Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Roniąc Pióra (Crisis Core: Final Fantasy VII)

Rozdział I - Słowa w deszczu

Autor:Shadica1stClass
Korekta:Dida
Serie:Final Fantasy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Komedia, Science-Fiction
Uwagi:Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2019-01-27 20:33:57
Aktualizowany:2019-01-27 20:33:57


Następny rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Każdy ma swoje największe marzenie. Jak tylko może dąży do jego spełnienia, nie chcąc by cały trud poszedł na marne. Jedni marzą o bogactwie, drudzy o miłości, a jeszcze inni o czystej, niczym nieskrępowanej wolności. Od nas zależy, czy nasze marzenie stanie się prawdą, która co rano nas budzi i prowadzi przez życie. Ale kto jest pewny, że pragnienie może nie czynić nikomu krzywdy? Kto powie, czy ważniejsze jest spełnienie, czy samo dążenie? Ten, kto już przeżył własne życie...

Rozdział I - Słowa w deszczu

- Jak ja nie cierpię tego czekania - prychnął rozdrażniony Genesis. - Od ponad godziny siedzimy w tych przeklętych krzakach i czekamy na nikomu niepotrzebne pozwolenie.

Raz Angeal by się z nim zgodził. Obaj otrzymali zadanie wyśledzenia i zlikwidowania głównej bazy zamachowców, odpowiedzialnych za ostatnie wysadzenie bomby w Sektorze 3 oraz liczne morderstwa. Wyśledzenie ich w głębokiej puszczy (dlaczego to zawsze musi być na jakimś odludziu?) było już wystarczająco trudne, a po złożeniu meldunku dotyczącego miejsca przebywania terrorystów musieli otrzymać pozwolenie na rozpoczęcie akcji. Gdyby chodziło o same przejęcie bazy i wzięcie żywcem wszystkich, papierkowej roboty byłoby zapewne znacznie mniej. Ale zawsze kiedy istniało ryzyko podjęcia otwartej walki, co równocześnie oznaczało możliwość zabicia przeciwnika, należało liczyć się z wieloma dokumentami, zgłoszeniami i co tam jeszcze biurokracja wymyśliła. Jednak akurat to dla Angeala nie stanowiło większego problemu - gorzej było z powstrzymywaniem Genesisa przed samodzielnym rozpoczęciem akcji.

- Weź wytrzymaj, dobra? Ja też mam dosyć, a jakoś nie marudzę.

- Już że marudzę? Słuchaj: sterczymy tu jak dwa kołki, ubrania mamy ubłocone, miecze nam rdzewieją w tym deszczu i dodatkowo musimy uprzejmie czekać, aż oni pozałatwiają te swoje papiery!

Angeal jęknął w duszy, jednocześnie dziękując, że nie powiedział przyjacielowi, gdzie w tym samym czasie jest Sephiroth. Ten przed odprawą wspominał coś o Wutai...

- Genesis, wiesz, że miecze nam tak łatwo nie zardzewieją. A w sprawie ubrań... Mogłeś nie wkładać płaszcza. Zwłaszcza czerwonego.

Rudowłosy spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- No wiesz co? Płaszcz dodaje elegancji i powagi. A zwykłe mundury budzą we mnie odrazę. Człowiek wygląda w nich jak jakiś... - urwał na chwilę. - Przepraszam, zapomniałem, że TY je lubisz.

Jakby Angeal miał gdzieś listę na temat najbardziej znienawidzonych rzeczy, to rozmowa z Genesisem o ubraniach podczas ulewy na pewno spokojnie miałaby zapewnioną jedną z najwyższych pozycji. Pomimo tego, że obaj byli SOLDIER 1st Class, dla których wszelkie zjawiska pogodowe były zwykłą, niegodną uwagi błahostką, to jednak uczucie lodowatej wody spływającej po plecach nie należało do szczególnie przyjemnych. Siląc się na spokój, Angeal milczał, nie zwracając już uwagi na dobiegające z jego lewej strony gniewne sarkania. Chociaż widok zwykle zadbanego przyjaciela, a teraz całego ubłoconego, jakoś rekompensował mu ten trud. On mógł po prostu założyć sobie nowy, świeży mundur, a Genesis miał poważny problem, zwłaszcza iż dostrzegł małe rozdarcia w połach tak uwielbianej przez niego części garderoby. Nawet był ciekaw jego reakcji... albo może lepiej nie, bo nie wiadomo, czym by się to mogło skończyć. Ostatnio podczas treningu obchodzenia się z materią jeden z SOLDIER 3rd Class zupełnie przypadkiem osmalił Genesisa, to „winowajca” ledwo zdążył uniknąć potężnej kuli ognia wysłanej w odwecie. Chodził uparcie w tym płaszczu, jakby chciał być drugim Sephirothem. Cóż, to jego sprawa, niech sobie teraz cierpi.

- Mój przyjacielu, czyż nie byłby azaliż godzien twej uwagi fakt, iż twój łącznik ze światem zewnętrznym wydaje odgłosy nader nieprzyjemne dla naszych narządów słuchu?

Ignorując kolejny oratorski popis Genesisa, Angeal szybko wyciągnął swój "łącznik ze światem zewnętrznym", czyli komórkę.

- Zgłaszają się Hewley i Rhapsodos. Czekamy na rozkazy dowództwa. - Ciężko było mu mówić dostatecznie głośno z dwóch prostych powodów: wzmagającej się burzy oraz dość słyszalnego mamrotania towarzysza na stary temat pt. „jak ja nie cierpię tego nazwiska”.

- Pozwolenie udzielone. Przypominam cel: zlikwidować bazę terrorystów na terenie Starożytnej Puszczy. Rozpocząć.

- Tak jest! Odmeldowujemy się! - Rozłączył się. - Genesis... Genesis?

Genesisa nie było.

- Niemożliwy, po prostu niemożliwy - mruczał pod nosem, gdy ruszył w ślad za nim.

***

Znalazł go przyczajonego w gęstych zaroślach na skraju drzew, tuż przed zamaskowanym wejściem do kryjówki. Genesis bacznie obserwował kamienną, porośniętą bluszczem ścianę. Ulewa poruszyła nieco zielone pnącza, częściowo odsłaniając solidne metalowe drzwi o ponad dwumetrowej szerokości. Nie mieli wątpliwości, że było to tylko jedno z wielu takich dojść do bazy. To konkretne sprawiało wrażenie znacznie rzadziej używanego: jeszcze zanim zaczęły się deszcze nie znaleźli świeżych śladów ludzi, jedynie stare odciski ciężkich butów sprzed kilku dni. Wchodząc tą drogą mogli uzyskać przewagę w postaci elementu zaskoczenia. Była to jednak gra hazardowa, ponieważ główna baza musiała zostać zlikwidowana jak najszybciej, a czas zdecydowanie działał na ich niekorzyść. Śledztwo wyraźnie wskazywało na akcję na większą skalę, więc odpowiedź ShinRy powinna zostać dokładnie przygotowana. Niestety, rozkazy z góry jedynie ponaglały, nie dając im czasu na lepsze zaplanowanie całej operacji. Musieli już ruszać i liczyć na łut szczęścia.

Angeal cicho podkradł się do przyjaciela.

- Gen, wiesz że lepiej zostawić przy życiu tych ludzi? - zapytał z lekką obawą.

Szukając w wewnętrznej kieszeni płaszcza silnej lodowej materii, ten nie odpowiedział od razu. W końcu powoli, iście dramatycznym ruchem wyjął niewielką, świecącą na niebiesko kulkę.

- Powiedział, że pozostawienie pewnej liczby osób jawnie zagrażających swą bytnością na tym jakże okrutnym świecie w stanie nietkniętym byłoby wskazane. Milczeniem pominął zaś prawdopodobieństwo zabicia tych, którzy mogliby stać się dla nas potencjalnym zagrożeniem.

- Gen?

- Słucham, przyjacielu?

- Zaczynamy?

- Niech Bogini doprowadzi nas do zwycięstwa.

Angeal uznał to za potwierdzenie. Z dwojga złego wolał już Genesisa poetę, niż Genesisa marudę czy milczka. Chociaż Sephiroth zapewne powiedziałby co innego...

Następny rozdział