Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 40: Duchy, demony i strzygi

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2016-03-23 08:00:17
Aktualizowany:2016-03-19 17:49:17


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


To była dziwna noc na Black Moon Island. Nikt nie spał. Zaledwie osiem godzin temu zakończyła się burza. Ludzie wyszli ze swoich kryjówek i zabrali się za porządkowanie okolicy. Dla pokemonów żyjących pod osłoną nocy było to niezrozumiałe ze strony ludzi zachowanie. Duchy i "darki" nie przywiązywały się do miejsc. Jak na ironię żyły, a właściwie istniały w miejscach wyzbytych z życia jak cmentarze, opustoszałe domy czy sny. Gdy traciły swoje terytoria przenosiły się gdzieś indziej. Cas i Pumpkinhead unosiły się nad niewielkim ogrodzeniem, z którego miały widok na zdewastowane przez burzę podwórko. Zwykle było ono brzydkie i nijakie, ale właśnie jego surowość przyciągała do niego duchy i mroczne pokemony. Po wczorajszej burzy jednak nie różniło się niczym od innych podwórek. Pomiędzy połamanymi drzewami, porozrzucanymi deskami i błotem zalewającym zabudowaną przestrzeń unosiło się całe skupisko nocnych pokemonów.

- Ługi bugi! - zawołał Cas.

- Hahaha! - zaśmiał się wysokim prawie dziewczęcym głosem Pumpkinhead.

Dyniogłowy pokemon był nieco większy od Casa. W lewej łapce trzymał latarenkę wyrzeźbioną z dyni, zaś do skrawka powiewającego na wietrze tułowia łańcuchem przymocowana była kula. Pumpkinhead był najstarszym duszkiem na Black Moon Island. Nie pamiętał, kiedy przybył do miasta, ani jak wyglądał przed śmiercią. Po prostu był tu i teraz, niczym się nie przejmując. Jednak istnienie w samotności z czasem zaczęło nużyć go. Włóczył się, zawodził lub straszył Biri. Coś się zmieniło z pojawieniem się innych pokemonów duchów oraz mrocznych. Stanowiły one swego rodzaju grupę, która istniała sobie, nikomu nie wadząc, obok świata ludzi. Na podwórzu zaczęło zbierać się coraz więcej pokemonów. Nie przeszkadzały im zniszczenia, nie przeszkadzała im także czarna chmura unosząca się nad podwórzem. Nagle opadła ona na zgromadzonych. Stworki zaczęły krzyczeć i zwijać się z bólu niczym potępieńcy. Mroczny deszcz był niezwykle skutecznym atakiem psychicznych oraz mrocznych pokemonów. Kilka duchów próbowało ucieczki, ale ciemna mgła wypełniła całe podwórze uniemożliwiając im odejście.


***


W Centrum Pokemon panował półmrok. Kyle przeszedł do recepcji, którą oświetlało jedynie wątłe światło lampy. Zapukał w blat, spod którego wyskoczyła siostra Joy.

- Może pani zregenerować moje pokemony? - poprosił.

Ostatnie dwa dni nie sprzyjały wycieczkom po wyspie. Ze względów bezpieczeństwa Kyle pozostał w motelu w południowej części Black Moon Island, która praktycznie nie odczuła skutków burz.

- Nie - odparła krótko, ale rzeczowo.

Kyle wziął głęboki oddech. Na usta cisnęło mu się jedno pytanie, z którym nie miał zamiaru dłużej się kryć:

- Dlaczego?

- Boooo... - szukała wymówki. - Bo nie ma prądu.

Chłopak spojrzał na lampę stojącą na ladzie. Joy również zauważyła zapalone światło i szybko je wyłączyła. Daniels złapał za pstryczek i włączył ją ponownie. Siostra Joy stała nie wzruszona, jakby udając, że nie widzi zapalonego światła.

- Jest pani pewna, że nie ma prądu?

- Tak - skinęła głową.

- W takim razie wielkie dzięki! - powiedział, odchodząc od okienka recepcji.

Wędrując po Jhnelle zrozumiał, że nie ma sensu kłócić się z pielęgniarkami. Jeśli Joy nie miała ochoty wykonać swojego obowiązku to i tak tego nie zrobi.

- Bardzo panią proszę - Kyle zwrócił się do kobiety raz jeszcze. - Przybyłem tutaj dwa dni temu, a moje pokemony od tego czasu nie miały sprawdzonego stanu zdrowia.

- Skoro taka jest sytuacja to w drodze wyjątku podleczę je, ale tylko trochę - wypowiedziała to zdanie w taki sposób, aby dać Danielsowi do zrozumienia jak wielką przysługę mu wyświadcza.

Chłopak wolał nie czekać, aż zmieni zdanie i bez słowa odpiął od pasa pięć pokeballi.

- Co to jest?! - warknęła.

- Moje pokemony - przewrócił oczyma, nie wiedząc o co jej chodzi.

- Wiem! Nie jestem głupia! - zapewniła trenera. - Ale nie ma kompletu! Nie ma sześciu to nie leczę!

- A co za różnica? - zirytował się Kyle.

- Prąd kosztuje. Maszyna lecząca jest na sześć pokeballi, a więc nie wykorzystanie jej siły w pełni to marnotrawstwo energii! - wyjaśniła.

- To co mam zrobić?

- Znajdź szóstego pokemona. Innej rady nie ma! Prąd trzeba oszczędzać - ogłosiła.

Pielęgniarka wierzyła w ekologię. Od czasów wymyślenia przez jej wujka papieru toaletowego wielokrotnego użytku, kobieta uważała, że szacunek dla ekologicznego stylu życia uratuje planetę od zagłady. Zamiast zajmować się pracą w lecznicy pokemon, chodziła do lasu zabierać szyszki lub naga przykuwała się do drzew na znak protestu przeciwko wycince.


***


Joy siedziała po ciemku, zajadając ekologiczne chrupki, gdy do centrum ponownie wpadł uradowany Kyle Daniels.

- Teraz siostra musi sprawdzić stan moich pokemonów - ogłosił tryumfalnie. - Znalazłem szóstego pokemona, który zgodził się mi pomóc.

- Tak? - mruknęła niezadowolona. - Ciekawe, skąd? Wprowadź go w takim razie... - poprosiła, nie mając świadomości, że za moment jej uczucia ekologiczne zostaną urażone.

- Wchodź, śmiało! - zawołał Daniels.

- Beeeeeek! - zawołał szczęśliwy mors.

Bek wszedł do holu i od razu pokierował się do blatu recepcji. Był uradowany, że może pomóc znajomemu trenerowi, a przy okazji poznać tutejszą siostrę Joy. Swoje dobre samopoczucie wyraził przez intensywny fetorek. Pielęgniarka poczerwieniała na twarzy.

- Co to ma znaczyć?! - wrzasnęła. - Czy ty robisz to złośliwie?!

- Co takiego? - zdziwił się Kyle. - Miałem skompletować sześć pokemonów, a Bek zgodził się mi pomóc... - wyjaśnił, widząc rosnącą frustrację siostry Joy.

- Przyprowadzasz mi najbardziej nieekologicznego pokemona! Wynoście się obaj! - zagrzmiała.

- Beeeek! - zawołał Bek, zdenerwowany nieuprzejmością pielęgniarki.

- Na mnie będziesz głos podnosił, ty niehigieniczny śmierdzielu?! - zaczęła się burzyć. - Wynoście się obaj!


***


Kyle Daniels od dłuższej chwili siedział przed budynkiem centrum z głową schowaną między kolanami. Bek okazał się zupełnie nie przydatny i jak na złość był jedynym pokemonem z całego regionu, którego Joy nie miała zamiaru leczyć. Nie mogąc pomóc trenerowi, mors poszedł sobie, tam gdzie jego urocza persona będzie mogła poratować kogoś z tarapatów.

- Co za masakra - jęknął sam do siebie.

Podniósł głowę i spojrzał na ulicę. Naprzeciwko niego znajdował się druciany płot zza którego wyglądał dyniogłowy pokemon. Chłopak wstał na równe nogi i odruchowo sięgnął po swój pokedex.

- Pumpkinhead! Pokemon pietruszka! - zaczął wielki mistrz D.

- Pietruszka? Jesteś pewien?

- Ta, a co?

- Nie, nic. Mi bardziej wygląda na dynię.

- Jak wiesz lepiej to se sam dokończ definicję! A mnie nie proś dzisiaj o nic więcej! - mruknął i wyłączył się.

Kyle przebiegł przez ulicę i podszedł do Pumpkinheada, który zapatrzony w jezdnię nie zauważył skradającego się tuż za nim trenera.

Gdybym go złapał... - pomyślał.

- Działajmy, Rhythmox, wybieram cię! - zawołał, wyrzucając przed siebie pokeball.

Kula uderzając o chodnik wypuściła ze swego wnętrza energię, która niemal od razu przybrała postać pomarańczowego rysia.

- Ritama! - krzyknął pokemon.

- To nasz cel! - trener wskazał na zamyślonego Pumpkinheada, gdy nagle od jego pasa odpiął się inny pokeball, z którego wnętrza wyłoniła się urocza Marshilly.

- Marśi! - przywitała się.

- Marshilly, nie wołałem ciebie - zdziwił się Kyle.

- Mari! - mruknęła niezadowolona.

Jako najlepszy pokemon w składzie Danielsa, Marshilly nie wyobrażała sobie, aby nie brać udziału w tak ważnej walce. Uważała się za jedynego kompetentnego stworka w drużynie.

- Rytam! - rozzłościł się ryś.

Błotna ryba wyszła na przód ignorując Rhythmoxa.

- Ritam! Ritam! I tam! - zaczął bluzgać.

- Grr... - zawarczała Marshilly.

Pumpkinhead obejrzał się. Zaskoczony widokiem człowieka i dwóch jego pokemonów, duch podskoczył ze strachu, tracąc przy tym głowę. Dynia umocowana na lichym karku spadła na ziemię wydając z siebie głuchy odgłos. Tak, głowa pokemona była lekka i pusta, a tego typu wypadki zdarzały się bardzo często. Łeb duszka był oddzielny od reszty ciała, co sprawiało mu niemałe kłopoty.

Zdezorientowany Kyle podniósł dynię i umieścił ją na powrót na miejscu.

- Pampkin! - podziękował za położenie głowy na karku. - Pampkin pampkin pama - zaczął opowiadać o ataku na pokemony mieszkające na podwórku.

- Nie rozumiem - wzruszył ramionami Kyle.

- Pampi! - zawołał, odchodząc.

- Mamy iść za tobą? - spytał niepewnie.

Odpowiedź udzieliła się sama. Rhythmox i Marshilly podążyły w ślad za dyniogłowym.

- Zapowiada się pracowity dzień - westchnął Kyle.

Spodziewał się, że Pumpkinhead jest kolejnym pokemonem, który ma jakąś drobną wadę, jak na przykład nie trzymająca się ciała głowa. Mimo to musiał udać się za dyniogłowym. Potrzebował szóstego pokemona, nawet takiego, którego łepek nie trzyma się reszty.

Duszek zatrzymał się pod płotem prowadzącym na podwórko. Tam znajdowały się jeszcze dwa inne pokemony Fog i przypominający szmacianą lalkę, Nine.

Widząc człowieka oba pokemony zaczęły przekrzykiwać się, jakby relacjonując zdarzenie.

Kyle nie słuchając opisów spojrzał za płot. Podwórze wypełniała czarna mgła. Pośród niej błąkały się inne pokemony duchy, które zawodziły jakby ktoś torturował je zmuszając do oglądania niemieckiego serialu obyczajowego.

- Znam to skądś... - mruknął, próbując przypomnieć sobie lekcje w Akademii Pokemon. - Mroczny deszcz? Ktoś was zaatakował?

- Najn! - potwierdził Nine.

Nagle Daniels poczuł silne uderzenie. Na moment stracił panowanie nad ciałem i niczym bezwładny przedmiot przewrócił się na ziemię. Podobny los spotkał towarzyszące mu pokemony. Chłopak przez chwilę leżał z twarzą wpatrzoną w chodnik. Czuł jak wszystko wokoło wiruje, a do jego ciała powoli wraca czucie. W końcu podniósł wzrok i zauważył jakiegoś pokemona. Lewitujący kilka centymetrów nad ziemią stworek miał czerwone nakrycie głowy przypominające spadzisty dach, długie, pomarańczowe łapy, zaś pomiędzy oczyma znajdowała się czerwona kropka. Towarzyszył mu chłopak o prostych, czarnych włosach zakrywających szyję, czoło oraz brwi, pod którymi znajdowały się błękitne oczy. Miał na sobie marynarkę z naszywką półksiężyca na sercu.

- Mam nadzieję, że mój Mindion nie zrobił ci krzywdy - zaczął przejęty.

Kyle nic nie odpowiedział. Czuł jeszcze zawroty głowy. W końcu zebrał się w sobie, wstał z ziemi i rzucił szybkie spojrzenie na swoje pokemony. Były jedynie nieco oszołomione.

- Jestem Scotty - przedstawił się.

- K... Kyle - odparł, odczuwając jeszcze skutki ataku. - Co to było?

- Nic ci nie będzie - zaśmiał się. - Atak psychiczny jest bardzo skuteczny w walce z duchami, ale ludziom nie jest w stanie nic zrobić.

- To twój pokemon wytworzył zaatakował duchy z podwórka?

Scotty skinął głową.

- To taki rodzaj treningu wyjaśnił.

- Niebezpiecznego treningu - dodał Daniels. - Skoro już je zmęczyłeś to rzucaj.

- Rzucać, co? Nie rozumiem.

- Po walce z dzikim pokemonem łapie się go, prawda? - zadał pytanie retoryczne.

Scotty wybuchnął śmiechem.

- Nie, nie mam zamiaru ich łapać. Mój nauczyciel powtarza, że o wiele ważniejsza jest kontrola nad jednym pokemonem niż nieposłuszeństwo sześciu.

- Skoro nie chcesz ich łapać to zostaw je w spokoju - pouczył go Kyle. - Poturbowane pokemony nie poradzą sobie same na wolności.

- Nie moja sprawa - wzruszył ramionami, jakby chcąc dodatkowo podkreślić swoją obojętność. - Z resztą to duchy, a one nie czują od kiedy są martwe.

- Też mi metoda treningu - mruknął szesnastolatek. - Atakujesz pokemony z zaskoczenia, nie dając im szansy na obronę.

- Naj naine - powiedział Nine.

Stworek wyciągnął do przodu szmaciane łapki, w których zaczęła tworzyć się czarna kula energii. Gdy urosła wyrzucił ją w stronę Mindiona. Atak pulsującej ciemności rozprysł się na pokemonie, odrzucając go na ścianę. Podopieczny Scotty'ego szybko się pozbierał i złożył łapki, jakby do modlitwy. Zaczął coś szeptać pod nosem, a jego ciało zaczęło lśnić. Energia jego umysłu uderzyła w Nine jak grom z jasnego nieba. Szmaciana lalka przewróciła się. Pumpkinhead ponownie stracił głowę z wrażenia. Przerażony wycofał się za Foga.

- Wystarczy - warknął Kyle.

- A ty kto? Obrońca uciśnionych? - zaśmiał się Scotty, odrzucając włosy do tyłu. - Jesteś jednym z tych dzieciaków, które cenią przyjaźń z pokemonem i słodziutki składzik?

Kyle nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Złośliwości Scotty'ego świadczyły o tym jak kiepskim musi być trenerem. Daniels wiedział, że wypracowanie więzi z pokemonem nie należy do łatwych zadań.

- To nie ma znaczenia - westchnął pewnie Kyle - trzeba szanować każą istotę.

- U... Ale mi pocisnąłeś - zaczął się nabijać Scotty. - Żałosne teksty żywcem wycięte z serialu o pokemonach.

- Merśi! - podniosła głos Marshilly, dając tym samym do zrozumienia, że jest gotowa do walki.

- Ritama?

- Merszi! - warknęła na rysia, co miało znaczyć: "zamknij się".

Rhythmox zamilkł. Dziwna mina Marshilly przerażała go. Zupełnie jak wyraz twarzy Tesli z Centrum Pokemon. Zdawał sobie sprawę, że każdy słodki uśmiech może ukrywać za sobą charakter psychopaty, z którym nie warto zadzierać.

- Dobra, Marshilly... Pokażemy mu, jak powinna wyglądać walka - ogłosił bojowo Daniels.

- Walka, rewelacyjnie! - zawołał Scotty. - Psycho-szok!

Bindu na czole Mindiona rozbłysło, aby po chwili wypuścić trzy żółte pociski. Błotna ryba wyminęła pierwszy z nich. Niestety dosięgnął jej następny cios. Unieruchomiona na kilka sekund musiała przyjąć również trzecie uderzenie.

- Wygląda na to, że ty i twój pokemon macie problem - powiedział pewny siebie Scotty.

Kyle zacisnął zęby i przyglądał się Marshilly próbującej wydostać się spod wpływu psychicznej mocy.

- Pampkin! - zawołał dyniogłowy, wskakując pomiędzy walczących.

Nie czekając na reakcję Mindiona, duch zacisnął pięść i uderzył przeciwnika w twarz. Podopieczny Scotty'ego ponownie użył psycho-szoku paraliżując Pumpkinheada i Marshilly.

Złość błotnej ryby rosła. Pumpkinhead nie potrzebie wtrącał się w jej pojedynek z Mindionem. Teraz obydwoje mieli kłopoty. Jedyne co mogła zrobić to bezczynnie przyjmować kolejne ciosy przeciwnika. Nagle przestała odczuwać ból. Podniosła wzrok i zauważyła przed sobą poturbowanego Nine. Kukiełka przyjmowała na siebie działanie psycho-szoku, osłaniając tym samym ją i poke-dynię.

- Marszi! - zaczęła wydzierać się na Nine. - Marsz illy!

Nie znosiła, kiedy ktoś jej pomagał i tym samym odbierał jej możliwość z odczuwania satysfakcji z wygranej.

- To nasza szansa - zakomenderował Kyle. - Jego słabym punktem jest kropka na czole - stwierdził. - To z niej płynie psychiczna moc! Tam atakuj!

Ryba wypluła z pyska błoto. Atak zakrył źródło mocy Mindiona. Wyczerpany Nine upadł na ziemię.

- Kontynuujmy - rzucił Kyle. - Rhythmox, elektryczna melodia.

Ryś zebrał w sobie energię elektryczną. Pioruny wystrzeliły z ciała rysia w niebo, aby opaść na zdezorientowanego Mindiona. Stworek Scotty'ego zachwiał się i wyczerpany upadł na ziemię.

- Jasna... - wyszeptał pod nosem.

Scotty gotował się ze złości. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Wycofał pokemona do kuli i odszedł bez słowa. Daniels odprowadził go wzrokiem.

- Marsi! - zawołała uradowana swoim zwycięstwem ryba.

- Rit!

- Grr... - zawarczała Marshilly, niezadowolona z faktu, że Rhythmox zadał ostatni cios.

Błotna ryba zaczęła lśnić i rosnąć. Ryś z przerażeniem zauważył, że maluch dorównał mu wzrostem, co nie wróżyło najlepiej. Przed Kylem i pozostałymi pokemonami stała Killy o dużych niebieskich oczach i czerwonych kokardkach po bokach głowy.

- Killy ewoluowała! - ucieszył się Daniels.

- Pampkin! - zaczął klaskać Pumpkinhead zadowolony ze zwycięstwa.

Efekt mrocznego deszczu zniknął wraz z pokonaniem Mindiona. Pokemony duchy mogły odsapnąć z ulgą.


***


Kyle siedział przed Centrum Pokemon w towarzystwie Pumpkinheada. Zza dachów budynków wyłaniało się blade słońce.

- To była ciężka noc - powiedział, przecierając oczy ze zmęczenia.

Z budynku szpitala wyłoniła się siostra Joy. W ręku trzymała tacę z sześcioma pokeballami.

- Siedzi na tych schodach jak taki menel - warknęła. - Idź do jakiegoś motelu - nakazała, podając pokemony. - Wyleczone, wszystkie sześć. Skąd wytrzasnąłeś tego ostatniego?

- Już mówiłem - powiedział zmęczony. - Po walce z tym chłopakiem Nine potrzebował pomocy. Złapałem go i przyniosłem do centrum - wyjaśnił.

- Nine to dobry pokemon - dodała nieco łagodniej. - Przyda się do walki z liderem.

- Muszę odespać noc. Do lidera wybiorę się jutro - oznajmił.

- Zamiast spać potrenuj lepiej - powiedziała. - Nie mogłeś poradzić sobie z uczniem lidera, a co dopiero z samym liderem.

- Co, proszę? - ożywił się. - Uczniem lidera? Mówi pani o Scottym?

- Powiedziałeś, że na marynarce miał półksiężyc. To znak tutejszej areny - powiedziała. - Wiem, bo widziałam te ich mundurki. Są szyte z jakichś sztucznych włókien - dodała z pogardą.

- Lider... - mruknął Kyle.

Niedługo później zasnął, śniąc o siódmej odznace i o turnieju Jhnelle.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.