Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Yamato

Wieża

Autor:berial6
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2014-09-10 08:00:43
Aktualizowany:2014-09-11 22:54:43


Następny rozdział

-0-

Wieża

Biegnę po schodach. Już prawie... Jeszcze kilka kroków i tam będę. Będę stał z nim twarzą w twarz.

Sto schodów. Pięćdziesiąt. Dwadzieścia. Sekundy trwają wieczność. Moja złość nie ma granic. Nie liczy się nic prócz spotkania i walki. Prócz jego śmierci.

Staję na szczycie wieży. Dach latarni, który kiedyś chronił nieistniejące już źródło światła składa się teraz z luźnych kamieni- cały szczyt wieży sprawia wrażenie, jakby ktoś chciał coś właśnie zbudować, nie jak gdyby konstrukcja ta swoje najlepsze lata miała za sobą.

Po drugiej stronie najwyższego, niezadaszonego piętra stoi on. Ma na sobie czarny płaszcz i kaptur zakrywający jego twarz. Twarz mordercy. Spod okrycia wierzchniego widać długie spodnie i koszulę. Wszystko w tym samym kolorze.

Nienawidzę go. Chcę już do niego podejść. Nie.

Szybkie spojrzenie- nie ma tu nic prócz kilku filarów, a właściwie ich pozostałości. Podłoga jest w miarę równa. Nie wystają żadne kamienie. Dobrze, ruszam więc.

Na początku idę, po kilku krokach przyspieszam, aż w końcu biegnę. Unoszę ku górze miecz. Jest nad moim prawym ramieniem- wykonuję zamach i uderzam mieczem trzymanym oburącz. On po prostu go paruje kaburą swojej katany. Ot tak- jakby to był po prostu sparing, trening, a nie walka na śmierć i życie. Czy jest między nami aż tak wielka różnica, że jest w stanie odeprzeć mój cios nawet nie wyciągając ostrza?

Nieważne- walka trwa nadal. Pcham ostrzę ku przeciwnikowi- ten odskakuje w prawo, więc szybko unoszę miecz nad lewym ramieniem i przecinam powietrze- kolejny uskok.

Nie widzę jego twarzy, ale mogę się założyć, że się uśmiechnął. Może drwiąco a może jak ojciec, gdy dziecko udaje dorosłego. Zapewne tak mnie traktuje- jak podrostka, który uważa, że już stał się mistrzem miecza. Ale ja mu pokażę. Zabiję go tu i teraz!

Kolejny zamach i ponownie- nie trafiam. Wykonuję doskok w kierunku wroga i pcham mieczem. Celuję w najszerszą część ciała- w klatkę piersiową. On wykonuje niedbały krok w lewo i, gdy mój miecz na chwilę zastyga w powietrzu czekając na zryw do tyłu, łapie je. Po prostu- gołą ręką łapie górną, tępą część mojej kaminari-gatany. Próbuję wyrwać mu ją z rąk, ale jego uścisk jest zbyt silny. Kątem oka widzę jak drugą ręką wyciąga z pochwy swoją katanę.

Potworny ból przeszywa moje ramię. A może klatkę piersiową? Nie jestem w stanie ocenić jak głęboka jest rana.

- Jeszcze za wcześnie byś się ze mną mierzył.

Nie... Nie jest za wcześnie. Właśnie teraz jest czas na to byś zapłacił za to, co zrobiłeś!

Czuję jak wyciąga ostrze z rany. Na kamienne płytki polało się kilka kropel krwi. Odruchowo łapię się za zranione ramię. Ale drugą ręką nadal trzymam miecz.

Przeciwnik się odwraca i idzie w kierunku schodów. Teraz jest moment na to, by zaatakować. Nie spodziewa się w tym momencie! Wystarczy jeden celny cios w szyję, nawet plecy... Gdziekolwiek. Byleby go przeszyć i zabić. To się liczy. Cios od tyłu, gdy przeciwnik się wycofuje? To na pewno nie należy do honorowych metod walki... Ale co innego mogę zrobić? Po prostu- uderzę. Zabiję. Wrócę do domu... Cokolwiek bym nie zrobił, będę sam. Przez niego. W tym wypadku złamanie niepisanego kodeksu honorowego nic nie znaczy- tacy jak on nie powinni się urodzić, a tym bardziej- nie zasługują na tak długie życie.

„Żal ci chociaż tego, co zrobiłeś?” chcę krzyknąć. Nie, nie okażę mu słabości. Nie zaalarmuję go. Póki myśli, że mnie pokonał, mogę zaatakować.

Robię krok w przód, potem drugi, następnie doskok. Niezgrabnie uderzam mieczem. Już prawie... ostrze jest tuż nad jego potylicą... Wreszcie zapłaci za swoje grzechy.

Wszystko dzieje się szybko. Przeciwnik odwraca się i łapie mnie za nadgarstek, po czym ściska. Jego siła sprawia, że muszę wypuścić miecz z ręki, co robię strasznie niechętnie. Czy to koniec? Czy przegrałem? Co ważniejsze- czy on mnie zabije?

- Więc nawet do tak podłego czynu się zniżasz. Atakować odwróconego wroga?

Wykręca mi rękę. Czuję chrobot kości.

Odgłos łamanego patyka.

Ból przeszywa mi teraz drugą rękę. Nie mogę ustać- upadam na ziemię. Ledwo co się podpieram; pełnym nienawiści wzrokiem spoglądam na wroga. Nawet teraz nie widzę jego twarzy. Może to wina deszczu? Kiedy zaczął padać?

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że krople niemalże przecinają mi skórę. Przymykam oczy, ale i tak czuję, że mnie szczypią i łzawią.

„To nie łzy rozpaczy!” chcę krzyknąć. Ale ból mnie paraliżuje. Naprawdę jestem aż tak słaby? Czy zwichnięty nadgarstek i płytka rana są w stanie mnie powstrzymać/Oczekujesz, że cię teraz zabiję?

Mimo deszczu słyszę jego głęboki, lecz spokojny głos. Krew niemalże się we mnie gotuje- dałem z siebie wszystko by go zabić, a on nawet się nie zdyszał? Nawet się nie zająknie? Uśmiecha się. Nie widzę tego, ale się uśmiecha. Musi to robić- ja też na jego miejscu bym to zrobił. Nie by go upokorzyć- ot, mimowolnie kąciki ust poszybowałyby mi w górę. Czemu? Bo ta sytuacja jest kuriozalna i żałosna zarazem. Jeden triumfuje stojąc z mieczem nad drugim. Ma prawo zadać cios. Ale czemu tego nie robi? Litość? Nie chcę litości, a zwłaszcza od niego. Nie po to tropiłem go przez ostatnie tygodnie, by teraz okazywał mi akt łaski i wypuszczał bez prawie żadnych ran. „Zabij mnie, to powinieneś uczynić” powinienem powiedzieć. Ale czemu z moich ust nie wydobywa się żadne zdanie? Bo się boję. Boję, że umrę z poczuciem niedokończonego zadania. Że umrę wiedząc, że to ON triumfuje. Ba, że wygrał, a z jego czoła nie popłynęła ani kropla potu.

- Nie, nie zabiję cię.

Czemu? Czemu po tym wszystkim musisz mnie upokorzyć jeszcze bardziej?!

- Oczekuję, że staniesz się silniejszy. Znajdziesz mnie drugi raz i wtedy stoczymy walkę jak równy z równym. Wtedy nie zawaham się użyć Jego. A teraz...

Widzę jak jego ręka szybuje ku górze.

- Śpij.

Czuję uderzenie w czoło. Tracę przytomność i osuwam się na mokre kamienne płyty.

Resztką świadomości słyszę jak odchodzi. Zapewne kieruje się ku schodom. Za chwilę go tu nie będzie.

Nie udało mi się. Tym razem- ale na pewno znajdę go drugi raz. I wtedy zginie z mojej ręki. Choćbym miał przy tym umrzeć razem z nim.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Rinsey : 2014-09-10 19:47:09

    Widziałam wiele opowieści, czy to filmowych czy to pisanych, gdzie miała miejsce opisana tu sytuacja, więc pomysłu na początek nie nazwę oryginalnym, ale sposób prowadzenia narracji po prostu mnie zauroczył. Piękny język, dynamizm, opis akcji, uczucia targające bohaterem - po prostu bajka! Aż chce się czytać dla samej przyjemności czytania! Dlatego też z ciekawością będę czekać na ciąg dalszy :)

  • Skomentuj