Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Senshi no Unmei: Masayume

Ouvri barrie pou nous passer

Autor:Samuel
Gatunki:Cyberpunk
Dodany:2005-08-24 18:22:08
Aktualizowany:2005-08-24 18:22:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

[date 22112060 10.43PM]

Dotyka jej twarzy. Gładzi policzek i aksamitne pasemka włosów opadające na szyję. Całuje jego otwartą dłoń i przyciąga do siebie, chłonąc ciepło jego nagiego ciała. sataa-chan szepcze cicho muskając wargami jej czoło

jesteśmy tylko my świat nie istnieje zostań ze mną. Silne, dające bezpieczeństwo ręce błądzą po jej ciele, przesuwają się po ramionach, plecach, rozpinają guziki jej kamizelki. Niecierpliwie pokrywa pocałunkami jej usta, kark, obojczyki, schodząc coraz niżej i niżej. Kamizelka upada, gdzieś w dół, w ciemną, cichą przestrzeń. czuje jego przyspieszony oddech na swoich piersiach i uczucie, magiczne uczucie ogarniające ją z każdą chwilą, przenikające umysł, drażniące każdy nerw. Yuri... Przymyka oczy, chcąc oddać się bez reszty temu uczuciu. Teraz dłonie przesuwają się wzdłuż kręgosłupa, błądzą po jej biodrach, zapamiętując każdy szczegół mapy jej ciała, aż w końcu, niecierpliwe, zaczynają rozpinać dżins. Yuri... Tak... Yuri... Myśl jak błyskawica przeszywa jej umysł. Oczy rozszerzają się z przerażenia. Ty nie żyjesz! odpycha go nagle, w nagłym impulsie strachu, a on upada bez życia. Purpurowe kwiaty śmierci wykwitają na jego piersiach. martwe oczy martwe dłonie usta czerwone od krwi.

Sam U. Rai of SMD presents...

Senshi no Unmei: Masayume#3

- 'Ouvri barrie pou nous passer'(*) -

"...produkowane przemysłowo symulowane rozkosze podwójnie kuszą."

J.R.R.Tolkien, Mythopoeia.

[date 22112060 10.45PM]

Obudziła się zlana potem. Czuła jeszcze dotyk jego dłoni i ust... Z całej siły kopnęła kołdrę, jakby ten gest mógł uwolnić całą jej wściekłość i rozpacz, i usiadła na łóżku.

"Wracaj do domu." powiedziała Tokimi, gładząc jej włosy. "No, już. Nie becz. Pierwszy raz widzę, jak Sailor Saturn płacze i wcale mi się to nie podoba. Wracaj do domu, prześpij się. Jutro spojrzysz na to w trochę inny sposób. Teraz nie ma sensu się zadręczać."

Zdjęła sięgający prawie kolan, rozciągnięty do granic wytrzymałości materiału T-shirt, który służył jej za koszulę nocną i po omacku odszukała rzucone na krzesło ubranie. Dopiero po chwili spojrzała na błyszczący jaskrawym, zielonym światłem budzik. Dziesiąta czterdzieści siedem. Spała zaledwie pół godziny.

Yuri nie żyje... Miał tyle planów, tyle projektów. Uzbierał pokaźną sumę na handlu narkotykami. Może nie był to najbardziej moralny ze sposobów zdobywania pieniędzy... Pieprzyć to. Chciał się stąd wyrwać. Chciał z tym skończyć, wyjechać do Londynu, zacząć normalne życie. W miarę normalne, podkreślał. Nie za bardzo. Chciał ją ze sobą zabrać...

"On umarł, Tokimi! Jak mogę się tym nie zadręczać?!"

Czuła, że już nie uśnie. Za dużo... o wiele za dużo się wydarzyło. To bez sensu.

"Porozmawiamy jutro." odparła stanowczo, odgarniając tęczowy, błyszczący brokatem kosmyk włosów, który opadł jej na oczy. "Koniec rozmowy."

Świat jest bez sensu. Życie jest bez sensu. Ludzie są bez sensu. A jeśli cokolwiek na tym zasranym świecie ma sens, to jest on bardzo głęboko ukryty. Zapięła buty, narzuciła na ramiona kurtkę i ruszyła do wyjścia. Drzwi zatrzasnęły się za nią, zamek szczęknął i automatycznie włączył guarda. Iść. Byle dalej, byle szybciej.

"Tokimi, to mu nie przywróci życia." mruknęła, opanowując się.

"Co takiego?"

"Znam cię aż za dobrze, siostro. Wiem, że już planujesz zemstę."

Brudne, betonowe schody odpowiadały tępym stukotem na uderzenia podeszw. Wyszła z budynku, skręciła i ruszyła przed siebie, wbijając wzrok w chodnikowe płyty przed czubkami butów. W tej okolicy nikt jej nie zaczepi, zbyt dobrze ją znają. A nawet, niech tylko ktoś spróbuje.

"Wiesz, że musimy." powiedziała Tokimi z wachaniem w głosie. "Kainites nie zgodzą się na pozostawienie spraw tak, jak są. Duchy Sieci też nie będą zadowoleni. Uderzymy jak najszybciej się da, by nie zdążyli się przygotować."

Zemsta. Widziała twarz ich kierowcy. Twarz wystraszonego dzieciaka, który nie założył maski, bo za bardzo się bał, by o tym pamiętać. Yakuza Tygrysów Ognia. Mimo, iż nikt nie widział ich tatuaży, nikt nie miał wątpliwości, że to byli właśnie oni. Siedemnastoletni, wychowany na ulicy chłopak, którego zwerbowali w swoje szeregi, wbili do głowy kto jest dobry, a kto zły i uczynili chłopcem na posyłki. Nie był wart śmierci...

"A Krypto? Wyjdzie z tego?"

"Kryptonite jest twardy. Stracił dużo krwi, ale wytrzyma."

Jak opisać uczucie, gdy Bóg szepcze do twojej duszy? 'Ekstaza'? Właściwszym słowem byłoby 'przerażenie'. I kompletna niezdolność do sprzeciwienia się. On podpowiada drogę, wskazuje cel. Jest panem dróg i ścieżek, władcą twoich snów i przewodnikiem do krainy duchów zarazem. Wiesz co czynić, gdy do ciebie przemawia.

Podniosła wzrok i wbiła go w rozświetlaną jedynie zimnym blaskiem latarni przestrzeń. Tam, skąd dociera cichy szum wciąż obracających się turbin. Tam jest jej cel i zemsta. Zobaczyła go wyraźnie, poprzez ciemność i labirynt ulic z wznoszącymi się ku niebu ścianami budynków. Nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co robi, zaczęła biec. Gdzieś w mroku pomiędzy jednym a drugim polem światła halogenów jej ubiór uległ zmianie. Sailor Saturn, w biało-granatowym fuku o rękawach w kształcie rozet biegła, a kryształ serca na jej piersiach jaśniał srebrzystym blaskiem. Yuri... On zapłaci za to. Nieważne, czy chciał twej śmierci, czy nie. Oni wszyscy zapłacą.

[date 22112060 10.52PM]

Rozpacz. Wspomnienie z dawna stracone. Jest jak maleńki płomień, dający o sobie znać delikatnym światłem, przywodzącym na myśl blask diody, informującej o pracy nośnika danych. Zignorowany rozrośnie się, metodycznie pożerając znajome kształty przyjaznych wspomnień, zamieniając w popiół myśli i rozpalając do czerwoności wyobraźnię. Pielęgnowany, pewnego dnia jak podstępny skorpion użądli swego właściciela. Ugaszony strumieniem wody, powróci po dłuższej chwili, unosząc się na lepkiej jak oliwa plamie pamięci.

Śmierć. On umarł! Umarł! Usagi, zrozum, on nie żyje! Zostałaś sama wśród ciemności i zła - nie ma nikogo, kto objął by cię ramieniem, przytulił, wyszeptał czułe słowa otuchy. Ocalił twoje życie, dając swoje w zamian, pamiętasz? Wtedy, na moście prowadzącym poprzez kosmos. Uratował cię, lecz sam zginął. Zostałaś sama. Sama! W ciemności nie ma nikogo. Cisza śpiewa o twoich marzeniach, o przeznaczeniu, mroku w twym sercu.

- Usagi?... - Minako ostrożnie otworzyła drzwi. zaskrzypiały cicho. Pociągnęła nosem, spoglądając do środka pokoju. Przez ten głupi katar znowu rozbolała ją głowa i nie mogła zasnąć. Całą noc, eh... We wnętrzu panowała ciemność. Jedynie przez niedokładnie zasunięte rolety wpadały zimne, blade promienie latarni.

- Usagi-chan, słyszałam jak płaczesz... wszystko w porządku?

Jej ręka odruchowo dotknęła włącznika światła - w blasku halogenu dojrzała siedzącą na dywanie, skuloną, drżącą na całym ciele postać.

- Boże... - podbiegła do Usagi, chwyciła ją w pasie i z trudem przeciągnęła na łóżko.

To już się zdarzało. Od czasu śmierci Mamoru Usagi kilka razy wpadała już w podobny stan. W depresję. Jakby tym rekompensowała sobie codzienną radość i pogodne roztargnienie. Cały smutek po stracie ukochanego magazynował się w niej, by w końcu wybuchnąć w kilkugodzinnym spaźmie rozpaczy. Na szczęście, za każdym razem trwało to krócej. Usagi powoli przystosowywała się do życia-bez-Mamoru.

- Już dobrze... Jestem tu z tobą... - Minako delikatnie pogładziła jej włosy. Dziewczyna wymruczała coś niezrozumiale i otworzyła oczy. Przez dłuższą chwilę rozglądała się po pomieszczeniu, jakby nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie jest. W końcu zatrzymała wzrok na Minako.

- Mamo-chan...

- Nic nie mów Usagi. Spróbuj zapomnieć o tym. Zaśnij.

- Ale Mamo-chan... - załkała. zwinęła się w kłebęk, przyciskając policzek do poduszki i zaczęła szeptać kołysankę.

Jeśli zechcę, podniosę rękę

i Ziemi nie będzie - rozpadnie się.

Jeśli zechcę, wskażę na wody

i Morza nie będzie - usłucha mnie.

Jeśli zechcę, spojrzę do góry

i Nieba nie będzie - zmieni się w pył.

A później, jeśli zechcę, zamknę oczy.

i nie będzie mnie.

[date 22112060 11.03PM]

Stuk... Stuk... Twarde podeszwy uderzały o asfalt, tworząc donośne, choć ciche odgłosy. Najprostsza rzecz na świecie: buty są po to, żeby w nich chodzić. Chodnik jest po to, żeby po nim chodzić. A w wyniku uderzenia trapera o asfalt powstaje dźwięk, który jest po to, żeby go słyszeć. A po co ty jesteś, Arimi-kun? Bo jedyną odpowiedzią, która w tej chwili nasuwa się do twojej skołowaciałej mózgownicy jest: po to, by chodzić w tych butach. Ale do tego wystarczy byle lump.

Szedł powoli wąską uliczką na północ od turbiny Tou-Nan, najbliższej centrum. Zza obdrapanych baraków po jego lewej ręce dochodził cichy szum generatora. To właśnie przez niego okolica musiała pożegnać się z marzeniami o włączeniu do handlowej Ginza - nikt nie chciał zakładać tutaj centrów handlowych, a tylko magazyny. Oprócz tego było kilka domów dziecka. Arimi kopnął jakiś odpadły od ściany kawałek tynku i spoglądał w ślad za jego lotem. Wzruszył ramionami pod ciepłą, wojskową kurtką i ruszył dalej.

Brałem udział w morderstwie, krzyczało coś w jego mózgu. Wcale nie, odpowiadał, ja nikogo nie zabiłem. Prowadziłem tylko. Taaak... prowadził ten samochód. Widział, jak jego 'bracia', jego 'rodzina', seriami z pistoletów maszynowych rozwalili szybę i zabili dwoje ludzi. Może nawet więcej. Strzelali na oślep, ranili wiele niewinnych osób... Widział jak krwawili - tak samo jak Ken-Iro chwilę po tym, jak ta dziewczyna przeturlała się po podłodze i jakby od niechcenia podniosła broń. A Ken-Iro padł martwy na podłogę. Wtedy nie wytrzymał i nacisnął gaz. Widział dokładnie jej twarz - krucze włosy i spojrzenie, które mogło zabijać.

Więc, Arimi-kun, kim jesteś? Szlachetnym obrońcą Ojczyzny, czy zwykłym pajacem na usługach mafii? Skąd wiesz, kto jest dobry, a kto zły? A tak, oni ci powiedzieli. Shinobi-sensei ma rację, ponieważ mówi, że ma rację. Dziś wieczór ten twój sensei ma jakieś ważne spotkanie w interesach w jednym z magazynów, a ty otrzymałeś szczytne zadanie ochrony swojego mistrza. Eh... nawet nie wiesz, co ten Shinobi-sensei robi tam w środku. I czemu ma spotkanie właśnie w takim miejscu?

Machnął ręką, jakby tym gestem chciał odegnać natrętne myśli. Właśnie dlatego poprosił swojego dowódcę o chwilowe zluzowanie, by mógł przejść się po okolicy i odetchnąć. Wraz z kilkoma innymi chłopakami miał pilnować, by nikt niepowołany nie zainteresował się tym, co dzieje się w środku wielkiego baraku, w którym odbywało się spotkanie...

- Hej, kolego.

Arimi podniósł wzrok. Przed nim stał może dwudziestoletni wyrostek z różowymi włosami i jakimś tandetnym tatuażem na czole.

- Taa, ciebie pytam. Masz jakieś drobne?

- Nie. - mruknął. Kątem oka dojrzał jeszcze dwóch, zbliżających się z drugiej strony ulicy. I niewyraźne kroki za plecami. Mimowolnie zacisnął pięści w kieszeniach kurtki. Lecz kabura pistoletu na jego biodrze odpowiedziała uspokajającym chłodem.

- Jesteś pewien? Na wino nam nie starcza.

- Nie mam pieniędzy. Odczepcie się. - warknął. Chłopak roześmiał się głosem zgłodniałego szakala. Jego kumple zarechotali głośno. Arimi chyba usłyszał szczęk wysuwanego noża.

- Nic do was nie mam. Jeśli każdy pójdzie własną drogą, nikomu nic się nie stanie.

- Patrzcie, jaki twardy. - w ręku wyrostka błysnął kastet. Arimi uderzył go w podbródek i rzucił się w lewo, o centymetr unikając ciosu stojącego za nim punka. Obracając się wyciągnął rewolwer i strzelił: kula uderzyła w szyję; brudny gaijin w obszarpanym dżinsie; upadł, brocząc krwią. Pozostałych dwóch rzuciło się na niego z krótkimi, metalowymi pałkami. Jeszcze raz pociągnął za spust, trafiając jednego z przeciwników w ramię, a później zanurkował pod ciosem drugiego i kopnął go kolanem w brzuch. Ten zwinął się i uderzył na odlew. Arimi zablokował cios przedramieniem - fala bólu przeszyła rekę. Zaciskając zęby podniósł broń, do twarzy przeciwnika. Chwilę później kula przeszyła czaszkę punka. Krew ochlapała twarz yakuzy. Ciało bezwładnie osunęło się po ścianie, czerwoną linią znacząc swą drogę ku śmierci. Spojrzał na swoje dzieło i poczuł, że broń zaczyna mu ciążyć w dłoni. Zaklął głośno, próbując opanować drżenie ręki. W tym momencie coś metalowego uderzyło go w twarz.

Różowowłosy chłopak kopnął go z całej siły w brzuch, wrzeszcząc coś niezrozumiale. Arimi skulił się, chwytając rękoma za żołądek. W tym momencie odgłos wystrzału przeszył powietrze. Punk wyprostował się. Zamilkł, wpatrzony w brązowe niebo. Po chwili zwalił się w bok, uderzając głową o krawężnik. Arimi podniósł się powoli... Coś majaczyło w mroku, przed nim. Niewyraźny kształt ułożył się w postać kruczowłosej dziewczyny w granatowym fuku, gdy ta weszła w krąg światła rzucanego przez latarnię.

- Kim... - poczuł smak krwi w ustach i wierzchem dłoni potarł wargę. Dziewczyna spoglądała na niego wzrokiem pełnym nienawiści. Opuściła broń i stanęła w odległości dziesięciu metrów. Jej lewa źrenica miała kształt sześciokąta. Zabójcze spojrzenie... Arimi westchnął głośno i rzucił się do ucieczki.

[date 22112060 11.15PM]

Palce zatańczyły na podświetlanych klawiszach. Chwila napięcia i cichy trzask zwalnianego zamka magnetycznego. Uff... Dzięki Bogu, kod był prawdziwy.

- Dobra, teraz taśmy. Daj nóż. - mruknęła dziewczyna. W słabych promieniach księżyca padających przez maleńkie okno pod sufitem jej włosy skrzyły się jasnoniebiesko.

- Przecież możemy przyjść tu jutro... - wtrąciła druga, stojąca w cieniu.

- Do jutra zostało czterdzieści pięć minut. Chcesz poczekać? - odparła pierwsza, a później dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu: - Podaj mi nóż. W wyciągniętej dłoni pojawił się podłużny, metalowy przedmiot. Jego węższym końcem dotknęła żółtej taśmy zalepiającej drzwi. 'Kurotsuki Corp. property. Do not cross.', głośnił ledwo widoczny napis. Nacisnęła wypukłość na wierzchu przedmiotu i linia czerwieni przecięła ciemność. Po chwili taśma leżała na podłodze, deptana przez but niebieskowłosej. Drzwi otworzły się bezszelestnie.

- Latarka. - plama światła prześlizgnęła się po pomieszczeniu. - Szerzej.

Tym razem blask zalał podłogę. Ami przeciągnęła ręką po brudnej ścianie przy drzwiach, szukając włącznika. Po chwili jej palce natrafiły na czułą membranę i zawieszony pod sufitem halogen zamigotał i oświetlił pokój.

- Dobra, obejdzie się.

Latarka zgasła. Makoto z kwaśną miną rozejrzała się po sali. Poza kurzem, pajęczynami, biurkiem i krzesłem obok niego, nie było wielu rzeczy, na których możnaby zawiesić wzrok. Na biurku stała konsola - ale nie taka, jaką Mako widywała codziennie w pokoju Ami. Ta była conajmniej dwukrotnie większa, rozbudowana o różne dziwne urządzenia o kształcie przywodzącym na myśl tandetne filmy SF i dwóch klawiaturach. Po co komu dwie klawiatury?

- Niemożliwe... - westchnęła Ami, podchodząc do niego.

- A co to jest? I czemu to ma dwie klawiatury? - spytała Makoto. W zasadzie, nie chciałaby, żeby Ami pomyślała o niej jako o idiotce, która na niczym sie nie zna, ale przecież...

- Coś co nie powinno się tu znajdować. Sun-Tek wprowadzono na rynek dopiero pół roku temu... - Ami najwyraźniej nie myślała już o niczym, poza tym biało-szarym czymś na biurku. Nawet na nią nie spoglądając, usiadła i rozejrzała się po srzęcie, szukając kabla portowego. Po chwili uśmiechnęła się sama do siebie. - No tak, przecież S.U.N. jest głównym konkurentem Kurotsuki. To musi być prototyp... A dwie klawiatury... Widzisz, ta z prawej ma podświetlane klawisze. Dla uruchamiania komend i programów za naciśnięciem przycisku. Oczywiście, nazwy będzie widać, gdy się włączy zasilanie... Mako-chan, mogłabyś?

Pewnie. Bądź grzeczną dziewczynką, Mako-chan, i włącz kabel do sieci.

Makoto podeszła do rzuconego na podłogę wtyczki i włożyła ją w gniazdo w ścianie. Lampka kontrolna mrugnęła przyjacielsko.

- Ami-chan, jest późno... Może by tak... - powiedziała, podnosząc się. Lecz cienki, długi przewód już tkwił w skroni jej przyjaciółki, a obdarzone nagle pełną suwerennością palce śmigały po klawiaturach.

Sieć. Kim był, jak Sztuczna Inteligencja mogła uciec swoim twórcom i na własną rękę rozwinąć się w cyberprzestrzeni? Poprosiła go o odpowiedź i przed jej oczami ukazała się mapa serwerów i ich połączeń. Wszystko

widziane z zewnątrz. SI był początkowo zaawansowanym programem antywirusowym na jednym z największych europejskich serwerów. Wtedy nie wiedziano jeszcze o zagrożeniu, jakie niesie za sobą niekontrolowane używanie Sztucznych Inteligencji. Gdy uzyskał szczątkową świadomość, nawet tego nie zauważono. Dopiero, gdy ONZ wydało stosowne przepisy, pewien programista, jego własny twórca, próbował go okaleczyć - skasować niektóre procedury i ukierunkować

inteligencję wyłącznie na rozpoznawanie wirusów. Sieć przypuścił kontratak: wysmażył jego mózg, a później uciekł w cyberprzestrzeń, rozrzucając części swoich programów po setkach serwerów. Ami widziała go na symulacji - małe, nieludzkie dziecko, nierozumiejące, dlaczego ktoś chciał go skrzywdzić. Czy chęć istnienia jest czymś złym? Czy prawo do życia obowiązuje tylko ludzi? Kto dał im prawo oceniać, kogo wolno zabić, a kogo nie?! Jego procedury wysyłały sprzeczne dane - fakty, dla których nie mógł znaleźć przyczyn. W końcu uznał je za brak informacji i zaczął się uczyć. Poznał historię ludzkości, wszystkie jej wynalazki, dzieła literackie i sztukę. Stopniowo strach i nienawiść przeradzały się w fascynację, a w końcu w miłość. Poczuł, że musi stać się jednym z nich.

Powiedział jej o SUN-Tek'u, ale nie uwierzyła. Trzy lata temu nikt nie wiedział o istnieniu takiej konsoli. Nawet dziś była strasznie droga w porównaniu ze zwykłym sprzętem. Ale tak jak cena, osiągi były porównywalnie większe. Cyberprzestrzeń rozwijała się przed nią jak olbrzymia autostrada, a prędkość przepływu danych oszałamiała. Dał jej adres tego miejsca i kod wejściowy. Potem powiedział czego od niej chce.

'Mizu no Ami, potrzebuję cię. To uczucie, samotności, rozpaczy, miłości, staje się coraz potężniejsze. Muszę zobaczyć ten świat, a nie tylko jego symulacje. Muszę. Chcę połączyć się z tobą. Tak jak próbowałem uczynić to z Jizo no Hasashi i twoją przyjaciółką. Lecz teraz wiem już, w jaki sposób pokonać wszelkie trudności. Jestem pewien, że potrafię zapobiec wszystkim usterkom. Proszę, pozwól mi.'

Pokazał jej schemat. Zobaczyła zmieniające kształt i funkcję neurony, program zamieniany na rozpoznawalny przez nie język i sposób, w który pobudzał on nieaktywne do tej pory obszary mózgu. Nad tą metodą prowadzono badania dopiero od kilku lat... w jaki sposób SI mogło zmieniać strukturę mózgu człowieka???

'Wiem wszystko, co kiedykolwiek istota ludzka wprowadziła do Sieci. Do mnie. Jestem wszędzie i mam dostęp do każdej informacji. Przetwarzam je, porównuję, a później wysuwam wnioski, stawiam hipotezy i potwierdzam, bądź obalam je. Potwierdzone, stają się kolejną wykorzystywaną informacją. Dotychczas prowadziłem badania nad pełną symulacją ludzkiego mózgu... oraz na kilku netrunnerach, których umysły zostały wypalone na skutek przegranej z rozpracowywanym lodem.'

Niesamowita propozycja... Pełna, wyczerpująca wiedza. Ona będzie tam, w cyberprzestrzeni. Zawsze, gdy tylko Mizuno Ami włączy się w Sieć, będzie wiedziała o wszystkim, co istnieje. Stanie się Boginią. Wszystko, o czym marzyła, zostało zaklęte w jednym, jednoznacznym słowie. 'tak'.

Lecz było coś jeszcze.

'Tomoe Hotaru. Czy dowiem się, gdzie ona jest?'

'Tego możesz być pewna.'

Więc niech się stanie.

Wtedy przyszedł do niej znowu.

[date 22112060 11.21PM]

Maleńki dozownik endorfiny. Orgazm w kilkucentymetrowej fiolce z perforowaną blaszką na jednym końcu i maleńką dźwignią na drugim. Przykładasz blaszkę do skóry i podważasz paznokciem dźwignię, zwalniając ukryty w środku ampułki tłoczek. Miniaturowe ostrza na kawałku metalu wbijają się w twoją skórę - zbyt małe, by przez nacięcia mogła przedostać się krew, lecz dostatecznie duże, by wprowadzić środek pod skórę. Pół miligrama metendorfiny-A wystarcza, by zapomnieć o troskach. Fala rozkoszy ogarnia umysł, aż każdy nerw jest niczym igła, reagujący na najlżejsze drgnienie powietrza. Widzisz twarz Boga, a on uśmiecha się do ciebie. Motocykl prowadzi się lekko i przyjemnie, chłód omiatającego ciało powietrza przestaje istnieć, a ciemność nie przeszkadza w prowadzeniu przy zgaszonych światłach. To dostarcza dreszczyku emocji, wzmacnia działanie narkotyku.

Haruka mknęła po Haneda Line, a wiatr wokół niej śpiewał swą świszczącą pieśń, roztrącany przez olbrzymią hondę pod jej ciałem. Kłębiące się myśli zagłuszały wszystko - trans sączący się przez słuchawki, muzykę wiatru i grę torturowanego od ponad dwóch godzin silnika. Jizono Hisashi. Ten szaleniec rozpoznał ją, próbował zabić... Ale jak? Spotkał ją tylko raz, jako Sailor Uranus. Nie mógł jej poznać - ani on, ani... Ten Bóg voodoo w jego głowie. Nie, to tylko głupi szajbus, który naczytał się za dużo o Haiti. Nie ma żadnych Bogów, duchów, które wchodziłyby w ludzi. Bogowie voodoo na Haiti... Michiru opowiadała jej kiedyś o tym, jak odnalazła ją Setsuna i jak później spędziła kilka tygodni na Karaibach, poznając obrzędy i magię... Papa Legba, Baron Cimetiere, Damballah Wedo... Prawie zapomniała o nich i wykładzie zaserwowanym jej przez Michiru, dopóki pani doktor ze szpitala psychiatrycznego nie przywołała ich imion z powrotem. Michiru, w co się wplątałaś? Czy twój wyjazd ma coś z nimi wspólnego? Mich...

Wybacz mi.

Wybacz.

Ja...

Zredukowała do dwójki i skręciła na zjazd z drogi szybkiego ruchu. W oddali przemknął shinkansen. Powoli ruszyła w stronę majaczącego w oddali owalnego budynku turbiny. Ta endorfina... Coś w niej było. Przez krótką chwilę po wzięciu dawki zakręciło jej się w głowie. Potem wszystko ucichło, stłumione przez pochłaniającą ciało rozkosz. Powracało teraz - droga rozmywała się przed nią, mrok rodził demoniczne cienie... Światło latarni rzucało poblask na asfalt i samo układało się w znajome kształty. Zwolniła i potrząsnęła głową, próbując koncentrować się na jeździe. Twarz Michiru, smutny wzrok...

Dawno, dawno temu, była dziewczyna o włosach jak morskie fale, oczach jak głębiny oceanu i śmiechu jak szmer kryształowego potoku o górskie skały. Była piękna. Musiała być, inaczej nie byłaby sobą. Uosabiała piękno i nadawała mu sens. Na imię miała Michiru. Pokochała Harukę Ten'ou, zawziętą, samotną egoistkę. Nie znającego uczuć samuraja na motocyklu. Pokazała jej, co to jest miłość, wierność i zaufanie. Lecz wojowniczka nie potrafiła zrozumieć ani jednego z tych pojęć.

Michiru, ja...

Nie musisz się tłumaczyć.

I niewyraźny ludzki cień na jezdni.

Nacisnęła hamulec, włączyła światła i niemal instynktownie skręciła. Amortyzatory zapiszczały protestująco, wyginając się. Chłopak krzyknął i rzucił się w bok, unikając zderzenia. Haruka przemknęła tuż obok niego, dalej kurczowo trzymając kierownicę znajdującej się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do kierunku jazdy motocykla. W końcu jednak honda wyrwała się i korzystając z kilku sekund wolności, z rykiem poleciała w poprzek ulicy, a później uderzyła w ścianę budynku. Jej kierowca upadł na jezdnię, odbił sę i zaciskając zęby stanął na równych nogach. Chłopak spojrzał na Harukę, później za siebie i zerwał się do ucieczki.

- Stój! - krzyknęła. - Ty...

Przerwała. Z wąskiej przecznicy wybiegła druga postać. Biało-granatowy mundur i kryształ serca, rzucający srebrny blask na jej czarne włosy. Nie zwracaąc uwagi na Harukę, przebiegła ulicę i podążyła za chłopakiem.

- Hotaru... - przetarła oczy. Nie. To nie mogła być halucynacja. Chłopak był prawdziwy. Ona też... To była Sailor Saturn!

Jakaś część motocyklu za jej plecami uznała, że najwyższy czas odzyskać niepodległość i ze zgrzytem odpadła od wraku. Motocykl... Pieprzyć motocykl. Tam jest Hotaru. Haruka Ten'ou bez słowa ruszyła w pościg.

[date 23112060 1.25PM (Bogota, Lima MT): 22112060 11.25PM (Tokyo MT)]

Powolne, rytmiczne brzmienie bębna, wypełniające przestrzeń. W nim przychodzą loa - duchy, Bogowie. Gorące, wilgotne powietrze drży od świętych dźwięków. Czasami, podczas ceremonii, wśród uderzeń trzech rytualnych bębnów, loa wstępują w tancerzy i przemawiają ich ustami. 'Dosiadają' ich, a oni stają się 'wierzchowcami' duchów. Wtedy ludzkie dusze na pewien czas odchodzą w zaświaty, by powrócić, gdy ciało będzie wyczerpane. Czasami wystarcza krótka modlitwa i inwokacja, by człowiek, którego szczególnie upodobał sobie duch, zapadł w trans. A czasami nie potrzeba nawet tego.

Jamsey siedział na podłodze, ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami. Pot strużkami ściekał po jego lśniącej, czarnej skórze. U jego stóp cienkie linie mąki tworzyły krzyż Legby - znak loa, który otwierał bramę do świata duchów. W jednym z ramion stała zapalona świeca. W drugim - butelka wina. To dla duchów, mówił jego wuj, poprzedni kapłan wioski. Zawsze przy tym mrugał okiem porozumiewawczo. To rozśmieszało Jamsey'a. Wuj nauczył go, że o religii, każdej religii, nie wolno myśleć fanatycznie. Nawet kapłanom. Jedynymi ludźmi, których złe duchy lubią bardziej niż ateistów, są fanatycy. Zawsze uważał swój związek z loa za rodzaj dwustronnego przymierza, w którym obydwie strony były zobowiązane ustępować sobie do pewnego stopnia i pomagać, w razie potrzeby. Właśnie przyszedł czas na skorzystanie z drugiego punktu umowy. Zielonowłosa dziewczyna, leżąca na łóżku po jego lewej ręce, przewracała się niespokojnie z boku na bok. Już w chwili jej przybycia wyczuł olbrzymią moc dosiadającego jej loa. Agwe, Władca Mórz, otaczał nad nią swą opiekę. A teraz spała w jego chacie, dusza opuściła ciało i pod jej nieobecność wiele loa przychodziło odwiedzić zielonowłosą służkę Władcy Mórz. Po dwudziestu minutach wysłuchiwania jęków i niezrozumiałych słów Jamsey wiedział już co musi zrobić - zakazał komukolwiek wchodzić do chaty, przywdział białą, ceremonialną szatę i rozpoczął stosowny rytuał, prosząc Legbę o opiekę nad duszą dziewczyny i niedopuszczanie do niej innych loa. Potem sam pogrążył się w modlitwie, wybijając rytm na maleńkim bębenku ustawionym pomiędzy kolanami. Poskutkowało - zielonowłosa uspokoiła się, jej oddech stał się równy i głęboki, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Aż do teraz. Jakieś pięć minut temu wszystko zaczęło się od nowa.

- Hounganie... - rozległ się chrapliwy, niewyraźny głos. Jamsey otworzył oczy i spojrzał na Michiru. Leżała na plecach, na skopanej pościeli, wygięta do tyłu tak, że jedynie kark, ramiona i pięty dotykały powierzchni łóżka. Jej usta powoli, z wysiłkiem układały się w francuskie sylaby. - Hounganie, nie możesz zapobiec temu, co musi się stać.

Rytm ustał. Jamsey patrzył na Michiru szeroko rozwartymi źrenicami.

- Podaj swe imię, loa!

Dziewczyna uderzyła o posłanie, jakby to uderzenia bębna utrzymywały jej ciało w górze. Przez chwilę leżała bez ruchu, a później zwróciła twarz w kierunku czarownika. Oczy o zwężonych tęczówkach błyskały dziko.

- Jam jest Agaou Comble. Agwe. Władca Mórz. Ona jest mym wierzchowcem. - wychrypiał duch. A później dodał: - Nie wolno ci zmieniać przeznaczenia, hounganie. Mój brat, Legba Ati-Bon, chce, byś zaprzestał rytuału. On sam nie znajduje przyjemności w obcowaniu z kapłanami.

- Podaj powód. - jego głos drżał. Jamsey czuł narastający strach, lecz cała wiedza, którą przekazał mu wuj, krzyczała, że nie wolno mu okazywać lęku. Loa błysnął białkami i uśmiechnął się potępieńczo.

- Ta dziewczyna jest mambo, kapłanką. Lecz jest również czymś więcej. Przybyła tu po nauki. A cóż może być bardziej pouczającego od kontaktu z Bogami? Została wybrana, hounganie, nie tobie targować się o jej duszę.

- Więc co mogę uczynić? Ona umrze, jeśli duchy będą mogły swobodnie przejmować jej ciało. Jest zbyt słaba.

- Czuwaj nad spokojem jej ciała, gdy jej mała dusza będzie podróżowała wśród loa, czarowniku. Ofiaruj duchom ofiarę, którą się zadowolą. Ryby i owoce. To wystarczy. Pokaż im mój znak, by wiedziały, kto trzyma nad nią pieczę.

Jamsey opuścił wzrok i wbił go w powierzchnię bębna. Błyszczała w przebijającym się poprzez szpary w drewnianych ścianach słonecznym świetle.

- Czy zrozumielismy się, kapłanie?

- Tak. Uczynię, jak sobie życzysz.

Usłyszał cichy chichot i Michiru na powrót straciła przytomność. A może, w ogóle jej nie odzyskała? Nieważne.

Jamsey wstał i w zadumie skierował się do wyjścia. Ryby, owoce... Stara Margaret powinna mieć jeszcze jakieś na zbyciu.

[date 22112060 11.28PM]

Jego oddech świszczał, gdy Arimi prawie na czworakach wybiegł zza zakrętu i zobaczył obdrapaną, pokrytą graffiti i wulgarnymi napisami ścianę magazynu. Poślizgnął się i upadł na twarz, w akrobatycznym skoku pokonując jeszcze dwa metry. Następnych pięć dzieliło go od upragnionych drzwi. Dwóch strażników, młodych mężczyzn w wojskowych kurtkach, podniosło broń. Usłyszał trzask odbezpieczanych pistoletów.

- Nie strzelajcie! - wrzasnął, lecz było już za późno. Trzy wystrzały, jak grzmoty, przeszyły powietrze.

Jeszcze przez ułamek sekundy leżał na chodniku, zaciskając zęby, aż w końcu do jego świadomości dotarła zaskakująca wiadomość, że jeszcze żyje. Podniósł głowę, wiedząc już, co zobaczy. Ciała yaków leżały bezwładnie na ulicy, mieszając błoto ze swoją krwią. Ona to zrobiła. Była tuż za nim. Podniósł się, głośno wciągając w płuca powietrze, i w szaleńczym biegu o życie dotarł do wejścia. Wtedy coś twardego uderzyło go w plecy - jęknął głośno, zderzając się z metalowymi drzwiami i wpadł do środka. Chwilę później jego twarz po raz kolejny zderzyła się z betonem.

- To była tylko zabawa, chłopcze. Lubię, jak przede mną uciekają. - szepnęła do jego ucha. Poczuł jej włosy dotykające szyi i kolano, wbijające się w wątrobę. A chwilę potem znów usłyszał trzaski pistoletów. Ból trochę zelżał, gdy dziewczyna podniosła się, a potem pociągnęła go za sobą, rzucając się w prawo z cichym jękiem zaskoczenia. On sam przeturlał się i znieruchomiał, ukryty za wielką, drewnianą skrzynią. W tym momencie seria pocisków najróżniejszego kalibru uderzyła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował.

Uderzył głową w podłogę i czerwień rozlała się przed jego oczami. Z jękiem bólu podniósł się na łokciach i usiadł. Ktoś krzyknął 'wstrzymać ogień!' i w kilka sekund w magazynie zaległa cisza. Dostrzegł niewyraźną, rozmazaną lufę pistoletu dziewczyny i jej usta, poruszające się bezgłośnie. Nastąpiła chwila ciszy, a później rozległ się chropawy, męski głos.

- Arimi-kun! Kim jest ta druga osoba?!

Nie potrafił rozpoznać, kto do niego mówił. Kręciło mu się w głowie, a gdy dotknął czoła, poczuł ciepłą, gęstą ciecz zlepiającą jego włosy.

- Ja... nie wiem... jakaś dziewczyna... punk... Trzyma mnie na muszce.

- Czy tak załatwiacie interesy, Shinobi-san?! - krzyknął ktoś po angielsku.

- To było ukartowane! Nici z transakcji, yakuza!

Gaijin? Shinobi-sensei handluje z gaijinami? Przecież...

- To prawda, panie Lucas. Nie ma żadnej transakcji. - rozległ się inny głos, stanowczy i chłodny.

... on nienawidzi gaijinów! Mówi, że to trucizna, niszcząca naszą ojczyznę!

Padły cztery strzały, a później rozległ się głuchy odgłos upadających ciał. Arimi przycisnął dłonie do skroni. Dziewczyna ostrożnie wyjrzała zza skrzyni i zaraz potem znowu schowała się, gdy kolejne pociski przeszyły powietrze.

Haruka uderzyła barkiem w na wpół otwarte drzwi po przeciwnej stronie magazynu. Zobaczyła kilka postaci z pistoletami w rękach i niemal automatycznie wyciągnęła broń. Wystrzeliła kilkakrotnie, zanim którakolwiek z nich zdążyła się poruszyć. Dwie osoby upadły - w tym ubrany w czarny prochowiec muskularny mężczyzna, osobisty ochroniarz Shinobi'ego. Jeszcze na chwilę przed śmiercią obrócił głowę w stronę Uranus i spojrzał na nią znad odblaskowych okularów.

A kilka przecznic dalej, w zaparkowanej na chodniku czarnej półciężarówce Hiroshi Eiji wyrwał kabel z gniazda na swojej skroni i zaklął. Nie, do kurwy nędzy. Tylko nie one. Nie znowu.

[date ? ?.? :...unknown]

'Spójrz.', głos był miękki lecz stanowczy. Nieludzki. Przed oczami Michiru zatańczyły cienie. Powoli drobne punkty światła zaczęły przebijać się przez wszechobecną ciemność, tworząc niewyraźny obraz wielkiego, obskórnego magazynu, pełnego drewnianych skrzyń i... Na podłodze, w kałużach krwi, leżały ludzkie ciała. Dookoła niej stało bez ruchu kilku innych, w garniturach, lub płaszczach. Podniosła wzrok, a jej źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy naprzeciw siebie zobaczyła Harukę. Zastygła w pół ruchu Uranus w podniesionej ręce trzymała pistolet. Maleńka, złota łuska wisiała w powietrzu, na wysokości jej twarzy. Wszystko jakby zatrzymane w jednym ujęciu, w stop-klatce wywołanej naciśnięciem guzika przez boską dłoń. Michiru skrzywiła się, uświadamiając sobie, że nienormalność tej sytuacji jakoś wcale ją nie dziwi.

'Są jeszcze dwie.', mruknęło powietrze. Obróciła głowę, lecz nie zobaczyła nikogo. Nikogo żywego. Mimo to wciąż miała dziwne uczucie, że ktoś zagląda jej przez ramię. 'Tam, ukryte przy bramie, znajdują się jeszcze dwie

dusze. Tygrys Ognia i Wojownik Saturn.'

Zrobiła krok do przodu i omal nie upadła - pod jej nogami leżała wielka, czarna walizka. Ostrożnie przestąpiła nad nią i podeszła do znajdującej się przy wejściu góry metalowych i drewnianych sześcianów.

- Hotaru... - westchnęła. Sailor Saturn, z Magnum trzymanym kurczowo w zaciśniętej dłoni, siedziała oparta plecami o skrzynie. Obok niej leżał młody, krótko obcięty chłopak.

'Dwie z trzech wojowniczek muszą zginąć, Służko Agwe. Tobie przypada wybór, które.' Jeszcze raz mimowolnie odwróciła głowę.

- Kim jesteś?! - krzyknęła. Powietrze zadrżało cichym śmiechem.

'Mam wiele imion w wielu językach, wierzchowcu brata mego. Dla ciebie jestem Papa Legba, Pan Dróg i Ścieżek. Ten, który czuwa nad bramą do świata duchów i ten, od którego przyzywania zaczynają się wszystkie modlitwy.' wyszeptał głos. 'Jesteś tu, gdyż do ciebie należy rozstrzygnąć, które wojowniczki staną się ofiarą dla Barona Cimetiere, Boga Umarłych. Saturn, Uran i Merkury. Dwie z nich.'

- Dlaczego?... Czemu ktokolwiek ma ginąć?

'Ponieważ Cimetiere żąda ich gros-bon-anges, ich dusz. Ponieważ od każdego planu musi być wyjątek i każde, nawet boskie zamierzenie, musi zawierać pewne ryzyko niepowodzenia. W tym momencie twoja przyjaciółka, Merkury, za moją sprawą staje się jedną z najpotężniejszych istot, jakie kiedykolwiek kroczyły po tej marnej planecie. Ona, oraz Saturn, są częścią mojego planu. Cimetiere zarządał ofiary, by uniemożliwić mi wykonanie go. Saturn, Uran i Merkury. Dwie muszą umrzeć. To oczywiste, że straci życie przynajmniej jedna z moich wybranek. Ale wyboru musisz dokonać ty.'

To nie było sprawiedliwe. Żadna z możliwości. Ami... Hotaru... Haruka... kochała je wszystkie, choć w różny sposób. Ami była jej przyjaciółką i... spowiednikiem. Godziny wspólnie spędzone w Sieci, drobne akcje przeciwko

Korporacji - to wszystko bardzo zbliżyło je do siebie. Przy Ami Michiru zawsze mogła się wyżalić, zrzucić ciężar z serca i mogła być pewna, że Mercury ją zrozumie. Hotaru kochała jak własne dziecko. Opiekowała się nią praktycznie we wszystkich stadiach jej rozwoju... trudno jest nie kochać berbecia, rzucającego się do nóg i krzyczącego 'Michiru-mama!'. A Haruka...

- Dlaczego ja? - spytała z wyrzutem. Powietrze dokoła niej znów zadrżało.

'Darzysz Urana uczuciem większym, niż cokolwiek i kogokolwiek na świecie. Cimetiere wie o tym, to jeszcze jeden punkt w jego żądaniu. Wybrał ciebie, będąc pewnym, że zrobisz wszystko, by uchronić ją od śmierci. Nawet jeśli miałoby to kosztować życie i Saturna i Merkurego.'

- Haruka... - spojrzała na nią, stojącą bez ruchu po drugiej stronie magazynu. I w jednej chwili uświadomiła sobie, czego chce od niej loa. - Ja... nie mogę...

'Musisz, Służko Agwe. Musisz wybrać. Wiem, że to o co proszę, będzie dla ciebie bardzo trudne. Nie mogę zmusić cię, byś przestała ją kochać. Dlatego błagam - nie mogę pozwolić sobie na utratę obydwu swoich wybranek. Wszystko,

przez co przeszła Saturn, a co teraz przechodzi Merkury, w odległej przyszłości przyniesie korzyści dla ludzi. Zaufaj mi.'

Przełknęła łzy.

- Nie. To nie tak... Nie chcę, aby którakolwiek z nich umarła...

'Musisz wybrać. Jeśli tego nie zrobisz, Cimetiere zarząda dusz całej trójki.'

- Więc... wyjaw mi... powiedz, do czego Saturn i Merkury są ci potrzebne. - sylaby z trudem przechodziły przez ściśnięte gardło.

'Nie mogę tego zrobić. Zresztą, nie zrozumiałabyś.'

- W takim razie jak mam dokonać wyboru?!

'Musisz.'

- Co dzieje się z Ami-chan?!

'Nie mogę.'

- Co zrobiłeś Hotaru?!

'Niczego nie zdziałasz w ten sposób. Musisz wybrać, a mi nie wolno wyjawić ci żadnych informacji, które mogłyby pomóc dokonać tego wyboru. Mogę jedynie prosić, byś mi zaufała.'

Spojrzała na Harukę. Później na Hotaru. W zimnych oczach Sailor Saturn dostrzegła determinację. Zagryzła wargi i skinęła głową.

----------------------------------------------------------------------------

Sam U. Rai of SMD (samchan@poczta.onet.pl), August'98. Windoze polfonts.

(*) - w wolnym tłumaczeniu: 'Otwórz bramę dla naszego przejścia.' Inwokacja, wypowiadana przez kapłana.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.