Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Moja Księga Bingo

Ja jestem twarzą, której musisz stawić czoła

Autor:TeresaODelikatnymUśmiechu
Serie:Naruto
Gatunki:Akcja, Dramat, Fikcja
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2015-02-04 08:00:49
Aktualizowany:2017-04-29 20:37:49


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Proszę nie kopiować. Prawa autorskie zastrzeżone.


V. JA JESTEM TWARZĄ, KTÓREJ MUSISZ STAWIĆ CZOŁA


- Hej ... HEJ! Jak zamierzasz mi to zrekompensować, co? Przez ciebie nie będę w stanie poruszyć się przez kilka godzin. No odezwij się! - Kakuzu nie reagował na zaczepki. Skupiony wyłącznie na wypowiedzianych wcześniej słowach wrogiego shinobi. Nawoływania Hidana docierały do jego uszu niczym wytłumione dźwięki, przedzierające się leniwie z morskich głębin ku odległej powierzchni. Pewny swoich spostrzeżeń, których słuszność zaręczył sam badany obiekt, szukał tej drobnej luki, mikroskopijnego przeoczenia stanowiącego fortel podczas minionej utarczki.

- Nie ignoruj mnie! Poskładaj mnie do kupy i dalej będziesz mógł zająć się rozmyślaniami i rozpaczaniem nad swoją porażką. Jeśli nie nastawisz mi kości zanim się zrosną, nie obędzie się bez ponownego łamania. Przez to stracimy kolejne, cenne godziny. Nie zdajesz sobie nawet sprawy jak bardzo chcę już wyruszyć, by dopaść go jak najszybciej. Fakt, że święty znak Pana Boleści spoczywa w łapach bluźniercy przyprawia mnie o mdłości - wielkie zniesmaczenie kryło się za tymi słowami, jakby każda litera wypluwana z osobna drażniła jego podniebienie. Nadal leżał bezwładnie niczym szmaciana lalka. Jedyną broń jaka mu została - cięty język - wykorzystywał teraz nieprzerwanie. Zawsze, prędzej czy później, potrafił wyrwać towarzysza z kontemplacji, lecz wiedział, że ten przypadek znacząco różnił się od pozostałych. Nikt nigdy nie sprawił, by zielonooki stracił pewność siebie i zawahał się choćby podczas najmniej znaczącej decyzji. Hidan po raz pierwszy dostrzegł jego zszokowane oblicze. Gałki oczne omiatające spiesznie całe pole widzenia, a umysł rozdarty na pół, zadający w kółko pytanie: „Co się właściwie stało?”. To było istne wyzwanie, rękawica rzucona prosto w twarz. Srebrnowłosy znał go wystarczająco, by wysunąć trafny wniosek: Kakuzu odpowie na to z pełnym zaangażowaniem.

- Rusz się, do cholery! Chodź tu i mnie pozszywaj. Później rób sobie co chcesz. Możesz nawet stać w tym miejscu przez tydzień - nic mi do tego. Jeśli nie masz zamiaru mi pomóc w wykończeniu tego gnoja, to przynajmniej nie przeszkadzaj. Co za idiota. Nie popłacz się tylko, bo u mnie nie znajdziesz pocieszenia. - mężczyzna coraz bardziej się nakręcał widząc z jaką zimną obojętnością traktuje go partner. - Nie dziwi mnie, że podłamałeś się po tym jak ktoś uświadomił ci w końcu, że nie jesteś najbystrzejszy, ale żeby zaraz popadać w depresję? Mamona wyprała ci mózg. Ostrzegałem wiele razy przed karą za ateistyczne poglądy i liczne zniewagi przeciw Wielebnemu Jashinowi. Masz za swoje. Ten typek … nie dorastasz mu do pięt. Ha ha. Stary jesteś, ale życie nic cie nie nauczyło - mówił szybko i dobitnie. Opierał głowę na brodzie, by lepiej widzieć stojącego. Po chwili dodał przedrzeźniającym tonem:

- „Nigdy nie można lekceważyć przeciwnika. To, że jesteś nieśmiertelny nie znaczy, że nie można cie pokonać”. Puenta dnia - specjalnie dla ciebie - oczywiste było kogo cytował. Chciał, by zielonooki ocknął się z amoku i zaczął działać, by wytężył umysł i znalazł sposób na wytropienie złodzieja relikwii.

Po tych słowach Kakuzu w końcu się poruszył. Pojawił się tuż przed towarzyszem i przykucnął bardzo blisko niego. Poobijany ninja przymrużył oczy spodziewając się ciosu - oczywistej konsekwencji wypowiedzianych obelg. Ku jego zdziwieniu, żadne razy nie spadły na jego zmaltretowane ciało. Zszokowany spojrzał pytająco na kompana, który wyłupiastymi oczami świdrował dzielącą ich kupkę popiołu. Jedną dłonią uszczknął szczyptę tego drobnego proszku i roztarł go opuszkami palców. Nadzwyczaj wczuł się w tą czynność. Dziki błysk w oku. Jest nadzieja. Da się to wykorzystać. Faza euforii minęła momentalnie, tak szybko i niespodzianie jak się zaczęła.

Nie. Nie dam się znów omamić. To nie może być takie oczywiste. Ta notka nasączona chakrą jest niczym drogowskaz. Nie każdy potrafiłby skorzystać z takiej podpowiedzi, ale …

Czy ty mnie testujesz?

Nigdy nie zostawiał żadnego śladu. Jednak teraz to zrobił. On naprawdę chce bym go odnalazł. Tym razem wyłącznie na jego warunkach.

Dajesz mi czas na przygotowanie planu i zostawiasz swego rodzaju mapę, by mnie zapewnić, że odszukam cie bez większych problemów? Dlaczego tak ryzykujesz? Konfrontacja z naszą dwójką po raz kolejny to igranie z ogniem. Ten głupiec za pewne rzuci się na ciebie bez zastanowienia, ignorując wcześniej ustalone założenia. Ale ja … Nie zaskoczysz mnie drugi raz.

W międzyczasie wiotkie kable, jakby pracując niezależnie, nastawiały zwichnięte stawy, połamane kości i cerowały dokładnie każde cięcie na ciele bladoskórego. Po skończonej pracy potulnie skryły się pod materiałem płaszcza. Ich poskramiacz przesypał skrupulatnie resztki drobnego pyłu do małego, materiałowego woreczka, po czym usiadł na pobliskiej skale.

- Ehm … Co ty właśnie zrobiłeś? Kolekcjonujesz odpadki? Daj spokój ... Czubek - Hidan odzyskał możliwość ruchów na tyle, by przewrócić się na plecy. Patrzył na błyszczące gwiazdy wymalowane na szafirowym firmamencie. Może to zwykłe zmęczenie, a może właśnie ten widok uspokoił go wystarczająco, że postanowił na chwile zamilknąć. Wydawało mu się to głupie i bezsensowne, ale zainteresowało go co czuł teraz Kakuzu, który znacznie oddalony, dodatkowo odwrócił od niego twarz. Jashinista nie uważał go za pełnoprawnego człowieka i gardził płytkimi ideałami, którymi się kierował, ale nie mógł zaprzeczyć jednemu: zielonooki radził sobie doskonale w osłanianiu jego pleców i niejednokrotnie ratował mu skórę, gdy potraktował przeciwnika zbyt lekceważąco. To on zajmował się żmudnym analizowaniem, a jego towarzysz nierozważnym działaniem. Obaj zgadzali się na taki podział. Srebrnowłosy pod czujnym okiem kompana zaczął sobie pobłażać coraz bardziej, często wystawiając na próbę jego szybkość reakcji. Więc co się zmieniło? Tym razem skarbnik nawet nie kiwnął palcem. Potraktował psychotycznego dewota przedmiotowo, jak nieistotny trybik, niewpływający znacząco na funkcjonowanie rozbudowanej maszynerii. Upokorzył i wręcz podporządkował swojej woli. Hidana nic nie drażniło bardziej niż dyktowanie mu co ma robić. Tolerował nawet to, że jest brany za idiotę i nazywany tak na głos, lecz nastawanie na jego niezależność stanowiło punkt zapalny.

Za kogo uważał tamtego nożownika, za kogoś bardziej interesującego? Czyżby chciał wymienić bogobojnego kamrata na „lepszy model”? Co miał w sobie ten łowca, że wzbudził taką paranoiczną dociekliwość?

… Zazdrość … Nie, to nie tak. To niesprecyzowane uczucie było mieszanką wielu innych, ale nie czystej zazdrości. Jak można być zazdrosnym o takiego oschłego, starego pryka? Zdawał sobie sprawę, że gdyby jakimś cudem poległ, Kakuzu przeszedłby nad jego truchłem bez mrugnięcia okiem i ruszył w poszukiwaniu kolejnych walizek z pieniędzmi. Musiał traktować go protekcjonalnie - zawsze i bez wyjątku.

Nadal będą wykorzystywać się wzajemnie do oporu i czerpać liczne korzyści ze wspólnego podróżowania. Żaden z nich nie mógł zaprzeczyć, że zostali odpowiednio (chociaż odgórnie) dopasowani. Obecna sytuacja wymagała wyłącznie wkładu koncepcyjnego, co wręcz stawiało Hidana pod ścianą i skazywało na łaskę zadumanego mężczyzny. Uzmysłowił sobie, że bez jego wsparcia nie znajdzie nawet śladu tamtego przebiegłego shinobi. Bezmiernie go to irytowało. Skupiwszy wzrok na najjaśniejszej gwieździe obiecał sobie w duchu, że Władca Kabli zapłaci mu za ten dzień z nawiązką, lecz teraz zmusi się do współpracy z nim, by odzyskać skradziony wisiorek.

- Kiedy tylko będziesz w stanie, wyruszymy - zielonooki przerwał ciszę jako pierwszy.

- Niby dokąd? Nie udawaj, że już wiesz jak go odszukać - odszczeknął rozdrażniony rozkazującym tonem rozmówcy.

- Nie za nim.

- Nie ruszę się stąd w innym kierunku, niż ten, w którym poszedł pieprzony bluźnierca.

- Rób jak uważasz. Jest mi obojętne czy się rozdzielimy.

- Co chcesz przez to powiedzieć, he? Co jest ważniejsze niż dorwanie go jak najszybciej?

- Nie chodzi o to, by dopaść go szybko, lecz w odpowiednim momencie.

- Przyznaj się, że po prostu nie wiesz jak się za to zabrać. Nie znam się na tym, ale czy wielcy taktycy nie atakują błyskawicznie wycofującego się wroga?

- Skoro znasz podobne przypadki powinieneś zbadać je do końca. Takie manewry to zazwyczaj pułapki. On chce byśmy go znaleźli. Świadczy o tym ten skromny podarunek - wyciągnął sakiewkę z popiołem i lekką nią potrząsnął. - Ta notka była nasączona jego chakrą. Da się to wykorzystać, by go namierzyć. Łowca nie chce byśmy atakowali na oślep co daje nam czas na opracowanie planu.

- Pójdę na to pod jednym warunkiem. Wiem, że w pojedynkę mu nie podołasz, tym samym musisz się zgodzić. Zrobię z nim co uznam na stosowne. Ukarzę go surowo za świętokradztwo, a ty się nie wtrącisz. Kiedy skończę zostawię ci jego resztki. Jeśli zechcesz mnie powstrzymać wypatroszę najpierw ciebie, nawet jeśli będę się po tym zrastał przez tydzień. On na pewno znów ucieknie i wątpię czy da nam kolejną szansę.

- Potrzebne mi wyłącznie ciało. Nic mi do tego jak zginie.

- A Pain?

- Zależy mu na ninjutsu, toteż jeśli ja je przejmę, nie powinien mieć większych obiekcji. Skoro nie masz pojęcia o tropieniu pozostaw to mi. Zabijanie wyłącznie tego co samo wejdzie ci pod nogi automatycznie obiera ci prawo głosu w tym temacie. Doprowadź się do ładu. Nic mi po tobie jeśli nie będziesz w pełni sił.

- Cholerny, wielce mi myśliwy. Nie zdziw się, bo na Jashina, obudzisz się kiedyś z ostrzem w oku za takie teksty.

- Więc módl się do niego zawzięcie, żeby miał cie wtedy w swojej opiece - skwitował Kakuzu.

Przelotny uśmiech delikatnie wykrzywił usta Hidana. Ból, już wolniej pulsujący wciąż penetrował jego potrzaskane kończyny. Podskórne uczucie zrastających się kości nigdy jeszcze nie wprowadziło go w taki stan zadowolenia. Nigdy również nie oczekiwał dokończenia tej skomplikowanej operacji z takim podnieceniem. Utwierdzony w tym, że jego towarzysz zajmie się technicznymi sprawami, z lekka uspokojony przymrużył oczy i czekał.


Ogarnięty mrokiem, na oślep szukał punktu odniesienia. Błądził z wolna wypchniętą dłonią w gęstej, czarnej chmurze. Był sam? Sam w tej przepastnej otchłani? Przeszywający chłód stawiał mu na baczność każdy włos. Głuchą ciszę przerywał jedynie łomot jego własnego serca, wybijającego rytmicznie sekundy przeciągającej się izolacji. Przeliczyłby się sądząc, że stojąc w miejscu cokolwiek samoczynnie się zmieni. Ruszył przed siebie spokojnym krokiem, gotowy cofnąć stopę jeśli napotka na przeszkodę. Coś poczuł. Rozgrzewającą, pulsującą aurę. Znajdowała się przed nim. Nie można było określić jak bardzo jest oddalona. Dziewięć kroków, w może dziewięćdziesiąt? Podświadomie odnosił wrażenie, że to dobry kierunek, bilet niezbędny do wyrwania się z tych smolistych odmętów. Przyspieszył kroku odrzucając wszelkie wątpliwości. Buzujące fale palącej energii wzmagały na sile. Chciał się wtopić i zlać z nimi całkowicie. Obie wyciągnięte ręce napotkały na opór. Ten rozpalony powiew ujawnił swą namacalną postać. Mimo kojącego doznania coś wydawało się nie współgrać w tej kompozycji. Pod naporem cienkich palców rozpoznał charakterystyczną strukturę, oblaną solennie lepką cieczą. Nakreślił dłońmi dwa poziome ślady, których zwroty były przeciwne. W zdumienie wprawiła go pierwsza z obserwacji: obślizgłe jak skóra węża, ustawione w rządku, łukowe wypustki. Podejrzanie znajome. Druga kończyna napotkała na wgłębienie, początkowo delikatne, przeistoczyło się w otwór idealnie mieszczący w sobie dłoń. Struktura ścianek drgała niewyraźnie. Liczył, że wreszcie napotka na dno tej osobliwej wyrwy, lecz ta zdawała się go nie mieć. W końcu opuszki palców wychyliły się z tego buzującego, zwartego jądra i wbiły się w ścianę wszechobecnego ziąbu. Cofnął je odruchowo do bezpiecznej strefy. Momentalnie atramentowy krajobraz zamienił się w oślepiające, białe tło. Zacisnął bezwarunkowo powieki chcąc uchronić oczy przed szokiem spowodowanym nagłą zmianą kolorytu. Nie pomogło to jednak znacząco. Porażony wzrok powoli dostosowywał się do nowych warunków. Migoczące, różnokolorowe paski zakłócały nieostry obraz. Kiedy otrząsnął się wystarczająco, to co dostrzegł wprawiło go w osłupienie. Jedyna, przyjazna cząstka w uprzednim otoczeniu okazała się makabryczną, zastygłą w agonii bryłą. Centymetry dzieliły jego sparaliżowane ciało od nieruchliwej powłoki na kości i inne tego typu akcesoria. Wiedział już, że te znajome przecinki to liczne szwy kraszące rosłą somę, a wgłębienie, które tak dokładnie badał to rażąca, krwawa rana w piersi Kakuzu. Zacisnęła się ona szczelnie, więżąc w uścisku jego rękę. Spojrzał w górę. Tam spodziewał się dojrzeć twarz. Lico niczym wykute z marmuru zdjęte było grymasem bólu. Przekrwione oczy patrzyły tępo przed siebie, kąciki ust skierowane ku górze nakreślały wręcz niestosowny, tajemniczy uśmiech, przepełniony wyrozumiałością, pobłażliwy. Sprawiał wrażenie jakby znał swojego oprawcę i się go spodziewał. Nie walczył, lecz poddał się w zupełności jego woli. Rozgrzeszenie - tak, jeśli rozgrzeszenie miałoby ludzką postać, tak właśnie by wyglądało. Rozejrzał się pospiesznie dookoła. Cztery, skłębione kule splecionych szczelnie nici uwieńczonych porcelanowymi maskami leżało niedaleko od ich stóp. Wyglądały jak śpiące psy, gotowe zerwać się do ujadania usłyszawszy najdrobniejszy szelest. Przerażenie i konsternacja. Co to ma znaczyć? Nagle jedna z kamiennych, pokaźnych dłoni złapała go za przedramię. Usłyszał dobrze znany głos. Głos, który rozpoznałby zawsze, wszędzie i o każdej porze. Dobitny i stanowczy. Głos, który już od dłuższego czasu mieszał się z jego własnym w jednostronnie zażartych, bezsensownych dyskusjach. Głos człowieka, którego mimo usilnych zaprzeczeń w jakiś sposób szanował.

- To jest to czego pragniesz … Dostajesz to jak na srebrnej tacy … Właśnie ty mnie zabiłeś ... Tak jak chciałeś - wyrwałeś mi serca. Więc spójrz na mnie. Ja jestem twarzą, której musisz stawić czoła.

Po tych słowach skłębione nici, prężąc się, ruszyły w ich kierunku.


Otworzył gwałtownie oczy. Leżał na plecach, nie na suchym podłożu, lecz zatopiony w wiotkich źdźbłach trawy skropionej rosą. Ponad nim rozpostarte masywne konary drzewa przysłaniały błękitnie niebo ozdobione sporadycznie małymi obłokami. Zasnął. Zasnął i spał aż do rana. Nie miał zamiaru się nad tym rozwodzić. Priorytetowo spróbował unieść tułów podpierając się rękami. Udało się. Odruchowo sprawdził funkcjonowanie wszystkich kończy i efekt go zadowolił. Kakuzu się przyłożył. Połatał go szybko i dokładnie. Dzięki tym i podobnym doświadczeniom jego wiedza anatomiczna znacznie się wzbogaciła. Uważał to za jedyny plus swojej narzuconej funkcji medyka.

Hidan rozejrzał się wokoło. Znajdował się na niewielkim wzniesieniu. Poniżej jawiło się niewielkie jezioro, okolone wysokimi bagiennymi trawami tworzącymi zieloną ramówkę lustra o lazurowej, gładkiej powierzchni. Dzień zapowiadał się na równie upalny jak poprzedni. Chłód nocy pozostawił jeszcze po sobie miły dotyk orzeźwiającego wiatru. W tym momencie przypomniał sobie o śnie, który go nawiedził. Zaczął szukać w tym sensu. Próżno go wypatrywać w koszmarze. Wskazówki - to one mogły być tam sprytnie zakamuflowane. Dlaczego taka wizja wyryła mu się pod czaszką? Dlaczego akurat teraz? Niejednokrotnie marzył o tym, by pozbyć się towarzysza. Nie zastanawiał się jednak co miałby później robić. Przyzwyczaił się już wystarczająco do wspólnego podróżowania. Zszokował go fakt, że przywiązał się w jakiś sposób do tego gburowatego starucha. Może zwyczajnie lubił się z niego nabijać, na co Kakuzu nie zwracał większej uwagi. Prowadzić przydługawe monologi o istotnych sprawach dotyczących religii, wiedząc, że mimochodem istotne słowa docierają gdzieś do wnętrza tego okablowanego typa i odznaczają się na nim piętnem. Odrzucał od siebie nawet najdrobniejsze podejrzenia o darzeniu skarbnika jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami.

Co ja bredzę? Radziłem sobie doskonale i bez niego. Jeśli kopnie w kalendarz, to nawet lepiej. Nie będę musiał szlajać się za nim po tych obskurnych spelunach i tolerować jego bałwochwalstwa. Tylko ogranicza mój rosnący potencjał, zaślepiony mamoną jaskiniowiec.

- A to co? Wyglądasz jakbyś myślał. Niespotykany widok - zielonooki wyłonił się bezszelestnie spośród drzew trzymając w dłoniach niewielki tobołek. Wiedział, że trafił w sedno. Było rzadkością, by Hidan poświęcał czemuś cenny czas i z taką intensywnością nad tym kontemplował.

- Zamknij się. Gdzieżeś się pałętał?

- Kiedy ty sobie smacznie spałeś, ja zorganizowałem ubrania i posiłek oraz obmyśliłem zarys planu.

- Jednak się o mnie martwisz. Nawet przeniosłeś mnie tutaj i ułożyłeś delikatnie pod drzewem.

- A już się bałem, że będziesz pamiętał jak ciągnąłem cię nieprzytomnego za nogi. Twój pusty cebrzyk wydawał naprawdę zabawne dźwięki odbijając się od kamieni. Poza tym drzemka kogoś twojego pokroju, na progu budynku punktu wymiany łowców głów to jak podrzucenie lisowi kulawej kury - odpowiedział beznamiętnym głosem. Zauważył, że jego kompan nagle został zbity z tropu. Powinien przecież rzucić mu teraz w twarz kilka przekleństw i zrobić przerysowaną, oburzoną minę. Po chwili ciszy cisnął w niego zawiniątkiem i dodał:

- Wykąp się i przebierz. Wyglądasz jakbyś uciekł z rzeźni.

- Och, chcesz oglądać moje młode, jędrne ciało podczas kąpieli? Wiedziałem, że jesteś świntuchem. Zgrzybiały podglądacz. Ha ha ha. - Kakuzu westchnął głośno i odwrócił się na pięcie.

- Mam jeszcze coś do zrobienia. Załatw to szybko i zjedz to co przyniosłem. O reszcie porozmawiamy kiedy wrócę - zniknął w gęstwinie.

Bladoskóry odczekał chwilę, po czym niepewnym, lekko chwiejnym krokiem skierował się ku sadzawce. Kiedy zobaczył swoje odbicie zrozumiał powód nadmienienia kwestii jego wyglądu w rozmowie. Z płaszcza zostały tylko strzępy, trzymające się wyłącznie na kilku nadwyrężonych szwach. Zrzucił go bezceremonialnie z ramion. W świetle dnia, rdzawe pręgi kontrastowo oddzielały się na jasnej skórze. Ich ilość była przytłaczająca. Nikt nigdy nie poszatkował go w taki sposób i dodatkowo nie wyszedł z tego cało. Zakrzepła krew miejscami utworzyła kruszące się już strupy o rozległej powierzchni. Rany wygoiły się prawie całkowicie. Cięcia, choć liczne wyglądały jak cienkie kreski. Zapewne zabliźnią się zupełnie niewidocznie. Dotknął ciemnych, wypukłych szwów w okolicy obojczyka i prychnął niezadowolony. Zawsze odnosił wrażenie, że te nitki żyją własnym życiem. Niczym pasożyt drążący jego tkanki. Był to jakiś skromny pierwiastek egzystencji zamaskowanego, który w ten sposób, mimochodem i zupełnie niepożądanie mu towarzyszył. Roztrzepane, przepocone i zakurzone włosy wyglądały niechlujnie. Nie zwlekając dłużej, zdjął resztę odzienia i zanurzył się w wodzie. Wyszedł na brzeg dopiero wtedy, gdy zaczął odczuwać doskwierający głód. Nagi i zroszony nikłymi kropelkami życiodajnej cieczy usiadł i przeglądał zawartość tobołka. Wyciągnął poskładane jak od linijki ubrania i odrzucił je na bok. Pieczone ryby podrażniły jego wyostrzony zmysł węchu i wywołały nagły ślinotok. Nie bacząc na ości i zwęglone miejsca zajadał się nimi niczym rarytasowym daniem. Kiedy zapełnił żołądek po brzegi westchnął z ulgą i poklepał się po brzuchu. Głód to prawdziwe przekleństwo. Bez zbędnego pośpiechu, odczekał chwilę zanim się ubrał. Ułożył lśniące kosmyki w standardowe uczesanie i przemieścił się ponownie pod rosłe drzewo. Pozostało tylko czekać.

Kakuzu, jakby wyczuwając idealny moment, pojawił się z powrotem niedługo po dokończeniu przez Hidana porannej toalety.

- Straszyłeś zwierzęta w lesie, czy co? Mów jaki masz plan i ruszajmy.

- Musiałem coś wypróbować. Powinno zadziałać, jeśli wykonasz właściwie swoją część zadania.

- Za kogo ty mnie niby uważasz?

W ramach odpowiedzi Kakuzu popatrzył na niego z politowaniem i dodał:

- Postaram się wytłumaczyć to w taki sposób, że nawet ty powinieneś zrozumieć - srebrnowłosy przewrócił teatralnie oczami i kiwnął ponaglająco ręką. Nie kontynuował zadziornej konwersacji, by zbędnie nie przedłużać zapowiadającego się, monotonnego wywodu. Czas na spontaniczne działania się skończył i obaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.