Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Opowieść Kruka

Rozdział 4

Autor:Saerie
Gatunki:Fantasy
Dodany:2005-07-11 22:03:56
Aktualizowany:2005-07-11 22:03:56


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Słońce, wysoka temperatura. I absolutny brak chęci, by włóczyć się po jakiś zakichanych szlakach. Poza tym dziewuchy, po ostatnich dość traumatycznych przejściach z pewnością wolałyby wypocząć. Dlatego na pewno nikogo nie zdziwiła nasza decyzja, żeby zrobić sobie krótkie wakacje nad morzem. Zamieszkaliśmy w gospodzie nieopodal morza. Normalnie nic, tylko wylegiwać się na plaży! Stroje zakupione, olejki do opalania też, chodu na plażę!!!! Kocyk rozstawiony, wiatrochron postawiony, czas na zrzucenie nadmiaru ciuchów. I dlaczego akurat w tym momencie musiałam popatrzeć na Amelię?! Idealnie dopasowane różowe bikini. Ta figura, a przede wszystkim.... ten biust. Nie ma mowy, żebym się przy niej rozebrała! Ukradkiem spojrzałam na Linę - dzielna ruda czarodziejka zahartowana w bojach, bo nawet nie zwróciła uwagi na młodą księżniczkę. Hmm... miał niestety Gourry rację mówiąc, że nawet przy Linie jestem płaska. I po cholerę ja tu przyszłam!? Udając, że wcale się nimi przejmuję ściągnęłam ciuchy... Czy mi się tylko zdaje, czy zapadła jakaś cisza?

- A„eri, czy ciebie kiedyś głodzili czy jak?! Same kości i skóra!!!

- Lina, daj spokój dziewczynie - Zel usiadł wygodniej na kocyk.

- Zel, przecież ona jeszcze jej nie widziała. My już się uodporniliśmy!!

"Uodporniliśmy"?? Niech no ja ten blond łeb dorwę!!!!

- Co masz na myśli, mówiąc "uodporniliśmy"?? -Lina nie dawała za wygraną.

- No, wtedy jak byliśmy w tym mieście samych facetów. Musiała się przebrać to widzieliśmy ją bez ubrania... - Zelgadis na wszelki wypadek wycofał się na z góry upatrzone pozycje, Xellos (skąd on się nagle wziął?!) razem z nim, a ja buchnęłam chęcią krwi, krwi tego tępego blondyna!!!! Amelia i Lina spojrzały na mnie bardzo niewyraźne.

- To nie tak jak on mówi. Wcale się nie rozbierałam przed nimi.

- A kto mówi, że się rozbierałaś przed nami? Nawet w łaźni poszłaś za parawanik! - Lina i Amelia wyglądały tak, jakby zaraz chciały dokonać samosądu na mojej skromnej osobie.

- Xellos, zamknij się! Nie jesteś przypadkiem potrzebny gdzie indziej?! Nie masz tam jakiegoś zadania?!

- Nie, skarbie, tym razem nie - uśmiechnął się rozbrajająco.

Dlaczego zawsze jak jesteśmy całą gromadą to ja muszę się czuć jak idiotka?? Nie zwracając uwagi na nic, poszłam popływać. Dziewczyny odprowadziły mnie grobowym spojrzeniem, ale po chwili ułożyły się na kocykach i cieszyły się słońcem. Nigdy nie lubiłam leżeć za długo na słońcu - za bardzo mnie to męczy. Byłam pełna podziwu dla całej ekipy jak oni wytrwale znosili ten upał... Zahartowani... Zanurkowałam w głębiny. Kiedyś bardzo dużo nurkowałam, potrafiłam wstrzymywać oddech na bardzo długi czas. Teraz ta umiejętność bardzo się przydaje. Spokojnie bez nerwów, coraz niżej i niżej. Co jest?! Coś gwałtownie chwyciło mnie w pasie - z wrażenia wypuściłam cały zapas powietrza. To cos ciągnęło mnie wyraźnie ku powierzchni - bardzo dobrze, bo zaczynałam się dusić. Nagle z impetem zostałam rzucona na piasek. A nade mną pochylał się mokry Xellos.

- Żyjesz? Nic ci nie jest?

- Xellos wariacie, chcesz mnie utopić?!

- Tak długo nie wypływałaś, myślałem ,że już się topisz.

- A ja się wcale nie topiłam! Za to twoja akcja ratunkowa mogła się tak dla mnie skończyć!

Kapłan uśmiechnął się pod nosem i wróci do wielce zdumionych towarzyszy. Xellos rzucił mi się na ratunek... Czyżby..? Moje nadzieje wreszcie miały się spełnić? Skoro mnie ratuje to chyba coś znaczę? A jeśli on... Tia... Mazoku nie wiedzą co to miłość, więc wybij sobie z głowy ten poroniony pomysł maleńka!

Cały dzień nad wodą (tzn. oni nad wodą a ja w wodzie...) Jeśli nie będą poparzeni to się bardzo zdziwię...Na wszelki wypadek zaopatrzyłam się w maści uśmierzające ból. I dobrze zrobiłam. Ledwie zjedliśmy kolację a już słychać było potępieńcze jęki w całym zajeździe. Rozdałam potrzebującym swoje maści a potrzebujący zamknęli się parami (myśleli, że nie zauważę?! Nie doceniają mnie...) w pokoikach i zaczęli smarowanie. A mnie jak zwykle zżerała zazdrość. Gdy byłam już tak zeżarta do połowy pojawił się Xellos czerwony jak raczek.

- A„eri...

- Co się stało? Xell, czemu jesteś cały czerwony?

- Poparzenie słoneczne

- ......

- Poważnie, sam nie wiem jak to się stało. Masz może jeszcze trochę tej maści??

- Na twoje szczęście mam. Usiądź tu i zdejmij czy cokolwiek ty tam robisz z tym ubraniem.

Lekki błysk i Xellosik pół-nagi siedział na moim łóżku. Skóra cała czerwona, gdzieniegdzie pęcherze.

- Może trochę boleć - syknął gdy go dotknęłam. Niedziwota... Szczerze zrobiło mi się go żal. A on krzywił się i dzielnie znosił tortury jakimi go obdarzałam. Nagle coś mi zaświtało.

- Xell, po cholerę ja tak ciebie męczę. Można to załatwić przecież inaczej.

- ?? - nie zdążył powiedzieć nawet słowa, gdy poddałam się transformacji. Trochę mały ten pokoik na rozwinięcie czarno-białych skrzydeł. W dłoniach pojawiła się mleczna kula, która przeszła na ciało poparzonego. Po chwili nie było śladu po poparzeniu i opalenizna jakby się mu utrwaliła...

- Niezły sposób na zatrzymanie opalenizny. Będę musiała kiedyś spróbować na sobie - w tym momencie skrzydła zniknęły. Odwróciłam się do niego plecami, chyba chciałam po cos sięgnąć, nie pamiętam. Poczułam dotknięcie na, teraz, ranie po skrzydle.

- Krwawisz.

- Co? - spojrzałam na jego rękę. - Aa to. Cóż zdarza się czasami, ale to nic groźnego, nie licz, że wykrwawię się na śmierć - puściłam do niego oko. Jednak on wcale nie wyglądał na skłonnego do żartów. Wydawał mi się smutny?

- Xell, coś cię trapi?

- Czy to boli kiedy one się pojawiają?

- Trochę. Jakbyś zerwał strup, ale można się przyzwyczaić.

- Cierpisz dla kogoś takiego jak ja. Dla kogoś kto nigdy nie będzie w stanie w pełni tego docenić.

- To się chyba nazywa altruizm. Albo bardziej dosadnie - naiwność. Ale czemu cię to męczy akurat w tej chwili??

Zamiast mi odpowiedzieć przytulił mnie. Chyba nigdy nie uda mi się go zrozumieć... Potem mnie pocałował (zaczyna mi się to coraz bardziej podobać...), spojrzał tym swoim smutnym spojrzeniem i ...tak, zgadliście, ZNIKNĄŁ! Posiedziałam tak chwilę a potem stwierdziłam, że jeśli się stąd nie ruszę to z żalu i zazdrości rozniosę tę budę. Poszłam nad brzeg morza. Gwiazdy świecą bryza wieje a ja stoję nad brzegiem i wpatruję się w czarną otchłań morską. [szum] Otchłań mnie przyciąga [nieprzenikniona ciemność mroczniejsza od nocy], zanurzam się w nią, pragnę wyzwolenia [zabije go].

- Hej, obudźże się, dziewczyno! - chyba właśnie zarobiłam siarczystego policzka.

- To boli, brutalu zawszony!

- Wybacz! Następnym razem pozwolę ci się utopić!

Co? Dopiero teraz dotarło do mnie, że jest mi cholernie zimno. Byłam cała przemoczona. I ten głos...Skąd ja go znam? Czemu nic nie widzę w tych ciemnościach?!

- Właściwie to co się stało? Bo chyba na chwilę urwał mi się film.

- Stałaś nad brzegiem i nagle ruszyłaś w morze. Gdy skoczyłem po ciebie, miałaś już głowę pod wodą.

- Cóż, dzięki i przepraszam...A tak poza tym... Wydaje mi się, że masz jakiś znajomy głos.

- Wiesz, że i ja tak uważam? Ale jest tak ciemno, że nie widać.

Skoro jest tak ciemno, to jakim cudem mnie dojrzał?? Poszliśmy na jakiś całkiem nieosłonięty teren. Zauważyłam, że mój wybawiciel nie był sam, towarzyszył nam ktoś jeszcze. Wreszcie znaleźliśmy miejsce, gdzie księżyc i gwiazdy dawały wyjątkowo dużo światła. Teraz mogłam przyjrzeć się mojemu wybawcy. Aż mi dech zaparło...

- Valentino?! Co ty tutaj robisz?!

- A„eri? Kopę lat! Miło znów cię widzieć! - pewnie obściskiwań nie byłoby końca gdyby nie owy trzeci osobnik..

- Vale, kim ona jest? - jego głos drżał.

- Alex, to moja przyjaciółka, którą poznałem jakiś czas temu. Opowiadałem ci o niej. Bajarka. Bajarko, to mój kuzyn Alex.

- Nie podoba mi się - jego głos dalej drżał, mam wrażenie, że dzieciak bał się mnie.

- Dzięki za docenienie mej urody, ale takie uwagi to mogłeś zachować dla siebie.

- Co masz na myśli Alex? - no dzięki, jeszcze ty Vale przeciwko mnie?!

- Ona to Dosstrayar.

- Alex nie przesadzaj, to nie możliwe.

- Vale ja to czuję! Ona jest niebezpieczna to Dosstrayar. Zabij ją! - przestało mi się podobać.

- Słuchaj no, Alex, nie jestem żadnym Niszczycielem i jeśli ktoś spróbuje mnie tknąć, będę się bronić.

- Widzę, że wiesz co znaczy Dosstrayar? Zadziwiasz mnie. - Vale zrobił coś co wyglądało na ukłon.

- No jasne, że wiem! Wychowałam się w świątyni to poznałam wiele dziwnych słów. Dosstrayar, czyli Niszczyciel, w bardzo starym i zapomnianym języku.... - i nagle zrobiło mi się gorąco...

- No, w czyim języku? - Vale uśmiechnął się szeroko.

- Starego ludu, który nie jest spokrewniony z żadną rasą.

- A mówiąc waszym ludzkim języku - Wampirów - Alex zaprezentował śnieżnobiałe uzębienie. Popatrzyłam na Valenetina

- Skoro on jest twoim kuzynem..

- Tak to ja też jestem - i tez uśmiechnął się popisując się nienagannym stanem uzębienia. - A ten tu mój kuzynek jest trochę przewrażliwiony. On "czuje", jeśli wiesz co mam na myśli.

- Chyba nie wiem.

- Wyczuwa ludzi obdarzonych mocą, szczególną mocą.

- I mnie wyczuł jako Niszczyciela? Chyba wykrywacz mu siadł....

- Źle to tłumaczysz, to nie Niszczyciel, tylko Kruk.

- Kruk? - już kiedyś ktoś nazwał mnie tym imieniem... - A co to znaczy?

- To znaczy, że czekają nas ciekawe czasy, sprawisz wielką niespodziankę Mazoku, ale nie uprzedzajmy faktów.

- ?? Może jednak je uprzedzisz??

- Nie. Nas ta gra nie dotyczy.

- Ona zniszczy świat Vale, widzę to! Postawią ją przed wyborem i go zniszczy!

- Alex, wiesz przecież, że Kruk nie nam zagraża, więc skończ te apokalipsy, dobra? A teraz A„eri, najwyższy czas się zabawić! Skoro już się spotkaliśmy to chodźmy gdzieś potańczyć!

- Jasne, czemu nie - skoro nie mam dziś zginąć to z przyjemnością potańczę... ale żeby wziąć mnie za Niszczyciela? Ten Alex jest poważnie przewrażliwiony!!!

Wróciliśmy do miasta i poszliśmy na tańce! Jak mi tego brakowało! Alex gdzieś wyparował. I dobrze. Nie podobał mi się ten dzieciak, ale chyba trudno mi się dziwić?? Valentino tak samo jak ja lubi się bawić do upadłego. Śpiewaliśmy, tańczyliśmy, piliśmy - używaliśmy życia, jakby miało się skończyć już jutro. Kiedy tak na niego patrzyłam to momentami jasna cholera mnie brała - czemu faceci, których spotykam, to zajęte ex-chimery, porzucające mnie Mazoku albo Wampiry? Nie licząc jeszcze jednego głupiego jak but i zajętego blond człowieka. Gdzie reszta tych chłopów, ja się pytam?! Ale teraz szalałam. Gdy noc już pierzchała przed ranem, byliśmy potwornie zmęczeni, poszliśmy do mnie. Wypompowani klapnęliśmy na łóżko. I Nagle zapanowała taka krępująca cisza.

- Zobaczymy się jeszcze, prawda, Vale?

- Chciałbym Kruku, choć to mało możliwe. Przeznaczono cię ku wyższym celom.- uśmiechnął się smutnie.

- Powiesz mi o co chodzi?

- Lepiej nie. I tak dowiesz się w odpowiedniej chwili. - popatrzył mi głęboko w oczy i pogłaskał po policzku.

- Jeśli się dziś pożegnamy "ostatecznie", to z pewnością nigdy więcej cię nie zobaczę, a tego bym nie chciała.

- Ani ja. Tylko czy później nie będziemy żałować, że jednak nie zaryzykowaliśmy?

- Zobaczymy gdy się ponownie spotkamy. Wtedy najwyżej się poprawimy - mrugnęłam do niego.

- Kusisz Kruku i to mocno! - przytulił się do mnie. - Kocham cię, bajarko.

- Ja ciebie tez poszukiwaczu przygód, ja ciebie też - takie proste słowa, a ile znaczą. Usnęłam spokojnie. Gdy się zbudziłam słońce było wysoko na niebie a w jadłodajniach podawali raczej obiad niż śniadanie. Vale pewnie zniknął zaraz po tym jak usnęłam, ale nie czułam żalu. Do niego? Nie potrafiłabym. Na nogi postawiło mnie walenie do drzwi. Zerwałam się na równe nogi, za drzwiami stała lekko jeszcze czerwona Lina z wyrazem zwycięzcy na twarzy.

- Wstawaj śpiochu! Wiem już kto może nam pomóc! Musimy tylko odnaleźć pewną osobę! - wpakowała się do mojego pokoju a za nią reszta gangu.

- Kogo mamy szukać?

- Filię!!

- Kogo?

- Filię! Naszego znajomego złotego smoka! Jako kapłanka może coś zrozumie z tego co się z tobą dzieje.

- Pamiętaj, że to ex-kapłanka, zajęta wychowaniem małego smoka. Poza tym czy ktoś wie, gdzie ona mieszka? - wszyscy się zasępili.

- Ja wiem - Lina spojrzała podejrzliwie na Xellosa.

- Doprawdy? Ciekawe skąd?

- Przysłała mi kartkę, żebym pod żadnym pozorem nie ważył się jej odwiedzić - pomachał nam przed nosem kawałkiem papieru.

Lina rzuciła się na nią jakby była to mapa skarbu. Po chwili zaśmiała się wesoło.

- Pakujcie manatki, to nie tak daleko!!!

Podróży w takim razie ciąg dalszy! Filia mieszkała w mieście odległym zaledwie o pięć dni marszu od miejsca gdzie się znajdowaliśmy. Droga była dość przyjemna. Korciło mnie, żeby powiedzieć o moim spotkaniu z Wampirami Xellosowi. Ten Kruk nie dawał mi spokoju. Czy ja naprawdę wyglądam jak wielkie czarne ptaszysko!? Ale coś mnie powstrzymywało. Stwierdziłam, że ostatecznie podejmę decyzje po spotkaniu ze Smoczycą, może ona dorzuci coś nowego do mojej układanki?? Doszliśmy! Tylko, że nikt nie mógł nam pomóc i wskazać adresu naszej znajomej. Wreszcie jakaś babuleńka kazała nam szukać domu za miastem. Domu? Przepraszam, prawdziwego dworku! Olbrzymi budynek i jeszcze większy przyległy do niego ogród. I zamknięta brama... Lina nacisnęła dzwonek. W drzwiach pokazała się wysoka złotowłosa kobieta. Uśmiechnęła się szeroko do Liny po czym nagle jej twarz wykrzywił grymas złości.

- Mówiłam ci pomiocie ciemności, że cię tu nie chcę! - jednym skokiem przemierzyła bramę i wylądowała... na mnie...

- Złaź ze mnie! - jaka ona jest ciężka! Myślałam, że mi połamie żebra.

- O! Myślałam, że to Xellos. Przepraszam. Zabawne, byłam pewna, że to on. Taka mroczna energia...

- Witaj Filio. Wyglądasz pięknie jak zawsze - Xellos prawiący komplementy? O co tu chodzi?

Filia pokraśniała.

- Co tu robisz?

- Przybyłem razem z nimi. Chcemy pomóc tej biedaczce znaleźć odpowiedź na nurtujące ją pytanie.

??? Nie mogę, podlizujący się Xell? Niech mi ktoś powie, że to tylko zły sen! Smoczyca obruszyła się tylko.

- Wejdźcie do środka, przecież nie będę was przyjmować w progu!

A w środku czekał obiad, z czego wszyscy byli bardzo zadowoleni. Wspominali dawne dzieje a ja się nudziłam jak mops. Wyszłam do ogrodu. Cały czas chciałam ujrzeć tego małego smoka, ale dobrze chował się przede mną. Naraz jak na zawołanie w ogrodzie pojawił się jakiś chudzieńki chłopak. W niczym nie przypominał złotej Smoczycy.

- Witaj Złotooki - chłopak skinął tylko głową i wpatrywał się we mnie. Jak ja lubię coś takiego...Wychodzę z założenia, że skoro się do kogoś zwracam, ten ktoś powinien mi odpowiedzieć. A może to już zbyt staroświeckie??

- Kim jesteś - odezwał się....

- A„eri. Podróżuję razem z tamtymi.

- Nie chodzi mi o twoje imię tylko rasę. Kim jesteś?

- Wydaje mi się, że człowiekiem. A co? Wydaje ci się, że kimś innym? - nawet nie starałam się, by mój głos brzmiał miło.

- Chyba sama w to nie wierzysz, że jesteś człowiekiem. Jesteś odszczepieńcem, pytanie brzmi, od której rasy.

- Jak na gówniarza jesteś wyjątkowo wygadany. Widać Filia zaniedbała naukę manier - Złotooki zaczynał działać mi na nerwy.

- Nie musi mnie wychowywać. Pamiętam to co było. Teoretycznie jestem więc starszy niż na to wyglądam. - przysiadł się koło mnie. - Dobrze wiem co czujesz. Też byłem jakiś czas odszczepieńcem - ni Smok ni Mazoku. Cholerna hybryda.

- Wszystko pamiętasz? Walkę, ból, przeciwników?

- Tak. Nie jest to takie straszne jak by się mogło wydawać. - spojrzał mi w oczy - Czemu z nim podróżujesz?

- Z kim?

- Z tą podstępną żmiją Xellosem.

- Bo mi pomaga poznać kim jestem.

- Zdradzi cię. On nawet nie kiwnie palcem, jeśli nie ma w tym jakiegoś celu. Uwierz mi, wiem co mówię - zaśmiał się cicho.

- Co mam więc według ciebie zrobić?

- Zostawić go. Uciec. Póki jeszcze nie jest za późno.

- Łatwo powiedzieć. Szczególnie kiedy sporo razy naprawdę mi pomógł. Bez niego nie wiedziałabym nawet ułamka tego co wiem teraz.

- Odejdź od niego, zanim stanie się coś strasznego. Za tobą idzie zniszczenie, jak kiedyś za mną.

- Nie potrafię. Już nie potrafię.

- Mazoku nie znają takich uczuć jak przyjaźń czy miłość i głupim trzeba nazwać człowieka, który łudzi się, że jest inaczej - uśmiechnął się smutno.

- Nie. Głupi jest Mazoku, który nie potrafi docenić tego co mu dają.

W tym momencie w ogrodzie pojawił się cały gang z Filią na czele. Wyglądało na to, że wszystko obgadali a ja dalej nie wiedziałam co zamierzają... Tłumaczeniem strony technicznej zajęła się ex-kapłanka. Otóż spróbuje wedrzeć się do mojego umysłu, popatrzeć na obrazy które się tam kryją i w razie wątpliwości spytać smocze bóstwo... Świetny plan, byłabym naprawdę zdziwiona gdyby wypalił.... Ale spróbować nie zaszkodzi. Usiadłyśmy naprzeciw siebie w ogrodzie. Dała mi coś do picia, gorzkie. Stwierdziła, że pomoże mi to wejść w trans. Fajnie, nie dość, że będzie mi szperała we wspomnieniach to jeszcze faszeruje mnie czymś... Powoli zaczęła ogarniać mnie senność. Głowa mi latała na wszystkie strony aż usnęłam. Gdy otworzyłam oczy, otaczała mnie zimna ciemność. Nagle zobaczyłam złote świtało i czułam jak bije od niego ciepło. To była Filia, czułam to. Chciałam podejść do niej, gdy zmroził mnie jakiś cień. Potworne zimno [zabij go], nie do wytrzymania [zabij go!].

Następną rzeczą którą pamiętam to wystraszone spojrzenie Filii. Zorientowałam się, że ktoś mi wykręca ręce i trzyma za skrzydła. Musiałam rzucić się na Filię, ale nie wiem czemu.

- Uspokój się! - Zel wykręcał mi ręce.

- Aaa! Przestań! To boli! - puścił.

- Przepraszam Filio, nie wiem co się stało - widziałam jak patrzy na moje skrzydła i dłonie, pewnie ostrza też widziała. Weszłam do jej domu. Chciałam być chwile sama. Ostatnią rzeczą przed atakiem, którą zapamiętałam był owy cień. I potem ten rozkaz... Co się ze mną dzieje? Próbowałam później odnaleźć Filię, wytłumaczyć jej co zaszło. Uśmiechała się tylko, mówiąc, że przecież nic takiego się nie stało. Położyłam się spać wcześniej. Nawet szybko zmorzył mnie sen. Przed oczami ponownie wirowało mi tysiące obrazów. [obudź się!] Jakaś siła zrzuciła mnie z łóżka i zwlokła do ogrodu. Padłam na kolana i czułam jak wzbiera we mnie moc. Coraz mocniej i mocniej. Wszyscy naraz zbiegli się do ogrodu widząc mnie na kolanach skupiającą coraz więcej mocy Myślałam, że moje ciało zaraz eksploduje z bólu. I tak jak gwałtownie się wszystko zaczęło, tak samo się skończyło. Oddychałam z trudem, jeszcze nigdy nie szastałam taka mocą. Zauważyłam, że bransoletka, prezent od Xellosa, uległa stopieniu. Leżała w trawie, przy moim kolanie. Spojrzałam po twarzach zebranych - miny mieli, jakby zaraz mieli umrzeć. Nigdzie jednak nie widziałam Xellosa. Nikt nie wiedział gdzie się podział. Nie wracaliśmy do tego co się stało. Chciałam jak najszybciej odejść. Lina widziała to. Odeszliśmy rano, następnego dnia. Podróżowałam z nimi. Nigdzie nie było śladu kapłana, zniknęły też owe dziwne sny. I oto nagle w środku jakiegoś lasu pokazał się - cały poraniony, ledwo żywy. Prosił, żebyśmy mu pomogli i natychmiast udali się w pewne miejsce - mi ta nazwa nic nie mówiła, ale Zel wiedział gdzie to jest. Po chwili zniknął.

- Nie podoba mi się to. On coś knuję.

- Zel, czemu wszędzie widzisz spiski? Może tym razem naprawdę się w coś wpakował?

- Lino, ufasz mu?

- Nie, ale nie zostawię go w potrzebie! A„eri co ty na to?

- Idźmy tam.

Na miejscu znaleźliśmy wejście do olbrzymiej pieczary. Z duszą na ramionach zanurzyliśmy się w ciemność. Korytarz zdawać by się mogło, że prowadził do nikąd. Nagle, w podłodze uruchomione musiały zostać jakieś zapadnie. Wszyscy zjechaliśmy w dół oddzielnymi tunelami. Wylądowałam w dość obszernej, słabo oświetlonej sali. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyłam moich przyjaciół zamkniętych w lekko fosforyzujących kryształach. Co tu się dzieje?! Usłyszałam śmiech. Jakiś mały pokraczny potworek stał na półce skalnej nade mą.

- Co tu się dzieje? Gdzie jest Xellos?

- Szefie, miałeś racje, że przyjdą. Ale jaja! - posłałam w jego kierunku pocisk. Zapiszczał cicho.

- Szefie, ona mnie atakuje!

- Skoro ja denerwujesz to mnie to nie dziwi - ten głos! Obok potworka pokazała się postać w czarnych szatach.

- Xellos? O co tu chodzi? Co się dzieje?!

- Zawsze musisz wszystko wiedzieć. Jesteś taka dociekliwa. - w jego głosie słyszałam kpinę.

- O co chodzi? - wyraźnie zaczynałam tracić cierpliwość.

- Zanim zacznę - radzę nie atakować ci niczego - każdy twój atak odbije się na twoich znajomych. A o co chodzi? To bardzo proste, pomożesz nam rodowi Mazoku wskrzesić naszego przywódcę Rubinookiego.

- Co?! - zatkało mnie. - Rubinookiego!? Ja?! Oszalałeś?!

- Nie moja droga. Masz wystarczająco dużo mocy, żeby to zrobić. I zrobisz. - jego ton stawał się coraz zimniejszy.

- Chyba cos ci się pomyliło. To przecież Lina jest tu obdarzona wielka mocą nie ja. Do niej powinieneś się zgłosić.

- Chyba masz mnie za głupca, Bajarko. Dobrze wiem, że jesteś od niej silniejsza. Że możesz się stać w każdej chwili silniejsza. Wiem, że możesz dowolnie powiększać swoja pojemność magiczną. Wypatrzyłem to w twoich snach.

- To byłeś ty? Ten cień? Ale jak?

- Bransoletka, którą ci dałem. Niestety twój instynkt, który jest widać bardziej czuły niż ty sama, kazał ci ja zniszczyć. Ale nie szkodzi. Myślę, że masz wystarczająco dużo mocy by nam pomóc.

- Czyli to wszystko to było jedno wielkie kłamstwo? - mówiłam bardziej do siebie niż do niego.

- Tak, skarbie. Łatwo było cię kontrolować. Masz takie skromne potrzeby - uśmiechnął się szpetnie.

- Ho ho, Szefie, ależ z ciebie drań!

- Przestań! - chciałam zaatakować tego małego ,ale przypomniałam sobie co mówił Xellos. Pohamowałam gniew.

- Jakież to przykre. Chciałabyś mu dołożyć i nie możesz. Oszczędzaj energie, przyda ci się jej każda kropla.

- Skąd pewność, że ci pomogę?

- Bo jeśli odmówisz, zabije Twoich przyjaciół i ciebie.

- Jeśli wskrzeszę Rubinookiego, to i tak zginiemy.

- Ale on może zrobić to szybko i bezboleśnie. Ja niekoniecznie - żeby udowodnić słuszność swoich słów podszedł do kryształu w którym była Amelia. Po chwili widziałam jak mała zwijała się z bólu.

- Przestań!

- Pomożesz nam czy nie? - wredny uśmieszek ponownie zagościł na jego twarzy - wciąż nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Przypomniałam sobie Regisa i Złotookiego, gdy mnie ostrzegali. Nie wierzyłam im a jednak. Przypomniał mi się też ten pyskaty Alex. Miałeś racje wampirze, zniszczę świat, ale ja nie mam wyboru, żadnego. Nawet jeśli mam za mało mocy... Nie zginę. Opadnę bez sił i zasnę. Potem znów będzie można próbować.

- Jaka jest twoja odpowiedź?

- Pomogę - wyszeptałam cicho.

- Zuch dziewczyna! To zabieraj się do roboty. Nie każmy mu czekać.

Spojrzałam ostatni raz na moich przyjaciół. Wybaczcie mi, ale nie mam wyboru. Rozwinęłam skrzydła i łykając łzy zaczęłam skupiać moc. Było jej coraz więcej i więcej. Nie zauważyłam nawet kiedy ogarnęła mnie ciemność. Znowu usłyszałam szum wody i te dźwięki [nieprzenikniona ciemność...] Tym razem jednak mogłam je zrozumieć [...niech wypełni się!].

- Xellos! Dołączysz do mnie w śmierci?

- O czym ty mówisz? Nadmiar energii pomieszał ci w główce?

- Nieprzenikniona ciemność, czarniejsza od śmierci, szkarłat płynącej krwi...

- Nie przestraszysz mnie tym. Dobrze o tym wiesz.

- ...pogrzebana w strumieniu czasu, wielka potęga tkwi, oto ja sługa twój, naczynie puste. Niech wypełni się ono istotą twoją, niech służy woli twej. Nasza umowa niechaj teraz wypełni się! Pani Koszmarów, przyzywam cię! - czułam jak osuwam się w ciemność. Ostatnią rzeczą jaką ujrzałam było zdumienie na twarzy Xellosa. Ja umieram, nie czuję już nic prócz spokoju. Żegnajcie przyjaciele i wybaczcie mi...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.