bramy, jakby usiłując znaleźć jej słaby punkt, który pomoże im dostać się do środka. Regulatorzy nie byli mile widziani. Panicz Billy nie ukrywał swojej niechęci do zespołu Thomasa i z każdą nadarzającą się okazją rzucał im kłody pod nogi.

- Wpuści nas? - przerwała ciszę Angela.

- Zadzwoń na domofon, to się przekonamy - ogłosił lider.

Dziewczyna spojrzała na Toma z rozbawieniem, ale on się nie uśmiechał.

- Zadzwonisz do drzwi - powtórzył. - W ten sposób odwrócimy jego uwagę.

- To na pewno się uda? - spytała Jordan.

- Nie wiem. Ryzykujemy, albo wracamy do domów - wzruszył ramionami.

Angela bez słowa ruszyła do bramy głównej. Najmłodszy stażem miał zawsze najgorszą pozycję wśród regulatorów. Nie mógł pozwolić sobie na kwestionowanie poleceń lidera. Tom nie przepadał za zmianami w "kadrach", ale rozumiał ich konieczność. Angela była w drużynie od jakichś dwóch miesięcy, ale mimo to nadal trzymał ją z boku. Dziewczyna akceptowała i co najważniejsze rozumiała taki układ. Zresztą zawsze mogła liczyć na dobre słowo od Jordan. Dla Thomasa liczyło się przede wszystkim bezpieczeństwo "nowych". Wolał nie obarczać nowicjuszy trudnymi zadaniami.

Angela zadzwoniła do bramy. Po chwili rozbrzmiał głuchy brzęczyk, a metalowe wrota otworzyły się. Nastolatka wstąpiła zdecydowanym krokiem na teren posesji Fathereina. Pozostała trójka wślizgnęła się zaraz za nią i w cieniu pod murem jak złodzieje podążyli w stronę domu. W samym centrum znajdował się niewielki zameczek zamieszkały przez Billy'ego. Pod oknami stała cysterna, z której dobywał się słodki aromat paliwa. Po terenie wokoło domu kręciły się Magmany. Pokemony składały się wyłącznie z płomieni. Z daleka przypominały długie języki ognia. Z bliska zauważało się ich żółte oczy i uśmiechnięte pyski, które zdawały się mówić: "hej, zostańmy przyjaciółmi"! Dopiero teraz do Toma dotarło, że nie ogień widział w swoim domu, a niszczące wszystko wokoło siebie Magmany. Poza domem, cysterną i pokemonami nie było niczego, aż trudno uwierzyć, że za wysokim murem skrywała się jedynie pustka. Ogniste pokemony wypalały wszystko. Billy jako hodowca tego gatunku nie mógł pozwolić sobie na posadzenie drzew, które mogłyby zniszczyć jego pokemony.

Angela szła w stronę domu. Ze wzrokiem skierowanym w ziemię mijała kolejne Magmany. Pokemony stały w bezruchu niczym zaklęte figury ogrodowe.

- Megmen - syknął jeden.

- Megma...

Dziewczyna spojrzała za siebie. Nieobecne pokemony odwracały się w jej kierunku. W końcu jeden z nich zaatakował Angelę ognistym podmuchem. W ostatniej chwili ognisty atak został zniszczony przez uderzenie piorunem Dischatrica. Angela odwróciła się. Tuż za nią stał pokemon spaniel i jego trenerka, Jordan.

- Brawo! Brawo! - rozległo się czyjeś klaskanie. Z domu wyłonił się niewysoki blondyn o ciemnej cerze. Wolnym krokiem podszedł do otoczonych przez Magmany dziewcząt.

- Zasadzka - mruknął Tom.

- Co robimy? - czekał na instrukcję Freddy.

- Zaczekaj. Regulatorzy wiedzą jak działać - pouczył go.

Chłopaka to jakoś nie uspokoiło. W niepewności przyglądał się Billy'emu i dziewczynom.

- Tom i ten drugi! Wyłazić! - zawołał.

Thomas posłusznie wyłonił się z cienia. Zaraz za nim pokazał się Freddy.

- Złapałeś nas - przyznał lider. - Wzywaj policję i oskarż nas o włamanie.

- Nie - pokręcił głową. - To byłoby niefajne. Moje Magmany spalą was żywcem. Kto będzie miał pretensje do pokemonów o to, że walczyły z włamywaczami? Kto? Nikt - zapytał samego siebie.

- Rób, co chcesz - prychnął regulator. - Chcę tylko wiedzieć, czy to twoje Magmany odpowiadają za pożar w moim domu?

- Ciało Magmana składa się z ognia, aby był coraz silniejszy potrzebuje pożywienia. Czym, zapytasz? Lasami i domami takimi jak twój. Pożera wszystko niczym prawdziwy ogień. Wy też zostaniecie jego posiłkiem! - powiedział uradowany.

- Seacudda! - zawołała Angela, rzucając przed siebie pokeball. - Wodna broń!

Energia z wnętrza kuli przybrała postać ryby. Pokemon blondynki niemal od razu zaatakował przeciwników. Kilka ognistych pokemonów uciekło obawiając się zetknięcia z wodną bronią.

- Nędzne sztuczki! - wrzasnął Bill. - Magman, płonąca...

Kolejny ognisty pokemon upadł na ziemię za sprawą elektrycznego ataku Dischatrica.

- Zapomniałeś, że nie walczysz z jednym przeciwnikiem, a z czterema - zaśmiała się Jordan.

- Wy... - rozzłościł się.

- Moja kolej! Scalesaur, uderzenie łbem! - krzyknął Thomas, wyrzucając w powietrze pokeball z nowym podopiecznym.

Dinozaur spojrzał na trenera, jakby oczekując dokładniejszych instrukcji.

- Pełna moc! - dodał regulator wskazując na cysternę.

- Nie! - zawołał przerażony Billy.

Scalesaur jak rozpędzona lokomotywa uderzył w przeszkodę. Rozległ się trzask. Z dziury powstałej po zderzeniu zaczęła cieknąć benzyna. Wyciekające paliwo podziałało na uśmiechnięte Magmary jak waleriana na kota w marcu. Stwory zaatakowały zbiornik. Żarłocznie wchłaniając ciecz, rosły one i ich apetyt.

- Magman! Przestańcie! Rozkazuję wam! - wrzeszczał Billy.

Po chwili ich apetyt przerzucił się na stojący obok dom.

- Magman, dlaczego? - jęczał trener ognistych stworzeń.

- Magman pożera wszystko niczym prawdziwy ogień - odparł z satysfakcją w głosie Thomas. - Jedzą lasy i domy takie jak mój lub twój. Nic tu po nas - zwrócił się do pozostałych. - Idziemy.

Regulatorzy posłusznie opuścili płonącą posesję. O Billym już nigdy nie usłyszeli. Podobno przeprowadził się do Liyah, gdzie otworzył hodowlę Magmanów.

Black Moon Island, styczeń rok 2007


Jordan weszła do gabinetu Thomasa ubrana w białą koszulkę, na którą nałożyła beżową kamizelkę. Mężczyzna jak zwykle siedział za biurkiem, po którym walały się książki, dokumenty i artykuły biurowe.

- Co jest? - spytał, nie odrywając wzroku od książki.

Wiedział po co przyszła. Jordan rozmawiała z nim o swoim odejściu z regulatorów jakieś trzy miesiące temu. Dziś przyszła mu oświadczyć to oficjalnie.

- Chciałam ci podziękować za przyjęcie mnie do grupy - zaczęła. - Odchodzę.

Thomas nie podnosił wzroku znad książki.

- Rozumiem.

Jordan usiadła na krześle i zaczęła mówić dalej:

- Ty, Freddy i Angela wiele mnie nauczyliście, ale pora ruszać dalej. Zmienić otoczenie, zdobyć nowe doświadczenia...

- Co będziesz robić? - spytał, pierwszy raz spoglądając jej w twarz.

- Dostałam się do szkoły trenerskiej - pochwaliła się. - Zrobię licencję i niedługo zostanę oficjalnym liderem.

- W takim razie pozostaje mi życzyć ci powodzenia - powiedział, podając dziewczynie rękę.

Po tych słowach Jordan wyszła przed budynek i rozejrzała się wokoło. Pomimo że kochała pracę regulatora, to wraz z rezygnacją poczuła niezwykłą ulgę.

- Wyjeżdżasz bez pożegnania? - usłyszała za plecami głos Freddy'ego.

- Nie, mały. Nie mogłabym - odparła, podchodząc bliżej chłopaka. - Pora na mnie. Mam nadzieję, że ty też kiedyś rzucisz pracę tutaj i znajdziesz swoją własną drogę. Do zobaczenia - powiedziała, nie licząc, że kiedykolwiek jeszcze będzie im dane spotkać się.

- Cześć - odparł oschle na pożegnanie.

Kilka tygodni później lukę po Jordan zapełnił dwunastoletni Michael. Tom zwrócił na niego uwagę podczas międzyszkolnego turnieju pokemon w Townview. Wydał mu się niemal doskonały: zdecydowany, świadomy swojej siły i ułożony. Za zgodą rodziców zabrał chłopca ze szkoły. Cały czas wierzył, że regulatorzy przetrwają jeszcze wiele lat. Chciał, aby kiedyś jego obowiązki przejęli trenerzy tacy jak Michael.

***

Robin McIntyre siedział przed monitorem komputera, tempo spoglądając na kolumnę liczb. Co jakiś czas poprawiał osuwające się z nosa okulary. Jego palce mechanicznie uderzały w klawiaturę. Wyglądał jak pianista, który z wrodzoną lekkością tworzy melodię. Z tym, że dźwięk klawiatury nie umywał się do prawdziwej muzyki jaką cenił znawca. Ta wydawała z siebie jedynie jałowe dźwięki.

- Nie możemy dłużej zwlekać - przerwał mu głos profesora. - Musimy zabrać się za poszukiwanie Pierota i Underpierota.

- Wiem - odparł, zdejmując okulary, których używał wyłącznie do czytania. - Sprowadzę ich.

- Nie dasz sobie rady - oświadczył starzec, wypuszczając z ust szary dym.

- Nie będę sam - dodał McIntyre.

- Czarna Róża na wiele ci się nie zda.

- Zdecydowałem się na pomoc z zewnątrz. Wynająłem regulatorów. Słyszałeś może o nich?

- Regulatorzy... - zamyślił się naukowiec. - Chwileczkę... Czy oni przypadkiem nie są kimś w rodzaju łowców pokemon?

- Tak, dziś popołudniu będę rozmawiał z ich przywódcą.

- Muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczyłeś. Zapowiada się ciekawe polowanie...

- Dla ciebie to zabawa, a dla mnie moje życie - pomarkotniał.

- Nie martw się - powiedział profesor, klepiąc go po ramieniu. - Gdy tylko dostanę boską krew wszystko będzie tak jak powinno... Wszystko...

Black Moon Island, obecnie

Freddy siedział na krześle opierając nogi o stolik. Znudzony przeglądał artykuły w prasie pokemon i co jakiś czas spoglądał na zegarek.

- Freddy!

Chłopak leniwie rzucił spojrzenie na drzwi. W progu stała Angela.

- Robin chce cię widzieć - oznajmiła dziewczyna.

- O co chodzi?

- Chyba o walkę. Masz się pojedynkować w jego imieniu.

Regulator bez słowa wstał z krzesła, zabrał leżące na stole pokeballe i ruszył na arenę walk.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.