Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Dziecko Wiecznego Zmierzchu

Rozdział 9

Autor:Kh2083
Serie:X-Men, New X-Men
Gatunki:Akcja, Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Yuri/Shoujo-Ai, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2016-12-01 20:07:40
Aktualizowany:2016-12-01 20:07:40


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 9

Grupa chroniąca Megan Gwynn powoli dochodziła do granicy stolicy Królestwa Wiecznego Zmierzchu. Dziewczyna szła kilka kroków przed swoimi znajomymi, wstydząc się tego co chciała zrobić będąc zaczarowaną przez leśne nimfy. Nie miała odwagi nawet spojrzeć na Marka, swojego ojca ani na Shan, nie mówiąc o próbie odezwania się do nich. DJ również nie był w stanie rozmawiać z dziewczyną, nie wpadając jednocześnie w panikę. Ojciec Megan i dwójka jego starych znajomych byli jedynymi, których dziwne zdarzenie nie zdziwiło. Każdy z nich pamiętał doskonale co magiczna kraina mogła zrobić z umysłem młodego człowieka. Sami przekonali się o tym na własnej skórze wiele lat wcześniej. Pixie dotarła na szczyt porośniętego trawą wzgórza. Zatrzymała się, spoglądając na rozciągający się przed nią widok. Rozległa równina mieniła się od świateł latarni i domów zbudowanych wzdłuż brukowanej drogi prowadzącej wprost do bram pałacu otoczonego murem.

W oddali widać było wieże wznoszące się nad horyzontem.

- Ładny widok, prawda? - Geralt zapytał zatrzymując się przy dziewczynie. Megan początkowo zakłopotana jego obecnością, w końcu odezwała się po raz pierwszy od incydentu w lesie wielkich grzybów.

- Tak, to miejsce wydaje się takie spokojne. Jakbym znalazła się w samym środku baśni.

- Baśnie, te prawdziwe baśnie, potrafią być naprawdę mroczne. - Will powiedział podsłuchując rozmowę.

- Najważniejsze, że udało nam się tutaj dotrzeć bez trudności. - Ian dodał z uśmiechem. Megan spojrzała na niego surowo.

- Bez większych trudności. - Ian poprawił się.

- Wreszcie znajdziemy się pomiędzy ludźmi. - powiedziała Shan.

- Może wreszcie zapomną o tym co się stało i znów zaczną normalnie się zachowywać. - oznajmiła patrząc na swoich dwóch uczniów.

- Na waszym miejscu nie zbliżałbym się do tych ludzi. O ile można mówić o nich jak o ludziach. - Will znów wtrącił się w rozmowę.

- Nie musisz po raz kolejny powtarzać nam jak się mamy zachowywać. - odparła Shan.

- Muszę. Bo znowu zrobicie taką głupotę jak tamtych dwóch.

- Will. Przestań! - Ian krzyknął widząc, że jego znajomy próbował sprowokować mutantkę.

Geralt poprosił wszystkich, aby podeszli bliżej.

- Nie chcę, abyśmy wzbudzali powszechną ciekawość przed przybyciem do pałacu Mab. Dlatego teraz rzucę na was zaklęcie. Dla istot z tego świata będziecie wyglądać jak jedni z nich.

- Czy oni nie wykryją, że używamy magii? - zapytała Shan.

- Nie. Oni używają czarów zmiany wyglądu na co dzień. Zakłamanie jest powszechne w tym świecie.

W tym samym czasie, na murach otaczających pałac Królowej Mab, złotowłosy elf Orin patrzył przez bogato zdobioną lunetę. Uśmiechał się widząc, że do miasta zbliżał się młody mutant, którego kochał nienawidzić.

- Jesteś tu chłopcze. Czemu tak się smucisz? Chyba potrzebujesz, aby cię ktoś pocieszył. - mówił sam do siebie pocierając swoją złotą protezę ręki.

- Orinie, nie mamy czasu oglądać przyrody. - usłyszał znajomy głos za plecami.

- Królowo! - Elf szybko odszedł od przyrządu, kłaniając się swojej władczyni.

- Cały dwór jest zajęty przyjęciem powitalnym na cześć mojej córki! Twoja pomoc również będzie nieoceniona! - powiedziała kobieta. Kiedy elf mijał królową, aby wrócić do wnętrza pałacu, ona zatrzymała go.

- Posłaniec Matyldy przekazał mi, że jej armia zdołała przegnać intruzów do Granicznego Lasu.

- To wspaniała wiadomość! Nigdy nie odnajdą powrotnej drogi!

- Czarownica powiedziała też, że byli wśród nich przedstawiciele Przeklętych. Jeśli odnajdą swoich współbraci ukrywających się w czeluściach puszczy, mogą nakłonić ich do przyjęcia wobec nas bardziej czynnej postawy.

- A czy on na to pozwoli? Czy pozwoli im rozpętać otwartą wojnę z naszym Królestwem?

- Dopóki nie wypełni się Rytuał Krwi, moje więzy z tamtym światem nie zostaną w pełni zerwane. Nadal mogę zostać zastąpiona przez kogoś bardziej związanego z tą krainą, a on będzie się musiał na to zgodzić.

- I zaryzykować przerwanie wysyłania naszych darów?

- Nie może łamać starych praw ustanowionych przez kogoś dużo potężniejszego od siebie.

- Królowo, zrobię wszystko co w mojej mocy, aby nie dopuścić ich do naszego pałacu zanim nie dokończysz swego rytuału. A co z obrońcami twojej córki, tymi którzy podróżują razem z nią?

- Mam wśród nich swojego człowieka.

- Twoja mądrość jest nie do opisania, moja Królowo. Dzięki tobie nasz świat będzie istniał po wieczne czasy. - Orin ponownie pokłonił się swojej władczyni.

- Mogę zapytać cię o coś Królowo?

- Oczywiście, Orinie.

- Czy nie żałujesz tego, co ma się stać? Ona jest twoją prawdziwą córką...

- Orinie, ona przyszła na świat tylko po to, aby wypełnić przeznaczenie.

Królowa zeszła po schodach prowadzących do jej prywatnych komnat, pozostawiając elfa samego.

Grupa prowadzona przez Geralta dotarła do bram miejskich. Dwóch wąsatych mężczyzn o spiczastych uszach, ubranych w krzykliwie kolorowe stroje, zbliżyło się do nich, zagradzając im bramę.

- Kim jesteście i co was sprowadza do naszego miasta? - zapytał jeden z nich. Geralt uśmiechnął się, jednocześnie ciesząc się, że zaklęcie zadziałało, a strażnicy nie nabrali wobec nich podejrzeń.

- Jesteśmy wędrownymi muzykami z Nahel'shire. Przybyliśmy zabawić Królową naszymi pieśniami, tańcami i muzyką.

- Przyjęcie, które szykuje Mab, będzie chyba większe niż wszystkie poprzednie! Co kilka minut przybywają do nas muzykanci. Witajcie! Jadła i napojów u nas nie zabraknie! - mężczyzna pilnujący bramy odsunął się, robiąc miejsce dla drużyny. Za murami leżało miasto Tylwyth Teg. Domy położone po dwóch stronach ulicy były kolorowe, a każdy z nich zdobiony był innymi wzorami, co podkreślało charakter mieszkającej w nim rodziny. Na centralnym placu stała fontanna w kształcie kobiety o długich, kręconych włosach, trzymającej dzban, z którego wylewała się woda o kolorze jasno szmaragdowym. Wokół fontanny siedziało kilku młodych elfów, mężczyzn i kobiet, ubranych w białe szaty, powiewające na ciepłym wietrze. Wokół nich przechadzały się różnokolorowe ptaki o długich ogonach. Kilka kroków dalej rozmawiała grupka wysokich istot o niebieskiej skórze i białych jak śnieg włosach. Pod jednym z białych domów siedział bard grający jakąś skoczną melodię na fujarce.

- Popatrz Shan! - Megan powiedziała wskazując na kobiety sprzedające owoce. Wszystkie miały kolorowe skrzydła, podobne do tych należących do dziewczyny. Ich oczy również przypominały oczy Pixie. W tej samej chwili, przy boku Geralta pojawił się Podróżnik, wciąż pozostający pod postacią kojota. Po chwili zmienił swój kształt, stając się wysokim młodzieńcem o długich, kasztanowych włosach i smukłej twarzy.

- Nareszcie mogę przyjąć bardziej naturalny kształt. - powiedział.

- Nie zapominaj, że nie zostajemy tutaj. Nadal jesteś mi potrzebny i wracasz ze mną na ziemię. - odparł Geralt.

- Tak, ale dopóki jesteśmy wewnątrz murów miejskich nie masz nade mną żadnej władzy. Żegnam! - odparł mężczyzna, ponownie zmieniając swój kształt. Tym razem stał się ptakiem drapieżnym. W tej postaci wzbił się w powietrze i zniknął pomiędzy budynkami.

- Kiedyś zapłaci mi za te wszystkie kpiny! - powiedział Geralt.

- Jesteśmy prawie na miejscu! - dodał wskazując na położoną w oddali bramę prowadzącą do wewnętrznej części miasta, gdzie mieścił się zamek Królowej Mab i jej dwór.

- Miejmy to za sobą. - Ian zwrócił się do swojej córki. Will zbliżył się do strażników pilnujących wejścia do pałacu. Byli nimi dwaj identycznie wyglądający mężczyźni o złotych włosach i szpiczastych uszach. Obaj trzymali pozłacane włócznie.

- Nie podoba mi się tu. Oni wyglądają zupełnie tak jak ten koleś, który zaatakował nas na lotnisku. - Mark powiedział do Shan szeptem, aby pozostali członkowie grupy go nie usłyszeli.

- Spokojnie Mark, oni wszyscy są do siebie podobni. - odpowiedziała dziewczyna.

- Mam taką nadzieję.

- O czym tak dyskutujecie?! Nie po to przebyliśmy tak długą drogę z Nahel'shire, aby teraz gadać o byle czym pod bramą! Królowa na nas oczekuje! - Will krzyczał wskazując na otwierające się bramy do pałacu. Kiedy wszyscy znaleźli się za murami, a dwaj strażnicy zamknęli wrota, okazało się że okolice wokół zamku Mab były gęściej zaludnione niż zewnętrzna część miasta. Widać było dziesiątki jasnowłosych elfów i towarzyszące im dziewczyny o motylich skrzydłach, wszyscy zajęci przygotowaniami do jakiejś bardzo ważnej uroczystości. Każdy fragment muru był ustrojony kwiatami, a po dziedzińcu spacerowały różnokolorowe ptaki. Kilka kobiet było zajętych przygotowaniem ozdób z owoców o dziwacznych kształtach, grupy muzyków ćwiczyły grę na magicznych instrumentach, a tancerze przygotowywali się do występów.

- Trafiliśmy na jakieś święto. - skomentowała Megan.

- Tutaj wszystko jest okazją do niekończącej się imprezy. - odparł Geralt. W pewnej chwili wszyscy obecni na dworze przestali rozmawiać i skłonili się w kierunku schodów po których schodziła Królowa Krainy Wiecznego Zmierzchu wraz z towarzyszącym jej pomocnikiem. Niski mężczyzna z białą brodą patrzył na zebranych, aby po chwili przedstawić ich swej władczyni.

- Pani, to grupa muzykantów z Nahel'shire. Przybyli, aby zabawić cię egzotyczną muzyką. - Królowa spojrzała na brodacza kpiącym spojrzeniem.

- Ach mój kochany Arhitaku, jesteś coraz bardziej ślepy na stare lata. - Kobieta machnęła ręką usuwając czar iluzji ze wszystkich towarzyszy Megan.

- Co, do cholery! - Geralt zdenerwował się.

- Wciąż używasz niewłaściwych słów. Nie zmieniłeś się ani trochę. - Królowa powiedziała zbliżając się do drużyny.

- Co się stało? Wykryli nas? - spytała Megan.

- Nie. Wiedziałam kim jesteście odkąd przekroczyliście bramy mojego miasta. Czekałam na was. Odkąd stara wieszczka przepowiedziała, że przybędzie do mnie moja jedyna córka, wiedziałam że ten dzień wkrótce nastąpi. Dlatego przygotowałam dla niej przyjęcie powitalne.

Megan rozglądnęła się wokół siebie.

- To wszystko dla nas?

- Dla ciebie, Megan. Tylko dla ciebie. - Mab odpowiedziała z uśmiechem.

W tym samym czasie, druga drużyna złożona z gości Świata Wiecznego Zmierzchu przemierzała jaskinie zamieszkiwane przez plemię mrocznych elfów. Groty były ciemne, wykute w czarnej skale, a jedynym światłem rozświetlającym ich mrok były magiczne, niebieskie płomienie palące się na ścianach. Drużyna została rozdzielona przez strażników broniących podziemnego kompleksu. Laura została zabrana przez dwóch wojowników w niewiadomym dla innych kierunków, podczas gdy Lorella, nadal w bardzo ciężkim stanie, została zaniesiona do szamanów znających się na sztukach medycznych. Owena postanowiła jej towarzyszyć. Pozostali członkowie drużyny oraz Loranir, który obiecał ich ochraniać, szli do komnat gościnnych, aby przygotować się na spotkanie z przywódcami plemienia żyjącego w mroku. Wkrótce znaleźli się w dużej komnacie pełnej różnego kształtu kryształów, mogących służyć jako krzesła.

- Teraz jesteśmy ich więźniami? - Ben spytał patrząc jak wejście do groty zakrywa się magiczną barierą.

- Są co do was bardzo nieufni. Ich magia nie może przenikać umysłów istot nie zrodzonych w tym świecie by sprawdzić ich zamiary, tak jak to zrobili ze mną. Musicie zdobyć ich zaufanie w tradycyjny sposób.

- Jak długo to potrwa? Musimy jak najszybciej ruszyć szukać Hope! Została sama w takim miejscu! - dodał Nicholas.

- Doskonale rozumiem co czujesz. Moja siostra umiera dokładnie z tego samego powodu! Ale nie możemy działać zbyt pochopnie. Musimy pokazać im, że nie mamy wobec nich złych zamiarów.

- Loranir ma rację. Ich jest więcej. I nie wiemy co potrafią. Potrzebujemy ich pomocy, żeby walczyć z siłami czarownicy. - Jessica Vale włączyła się do rozmowy.

- Jessica. Czy ty wiesz co mówisz? Przecież tu chodzi o Hope! - Nicholas nadal nie był zadowolony z pomysłu biernego czekania.

- Nie pomogę jej jak sama zagubię się w zaklętej puszczy! - Jessica odparła zaciskając ze złości pięści.

- A co z X-23? Gdzie ją zabrali? - Ben zapytał Loranira.

- Obiecuję wam, że wyciągnę ją z kłopotów. Przysięgam. - Długowłosy mężczyzna odpowiedział patrząc na strażników stojących za magiczną barierą.

- Ale teraz musicie mi wybaczyć. Muszę odnaleźć moją siostrę i dowiedzieć się w jakim jest stanie. - oznajmił kierując się w stronę wyjścia.

- Co robimy? - spytał Nicholas.

- Nic. Poczekamy. Chyba, że chcesz walczyć z nimi wszystkimi.

- Jessica, wyczuwasz coś? Masz jakieś wizje, przebłyski? - Ben zwrócił się do dziewczyny.

- Nie. Ale spróbuję medytacji. Może jeśli uciszę umysł tak jak uczył mnie kiedyś Wolverine... może uda mi się dowiedzieć czegoś o Hope, albo o Megan, Marku i Shan.

Loranir udał się do wewnętrznych korytarzy systemu jaskiń, szukając miejsca w którym jego siostra walczyła o życie. Czując użycie potężnej magii, skierował się do jednej z odnóg groty. Dwóch długowłosych mężczyzn zagrodziło mu drogę.

- Nie wolno tam wchodzić. Tylko osoby mające bezpośrednie zezwolenie naszego arcymaga mogą zaglądać do wnętrza komnaty tajemnic. Wróć do swoich towarzyszy.

- Tam jest moja siostra! Chyba mam prawo dowiedzieć się co się z nią stało?

- Jeśli zdobędziesz pozwolenie od arcymaga, przepuścimy cię. Obcym nie wolno oglądać naszych największych sekretów.

- Obcym? Już nie pamiętacie, że mam klejnot urodzenia? Zapomnieliście, że tutaj zaczęło się moje życie?

- Loranir! Daj im spokój! Oni tylko dobrze spełniają swoje obowiązki. - Owena powiedziała ukazując się zza pleców strażników.

- Puściliście tam człowieka, a ja nie mogę? - Loranir był bardzo zdziwiony.

- Miała bezpośrednie pozwolenie arcymaga, to on ją tutaj przyprowadził. - odparł jeden ze strażników.

- Loranir. Chodźmy stąd. - Owena dotknęła ramienia przyjaciela, jednocześnie wskazując mu drogę do bardziej publicznej części podziemnej twierdzy.

- Co się z nią dzieje? - spytał długowłosy.

- Jest z nią bardzo źle. Jej fizyczne rany zostały z łatwością uleczone pomniejszymi zaklęciami leczniczymi, ale szkody wyrządzone jej duszy mogą okazać się nie do naprawienia. Ten nieumarły czarnoksiężnik zranił ją czymś co dla ducha było równie zabójcze jak wybuch granatu dla ciała.

- Czy ona umiera?

- Nie. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Ale balansuje na granicy między życiem i śmiercią. Magowie próbują zrekonstruować jej psyche, ale nie dają gwarancji, że nawet jeśli ich operacja się uda, Lorella będzie tą samą osobą, co przed atakiem.

Loranir zacisnął pięści.

- Przeklęta wiedźma odpowie za to co zrobiła! - powiedział pełen złości.

- W tej chwili mamy dużo ważniejsze zadanie. Musimy jak najszybciej powiadomić Radę Tylwyth Teg o tym czego się dowiedzieliśmy. Jeśli dziewczyna jest już na dworze Mab, mamy naprawdę bardzo mało czasu. - oznajmiła Owena.

- Spokojnie, mnie teraz też jest bardzo ciężko. Przecież Lorella jest dla mnie równie ważna jak dla ciebie. - dodała po chwili, widząc pełne bólu oczy długowłosego mężczyzny. Uśmiechnęła się.

- Przypomniałam sobie teraz chwilę gdy po raz pierwszy was zobaczyłam. Ojciec przyprowadził do domu dwójkę dzieci, o ciemnych oczach i szpiczastych uszach. Oznajmił, że miałam traktować was jak brata i siostrę, tak jakby byliście jego rodzonymi dziećmi.

- Pamiętam tamtą noc, siostro. - elf odpowiedział. Blondynka wytarła łzy z oczu.

- Lorella wyjdzie z tego. Jestem tego pewna. - powiedziała. Przytuliła się do mężczyzny i znów zaczęła płakać.

- Przygotować ucztę dla wszystkich przyjaciół mojej córki. I postarajcie się! Księżniczka Krainy Wiecznego Zmierzchu powróciła z długiego wygania! Cała kraina ma wypełnić się radością! - Królowa Mab krzyknęła. Kilku jej podwładnych przyśpieszyło przygotowania do wielkiej biesiady na cześć Megan.

- Megan, powinnaś ubrać się w coś dużo bardziej odpowiedniego do okazji. - powiedziała kierując na młodą mutantkę jeden ze swoich potężnych czarów. Ubranie noszone przez dziewczynę uległo transformacji w długą, zieloną suknię, podobną do tej należącej do jej matki.

- I ty również, mój dawny ukochany! - Mab skierowała czar na Iana. Ubranie mężczyzny zmieniło się w niebieski strój, taki sam jak nosili wysoko urodzeni w magicznym mieście.

- Widzę, że królowa wszystko ci wybaczyła. - powiedział Geralt, widząc niezwykłe zmiany swoich znajomych.

- Zapraszam was do mojej komnaty. To będzie nasze pierwsze, prywatne spotkanie rodzinne. - dodała królowa.

- Pozwolimy na to Shan? - spytał Mark.

- Nie mamy wyboru. - odparła dziewczyna.

- Spokojnie, dla was również przygotowane jest mnóstwo atrakcji. Wiem coś o tym, bo już przez to przechodziłem. - Will oznajmił zbliżając się do dwójki mutantów.

- Mab, przybyłem tutaj z Megan, ponieważ potrzebuję twojej pomocy. - Ian chciał przekazać swej dawnej kochance prawdę o celu jego wizyty w świecie Tylwyth Teg.

- Opowiesz mi wszystko w mojej komnacie. Pozwól mi nacieszyć się widokiem mojej córki. Jest piękna, nawet bez czaru iluzji rzuconego na ciało. Oczy, uszy i te piękne skrzydła. Widać, że zrodziła się w mym królestwie. - odparła Mab. Po raz kolejny zachęciła, aby Ian i Megan weszli z nią do wnętrza pałacu.

- Nie stójcie tutaj jak słupy soli! Znajdźcie sobie jakąś rozrywkę! Bawcie się! - Geralt poinstruował Shan i Marka. Will postąpił według jego wskazówek i znalazł sobie miejsce przy młodej elfce o długich, kręconych jasnych włosach.

Loranir siedział na zdobionym krześle na środku okrągłej komnaty. Owena była obok niego, trzymała swój miecz, jako symbol powiązania z magiczną krainą. Nieco dalej, prawie przy ścianie pomieszczenia, siedzieli Jessica, Ben i Nicholas. Naprzeciwko mężczyzny znajdowała się ława, przy której starszyzna mrocznych elfów zajęła miejsca. Mroczni Tylwyth Teg nie używali czaru iluzji i dlatego można było odgadnąć ich wiek. Mężczyźni i kobiety byli już starzy, ale pomimo tego ich twarze wciąż były piękne. Długie włosy, chociaż zupełnie białe, nie straciły dawnego blasku. Trzech mężczyzn i dwie kobiety słuchali z uwagą opowieści przybyszy. Loranir okazał swój klejnot urodzenia, co utwierdziło zebranych w przekonaniu, że naprawdę był zmiennikiem, któremu udało się wrócić do miejsca stworzenia. Jeden z członków Rady rozpoczął rozmowę.

- Mieliście ogromne szczęście. Czary Matyldy są naprawdę potężne... - powiedział.

- Przepraszamy, że nie zareagowaliśmy szybciej. - dodał drugi członek Rady Starszych.

- Nasza magia nie jest już taka jak dawniej. Nawet wysyłanie informacji do twojego ojca... - wskazał Owenę. - ...przychodzi nam z coraz większym trudem.

- Wysłanie zmiennika sporo nas kosztowało. Po transferze informacji straciliśmy kontakt z dwoma szpiegami z pałacu Mab. Musimy założyć, że zostali wykryci i unicestwieni przez magiczną straż królowej.

- Dlatego musimy dobrze przedyskutować nasz udział w waszej misji. - Stary elf podrapał się po brodzie.

- Przecież to wy ją nam wyznaczyliście! - Loranir zdenerwował się.

- To wy wysłaliście nas na Ziemię jako niemowlęta z głowami pełnymi niezrozumiałej informacji!

- Spokojnie. - Owena szepnęła.

- Nie powiedziałem, że wam nie pomożemy. Wyraziłem jedynie konieczność dyskusji. Jesteś jeszcze taki młody i tak bardzo porywczy... - stary Tylwyth Teg odparł z uśmiechem.

- Poczekajcie jeszcze chwilę i gdy dojdziemy do porozumienia...

- Chwilę! Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa w której musicie nas wspomóc! - Jessica wstała z krzesła. Zrobiła krok w stronę ławy Rady Starszych. Jeden z uzbrojonych mrocznych elfów zagrodził jej drogę.

- Pozwólcie jej mówić. - rozkazała kobieta siedząca najbliżej ściany. Wskazała na strażnika palcem ze złotym sygnetem.

- Dziękuję. I przepraszam, że odezwałam się bez pytania. - powiedziała Jessica.

- W czasie ataku czarownicy Matyldy, straciliśmy naszą przyjaciółkę. Została porwana przez jednego z nieumarłych i wywieziona w głąb lasu. Proszę o pomoc w jej odnalezieniu. Wiem, że sami nie zdołamy przedrzeć się przez magię tamtego miejsca.

- Jesteś bardzo mądra, dziewczyno. Nie będziesz w stanie sama, ani z nikim z twojego świata, przedrzeć się przez iluzję tej przeklętej kniei. Chwileczkę... - stara kobieta przyjrzała się Jessice. Po chwili wstała i zbliżyła się do niej. Położyła jej dłoń na czole, zamknęła oczy i zaczęła szeptać coś niezrozumiałego.

- Matylda... tam jest Matylda.... - oznajmiła przerażona.

- Pani, w swojej opowieści wspomniałam o ataku czarownicy na Jessikę. - Owena wtrąciła się do rozmowy.

- Tak... ale nie wyczuwałam jej obecności... dopiero teraz.

- Dziecko! Musisz jak najszybciej iść do Komnaty Tajemnic. Musimy sprawdzić, co czarownica zrobiła z twoim umysłem. - kobieta zawołała do siebie innego członka Rady, brodatego czarnoksiężnika.

- Erlanie, zajmij się tą biedną dziewczyną! - poprosiła. Stary czarownik uśmiechnął się, prosząc, aby Jessica z nim wyszła. Ben wstał ze swego krzesła.

- Jesteś pewna, że chcesz z nim iść? - zapytał.

- Chcę aby on jak najszybciej naprawił mi głowę. Nie mam żadnych wizji, ciągle czuję niepokój. Teraz już wiem, że to przez czarownicę. - odparła dziewczyna.

- Zakończmy dzisiejsze spotkanie. Pozwólcie nam naradzić się w sprawie losu Megan Gwynn. - powiedział najstarszy z członków Rady. Kiedy szykował się do opuszczenia sali, Loranir znów się odezwał.

- Jest ważna sprawa, którą musicie zająć się jak najszybciej. - poinformował. Przywódca mrocznych elfów usiadł na krześle. Dał znak pozostałym, aby również nie ruszali się z miejsca.

- A co to takiego? - spytał.

- Podczas pierwszego spotkania z waszymi zwiadowcami w mrocznym lesie, jedna z nas została przez was uwięziona i odprowadzona do lochu. Do tej pory nikt nie pozwolił nam się z nią spotkać.

- Nic mi o tym nie wiadomo... - odparł starzec. Długowłosy elf w niebieskich szatach, który stał nieopodal, zbliżył się do starca i wyszeptał mu coś do ucha. Przywódca Rady wstał.

- Ona miała ze sobą zimny metal! Nie jest już twoją towarzyszką! Teraz jest przestępcą, który musi zostać skazany według naszego prawa! - stary ożywił się.

- Czy nadzwyczajna sytuacja w której się znaleźliśmy nie sprawiła, że powinniście patrzeć na jej występek inaczej?

- Prawo to prawo! Jeśli złamała jeden z największych zakazów, to musi ponieść tego wszelkie konsekwencje!

- Nie rozumiecie, że ona jest kimś zupełnie obcym i nie zna praw ustanowionych w tej krainie? Jak możecie karać ją tylko za to, że próbowała mnie bronić? Zrobiła to czego była uczona!

- A czy jeśli w świecie w którym się wychowałeś, ktoś popełnił by morderstwo i tłumaczył się, że nie wiedział, że jest ono tam zakazane? Też powinien zostać puszczony wolno?

Loranir zacisnął pięści i nie mając więcej argumentów usiadł na krześle. Owena spojrzała na niego smutno. Ben i Nicholas patrzyli na zimnych członków elfiej społeczności z nienawiścią w oczach.

- Nie nadużywajmy ich gościnności. - powiedziała Owena.

- Pozwólcie mi się z nią zobaczyć. - Długowłosy mężczyzna poprosił kłaniając się przed starcami.

Hope obudziła się w lesie pogrążonym w mroku, chłodzie i wilgoci. Usiadła na mokrej ziemi opierając się o gruby pień starego drzewa. Oglądnęła swoje ręce pełne zadrapań i siniaków, kolana odrapane do krwi i brudne, zniszczone ubranie.

- Jessica. - pomyślała wstając. Ostatnią rzeczą, którą pamiętała była bitwa z armią ożywionych wojowników dowodzonych przez czarownicę. Przypomniała sobie sposób w jaki powstrzymała sforę wilków astralnych. Uśmiechnęła się będąc zadowoloną, że chociaż przez chwilę udało jej się samej powstrzymać tak niebezpiecznych przeciwników. Była pełna obaw co do życia jej przyjaciół, ale starała się myśleć, że udało im się pokonać wojowników Matyldy. Wiedziała, że będzie musiała jakoś się z nimi skontaktować, odnaleźć ich. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że była w miejscu z którego być może nie było powrotu. Ruszyła przed siebie. Miała nadzieję, że tym razem uda jej się odnaleźć ścieżkę prowadzącą do wyjścia z lasu zaklętego czarną magią. Kiedy przeszła kilkanaście metrów, przedzierając się przez leśną gęstwinę, zauważyła w oddali dziwny kształt. Sylwetka jakiegoś zwierzęcia o ciele fosforyzującym niebieską poświatą na tle czerni drzew. Przestraszona,

a jednocześnie zaciekawiona dziwnym zjawiskiem, postanowiła podejść bliżej. Zdawało jej się, że śledził ją jeden z wilków astralnych, a to mogło oznaczać, że pościg Matyldy był coraz bliżej. Czy jej przyjaciele także byli w pobliżu? Dziewczyna ukryła się za drzewem, aby z bezpiecznej odległości przyjrzeć się widmowej istocie. Okazało się, że nie był nią wilk astralny, ale zjawa o kształcie konia. Hope uśmiechnęła się odruchowo. Duch spojrzał na nią oczami czarnymi jak mrok kosmosu, a chwilę później ruszył przed siebie przenikając przez stojące na jego drodze drzewa. Trance wydawało się, że nieznajomy nawiązał z nią kontakt i pragnął, aby poszła za nim. Wahała się, czy powinna to robić, bo pamiętała o niebezpieczeństwach Świata Wiecznego Zmierzchu, ale alternatywą dla niej było wieczne błądzenie po labiryncie zaklętych drzew.

Jeden z wojowników mrocznych Tylwyth Teg, który wcześniej natknął się na Loranira i X-23, szedł z bratem Lorelli wzdłuż stromych schodów prowadzących do podziemi. Z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz zimniej, ciemniej i wilgotniej. Dziwne robaki obłe o czarnym kolorze skóry syczały ze ścian i sufitu. Czując zagrożenie, Loranir wytworzył wokół dłoni lodową aurę.

- Spokojnie. Jeśli ich nie sprowokujesz, to nie zaatakują. Są doskonałe do produkcji zatrutej broni. - odparł elfi przewodnik. Wkrótce obaj dotarli do jednego z najgłębszych poziomów twierdzy elfich rebeliantów, gdzie mieściły się więzienia. Mężczyzna otworzył jedne z ogromnych drzwi widocznych na korytarzu.

- Chcę z nią porozmawiać samemu. - powiedział Loranir.

- Oczywiście. Ale pamiętaj, że jeśli spróbujesz czegoś, czego nie powinieneś, będę zobowiązany do zgładzenia was obu. - Mroczny elf postraszył go.

- Chcę z nią porozmawiać.

- Wchodź. - rozkazał strażnik. Loranir przekroczył progi mrocznego pomieszczenia. Wyjął z kieszeni swój klejnot urodzenia, aby jego blask rozświetlił ciemności i w tym samym momencie zauważył Laurę. Dziewczyna siedziała na kamiennej ławie za kratami wykonanymi ze starego i twardego drewna, dodatkowo otoczonego zaklęciami niezniszczalności.

- Jedne drzwi im nie wystarczyły? - pomyślał mężczyzna.

- Jak się czujesz? - zapytał podchodząc do krat.

- Nie zranili mnie, jeśli o to pytasz. Niczego nie jadłam, ale poza tym nie jest tak źle. Moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności i światło od twojego klejnotu trochę mnie razi.

- Przepraszam. - Loranir zmniejszył blask swojego kryształu.

- Co się dzieje na górze? - zapytała dziewczyna.

- Jessica została zabrana przez czarodziejkę, bo prawdopodobnie nadal ma w sobie urok Matyldy.

- A twoja siostra?

- Kroczy na granicy życia i śmierci i z każdą chwilą zdaje się przechodzić na drugą stronę.

- Przykro mi. - Laura wstała z ławy podchodząc bliżej krat swej celi.

- Macie plan pokonania czarownicy? Ja miałam czas, aby pomyśleć, możemy porozmawiać...

- Nie udało mi się przekonać ich do wypuszczenia cię. - Mężczyzna powiedział, zrzucając z siebie ciężar, który cały czas leżał mu na sercu.

- Chcą cię osądzić według ich prawa. - dodał. Laura wróciła na ławę.

- Ale nie spocznę zanim nie znajdę czegoś co mogłoby ci pomóc. Muszą mieć tutaj jakąś bibliotekę z księgami praw. Znajdę coś, obiecuję...

- Pomóż Megan. - Laura odparła krótko.

- Wrócę tutaj, Laura. - mężczyzna oznajmił wychodząc z celi.

- Podoba jej się w naszych progach? - spytał towarzyszący mu elfi wojownik.

- Obiecaj mi, że już się do mnie nigdy więcej nie odezwiesz. - Loranir wygarnął mu i przyśpieszył kroku ku schodom prowadzącym do górnych poziomów podziemnej twierdzy.

Stary Tylwyth Teg siedział w mroku swojej pracowni pisząc coś na papierze rozświetlonym przez niebieskawy ogień magicznej lampy. Jego wzrok błądził pomiędzy literami, a otwartą księgą o pożółkłych stronach. Mężczyzna zapisywał spostrzeżenia ze spotkania ze zmiennikiem powracającym ze świata ludzi. Opisywał każdą jego reakcję, każdy gest, starał się wydobyć z niej wpływ wychowania w świecie nie naznaczonym przez elficką magię. Jego eksperyment dowodził, że emigracja o której myślał od niepamiętnych czasów mogła okazać się możliwa. Uśmiechnął się na myśl o tym, że może rozwiązać problem klątwy jaki Mab rzuciła na jego lud w zupełnie pokojowy sposób. Oni wszyscy nazywali go tchórzem, który proponował coś w czym nie było honoru, ale jednocześnie bali się podjąć decyzję o rozpoczęciu walki z kobietą, która uczyniła ich wygnańcami. Jego plan był prosty i nie wymagał zaangażowania w plany Mab, ani pomocy jej córce. Elf zamknął starą księgę, po czym odłożył ją na półkę pełną podobnych do niej tomów.

Loranir wracał z lochów twierdzy, gdy spotkał Owenę.

- Co się z nią stało? - Dziewczyna spytała domyślając się, gdzie był długowłosy.

- Jest zamknięta w celi jak pospolity przestępca. Jest cierpliwa, ale straciła do mnie zaufanie.

- Dziwisz się jej?

- Nie. Ja też zawiodłem się na moim rodzie. W opowieściach naszego ojca byli dla mnie bogami. Teraz widzę, że są po prostu bandą tchórzy.

- Nie oceniaj ich tak surowo. Wiesz jaki sojusz Mab podpisała własną krwią.

- Tak, ale mój ród jest tak samo uwsteczniony przez pradawne zakazy jak dwór Królowej. Jedyne co ich różni to sposób ubierania i przywiązania do różnej architektury. - Loranir odparł ze złością.

- Może wykorzystamy to by pomóc Laurze? Widziałam, że gdzieś w pobliżu jest biblioteka z tekstami sięgającymi czasów kiedy Fearie i Ziemia były połączone w jedną krainę. Może uda nam się znaleźć jakiś zwyczaj, dzięki któremu uratujemy Laurę przed ich sądem i wyrokiem?

Mężczyzna uśmiechnął się pierwszy raz od czasu, gdy jego siostra została rażona czarem Matyldy.

- Chodźmy tam jak najszybciej.

W tym samym czasie, stara kobieta z Rady Mrocznych Tylwyth Teg medytowała przy korzeniu ze świętego drzewa. Poczuła czyjąś obecność. Uśmiechnęła się wstając z podłogi.

- Wyjdź z ukrycia. Wiem, że przyszedłeś tutaj z wieloma pytaniami.

Zza uchylonych drzwi wyszedł Match.

- Jesteś niezwykłą istotą. Płonący i jednocześnie nie spalający się. Nie wiedziałam, że na Ziemi są jeszcze tak niezwykli mieszkańcy.

- Dlaczego Megan? - spytał chłopak.

- Dlaczego Megan jest tak ważna dla Królowej Mab? Dlaczego Królowa próbuje ją zabić? Ona nie była dla niej żadnym zagrożeniem. Zanim pojawili się zabójcy z Fearie, Megan nie miała pojęcia, że to miejsce istnieje. Gdyby jej nie zaatakowała, nadal nikt z nas nie wiedziałby o istnieniu tego świata.

- Widzę, że twoje serce targane jest mocnymi emocjami. Usiądź tutaj i pozwól, aby korzeń z drzewa światła uspokoił cię i pozwolił ci się wyciszyć.

Ben wahał się, ale w końcu przełamał się i dołączył do starej kobiety.

Megan, Ian i Królowa Mab siedzieli w sali reprezentacyjnej pałacu Królestwa Wiecznego Zmierzchu. Dziewczyna rozglądała się dookoła, podziwiając ściany i sufit zdobione w malowidła przedstawiające mitologicznych władców krainy i sceny z ich bohaterskich przygód. Mab patrzyła na dziewczynę uśmiechając się. Dzięki potężnej magii iluzji jej uzewnętrznione uczucia wydawały się szczere i nikt nie mógł domyśleć się co naprawdę myślała o swojej córce.

- Nie przypuszczałam, że mroczni Tylwyth Teg są zdolni do wysłania na Ziemię bezwzględnych wojowników, aby pozbawić cię życia. Gdybym wiedziała, że coś takiego może się stać już dawno zniszczyłabym ich mroczny las i wygnała ich wszystkich na krańce rzeczywistości. Myślałam, że będziesz bezpieczna w miejscu pozbawionym magii.

Megan spojrzała na swego ojca, a ten natychmiast spoważniał.

- Daruj sobie tą gadkę, Mab. Kiedy Megan została poczęta, chciałaś zniszczyć ją razem ze mną, tylko dlatego że ci się sprzeciwiłem.

- Odebrałeś Megan możliwość wiecznego życia bez jakichkolwiek trosk!

- Wyzwoliłem ją z pułapki, która zabrała by jej wolną wolę!

Megan obserwowała swoich rodziców kłócących się od pierwszego spotkania. Uśmiechnęła się.

- Zresztą nie ma to już znaczenia! Powiedziałem ci przed chwilą, że chcę aby twoja magia usunęła z Megan wszystkie wpływy tej krainy, pragnę abyś oczyściła duszę Megan z fragmentów, które wciąż łączą ją z tym miejscem. Will powiedział, że to jedyny sposób, aby zabójcy przestali na nią polować. Czy to prawda Mab? Czy możesz to dla nas zrobić? Czy możesz to zrobić dla niej?

Królowa posmutniała. Wstała z kanapy i wolnym krokiem zbliżyła się do drzwi prowadzących na balkon pałacu.

- Mogę to zrobić. Ale chcę by Megan chociaż przez jedną noc poczuła jak to jest być jednym z Tylwyth Teg. Pragnę by chociaż przez jedną noc Megan poczuła jedność łączącą wszystkich Fair Folk. - Kobieta rozwarła drzwi balkonowe. Ciepłe powietrze potrząsnęło jej szmaragdowymi włosami.

- Megan, wyjdź ze mną, proszę. - powiedziała. Dziewczyna spojrzała na ojca.

- Idź. Nie bój się. - odparł Ian. Pixie szybko znalazła się na pałacowej werandzie. Patrzyła na ludzi chodzących po dziedzińcu, zaangażowanych w przygotowania do przyjęcia na jej cześć. Jej wzrok zatrzymał się na skrzydłach latających dziewcząt, fosforyzujących w ciemności.

Kobieta dotknęła Megan i delikatnie ją objęła.

- Pozwól, że podaruję ci prezent.

Megan zdenerwowała się. Przypomniała sobie słowa Willa o tym, aby nie przyjmować od nikogo podarków. Nie zaprotestowała. Nie mogła, bo emocje odebrały jej mowę, albo Mab potajemnie rzuciła na nią jakiś czar. Królowa rozpostarła ręce, zamknęła oczy i wyrecytowała słowa prastarego tekstu. W oddali, za murami miejskimi przestrzeń zaczęła się zmieniać, pojawiły się dziwne rośliny, które w błyskawicznym tempie zamieniły łąkę w ogród. Drzewa, krzewy i kwiaty o fantazyjnych kształtach otoczyły miasto niczym trzecia warstwa murów obronnych, odcinając pałac Królowej od reszty krainy. Niektóre z roślin świeciły własnym blaskiem, dlatego mrok nocy został rozświetlony przez tysiące kolorów, niczym neonów z centrum zatłoczonej metropolii.

- To mój prezent dla ciebie, Megan. Ogród Rozkoszy Ziemskich.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.