Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dziecko Wiecznego Zmierzchu

Rozdział 11

Autor:Kh2083
Serie:X-Men, New X-Men
Gatunki:Akcja, Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Yuri/Shoujo-Ai, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2016-12-01 20:08:33
Aktualizowany:2016-12-01 20:08:33


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 11

Śmiertelnie raniony Geralt leżał na fosforyzującej w ciemności trawie Ogrodu Rozkoszy Ziemskich. Stracił wiele krwi, nie czuł rąk ani nóg, a jego życie zbliżało się do końca. Przed śmiercią miał spotkać się z istotą z którą związał się magicznie, gdy pierwszy raz odwiedził świat Wiecznego Zmierzchu. Obok głowy mężczyzny wylądował mały ptaszek. Podróżnik pod postacią zwierzęcia przypatrywał się w milczeniu ostatnim chwilom swojego dawnego pana. Mężczyzna odwrócił głowę w jego stronę.

- Myślałeś, że cię nie poznam w tym wcieleniu? Nawet w takim stanie mogę wyczuć kiedy pojawia się przy mnie mój sługa. Przyszedłeś cieszyć się z mojej śmierci? - spytał.

Ptak popatrzył na niego czarnymi oczami i odezwał się ludzkim głosem.

- Nie mogę się radować, bo mój los również wisi na włosku dopóki jesteśmy ze sobą związani przysięgą. Jeśli nie pozwolisz mi odejść przed śmiercią, ja również przestanę istnieć.

- Ha! Przyszedłeś prosić mnie o złamanie czaru związania?

- Nie. Wiem, że nie zrobiłbyś tego za darmo.

- A co masz mi do zaoferowania? Jesteś cudotwórcą, który leczy każdą ranę?

- Nie. Zresztą i tak bym ci nie pomógł bo to nie leży w moim interesie. Siedziałem na drzewie i śpiewałem, kiedy ty rozmawiałeś z Willem.

- Widziałeś kim on jest? Słyszałeś rozmowę? - Geralt był zdziwiony.

- Tak. Każdy, nawet najmniejszy, szczegół.

- Nie ostrzegłeś mnie? Nie powstrzymałeś demona, chociaż mogłeś to zrobić. Wiem, nie musisz odpowiadać. To nie leżało w twoim interesie.

- W rzeczy samej.

- Złamię czar połączenia pomiędzy nami dwoma, przysięgam. Zrobię to, chociaż zostało mi pewnie może z pół godziny... zrobię to jeśli odnajdziesz zarządcę tego świata i powiesz mu, że inny Książę Piekielny chce naruszyć porządek pomiędzy dwoma światami i zdobyć to co do niego nie należy. Musisz powtórzyć mu każdy szczegół z monologu Willa, zrozumiałeś?

- Tak. Już rozpostarłem skrzydła, by lecieć do samotni tego demona!

- Dobrze. A teraz zostaw mnie samego, bo nie chcę na ciebie patrzeć w chwili śmierci.

Ptak wzbił się w powietrze, zatoczył trzy kółka wokół konającego Geralta i z ogromną prędkością ruszył w stronę mrocznego lasu, aby spotkać się z Księciem Sallosem i wypełnić ostatnie zadanie, które na zawsze rozdzieli go ze znienawidzonym czarnoksiężnikiem.

Mark Sheppard przedzierał się przez tańczące tłumy zgromadzone przed pałacem Królowej Mab. Chciał jak najszybciej znaleźć Shan i powiedzieć jej o przerażającym odkryciu. Wiedział, że jeśli szalony blondyn był w jakiś sposób związany z matką Megan, to dziewczynie groziło ogromne niebezpieczeństwo. Chłopak znalazł wejście prowadzące na mur otaczający zamek królowej. Miał nadzieję, że spotka tam Karmę, ojca Megan lub któregoś z jego przyjaciół. Okazało się, że miejsce było bardziej opustoszałe niż przypuszczał. W pewnym momencie DJ spostrzegł osobę o czarnych włosach stojącą blisku muru. Kiedy podszedł bliżej, okazało się że był nią Will.

- Wreszcie pana znalazłem! Musimy zawołać wszystkich! Megan może być w ogromnym niebezpieczeństwie!

- Naprawdę? Dlaczego tak uważasz? - spytał czarnowłosy mag.

- Ten wariat z lotniska jest tutaj! Żyje, chociaż rozerwałem go na strzępy! Jest tutaj i na nas poluje!

- Jaki wariat? - Will nadal zachowywał spokój.

- Chyba chodzi mu o mnie. - Oznajmił elf teleportując się obok Willa. Kaskada płatków róży zawirowała wokół jego ciała.

- On jest częścią naszego planu. - Will powiedział ściszonym głosem.

- Jak to... ty... ty jesteś z nimi! Zaprowadziłeś nas wszystkich w pułapkę! - DJ krzyknął jednocześnie zakładając na uszy słuchawki od discmana. Włączył muzykę, a jego pięści zalśniły od gromadzonej energii.

- Jednak chcesz się bawić! - Orin zaśmiał się.

- Zamknij się! - DJ wystrzelił w stronę mężczyzn dwie energetyczne kule. Will uśmiechnął się kpiąco. Podniósł rękę, otaczając się barierą ochronną. Pociski Marka roztrysnęły się na tarczy, nie czyniąc mężczyźnie żadnej krzywdy.

- Żałosne. - powiedział Will. DJ pobiegł w jego kierunku. Wokół jego rąk znów pojawiła się biała poświata.

- Czy ty się nie potrafisz niczego nauczyć? - Will zapytał retorycznie. Kiedy młody mutant próbował uderzyć go pięścią, demon sparował atak, chwytając za jego obie dłonie. Energia zgromadzona w ciele DJ-a uderzyła w podłogę przed mężczyznami. W powietrze wzniósł się kurz i pył. Orin odsunął się z obrzydzeniem, jednocześnie zakrywając twarz. Will obezwładnił Marka, rzucając nim o ścianę. Młody mutant upadł, utraciwszy przytomność.

- Nie mam czasu na takie zabawy. Zabierz go sobie, jest twój. - Czarnowłosy zwrócił się do Orina. Elf uśmiechnął się.

- Dziękuję. - Zniknął wraz z nieprzytomnym DJ-em, otoczony przez obłok płatków róży.

- Teraz trzeba pozbyć się Iana i tej Wietnamskiej wiedźmy. Może ona będzie stawiać trochę większy opór. - Will powiedział sam do siebie.

Laura i Loranir szli wzdłuż kamienistej leśnej ścieżki leżącej w głębi lasu zamieszkiwanego przez mrocznych Tylwyth Teg. Otaczały ich wiekowe drzewa, niepokojąca ciemność, chłód i wilgoć. Ich pierwszym zadaniem było odnalezienie księżycowego kwiatu, który według znawców magii krainy Wiecznego Zmierzchu miał uratować życie Lorelli. W czasie wędrówki, Loranir wytłumaczył dziewczynie wszystko co wiedział na temat niezwykłej rośliny. Jego przybrany ojciec tłumaczył mu, że kwiat ten zakwitał tylko w czasie pełni Księżyca, a znaleźć go można było wewnątrz studni stojącej pomiędzy najstarszymi drzewami lasu krainy. Wiedział również, że studnia ta była miejscem wyjątkowym i nie pozbawionym ochrony.

- Nadal myślę, że powinnam być teraz gdzie indziej, walczyć razem z moimi towarzyszami. - Laura zaczęła rozmowę po minutach cichego spaceru.

- Albo szukać Hope...

- Nie zaczynaj znowu, przecież próbowałem wytłumaczyć ci dlaczego moi bracia wysłali nas tutaj.

- Tak. I rozumiem co chciałeś mi przekazać. Ale nadal uważam, że jest to bezsensowna strata czasu i coś zupełnie nielogicznego ze strategicznego punktu widzenia. Muszę robić coś pozbawione sensu, podczas gdy bardziej przydałabym się w drużynie atakującej pałac Królowej Mab.

- Zauważyłem to już wcześniej. Zachowujesz się jak żołnierz. Jakbyś była stworzona do ciągłej walki. Cały czas jesteś czujna i gotowa na odparcie ataku przeciwnika.

- Jesteśmy w świecie pełnym niebezpiecznych i wrogich nam istot. Jak mam się zachowywać?

- Byłaś taka zanim przekroczyliśmy bramę w jeziorze. Nawet wtedy gdy broniłaś stygmatyczki przed zabójczynią Mab.

- Nie nazywaj jej tak. To jej się bardzo nie podoba. Jesteś spostrzegawczy. Widzisz prawdziwą naturę osoby.

- Tak?

- Tak. Masz rację. Ja naprawdę zostałam stworzona do walki. Dosłownie. Ale nie zostałam stworzona, aby być żołnierzem. Zostałam stworzona, aby być maszyną do zabijania, żywym robotem wykonującym rozkazy swoich przełożonych.

- To bardzo interesujące.

- Urodziłam się tylko po to, aby zostać idealnym zabójcą. Zostałam poczęta w nienaturalny sposób, w laboratorium, z wykorzystaniem najnowocześniejszej techniki. Całe dzieciństwo byłam szkolona we wszelkich formach walki i zabijania. To także...

Laura wystawiła dwa adamantowe pazury w prawej ręce. Loranir odsunął się od niej na odległość kroku.

- Ten metal, który przysporzył nam kłopotów również dostałam w laboratorium.

- Rozumiem, ale schowaj już te pazury. Nie są nam jeszcze potrzebne.

- Dobrze. - Laura wsunęła szpony do dłoni.

- Jeśli to co mówisz jest prawdą, to mamy ze sobą wiele wspólnego. Ja również powstałem w nienaturalny sposób. Zmiennicy nie są prawdziwymi Tylwyth Teg. Jesteśmy sztucznie stworzonymi istotami, urodzonymi dzięki magii. Celem naszego istnienia jest przekroczenie granicy i ochrona obydwu światów w służbie strażników Strefy Liminalnej. Każdy z nas łączony jest z elementem

w najczystszej postaci i dzięki temu zdobywa zdolność posługiwania się magią tego elementu.

Ja zostałem połączony z wodą, lodem...

Loranir wytworzył wokół dłoni kryształy połyskującego lodu.

- Jesteśmy sztucznymi istotami, które robią teraz coś, co jest sprzeczne z ich przeznaczeniem. - powiedział. Laura uśmiechnęła się.

- Nieprawda. Jesteśmy prawdziwi. Moi nowi znajomi uświadomili mi, że nie ważne jest to w jaki sposób dostałam życie, ale to w jaki sposób je sama przeżyję.

- Dotarliśmy do celu. - długowłosy mężczyzna powiedział zatrzymując się.

- Popatrz, to jest ta studnia. - dodał. Laura spojrzała w stronę w którą wskazywał i zauważyła kamienną studnię porośnięta zielonym mchem. Podeszła do niej i opierając się na wilgotnych głazach spojrzała do jej wnętrza.

- Musi być bardzo głęboka, nie mogę zobaczyć dna. - podzieliła się swoim spostrzeżeniem.

- I nie ma żadnej liny ani drabiny. Jak dostaniemy się do wnętrza? - zapytał Loranir.

- Kamienie są nierówno poukładane i są pomiędzy nimi szczeliny. - Dziewczyna znów wysunęła pazury, tym razem w obu dłoniach i stopach.

- Zrobię sobie moją własną drabinę. I pokażę ci, że te pazury służą nie tylko do zabijania. - Uśmiechnęła się.

- Nie zapominaj o strażniku.

- Niczego nie widzę, nie słyszę i nie czuję. Będziemy się nim martwić dopiero jak się pojawi. Teraz muszę zejść na dół i zabrać kwiat. A ty wypatruj strażnika.

- Dobrze.

Laura wspięła się na studnię i używając pazurów w dłoniach i stopach, rozpoczęła wędrówkę do jej wnętrza. Kiedy schodziła coraz niżej i niżej, otaczająca ją przestrzeń robiła się coraz ciemniejsza, a powietrze zimniejsze. Dodatkowo, dźwięki dochodzące z lasu stały się zniekształcone, budzące niepokój, jakby pochodziły z jakiejś dziwacznej, onirycznej rzeczywistości. Laura czuła również narastającą wilgoć, co oznaczała, że każdy kolejny metr na dół zbliżał ją do dna studni. W końcu, po kilku minutach trudnego schodzenia, dziewczyna znalazła się tuż na lustrem wody. Dookoła niej było już bardzo ciemno, jedynie pluśnięcie wody wywołane jej butem sprawiło, że była pewna dotarcia do celu. Rozglądnęła się, podczas gdy jej oczy przyzwyczajały się do całkowitego mroku. Niestety nigdzie nie mogła znaleźć Księżycowego Kwiatu. Poniżej jej stóp była woda, a dookoła kamienie studni, żadna roślina nie mogła rosnąć w tak niegościnnym miejscu. X-23 wiedziała, że musi szukać dalej. Nabrała powietrza w płuca, po czym zanurkowała w lodowato nieprzyjemnej wodzie ze studni. Okazało się, że na leżącym kilka metrów niżej dnie był cel jej podróży. Nie była to jednak zwykła roślina, jak początkowo myślała, ale twór stworzony przez magię krainy wiecznego zmierzchu.

Na dnie leżał kryształowy kwiat, którego delikatny blask przywodził na myśl księżyc, zanurzony w głębinach, a nie odbity w falującej tafli wody, do jakiego każdy był przyzwyczajony. Laura zabrała kwiat i wynurzyła się na powierzchnię. Okazało się, że blask dziwnej rośliny zwiększył się, kiedy dziewczyna wyjęła ją spod wody. Pomieszczenie napełniło się delikatnym światłem i dzięki temu wędrówka X-23 w górę miała okazać się dużo bardziej przyjemna i łatwiejsza niż jej wędrówka w dół studni. Po kilku minutach, dziewczyna znów znalazła się na leśnej polanie. Loranir, widząc światło Księżycowego Kwiatu, szybko podszedł do dziewczyny.

- Udało ci się! Nie było cię tak długo, że zacząłem się o ciebie martwić.

- Tam naprawdę jest głęboko. - dziewczyna odparła wręczając swoje znalezisko towarzyszowi.

- Dlaczego mi go dajesz?

- Ma pomóc twojej siostrze, tak? Dla mnie jest zupełnie bezwartościowy.

- Nie mogę uwierzyć, że pierwsze zadanie było tak łatwe.

- Może jeszcze się nie skończyło. - Laura powiedziała, jednocześnie nasłuchując okolicy.

- Słyszysz? - spytała.

- Nie. - odparł elf, ale chwilę później się poprawił.

- Słyszę. Odgłos kopyt końskich.

- Tak.

W tym samym momencie, zza ściany drzew wyłonił się rycerz dosiadający czarnego rumaka. Był ubrany od stóp do głów w czarną zbroję, a w dłoni trzymał hebanowy miecz. Pędził na spotkanie z osobami, które ukradły należący do niego skarb.

- Strażnik studni? - zapytała Laura.

- Tak. Na to wygląda. - oznajmił elf. Wytworzył w dłoni lodowe ostrze. Dziewczyna wysunęła pazury w dłoniach.

- Jestem gotowa. - oznajmiła z uśmiechem. Rycerz popędził konia do galopu, aby jak najszybciej rozprawić się z intruzami.

- Nie pozwól, aby dotknął cię jego miecz. - Loranir powiedział do dziewczyny.

- Masz jakiś plan?

- Tak, kiedy spadnie z konia, pozbaw go broni.

Gdy wojownik był już bardzo blisko, elf skorzystał z jednego z najpotężniejszych czarów, które znał - śnieżycy. Strumień zimnego powietrza i śniegu wytworzony przez dłonie długowłosego mężczyzny uderzył nie tylko w rycerza i jego wierzchowca, ale we wszystko dookoła, drzewa, trawę i drogę, po której poruszała się postać w czarnej zbroi. Koń zatrzymał czując się ogromne zimno. Wydał z siebie płaczliwe rżenie. Rycerz próbował zmusić go do ruchu, lecz bezskutecznie, ponieważ kopyta zwierzęcia utknęły w powiększającej się śnieżnej pokrywie. Zdenerwowany mężczyzna zeskoczył z konia. Mroczna poświata jego miecza topiła pokrywę lodową, którą Loranir usiłował przed nim wytworzyć.

- Teraz! Zanim dojdzie do siebie! - Elf przerwał wytwarzanie burzy śnieżnej, jednocześnie odsuwając się na bok, aby dziewczyna miała wolną drogę. Laura ruszyła na rycerza i jednym ruchem odcięła mu rękę trzymającą miecz. W zniszczonej zbroi nie pojawiła się krew, a jedynie czarny dym. Zaskoczenie X-23 niecodziennym widokiem wystarczyło, aby wojownik zyskał przewagę taktyczną. Podbiegł do dziewczyny i uderzył ją rękawicą na swojej sprawnej ręce. Laura została odrzucona jego nieludzką siłą i uderzyła w drzewo.

- Laura! - Loranir krzyknął, widząc zdarzenie. Wytworzył kilka lodowych sztyletów i strzelił nimi na ślepo w kierunku rycerza. Bardzo szybko znalazł się przy mutantce, aby sprawdzić stan jej zdrowia.

- Nic mi nie jest. - Dziewczyna próbowała podnieść się z ziemi. Elf pomógł jej i po chwili oboje stali naprzeciwko atakującego przeciwnika. Rycerz próbował uderzyć. Laura i Loranir zrozumieli się bez słów i uniknęli uderzenia odskakując w dwie przeciwne strony. X-23 próbowała przeciąć czarną zbroję pazurem, ale tym razem przeciwnik był na nią przygotowany. Zablokował jej rękę. Zanim dziewczyna zdołała się oswobodził, rzucił nią o ziemię. Loranir zaskoczył przeciwnika od tyłu, próbując zamrozić plecy rycerza kolejnym uderzeniem śnieżnej zamieci. Niestety, strażnik studni znalazł już sposób ochrony przed jego czarem. Czarny dym, który wydobywał się z uciętej ręki, działał na śnieg tak samo jak miecz, zamieniał go w wodę. Wojownik złapał Loranira za szyję, podniósł go i uderzył nim o pień starego drzewa.

- Laura... - powiedział mężczyzna. Dotknął ręki próbującej go udusić i po raz kolejny zastosował zamrażające zaklęcie. Cała zbroja czarnego rycerza została zamrożona, skutecznie go unieruchamiając. Elf upadł na ziemię, próbując złapać oddech.

- Wszystko w porządku? - zapytała dziewczyna.

- Laura... on zaraz się oswobodzi... teraz...

Dziewczyna wystawiła pazury.

- Głowa... tylko tak możemy go pokonać. Głowa... - dodał Loranir. X-23 zrozumiała o co mu chodziło. Rozpędziła się i jednym sprawnym ruchem pazurów pozbawiła rycerza głowy. Czarny hełm upadł w trawę wydając z siebie trzask. Kiedy dziewczyna zbliżyła się do niego, okazało się, że oprócz czarnego dymu, był wewnątrz całkowicie pusty.

- Walczyliśmy z samą zbroją. - Powiedziała rzucając hełm elfowi.

- Jeszcze nie koniec. Musimy jakoś się go pozbyć, bo prawdopodobnie zregeneruje się i będzie nas ścigał.

- Studnia? - zapytała dziewczyna.

- Wydaje się w porządku.

Oboje przesunęli zbroję pod studnię, a chwilę później rzucili ją do jej wnętrza. Laura wrzuciła do środka również hełm oraz rękawicę uciętą wcześniej.

- A miecz? - spytał elf.

- Może nam się przydać. Zachowam go.

- Dobrze. - Loranir podszedł do studni i używając lodowego wichru zapieczętował ją pokrywą z lodu.

- Nie powinien nam już przeszkodzić. - oznajmił zadowolony.

- Co teraz? - spytała Laura.

- Następne zadanie.

- Może pojedziemy na nim? Szybciej niż na nogach. - Dziewczyna zaproponowała wskazując na stojącego nieopodal czarnego konia.

- Dobry pomysł. Powinien nas słuchać bo pokonaliśmy jego pana.

Po krótkiej konnej wędrówce, Laura i Loranir dotarli do wzgórza, na którym mieściła się grota, będąca pustelnią elfiej wiedźmy Narbeth. Z otworu w skale wydobywał się fioletowy dym, oznaczający że kobieta przygotowywała swoje magiczne mikstury. Długowłosy wskazał ręką, aby Laura schowała się za pagórkiem, po czym do niej dołączył. Oboje patrzyli na sylwetkę wiedźmy pojawiającą się raz po raz w wejściu do jaskini. Narbeth miała długie, siwe włosy z wplecionymi kawałkami traw i zielska. Nosiła zniszczony strój, który kiedyś był równie wyszukany jak kreacje noszone przez osoby z pałacu Królowej Mab. Jej twarz nie była stara, ale zielone oczy zdradzały zmęczenie życiem w świecie, który zawiódł ją wieki temu. Dziewczyna wyszła z ukrycia, wystawiła pazury.

- Co ty robisz? - mężczyzna spytał zdziwiony.

- Jest bezbronna. Może uda mi się ją unieszkodliwić, nie zabijając. Jeśli będę szybka...

- Zaczekaj. To czarownica, zapomniałaś? Czy pamiętasz co Matylda zrobiła z naszą drużyną? Ta tutaj może okazać się dużo gorsza.

- Matylda się nas spodziewała. Zaatakowała nas z całą armią. Ta kobieta nie ma pojęcia, że tu jesteśmy. Element zaskoczenia jest po naszej stronie.

- Poczekaj jeszcze chwilę. Chcę się jej przypatrzeć. - Loranir nalegał, ponieważ zaniepokoiło go coś w szalonej kobiecie.

- Dobrze.

Po krótkiej obserwacji Narbeth, elf był pewien że się nie pomylił. Zwrócił się do Laury.

- Nie możesz jej zaatakować. Na początku myślałem, że mi się wydaje, ale teraz już jestem pewien. Nigdy nie zapomnę przed czym ostrzegał mnie ojciec. Ona ma przy sobie berło...

- Berło?

- Berło Dezintegracji. To jedna z najpotężniejszych broni, która była używana przeciwko smokom, które kiedyś władały przestworzami tej krainy. Jeśli to berło mogło spalić ich twardą skórę, po pomyśl co zrobi ze delikatną, kobiecą skórą.

- To jaki masz pomysł? - Laura nie była zadowolona z bezczynności.

- Spróbuje z nią porozmawiać.

- Co takiego?

- Spróbuję z nią porozmawiać. Chyba powiedziałem wyraźnie. Mamy coś na czym może jej zależeć.

- Tak?

- Podaj mi miecz Laura.

Dziewczyna zrobiła to o co prosił ją mężczyzna. Loranir podszedł do skały i wbił w nią hebanowe ostrze strażnika studni.

- Odejdź stąd i ukryj się gdzieś. Kiedy sprowadzę tutaj Narbeth, ty możesz zakraść się do jej domu i poszukać czegoś należącego do Rady Tylwyth Teg.

- Zrozumiałam. - odparła dziewczyna. Oddaliła się w zarośla, aby zniknąć z pola widzenia czarownicy. Loranir zszedł ze wzgórza wolnym krokiem, powoli zbliżając się do siedziby wiedźmy. Narbeth zobaczyła go, rzuciła na ziemię zioła, które przygotowywała do wrzucenia do mikstury i wyszła naprzeciw nieznajomemu. Jej ręka zacisnęła się na berle.

- Bądź pozdrowiona, czcigodna pani. - Loranir pokłonił się przed kobietą.

- Kim jesteś!? - Narbeth krzyknęła, zakrywając twarz ręką.

- Przybywam, bo mam coś co może cię zainteresować, czcigodna pani. - mężczyzna odparł spokojnie.

Czarownica przez chwilę milczała, chciała wracać do samotni, ale w końcu jej ciekawość zwyciężyła.

- Co może mieć taki chłopczyk, czego ja nie mam? - spytała.

- Podczas moich podróży pokonałem czarnego rycerza i zdobyłem jego hebanowe ostrze. Podobno potrafi przeciąć każdego przeciwnika.

- Pokaż! - Narbeth znów krzyknęła, zasłaniając twarz dłonią.

- Jest w bezpiecznym miejscu, czcigodna pani. Za tym wzgórzem. Spoczywa w twardej skale.

- Nie dam się oszukać! Chcesz napaść na biedną, samotną kobietę! - Szalona wiedźma wrzasnęła, odsuwając się od rozmówcy.

- Ależ czcigodna pani, nie mam szans z bronią, którą pani się posługuje. - Loranir wskazał berło wiszące u paska czarownicy.

- Dobrze. Wiesz czego się spodziewać, gdy zawiedziesz moje zaufanie! - kobieta zaśmiała się.

- Chcę ten miecz! - dodała.

Kiedy Loranir i Narbeth odeszli za wzgórze, Laura dostała się do groty czarownicy. Rozglądnęła się dookoła badając pomieszczenie wszystkimi zmysłami. Poczuła przenikliwy zapach ziół suszących się powyżej i tych gotujących się w czarnym kotle wraz z czymś, czego dziewczyna nie chciała sobie nawet wyobrażać. Patrzyła na ściany pokryte dziwacznymi malowidłami, z których wiele przedstawiało dziewczynę o różowych włosach i motylich skrzydłach. Obserwowała półki ze starymi księgami, słojami z składnikami do magicznych mikstur i spreparowanymi zwierzętami, pomyłkami natury. Szybko znalazła korytarz ukryty za zieloną zasłoną, prowadzący do głębszej części jaskini. Schodząc ostrożnie po ubitych z ziemi schodach, Laura dotarła do kamiennych drzwi. Znów się rozglądnęła, zauważając kamienny ornament wiszący obok drzwi. Wkrótce okazało się, że przedmiot idealnie pasował do otworu w skale. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Dziewczyna weszła do środka ogromnej groty spowitej białą mgłą. Instynktownie wyczuła niebezpieczeństwo i wysunęła pazury przygotowując się do walki. Z mgły wyłoniła się ogromna, gadzia głowa. Smok zbliżył się do Laury, a spojrzenie jego wielkiego, żółtego oka spotkało się z jej wzrokiem.

W tym samym czasie Loranir doprowadził Narbeth do miejsca, w którym zostawił zaklęty w skale miecz. Kobieta podbiegła do znaleziska, spacerowała wokół niego, oglądając je ze wszystkich stron.

- Magia która zaklęła czarnego rycerza jest w tym mieczu, czuję ją nawet go nie dotykając. - oznajmiła.

- Mówiłeś prawdę! - dodała.

- Nie śmiałbym cię oszukać, o czcigodna pani. - Loranir znów pokłonił się czarownicy.

- Daj mi go! Natychmiast! - Narbeth krzyknęła ukrywając się za skałą w której był wbity czarny miecz.

- Pani, jest twój. Nie śmiem dotykać twojej własności.

Narbeth zastanowiła się. Wybuchła śmiechem.

- Chciałeś mnie oszukać! Dotknięcie miecza jest zabójcze, tak? Chciałeś zastawić na mnie pułapkę i ukraść moje wszystkie skarby! Nigdy! - Narbeth sięgnęła po berło dezintegracji i skierowała je na długowłosego elfa.

- Za oszustwo należy się śmierć! - wrzasnęła. Loranir wyczuł potężną magię zbierającą się w magicznym przedmiocie. Był pewien, że przeżywał swoje ostatnie chwile. W pewnym momencie okolica zrobiła się ciemna, tak jakby pojawiła się nad nią wielka, burzowa chmura. Narbeth podniosła głowę, zauważając ze zdumieniem, że jej więzień, potężny smok unosił się nad nią. Loranir spostrzegł Laurę siedzącą na jego grzbiecie. Gad zniżył się na wysokość wystarczającą, aby Tylwyth Teg go dosiadł.

- Wskakuj! - krzyknęła dziewczyna. Loranir znalazł się na grzbiecie bestii.

- Skąd go masz? - spytał zdziwiony.

- To jego szukaliśmy. To on został zabrany Radzie Tylwyth Teg i uwięziony. Uwolniłam go i zgodził się nam pomóc.

- Jesteś niesamowita. Ale nie cieszyłbym się jeszcze. Popatrz...

Narbeth przygotowywała się do użycia berła dezintegracji.

- Oszuści! Złodzieje! Zabije was wszystkich! Nie uciekniecie mi! - krzyczała. Smok podniósł się wyżej, spojrzał na czarownicę i zionął na nią wielką ognistą kulą. Wkrótce cała okolica została zalana przez szalejące płomienie. Latający gad uniósł się wysoko ponad lasy.

- Myślisz, że ją zabił? - Laura spytała.

- Nie sądzę. Miała przy sobie bardzo potężny magiczny artefakt. Ale teraz już nie jest naszym problemem.

Kiedy przywódca Mrocznych Tylwyth Teg wydał rozkaz ataku, sprawy potoczyły się niezwykle szybko. Czarownica rzuciła na grupę zaklęcie w postaci czarnych płomieni, ale elfi mag Lamruil wytworzył wokół wszystkich tarczę ochronną. Grad strzał z łuków wojowników popędził w kierunku nieumarłych królów, przeszywając ich gnijące ciała, odrywając kawałki mięsa od ich czerniejących kości. Dwie kule ogniste rzucone przez Matcha eksplodowały w samym środku grupy Dzikich Łowów, podpalając ożywione ciała dawnych bohaterów i roztrzaskując ich wierzchowce złożone z samych kości poruszanych przez czarną magię. Dwie błyskawice wystrzelone z rąk starego elfa ugodziły innych nieumarłych, którzy podeszli zbyt blisko grupy. Jeden z wojowników próbował wycofać się za swoich towarzyszy, kiedy dosiągł go miecz Oweny. Król zombie został przecięty na dwie połówki, a magia oręża dziewczyny sprawiła, że ponowne połączenie w jedno ciało przestało być dla niego możliwe.

- Matyldo, Jest ich zbyt wielu! Pomagają im potężne istoty z Ziemi!

- Uspokój się Willu, mam wszystko pod kontrolą! - stara kobieta łypnęła nienawistnym okiem na podwładnego nie doceniającego jej potęgi. Zacisnęła pięści i wydała z siebie głośny, nieludzki krzyk przypominający skrzeczenie jakiegoś wstrętnego ptaszyska. Wilki astralne i piekielne ogary podniosły uszy, aby po chwili dołączyć do wrzasku wiedźmy swój skowyt. Wszystkie widmowe zwierzęta ruszyły do ataku. Piekielne ogary zionęły ogniem i czarnym dymem, odcinając od siebie dwie walczące ze sobą grupy i skutecznie pozbawiając elfich łuczników widoczności. W tym samym czasie wilki astralne skoczyły na kilku stojących najbliżej Tylwyth Teg. Zatopiły w ich ciałach swe eteryczne zęby i zabrały się do pożywienia się ich duszami. Długowłosi mężczyźni znieruchomieli, czując paniczny strach i ból, kiedy kły widmowych kreatur przecinały ich linie życia. Ciała elfów błyskawicznie zaczęły się starzeć, kiedy ich energia psychiczna przepływała do napastników. Ich włosy stały się siwe, ręce i nogi chude, a ciała kurczyły się w zastraszającym tempie. Jessica patrzyła z przerażeniem na gasnący blask w oczach jeszcze przed chwilą młodych mężczyzn.

- Nie mamy z nim szans. - Owena powiedziała. Zbliżyła miecz do twarzy, próbując znaleźć w nim uspokojenie.

- Gdyby Hope była tutaj... - Jessica wtrąciła się.

- Dlatego ją wyeliminowali. Domyślili się, że tylko ona może zatrzymać te potwory.

- Zabijają naszych wojowników! - przywódca mrocznych Tylwyth Teg krzyknął widząc jak wilki astralne pożerały duszę jego podwładnych. Czarownica śmiała się skrzeczącym głosem, a nieumarli królowie szykowali oręż, aby rozprawić się z tymi, którzy mieli szczęście nie dostać się pod eteryczne zęby widm.

- Lamruil, Musimy to zrobić! Nie wygramy z jej hordą. Nawet niezwykłe moce naszych ziemskich towarzyszy i miecz Oweny nie są dla nich przeszkodą!

- Konsekwencje wypuszczenia tej bestii mogą być tragiczne. - odparł starzec.

- Zabrałeś ze sobą szkatułę, więc doskonale wiedziałeś, że będziesz musiał ją otworzyć. - odparł Grathgor.

- Znasz mnie zbyt dobrze, panie. - powiedział elf i powoli uchylił wieko skrzynki, którą miał zawieszoną na szyi na złotym łańcuchu. Wnętrze pojemnika zajaśniało niebieską poświatą. Po chwili ze szkatuły wydobyła się niebieska kula światła. Walka została przerwana przez niecodzienne zjawisko. Czarownica oczekiwała efektu nowej broni elfiego maga, podczas gdy jej bestie patrzyły z zainteresowaniem na tajemniczy blask. Niebieska poświata zaczęła przeistaczać się w różne kształty, po czym przyjęła postać widmowego dzika.

- Nie - Zaskrzeczała czarownica. Dzik spojrzał na wszystkich zgromadzonych, jego oczy zalśniły księżycowym blaskiem, a po chwili ruszył przed siebie z ogromną prędkością. Wszystkie wilki astralne i piekielne ogary przestały atakować swoje cele i rzuciły się w pogoń za magicznym zwierzęciem jak gdyby zostały przez nie zahipnotyzowane.

- Wracajcie tutaj! Rozkazuje wam! Jestem Panią Łowów! - Matylda krzyczała podnosząc ponad głowę sękaty kostur. Kilku z ożywionych królów dosiadło swych wierzchowców i również podążyło za nową zwierzyną. Na polu bitwy pozostało jedynie kilku ożywieńców, a wśród nich czarnoksiężnik, który za życia był Willem, kolegą Geralta i Iana z młodości.

- To ja powołałam do życia Łowy! Musicie mnie słuchać! - Matylda nie kryła swej wielkiej złości.

- Łowy wybierają zawsze najlepszą ofiarę do upolowania Matyldo! - Lamruil odezwał się wychodząc przed szereg zdziesiątkowanych elfich wojowników.

- A czy możesz dać im zwierzynę lepszą od Niebiańskiego Dzika? - dodał.

- Zakończmy naszą potyczkę. Atakujcie! - dowódca mrocznych Tylwyth Teg dał rozkaz wszystkim elfom, którzy byli jeszcze w stanie dalej walczyć. Po uwolnieniu dzika, ich szanse na zwycięstwo gwałtownie wzrosły. Owena i jej przyjaciele z grupy młodych mutantów również przygotowali się do uderzenia w najbliżej stojących przeciwników.

- Nie! Wasza misja jest gdzieś indziej. - Czarnoksiężnik powstrzymał ich, jednocześnie recytując słowa zaklęcia teleportacji. Cała czwórka została spowita przez złote światło i znikła z pola bitwy.

- Coś ty zrobił! - czarownica wrzasnęła kierując swój kostur na maga.

- Stare prawa już nas nie wiążą! Zabij ich wszystkich! - dodała zwracając się do Willa.

W tym samym czasie Owena, Jessica, Ben i Nicholas pojawili się na drodze prowadzącej do pałacu Królowej Mab. Zamek królowej i całe miasto go otaczające, były ukryte za grubą zasłoną z drzew, krzewów i łąk Ogrodu Rozkoszy Ziemskich stworzonego przez magię władczyni świata Fearie. Dziwne światło roślin ogrodu zadziałało na wszystkich w hipnotyzujący sposób, zupełnie jakby próbowało zaprosić ich do wnętrza.

- Megan jest tam, w pałacu. - oznajmił Ben.

- Za tym ogrodem... nie podoba mi się to miejsce. - wtrącił Nick.

- Jessica, ja też dziwnie się czuję patrząc na te światła. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Masz jakąś wizję związaną z tym miejscem? - Owena zapytała patrząc na miecz. Niestety jej magiczny przedmiot nie zdradzał natury ogrodu.

- Nie. Ale czuję dziwny spokój.

- Spokój?

- Tak jakby w tym miejscu coś kiedyś było i zostało zabrane. Teraz pozostała tu tylko dziura totalnego spokoju.

- Nie podoba mi się to. - Owena skomentowała.

- Ale nie mamy wyboru. Skoro dotarliśmy aż tutaj, powinniśmy iść dalej i jak najszybciej pomóc Megan. - dodał Ben.

- No nie wiem. Zgadzam się z Jessiką, to miejsce nie jest normalne.

- Idziemy. - Owena zwróciła się do Matcha.

- Stojąc tutaj niczego nie osiągniemy. - dodała.

- Megan, Mark i Shan... są w niebezpieczeństwie przez to miejsce. Przebyliśmy tak długą drogę, aby im pomóc, a miałyby nas zatrzymać jakieś krzaki? - oznajmił Ben.

- To miejsce zabrało też Hope... - powiedziała Jessica.

- I Lorellę. - dodała Owena.

- Oni wszyscy na nas liczą. - Ben podsumował.

- Idziemy.

Cała czwórka wkroczyła na teren ogrodu.

- Co to jest! - Jessica krzyknęła przerażona. Zakryła oczy dłońmi.

- Wiedziałem, że to pułapka! - Wolfcub zacisnął pięści.

- Cholera jasna! - Ben zaklął.

- O czym mówicie? Cholera, ja też to czuję! Coś chce mi wejść w głowę! - Owena również padła ofiarą dziwnej siły. Umysły wszystkich zostały zalane białym światłem, które wyciszyło ich myśli.

Sallos patrzył na Hope siedzącą obok fortepianu w komnacie pogrążonej w połowicznej ciemności. Jego wzrok przewiercał dziewczynę na wylot, zupełnie tak jakby demon próbował dojrzeć ukrytą w niej duszę. Nie było to jednak spojrzenie nienawiści.

- To co mówisz nie ma najmniejszego sensu. Jestem skłonny uznać, że wszystko sobie wymyśliłaś i nie jesteś ludzką kobietą, ale młodą Tylwyth Teg, która weszła na teren dla niej zakazany i chciała zabawić się moim kosztem. Jestem spokojny z natury, ale powinnaś wiedzieć, że żaden demon nie zniesie takiej zniewagi.

- Nie jestem Tylwyth Teg! Wszystko to o czym mówiłam jest prawdą. Przybyłam tutaj razem z moją drużyną i trójką o której opowiadałam, bo moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie. Jej matka, Królowa Mab próbuje ją zabić, bo myśli, że dzięki temu zdobędzie jakąś potęgę, zapanuje nad światem, nie wiem i mnie to nie obchodzi. Wystarczy mi, że ta królowa wysłała za nami potwora, a później całą armię wstrętnych zombie i widmowych psów!

- Znów próbujesz mnie oszukiwać. Mogę stąd obserwować pałac Królowej, bo jestem zarządcą tej Krainy. Nie ukryłaby przede mną niczego! Nawet jej czary iluzji nie są wystarczająco silne, by ukryć się przed moim wzrokiem. Wróć na swój dwór i nie zawracaj mi więcej głowy!

- Użyj swojej mocy, aby zdjąć zaklęcie iluzji ze mnie, wtedy przekonasz się, że mówię prawdę.

Sallos uśmiechnął się.

- Jesteś mądrą kobietą. - powiedział. Popatrzył na jej twarz.

- Mówisz prawdę. Nie jesteś Tylwyth Teg. - dodał.

- Od początku mówiłam, że nie kłamię. Proszę, pomóż mi. Nie wiem co stało się z moimi przyjaciółmi, może już nie żyją. Pomóż mi uratować Megan.

- Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. Jeśli Mab miała plany wobec swojej córki i teraz postanowiła wprowadzić je w życie, to ma do tego prawo. Wolno jej zarządzać swoim dworem tak jak jej się to podoba. Tak zostało zapisane w traktacie sprzed wieków i stało się podstawą do pokoju pomiędzy naszymi światami. Każda moja próba ingerencji w wewnętrzne sprawy Mab, mogła by zakończyć się reakcją któregoś z innych Piekielnych Książąt. Uwierz mi, nie chcesz tego, bo większość z nich nie jest tak sympatyczna jak ja.

Hope zacisnęła pięści. Wstała z krzesła.

- W takim razie muszę radzić sobie sama. Proszę tylko, abyś pokazał mi drogę prowadzącą poza ten las.

W ciemnym pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania w szybę. Książę Sallos spojrzał w stronę okna zdobionego witrażem wykonanym z materiału wpuszczającego do wnętrza niewielką ilość światła. Zauważył mały kształt poruszający się za szybą.

- Ptak? - spytała Hope.

- Nie... to nie ptak. Chce nam coś powiedzieć. - demon powiedział zaciskając pięści. W tym samym czasie witraż zniknął z okna, a podróżnik w swej ptasiej postaci mógł swobodnie znaleźć się w samotni Sallosa.

- Przynoszę wiadomość, jako ostatnie polecenie dane mi przez mojego pana. Wreszcie będę mógł być wolny, teraz po jego śmierci. - powiedział patrząc na czarnowłosego mężczyznę. Hope rozpoznała posłańca.

- To... on nie żyje? - Dziewczyna zdziwiła się, myśląc o niedawnym spotkaniu z Geraltem i jego posłańcem na lotnisku.

- Kim jesteś? Skąd wiesz o... - spytał ptak, ale po chwili przypomniał sobie wszystko.

- To byłaś ty! Przerwałaś mój szlak!

- Jaka jest twoja wiadomość!? Mów i przyjmij postać bardziej godną gościa mojego pałacu! - Sallos przerwał rozmowę Hope i Podróżnika.

- Dobrze. - oznajmił ptak, a po chwili wylądował na podłodze i zmienił się w człowieka.

- Mój Pan kazał przekazać ci Panie prawdę o tym co dzieje się za murami pałacu Królowej Mab. Jeden z Piekielnych Książąt planuje przejąć władzę w całej Krainie Wiecznego Zmierzchu. Jego plan doprowadzi do wojny Dworu Mab z Mrocznymi Tylwyth Teg, a później do otwarcia bramy pomiędzy Piekłem, tą krainą, a Ziemią. Brama zostanie otwarta po złożeniu ofiary z córki Królowej Mab.

Hope zbladła słysząc nowinę posłańca. Sallos zacisnął pięści.

- Który Książę jest tak bezczelny?! - krzyknął.

- Nie wiem, panie. Byłem świadkiem rozmowy demona, który mu służy. Demon który przyjął skórę dawnego przyjaciela mojego Pana.

- Jak to możliwe! Przed chwilą widziałem w mojej kuli pałac! Panuje tam spokój, taki sam jak od stuleci.

- Mab rzuciła na pałac czar iluzji. Potężny, bo wspomagany przez magię demona, który cię zdradził.

- Nie mogę pozwolić na zmianę układu sił pomiędzy mną, a tym kto jest zdrajcą naszego porozumienia. - Sallos zwrócił się do Hope.

- Wygląda na to, że będę musiał ci pomóc uratować twoją przyjaciółkę.

Smok o złotych łuskach majestatycznie szybował ponad magiczną krainą. Loranir i Laura, siedzący na jego grzbiecie cieszyli się z podniebnej wycieczki, zapominając na krótką chwilę o powadze sytuacji w jakiej znalazły się ich dwa światy. Dziewczyna patrzyła na leżące poniżej zielone lasy, łąki i strumienie krystalicznie czystej wody przecinające wzgórza. Uśmiechała się dotykając śliskich łusek legendarnego gada. Loranir również był w bardzo dobrym humorze. Odnalazł księżycowy kwiat i przekazał go czarownikom z leśnej twierdzy, co oznaczało że jego siostra miała ogromne szanse na powrót do zdrowia. Sprawdził się jako wojownik mrocznych Tylwyth Teg i znalazł w osobie Laury przyjaciółkę, kogoś komu mógł zaufać poza własną siostrą i Oweną. Smok wznosił się wyżej i wyżej, prawie dotykając warstwy różowych chmur. Laura poczuła na plecach dotyk, który szybko przeniósł się na jej biodra. Odwróciła głowę w stronę Loranira.

- Co robisz? - zapytała.

- Jesteśmy w inne rzeczywistości, ale im wyżej, tym zimniej się robi, tak jak na Ziemi. Nie chcesz chyba zamarznąć?

- Mróz nic mi nie zrobi. Moje rany szybko się goją.

- Ale będzie cię boleć, prawda?

- Tak.

- Dlatego pozwól, że okryję cię peleryną. Moja magia mrozu ochroni nas przed zimnem.

Laura przez chwilę milczała, a po chwili odpowiedziała.

- Dobrze.

Loranir przykrył ją peleryną, zapewniając ciepło w lodowato zimnych chmurach Krainy Wiecznego Zmierzchu.

Smok wyłonił się z chmur tuż nad pałacem Królowej Mab. Pędził na spotkanie z kolorowym zamkiem niczym orzeł atakujący niczego nie spodziewającą się ofiarę. W pewnym momencie zwolnił. Loranir poczuł jego zakłopotanie i strach. Laura spojrzała w dół zauważając kolorowy ogród otaczający pałac Mab, urosły do rozmiarów puszczy.

- Co się dzieje? - zapytała, również odczuwając zaniepokojenie smoka.

- Nie wiem. Boi się zbliżyć do pałacu? Ale dlaczego?

- Porusza się coraz wolniej. Zupełnie jakby miał zmienić kierunek lotu i uciekać.

- Tak. Spróbuję się z nim porozumieć. Jeśli się boi, niech ucieka. My musimy się tam dostać. - Loranir zamyślił się. Po chwili wypadł z transu i znów spojrzał na kolorowy ogród.

- Myślę, że się z nim dogadałem. Zbliży się do ogrodu, a my wyskoczymy.

- Dobrze. - Laura odparła zgadzając się na plan działania. Złoty smok zatrzepotał skrzydłami i wolnym ruchem opadł na mniejszą wysokość, skąd Laura i Loranir mogli bezpiecznie dostać się na ziemię.

- Teraz. - elf powiedział chwytając rękę dziewczyny. Oboje skoczyli na trawiaste wzgórze poniżej. Smok zatoczył wokół łąki dwa okrążenia, po czym wzniósł się wyżej, aby oddalić się z miejsca budzącego w nim paniczny strach. Laura i Loranir upadli na trawę, stracili równowagę i stoczyli się po śliskiej powierzchni zbocza. Mroczny elf wylądował wprost na dziewczynie. Przez chwilę patrzył w milczeniu na jej twarz.

- Gdybyśmy nie byli tym kim jesteśmy... - odgarnął włosy z jej czoła, odsłaniając oczy.

- I gdyby nasze światy nie były zagrożone... - dodał. Laura złapała jego dłoń i odsunęła ją na bok.

- Są zagrożone, dlatego nie możemy dłużej tracić czasu. - powiedziała, próbując wstać. Loranir podniósł się, patrząc w stronę zamku.

- Masz rację. Laura... czujesz coś dziwnego? - spytał zaskoczony.

- Tak, jakby ktoś próbował wejść mi do głowy. - odparła dziewczyna. Wkrótce jej oczy zostały zalane białym, jaskrawym światłem, a umysł odpłynął gdzieś daleko.

Mężczyzna o długich siwych włosach i babka Megan siedzieli w jednym z pokoi gościnnych domu. Kobieta była wciąż zdruzgotana prawdą o tym, kto odpowiadał za zamach na życie Megan oraz faktem, że wśród jej obrońców znajdował się zdrajca służący Królowej Krainy Wiecznego Zmierzchu. Uspokoiła się gdy Marcon powiedział jej, że za jej wnuczką podążyli jego uczniowie, strażnicy strefy liminalnej pomiędzy Ziemią, a magicznym światem Tylwyth Teg. Jedną z nich była córka Marcona, Owena. Starsza kobieta przekonała się, że dziewczyna stała się posiadaczką magicznego miecza, należącego kiedyś do niej i do jej poprzedniczek. Wiedziała, że strażniczka i jej towarzysze mogą zapewnić bezpieczeństwo Megan, ale przeczuwała, że stanie się coś złego. Nie z Pixie, ale z nią i jej dawnym przyjacielem.

- Coś się zbliża. - powiedziała.

- O czym tym mówisz? To miejsce jest oazą spokoju chronioną przez twoją potężną magię. - zdziwił się mężczyzna.

- Moja magia już dawno się wypaliła. Ale przeczuwam, że zbliża się do nas coś znacznie potężniejszego niż ja kiedykolwiek byłam.

W tym samym czasie, do wnętrza pokoju wpadło niebieskie światło.

- Oni tutaj są! Wysłannicy Mab! - kobieta powiedziała podrywając się z sofy.

- To niemożliwe! Nic mi nie wiadomo o jakimkolwiek Fearie albo zmienniku żyjącym w tych terenach.

- Najwyraźniej nie masz dobrych informacji.... - starsza kobieta oznajmiła bardzo smutnym głosem.

- Albo Mab osiągnęła swój cel. - dodała.

Po sekundach wahania, oboje wyszli przed dom, gdzie czekał na nich niebezpieczny komitet powitalny. Starszy mężczyzna wytworzył wokół obu dłoni pentagramy ochronne fosforyzujące białym światłem.

- Nie wysilaj się. Jesteś jednym, starym człowiekiem, a nas jest wielu i jesteśmy w pełni sił. - powiedziała kobieta o jasno-niebieskich włosach i fioletowych oczach. Miała na sobie zieloną sukienkę. Obok niej stał wysoki mężczyzna w ciemnym, skórzanym płaszczu o białej cerze i ciemnych włosach. Na jego głowie tkwiły czarne okulary. Kilka kroków dalej była czarnowłosa dziewczyna o fiołkowych oczach i szpiczastych uszach. Patrzyła na zebranych zimnym, a jednocześnie nieobecnym wzrokiem. Za trzema postaciami stał mężczyzna o twarzy zasłoniętej maską i kobieta ubrana w staromodną suknię. Trzymała na rękach niebieskoskóre niemowlę o czerwonych oczach.

- Jesteśmy nowym rodzajem Zmienników, tacy sami jak Megan Gwynn, nasz prototyp. Żaden strażnik nie byłby w stanie wykryć naszego przejścia do tego świata, bo nie było ono cielesne. Nasza Królowa spełni swoje przeznaczenie i stworzy nowy świat, połączony z krain Wiecznego Zmierzchu i Ziemi. - powiedziało dziecko głosem dorosłego mężczyzny, po czym zapadło w sen na rękach swojej opiekunki. Zamaskowany mężczyzna wyjął z pochwy miecz, bardzo podobny do tego który należał do Oweny.

- Jesteście ostatnim ogniwem starego świata, które musi zostać wyeliminowane. - oznajmił. Jego grupa przygotowała się do ataku.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.