Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Flame

Miasto świateł

Autor:Mai_chan
Serie:Slayers
Gatunki:Fantasy
Dodany:2005-09-16 23:14:42
Aktualizowany:2005-09-16 23:14:42


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zapraszam na spacerek po Nowym Jorku z pewną choleryczną czarodziejką. Od razu lojalnie uprzedzam, że w fiku używam angielskiej nazwy New York, co podyktowane jest wieloma istotnymi powodami, których nie chce mi się podawać. ^___^

Rozdział 5

Miasto świateł


Lina długo zbierała się w sobie, zanim znowu wyjrzała na ulicę. Przyglądała się ludziom i ich ubiorom. Jeśli chciała wydostać się z tej uliczki, musiała wyglądać tak jak mieszkańcy tego miasta. Rozważała w myślach różne możliwości wtopienia się w tłum. "Tak... Peleryna odpada... Z tego co widzę mieczy też nie noszą. Ale spodnie mogą zostać, dużo kobiet je nosi... Buty ujdą w tłoku... Tylko co zrobić z peleryną i mieczem?" Czarodziejka odpięła miecz od paska i zdjęła pelerynę i rękawiczki. Przyjrzała się sobie uważnie i porównała z tym co widziała za rogiem. Efekt był zadowalający. Czerwone spodnie, żółta bluzka, czarna przepaska, złoty wisior i kolczyki... Wyglądała całkiem nieźle. Pozostawała kwestia tych kilku drobiazgów, które raczej nie nadawały się na ubiór dziewczyny z miasta "New York". Lina wolała ich tu raczej nie zostawiać. W końcu mogły paść łupem złodziei. Dziewczyna mogła wprawdzie wykorzystać zaklęcie iluzji, ale byłoby to niewygodne i wymagałoby ciągłego wydatku mocy magicznej. Zastanawiała się też nad zaklęciem transformacji, wprawdzie było trudniejsze i zużywało sporo energii, ale nie wiedziała ile czasu może spędzić w tym dziwnym miejscu. Transformacja najprawdopodobniej kosztowałaby ją mniej mocy niż iluzja. "Tylko w co to zmienić? Hm... A może by tak..." Lina wyjrzała na ulicę po raz kolejny i uważnie przyjrzała się torbie trzymanej przez jedną z dziewczyn. "Dobra... Może być to." Lina zebrała moc i skupiła się na wyglądzie torby, wyciągnąwszy ręce nad mieczem i peleryną. W myślach metal przybrał formę nici, a peleryna uformowała się w niebieski materiał. Potem wszystko połączyło się w jedno. "Zaraz... Czegoś brakuje... A już wiem! Zapięcie!" Kamień, który jeszcze niedawno znajdował się w gardzie miecza, teraz zamienił się w klamerki. W dłoniach dziewczyna trzymała dżinsową torbę zapinaną na klamry, z długim pasem. Lina stwierdziła, że torba jest nie w jej stylu. Pozwoliła sobie na jeszcze jeden drobny wydatek mocy. Torba stała się ciemniejsza, prawie czarna, a na środku pojawił się ozdobny wyszywany napis: "Lina Inverse". Dziewczyna była bardzo zadowolona z efektu. Jeden problem został rozwiązany, ale pozostało jeszcze kilka. Po pierwsze: język. Lina rozumiała część słów, ale wiele wyrazów nie miało dla niej żadnego sensu. Cóż mogły znaczyć takie słowa jak: football, USA, computers, police, cinema... Inne przypominały nieco język, którym mówiono na pewnej wyspie na północy. Nie zmieniało to faktu, że Lina musiała jakoś poradzić sobie jako "zagubiona cudzoziemka". Po drugie: kwestia powrotu. Czarodziejka nie wiedziała jak wrócić do domu. Po trzecie: jedzenie. Dziewczyna robiła się coraz bardziej głodna, a w tej małej uliczce nie było nic, co mogłoby wyglądać na pożywienie. Lina wyjrzała na ulicę po raz ostatni. Zaczerpnęła powietrza i postawiła pierwszy krok na ulice miasta zwanego New York.

Lina nasłuchiwała intensywnie, obserwowała otaczający ją świat. Wszystko było takie niesamowite. Jednak z każdą chwilą czarodziejka stawała się coraz słabsza, bardziej senna i głodna. Spojrzała na zegar znajdujący się wysoko na dziwnej wieży. Było wpół do dziesiątej. Wprawdzie dziewczyna minęła już wiele sklepów z jedzeniem i coś, co mogło być zajazdem, ale nie miała miejscowej waluty. Poszukiwała teraz jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby sprzedać kilka drobiazgów. "Tu raczej nie, tu też nie, tu może nawet, gdybym wiedziała co tu w ogóle sprzedają... Zaraz, a może tam?" Lina przyjrzała się witrynie sklepu. Na półkach leżały różnego rodzaju złote i srebrne naszyjniki, pierścionki, łańcuszki, bransolety... Na drzwiach widniał duży napis "jubiler".

- Ta... To chyba oznacza złotnika... No dobra. Raz Linie śmierć.

Dziewczyna dziarsko weszła do sklepu i podeszła do lady. Mały, gruby mężczyzna spojrzał nad nią znad okularów. Lina skupiła się, próbując przypomnieć sobie zawiłości języka wyspiarzy z jej świata. Modliła się, aby mężczyzna ją zrozumiał.

- Excuse me? Can you help me?

- Tak? W czym mogę pomóc dziecinko?

- Eee... Chciałabym sprzedać trochę złota...

- A skąd masz złoto dziecinko?

- Eee... Tak wyszło... Tam skąd pochodzę...

- Ach! - na twarzy mężczyzny pojawił się cień zrozumienia. - cudzoziemka?

- Tak. Więc... Ile mogę za to dostać? - Lina wyjęła ze swojej "torby" sakiewkę ze złotymi monetami. Mężczyzna obejrzał je uważnie i położył na ladzie.

- Na pewno chcesz je sprzedać, dziecinko? Są naprawdę cenne.

- No... Trochę sobie zostawię... Ale muszę przeżyć w tym mieście kilka dni i powinnam mieć trochę pieniędzy.

- Dobra. Umówmy się tak dziecinko. Ja wezmę połowę tych twoich monet, a ty dostaniesz sto dolarów.

- To dużo?

- Całkiem dużo, dziecinko.

- Czy mógłby pan przestać mnie tak nazywać? Nie dałoby się trochę więcej tych dolarów?

- Mogę dać góra dwieście! I na tym koniec.

- No dobra. Dzisiaj nie mam siły się targować. Daj pieniądze. - Lina mimowolnie przeszła na młodzieżowy slang wyspiarzy. O dziwo, mężczyzna zrozumiał o co jej chodzi. Otworzył dziwne metalowe pudło i wyjął z niego dwa kawałki zadrukowanego papieru.

- Trzymaj dziecinko. Dwieście dolarów. No zmykaj, to nie jest pora na szwendanie się po ulicach. Jeśli szukasz noclegu, to dwie przecznice w prawo jest taki tani hotel. Powinien ci pasować. Tylko uważaj na siebie, dziecinko. I pospiesz się, bo niedługo go zamkną.

- MÓWIŁAM, ŻEBY MNIE PAN TAK NIE NAZYWAŁ!!!! Dziękuję za pieniądze i za rady. Do widzenia.

- Baj, baj, dziecinko! Poćwicz nad gramatyką!

Lina trzasnęła drzwiami. Nie podobał się jej ten człowiek. Nie rozumiała dokładnie wszystkiego co mówił, ale postanowiła kierować się jego radami. Skręciła w prawo i ruszyła szybkim krokiem. Wprawdzie noc była ciepła, ale nie na tyle, by paradować w samej bluzce. Lina postanowiła załatwić sobie jeszcze pewien drobiazg. Weszła do jakiegoś sklepu i po kilku chwilach wyszła z sakiewką szczuplejszą o kilkanaście dolarów, ale za to z koszulą flanelową w kratkę. Wkrótce potem dotarła do budynku, który wyglądał na hotel, "czy jak to ten facet mówił". Weszła do środka i poprosiła o nocleg. Znowu trochę zubożała, ale nie na tyle, by już zacząć się martwić. Przy okazji poprosiła o coś do jedzenia i wdrapała się po stromych schodach na piętro. Odnalazła pokój z numerem piętnaście, otworzyła drzwi i legła na łóżko. Przez chwilę nic do niej nie docierało. Po kilku minutach jakiś chłopak przyniósł jej coś co mogło być tylko jedzeniem. Lina po pochłonięciu siedmiu kanapek nadal chciała coś zjeść. Jednak wolała nie wydawać za dużo pieniędzy, a wszystkie jej zachcianki kosztowały. Lina próbowała obmyślić jakiś plan działania, ale miała za duży mętlik w głowie. Zamknęła drzwi na klucz i rozpostarła proste zaklęcie ochronne. Nie ufała drzwiom, nawet zamkniętym. Rzuciła się na łóżko i momentalnie usnęła.

W tym samym momencie jubiler wraz z rodziną świętował interes swojego życia. Nieczęsto zdarza się, żeby młoda dziewczyna przynosiła do zwykłego jubilera kilkanaście antycznych szczerozłotych monet i zadowalała się dwustoma dolarami. Według jubilera monety te mogły być warte nawet cztery razy więcej, niż za nie zapłacił. Nie wiedział, że w świecie Liny monety te były równowartością około dwudziestu dolarów.


CDN.

Ach, jak ja nie lubię nieuczciwych sprzedawców -_-.

Mai-chan.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.